Reklama

Gdy docieramy do Górecka Kościelnego, jest zupełnie ciemno. W poświacie księżyca witają nas potężne dęby, pamiętające najazdy Chmielnickiego. Prowadzą aleją prosto do kapliczki na wodzie, ustawionej na palach wbitych w koryto rzeki Szum i dalej do cudownego źródła. Jesteśmy w centrum pątniczym! W pobliżu, na skarpie strzelają do nas iskry z ogniska – dojechaliśmy na miejsce. Rano budzi nas ostre słońce, a po chwili czujemy niesamowity zapach unoszący się w powietrzu – to sosnowy las hojnie dzieli się swoimi olejkami. Wieje lekki wiatr, pod stopami przesypuje się złocisty, ciepły piasek, słychać szum wody.
Wyruszamy w kojąco spokojny dziś, zielony świat. Wioski witają i żegnają nas przydrożnymi kapliczkami wotywnymi.

Reklama

Przed nami Rezerwat „Czartowe Pole”. Za chwilę zanurzamy się w dzikie ostępy rzeki Sopot. Zimne wody bystro płyną prawie kilometrowym przełomem i rozbryzgują na niewielkich wodospadach. W rezerwacie „Nad Tanwią” na długości 400 metrów jest ich aż 26. Kazik Wójcik, uprawiający rowerową jazdę bez trzymanki, opowiada o szlaku prowadzącym bezpośrednio z Janowa Lubelskiego do Biłgoraja, na azymut. Droga jest praktycznie nieprzejezdna – część prowadzi przez bagna, część w naturalny sposób została wchłonięta przez las. – W wielu miejscach trzebiliśmy trasę siekierami, a rowery ciągaliśmy na linach albo na barana w bagnie po pas – wspomina. Jak dotąd pokonało tę trasę zaledwie kilku rowerzystów.

Roztocze wysyła zaproszenia do wszystkich – można wędrować pieszo szlakami turystycznymi lub ścieżkami edukacyjnymi, rowerem wyznaczonymi trasami, konno, autem terenowym czy zwykłą osobówką. W części biegu Wieprza i Tanwi organizowane są spływy kajakowe. W czasie wędrówek, wśród 50-metrowych, monstrualnych jodeł, mamy okazję podglądać jelenie i sarny. Żyją tu także dziki, wilki, rysie, lisy, kuny, borsuki, bobry i... suseł perełkowany – relikt fauny stepowej.

W Zwierzyńcu zatrzymujemy się na kufel warzonego tu pysznego piwa i rzut oka na dawną rezydencję Ordynacji Zamoyskich. Niedaleko stawów Echo jest ostoją konika polskiego. W uzdrowiskowym Krasnobrodzie, w klasztorze dominikanów, polecam cuda ze słomy – wystawę wieńców dożynkowych i bliższe kontakty z wodą – święte źródełko przy kapliczce św. Rocha, w którym należy pobrodzić i obowiązkowo zaczerpnąć wody na wszelkie problemy, i mniej święty zalew, służący letnikom za kąpielisko. A w pobliskim Szczebrzeszynie, jak wiadomo, chrząszcz brzmi w trzcinie. I aby go usłyszeć trzeba się wyciszyć...

Roztocze, kraina na sporych wzniesieniach, ciągnących się od Kraśnika do Lwowa (180 km), od zawsze dzieliła. Tutejsi powiedzą – roztaczała. Dorzecze Wisły i Dniestru, zlewisko Morza Bałtyckiego i Czarnego. W sensie historyczno-etnicznym Roztocze – już od Piastów – jest granicą między Polską i Rusią. Tu też przebiegały granice zaborów. W tyglu Wschodu i Zachodu – we Lwowie, Zamościu, Żółkwi – mieszkali prócz Polaków: Żydzi, Ormianie, Tatarzy, Węgrzy, Niemcy, Grecy, Włosi, Hiszpanie, Anglicy i Szkoci. Popijam kawę na rynku w Zamościu i chłonę renesansowy przepych miasta doceniony przez UNESCO. W pobliskiej księgarni kupuję znakomitą książkę do dalszych rozmyślań: „Własną drogą. Osobliwe dzieje Polaków i ich kultury” Adama Zamoyskiego.

Reklama

Tekst: Marek Tomalik, www.australia-przygoda.com

Reklama
Reklama
Reklama