Reklama

Jako artysta baletu z zespołem Mazowsze byłem na pięciu kontynentach. Po zejściu ze sceny wielokrotnie odwiedzałem Stany Zjednoczone i tamtejsze wspaniałe parki narodowe. Wstyd powiedzieć, ale w Tatry pierwszy raz pojechałem z córką dopiero w wieku 45 lat. Kupiliśmy od konika bilet na Kasprowy, poszliśmy nad Morskie Oko. Od pierwszego spojrzenia wiedziałem, że muszę wrócić. I wracam, kilka razy do roku, zawsze z aparatem w ręku.

Reklama

W Dolinie Chochołowskiej krokusy wyrastały ze śniegu. Okolica tonęła we mgle, w pięknym świetle. Stoją tam stare szałasy – to zabytki tatrzańskie i na co dzień nikt ich nie używa. Kiedy mgła się rozeszła, wyglądało, jakby dachy dymiły, tymczasem to „dymiły” góry. Ulotne, ale piękne chwile. Można by tutaj nakręcić film, ja się cieszyłem, że mogę zrobić kilka zdjęć. Tego dnia chmury nadciągnęły od strony słowackiej, później już się całkiem zachmurzyło.

Przy ładnej pogodzie wejście na Szpiglasową Przełęcz ceprostradą, czyli łatwym szlakiem turystycznym, zajmuje wytrawnemu turyście około dwóch godzin. Ale nie w dniu, w którym w jedną noc spadnie kilkadziesiąt centymetrów śniegu. Szlak jest wtedy niebezpiecznie śliski, jednak chęć zobaczenia i sfotografowania takiego widoku jest nie do odparcia. Około godziny 18 można złapać ostatnie światło, a później z czołówką w całkowitej ciemności trzeba zejść na dół. Z plecakiem, aparatem i statywem. Ale warto! Dla każdej minuty słońca. Uwielbiam stać ze statywem i obserwować, jak zmienia się światło, odsłaniając zupełnie inne góry. Nie ma dwóch takich samych ujęć, każdy kadr jest inny. Właśnie kiedy pojawiają się chmury, fotografowanie ma sens.

Kiedy schodziłem z Małej Wysokiej do Śląskiego Domu, było tuż przed zachodem słońca. Kilkadziesiąt minut czekałem w tym miejscu na chwilę, kiedy wiatr zamilknie całkowicie, a chmury przyjmą odpowiednią barwę. Są miejsca, gdzie na odpowiedni moment czekam znacznie dłużej, wielokrotnie bezskutecznie. Tym razem miałem szczęście. Widziałem wiele pięknych regionów, ale Tatry to coś niesamowitego. Łąki kwiatów na wysokości ponad 1800 m n.p.m. otoczone niebotycznymi szczytami wyrastającymi tuż obok.

To Granaty Wielickie po stronie słowackiej Tatr Wysokich. Skały ogromne jak Pałac Kultury, ale na tym ujęciu przez szerokokątny obiektyw tego nie widać. Teraz kwitnie tu żółty omieg górski, ale gdy przekwitnie, wyrosną inne kwiaty: różowe, białe. Miejsce zmieni wygląd z tygodnia na tydzień. Zmarzły Staw pod Polskim Grzebieniem leży na najwyższym piętrze Doliny Białej Wody. Kiedy robiłem zdjęcie, od kilku godzin wiał halny. W ekstremalnych porywach wyrywał ze stawu grzywy wody. Ale wiatr ma to do siebie, że nie wieje cały czas. I właśnie wtedy, gdy na sekundę czy dwie się uspokaja, jest czas na zdjęcie.

Później znowu trzeba walczyć o utrzymanie równowagi, trzymać sprzęt, aby razem z nim nie zostać zdmuchniętym w przepaść. A dobre zdjęcia to lata samozaparcia, szczęścia, determinacji. Trzeba to naprawdę kochać. Wstawanie kilka godzin przed świtem, wielokilometrowe przeprawy z czołówką, w zimnie, z plecakiem – wszystko, żeby zastać właściwe światło.

Do tego konieczne są pasja i miłość do gór. A ja Tatrami żyję! Dlatego zwykle w góry chodzę sam wcześnie rano. Kiedy turyści pojawiają się na szlakach, ja fotografuję już od kilku godzin. Do „bazy” schodzę natomiast ostatni. Bo to właśnie wysoko w górach jest moje życie. Tam czuję się wolny.

Warto wiedzieć

Reklama

Wiesław Kaluszka – z zawodu tancerz, z zamiłowania fotograf pejzażysta. Po przejściu na emeryturę odkrył pasję fotografowania. Profesjonalnie robi to od ponad 15 lat – odtąd, choć mieszka pod Warszawą, czuje się góralem.

Reklama
Reklama
Reklama