Ski-tour w nieprzetartym śniegu
jeśli nie lubisz tłoku na stoku, cenisz nieinwazyjne spotkanie z przyrodą i sam wytyczasz swoje trasy – zapnij na narty foki.
W nieprzetartym śniegu
Jeśli nie lubisz tłoku na stoku, cenisz nieinwazyjne spotkanie z przyrodą i sam wytyczasz swoje trasy – zapnij na narty foki.
Planujesz trasę np. w Beskidach, czyli kilkudniowy wyryp. Liczysz kilometry, godziny w ruchu i zapas na postoje, zadymki, załamania pogody. Najbardziej wiarygodna prognoza jest na najbliższe 12 godzin. I tego się trzeba trzymać. Powinno być pięknie, najlepiej niebo zupełnie czyste. Pobudka wcześnie rano, dobrze przed szóstą. Musisz doliczyć czas na dojazd samochodem, no, chyba że śpisz już wysoko w schronisku. Wychodzisz w teren. W zimie na szlaku ciężko kogoś spotkać. Najczęściej to ty na śniegu zostawiasz pierwszy ślad. I jak pogoda siądzie – wszystko się skrzy, odmienia jak brylanty, jak w bajkach. Posuwasz się wolno, z gracją. Puch pod bardziej obciążoną nartą zapada się głębiej, jest trochę jak na... bagnach. Pierwszy w grupie toruje trasę i najbardziej się męczy, za kwadrans go zmienisz. Kilku skazanych na siebie, bliski kontakt z naturą i puszystą dzikością bieli! Podejścia są forsowne i na stromych stokach musisz mieć naprawdę dobrą kondycję. Zapinasz foki i podchodzisz zygzakiem. Z czasem nauczysz się przy najmniejszym wysiłku robić skręty. Teraz musisz sforsować potok. Szukasz zwalonych pni i gałęzi. Nie ma wyboru, budujesz most. I dalej podchodzisz. Oddech coraz krótszy.
Spływasz potem!
Poruszanie się w grupie to ekonomia wysiłku – część wspólnego sprzętu masz na cudzych plecach – i oczywiste względy bezpieczeństwa. W samej koszulce jest ci gorąco, ale uważaj na zimny wiatr, stąd tylko krok do hipotermii, gwałtownego wychłodzenia i...zaśnięcia, z którego możesz się nie obudzić. Tylko odzież „bardzo wysoko oddychająca”, co najmniej dwie zmiany. I musisz pić, przynajmniej 3 litry dziennie! Zimne napoje wychładzają, więc najlepszym pomysłem są postoje na trasie i gotowanie herbatki. Termos sprawdza się, jeśli jest duży.
Jeszcze 200 m podejścia i szczyt, a stamtąd zjazd, najlepiej w kasku. Pamiętaj, drzewa nie są gumowe! Pod stopami furkocze, skrzy się, za tobą ślad odrzutowca. Ale jazda! I kolejne podejście, byle nie stracić orientacji! Wystarczy że się trochę pomylisz w obliczeniach i zejdziesz do innej doliny niż planowałeś. Niezbędny jest kompas, mapa i umiejętność nawigacji. Cyklicznie namierzasz kumpla idącego przed tobą i odnosisz wskazania do mapy. I panujesz nad logiką terenu. Wiesz, że niejednokrotnie wyjść trudno, ale zjechać może być jeszcze trudniej. W grudniu, styczniu, w zalesionych górach zmrok zapada o 15.00. Nie forsujesz, oszczędzasz siły. Jak zbłądzisz i nie masz śpiwora, folii NRC, będziesz musiał iść całą noc. Gdzieś tam poświata między dużymi drzewami, zjazd z niewielkim nachyleniem, przyjemnie kręcisz zakosy. I nagle robi się wąsko i stromo! Ściana ciemności, czołówka oświetla tylko czubki nart. I nie wiesz, co tam dalej jest. Może urwisko? A tu śnieg jak skorupa, kalafior. Przed granią nad Błatnią zrywa się porywisty wiatr. Wierzchołki drzew uginają się do ziemi, boisz się, że coś cię przywali. Wypadasz z trasy, błądzisz, wracasz, wreszcie trafiasz szczęśliwie do głównej drogi i nagle widzisz – jesteś przed schroniskiem. Eureka, cud nad Wisłą! Zmęczony, ale szczęśliwy, kolejny nocleg planujesz już pod namiotem. Bez łopaty będzie go jednak trudno okopać, ubić śnieg. I jak nie lubisz żółtych śladów w sąsiedztwie, lepiej załóż narty, nie pogrążysz się przy potrzebie.
Nabrałeś apetytu, no to ruszasz wyżej. Góry wysokie to pokora, coś niepojętego ani w skali grozy, ani piękna. Coś, co wymyka się słowom. Żeby przeżyć, musisz się dostosować i przewidywać. To już narciarstwo wysokogórskie, czyli ski-alpinizm, zdobywanie szczytów z czekanem, w rakach i z nartami na plecach. Wszystko się może zdarzyć – lawiny, szczeliny w lodowcach i skałach przykryte zdradziecko śniegiem i gwałtowniejsze załamania pogody. Gdy jesteś na wierzchołku, to się boisz, ale nie masz odwrotu. I ten nieprawdopodobny zjazd w puchu, nieprzewidywalny, szalony. Strzał adrenaliny, który może uzależnić! Aż się krzyczeć chce i często krzyczysz! I nie powtarzasz tych samych dróg, ciągle szukasz trudniejszych. Wciągnęło cię.
Tekst: Marek Tomalik, www.australia-przygoda.com