Reklama

Dla miłośników przestworzy

Szybowce

Na Weremień w Bieszczadach przyjechaliśmy, by polatać na paralotniach, jednak wiatr nam nie sprzyjał. Wtedy na startowisku stanął szybowiec do lotów turystycznych. Szybka decyzja: chcę sprawdzić, jak to jest! Zajęłam przednie miejsce, pilot za mną. Asystenci zamocowali linę holowniczą. Po chwili lina napięła się i samolot ciągnął nas, najpierw po ziemi, a potem nagle się zorientowałam, że już jesteśmy w powietrzu. Wtedy dopiero szarpnęło – przyspieszenie było naprawdę niezłe! Gdy lina została odczepiona, dziób szybowca przechylił się do przodu (co mnie przestraszyło), a po chwili wyrównał poziom. Przemierzaliśmy przestworza, szybko i – co najważniejsze – cicho. Słychać było tylko świst wiatru nad głową i po bokach. Pilot zapytał, czy jestem przygotowana na wrażenia. „Oczywiście!”. I wtedy się zaczęło... Ostre zakręty, lot bokiem, wylot w górę i swobodne opadanie „brzuchem” do góry. Przeciążenia były tak duże, że nie miałam siły unieść dłoni z aparatem. Śmiałam się i krzyczałam jednocześnie. Kiedy prędkość zmalała i zaczęliśmy zniżać lot ku bazie, okazało się, że to nie koniec! Pilot w ostatniej chwili podniósł maszynę na znaczną wysokość, tuż przed grupką gapiów, która skuliła się z obawy przed kraksą. Wychodziłam z szybowca na miękkich nogach (od przeciążeń i wrażeń). Było wspaniale! Chciałam więcej, niestety lot trwał tylko dziesięć minut. W tym roku zabrałam mojego narzeczonego na Weremień i namówiłam na oderwanie się od ziemi. Spodobało mu się.
Monika Dyba, dziennikarka, fotograf

Reklama
  • Dostępne w większości aeroklubów. Cena od ok. 100 zł, zależy od czasu trwania lotu (od 10 minut do kilku godzin).

Raz, dwa, trzy…

Skoczyłam na bungee trzy razy. Zawsze zaczynało się tak samo: instruktor spinał nogi uprzężą, potem „winda” wjeżdżała w korony drzew. Na górze patrzyłam przed siebie, by nie widzieć tego, co znajdowało się pode mną. Raz, dwa... gdy dochodziło do trzech – skakałam. Najwspanialsze było uczucie „znikania” żołądka. Wtedy wydobywałam z siebie przeciągłe: „aaaaaa”. Po kilku sekundach następowało szarpnięcie i pojawiała się wielka radość z udanego skoku. Było to połączenie ulgi, satysfakcji i świadomości, że się „to” zrobiło. Choć później nogi miałam jak z waty, uśmiech długo nie schodził mi z twarzy.
Joanna Stachowiak, dziennikarka Travelera

  • Skok z 220 m (zapora w Ticino w Szwajcarii) – 170 euro/os.
  • Skok z 90 m (Warszawa, Zakopane) – 120 zł/os.
  • www.jumping.pl


Dla wielbicieli białego szaleństwa

Heliski

Śmigłowiec zawisa kilka metrów nad ośnieżoną górą i na nietknięty puch wyskakuje z niego narciarz. Czy ta przygoda rodem z filmu z Jamesem Bondem może się stać udziałem również zwykłych śmiertelników? Tak, chociaż wersję ze skokiem z helikoptera zarezerwowano tylko dla narciarskiej elity. Ci trochę mniej wybitni (choć bardzo dobrze radzący sobie we freeride, czyli jeździe po nieprzygotowanych trasach) po prostu wychodzą ze śmigłowca na szczycie góry, żeby ruszyć po puchu w dół. Adrenalina buzuje. Zjazd bez szlaku bywa niebezpieczny, szczególnie gdy nie zna się terenu (a zbocze nieoczekiwanie urywa się w przepaść). Dlatego często szusuje się za przewodnikiem, który wskazuje trasę. Uczestników helikopter może wynieść na stok kilka razy w ciągu dnia, długość trasy zależy od przygotowania fizycznego narciarzy i od pogody. Niestety, zła aura często krzyżuje plany – nie lata się, gdy chmury mają niski pułap, jest zła widoczność i wysoki poziom zagrożenia lawinowego. Heliski rekordy popularności bije na Alasce. Tam zamówienia na loty trzeba składać z trzy–czteromiesięcznym wyprzedzeniem. W niektórych miejscach helikoptery jeden za drugim dostarczają narciarzy na stok. W Europie lata się we Włoszech, w Austrii, Szwajcarii i na Ukrainie.
Grzegorz Dendys, instruktor narciarstwa

  • Chamonix, jeden wylot, trzy osoby z przewodnikiem: 1300 zł. Większe grupy taniej.

Bojery

Coś dla miłośników jachtów, łyżew i dużych prędkości. Kadłub z trzema płozami i żaglem rozpędza się na lodzie do 150 km/godz. Na szczęście od kilku lat nie trzeba już mieć patentu żeglarza albo sternika lodowego, żeby śmigać na bojerach. Wystarczy odpowiedniej grubości lód (minimum 12 cm) i krótki kurs, by opanować lodowy pojazd. Przydają się doświadczenia jachtowe, bo bojerem steruje się podobnie. Najbardziej popularnymi miejscami do ślizgania się są Śniardwy i ogólnie Pojezierze Mazurskie, m.in. jeziora Niegocin i Święcajty. Na Warmii bojery pojawiają się na Jeziorze Drwęckim, dobre warunki panują też na Zatoce Puckiej i Zalewie Wiślanym. Na lodzie można także szaleć na konstrukcjach prostszych niż bojery, takich jak Iceflyer (z żaglem windsurfingowym) i Iceboard (lodowa deska windsurfingowa).
Barbara Żukowska, redaktor Travelera

Psie zaprzęgi

Chcesz zimą poczuć się jak bohater powieści Biały Kieł Jacka Londona, który przedziera się przez śniegi Alaski? Sposób na to jest prosty: należy poczekać, aż na dworze zrobi się biało, ciepło się ubrać i zapisać na jazdę psim zaprzęgiem. Nawet gdy śniegu nie ma, nie trzeba się zniechęcać. Wystarczy wynająć wózek na kółkach. Zaprzęga się do niego głównie husky i malamuty, rasy wytrzymałe na duży wysiłek i od pokoleń przystosowywane do pokonywania dużych odległości. Lekcja powożenia, komend, postępowania z psami i – w drogę! A gdy już ktoś tej przygody zasmakuje, może ona stać się sposobem na życie. Właściciele zaprzęgów mówią, że najlepiej jeździ się z psami, które samemu się wychowało i wyszkoliło. Podstawowa zasada, na którą należy zwracać uwagę podczas jazdy: dbać o to, żeby psy również miały z niej przyjemność.
Paulina Szczucińska, redaktor Travelera


Lekcja na nartach

Do hotelu Jäger u stóp lodowca Tux w małej tyrolskiej wiosce Voderlanersbach w Austrii, zaprasza biuro turystyczne TUI. Bliskie sąsiedztwo wyciągów narciarskich zachęca do korzystania ze świetnie przygotowanych stoków. Początkujący narciarze mogą wykupić lekcje u mówiącego po polsku instruktora.

  • Cena z wyżywieniem za dobę: 70 euro za osobę, instruktor: 40–50 euro.

Dla miłośników zwierząt

Jazda wierzchem

Na rajd konny, wyprawę podczas której każdy nocleg jest w innym miejscu, najlepiej wybrać się w góry, gdzie pokonuje się rzeki i różnice wysokości. Rajd zwykle trwa pięć– –sześć dni, ale zdarzają się też dłuższe – na przebycie szlaku transbeskidzkiego z Brennej do Wołosatego potrzeba aż dwóch tygodni. Konnych tras nie mierzy się w kilometrach, ale godzinach. Kilkuosobowa grupa każdego dnia spędza więc średnio sześć, a czasem nawet 10 godzin w siodle. Mogą uczestniczyć w nim osoby, które potrafią jeździć w terenie i nie kosztuje ich to wiele wysiłku (początkujący jeździec nie usiedzi tylu godzin w siodle). Wszyscy muszą się poruszać we wcześniej ustalonym porządku, a każda zmiana tempa odbywa się na komendę. Kolumnę otwiera instruktor, którego nie wolno wyprzedzać. Na ogół rumaki idą stępa, a kłus i galop zdarzają się zaledwie kilka razy podczas całego rajdu. Rajdy to relaks i świetna zabawa. Kiedyś zdarzyło mi się wpaść do obozu harcerzy, którzy całą grupę poczęstowali herbatą.
Monika Nowicka, instruktorka jazdy konnej

Nurkowanie z rekinami

Brakuje ci adrenaliny? Podziwianie pływających wśród koralowców kolorowych rybek to za mało? Stań oko w oko z rekinem. Jest wiele miejsc na świecie, gdzie spotkanie z tym drapieżnikiem jest gwarantowane w czasie każdego nurkowania: kanały łączące największe atole Polinezji Francuskiej (Fakarava czy Rangiroa) lub słynny Blue Corner na mikronezyjskim Palau. Tam towarzyszyć ci będą ciekawskie rekiny przyzwyczajone do turystów licznie odwiedzających rafy. Za dnia pływają leniwie, patrolując miejsca, w których nocą prowadzą polowania z nagonką. Ale szansa, żeby w czasie zwykłych nurkowań zaobserwować drapieżniki na łowach, jest niestety niewielka. Bezpiecznie obejrzeć je podczas żerowania można, wybierając się z dobrym centrum nurkowym na karmienie. Atrakcje te są organizowane wyłącznie w miejscach oddalonych od zwykłych nurkowisk. Uczestnicy zasiadają niczym w amfiteatrze wzdłuż pionowej ściany rafy i obserwują, jak z błękitnej toni wyłaniają się rekiny, aby błyskawicznie pochłonąć ryby dostarczane im przez ludzi. Najbardziej ekscytującym spektaklem, w jakim uczestniczyłem, było karmienie na atolu Yap na Mikronezji. Zamrożone w lodzie ryby ściągnięto linami na dno w sam środek czekającej grupy nurków. Rekiny zbliżały się z każdej strony. Niemal ocierały się o ludzi, podpływały do przynęty i silnymi szczekami wygryzały z bryły lodu kawałki ryb. Nurkowie zabezpieczający bacznie obserwowali sytuację i gdy drapieżniki zaczęły się zachowywać agresywnie, przerwali zabawę. Jak dotąd nie zdarzył się tu żaden groźny wypadek.
Jeremiusz Dutkiewicz, nurek, fotograf


Fokarium w południe

Położoną przy helskiej plaży placówkę Stacji Morskiej Uniwersytetu Gdańskiego można odwiedzać przez cały rok. Najwięcej dzieje się tam w porach karmienia fok (o godzinie 11.00 i 14.00) – wtedy można podziwiać inteligencję i sprawność tych zwierząt. Skaczą, przynoszą przedmioty, rozpoznają symbole. Nie są to jednak żadne cyrkowe sztuczki. Wszystko, czego foki się uczą od swoich opiekunów, jak umiejętność wykonywania poleceń, przydaje się przy przenosinach do innego zbiornika oraz podczas badań (naukowcy m.in. obserwują zachowanie fok, sprawdzają, czym się żywią te ssaki, jakie mają trasy wędrówek). Za prawidłowe wykonanie ćwiczenia dostają w nagrodę śledzia. Najlepiej na wycieczkę do fokarium wybrać się w innym terminie niż lipiec–sierpień. W wakacje do stacji przychodzą tłumy, a poza sezonem często udaje się porozmawiać z opiekunami zwierząt i uzyskać bardziej wyczerpujące informacje o ich zwyczajach. Dzięki wysiłkom zoologów fok jest w Bałtyku coraz więcej. Część dochodów ze sprzedaży biletów przeznaczono na ich ratowanie.
Małgorzata Załoga, redaktor National Geographic

  • Za wstęp do fokarium zapłacimy 2 zł, zwiedzanie muzeum 2 zł.
  • www.fokarium.pl

Dla szukających wyciszenia

Zobacz żubra

Spotkanie króla polskich lasów na wolności, w jego naturalnym środowisku, dostarcza niezwykłych emocji. Z żubrów słynie Puszcza Białowieska i nie bez powodu – żyje w niej na wolności ponad 750 osobników, zaś w polskiej części – ok. 430. Zimową porą szansa na ich zobaczenie rośnie, bo żubry, zebrane w duże stada, wychodzą na leśne polany i łąki w poszukiwaniu siana. Nierzadko dobierają się do chłopskich stogów, dlatego w puszczy utworzono specjalne miejsca zimowego dokarmiania, udostępnione turystom (ostoje żubrów: Kosy Most, Czoło, Babia Góra). Nie znaczy to, że za pierwszym wyjściem do lasu uda ci się zobaczyć żubry. W ciągu kilkunastu lat zdarzyło mi się to sześciokrotnie – zawsze następowało w najmniej spodziewanym momencie. Jeżeli szczęście ci nie dopisze, pojedź do Rezerwatu Pokazowego Żubrów przy Ośrodku Hodowli Żubrów niedaleko Białowieży, gdzie przebywa stado tych zwierząt.
Barbara Żukowska

  • Jeżeli ci się poszczęści, to tylko tyle, co dojazd do puszczy. Bilety do rezerwatu: normalny 6 zł, ulgowy 3 zł.
  • Otwarte: poza sezonem od wtorku do niedzieli w godz. 8.00–16.00, w sezonie (od 15 kwietnia) codziennie 9.00–17.00.
  • www.bpn.com.pl

Klasztorna zaduma

Zamykając się na kilka dni w klasztorze, można się wyciszyć i zastanowić nad swoim życiem. Bez telewizora, radia, telefonu i internetu, bez bliskich. Kameduli goszczą wyłącznie mężczyzn. Kobiety mogą odwiedzić klasztor tylko w 12 wybranych dni w roku. Pokoje są ascetyczne – z drewnianym łóżkiem, stolikiem i krzesłem. Pobudka jest o 3.45, modlitwy w samotnych celach trwają do 7.00, potem czas na jutrznię z mnichami (nie jest obowiązkowa). Następ- nie śniadanie i praca fizyczna, m.in. w ogrodzie. O godz. 12.00 Anioł Pański i obiad. Modlitwy w kościele, z przerwami, trwają do kolacji o 17.00. Zakonnicy nie spożywają pokarmów mięsnych, ale od przybyszów nikt tego nie wymaga. Wieczory służą kontemplacji, można z mnichem porozmawiać o problemie, z którym przybywamy. Panowie goszczeni są w klasztorach na krakowskich Bielanach i w Bieniszewie (Kazimierz Biskupi). Mogą też szukać wyciszenia u karmelitów bosych (Dom Rekolekcyjny w klasztorze w Gorzędzieju koło Tczewa). Odosobnienie dla kobiet dostępne jest u Mniszek Bosych Zakonu Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel (klasztor pw. Miłości Miłosiernej w Szczecinie). Franciszkanin o. Janusz Jędryszek prowadzi pustelnię na Świętej Górze Polanowskiej p.w. Matki Bożej Bramy Nieba (koło Polanowa w Koszalińskiem). Przed wizytą kontemplacyjną warto porozmawiać z przełożonym klasztoru i omówić cel pobytu.
Marek Tomalik, podróżnik, dziennikarz

  • Klasztor Kamedułów: cena za dobę 50 zł (Kraków), 100 zł (w Bieniszewie). Gdy stawki nie są ustalone, zakonnicy przyjmują „co łaska”.
  • www.kameduli.pl

Nie święci garnki lepią

Szukasz chwili wytchnienia, w której zrobisz coś pożytecznego? Ulep sobie kubek podczas warsztatów ceramicznych. Nie szkodzi, że będzie krzywy i nierówno pomalowany szkliwami. Ważne, że oryginalny. Do twórczej zabawy zaprosić można osobę, dla której szuka się prezentu – sama sobie go zrobi, a to gwarancja sukcesu. Stworzone w pocie czoła naczynie można odebrać dopiero po dwóch tygodniach – glina musi wyschnąć, zanim zostanie wypalona w piecu.
Paulina Szczucińska

Medytacja w Indiach

Od lat marzyłam o Indiach. Wybrałam się do Bangalore na kurs medytacji techniką Sudarshan Kryją i obchody Navaratri, jednego z najważniejszych świąt hinduskich. Kurs trwał pięć dni, wzięło w nim udział ponad tysiąc osób z całego świata. Potem zaczęły się obchody Navaratri. W wielkiej hali siedziało prawie 3 tys. osób. Ludzie Zachodu byli tam w mniejszości – skupieni w jednej części budynku. Doskonaliliśmy techniki oddychania i ćwiczenia rozluźniające. Podziałały na mnie relaksująco. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak twarze innych zestresowanych Europejczyków stają się pogodne i spokojne. Można też było skorzystać z odprężających masaży ajurwedyjskich. Zanim ktoś zdecyduje się kurs w Indiach, najpierw powinien poznać technikę takiej medytacji na zajęciach w Polsce.
Wanda Kruszyńska


Prezent muzyczny

Muzeum rock and rolla w Cleveland

W Ameryce historię muzyki dzieli się na dwa okresy: przed Elvisem i po nim. Kiedy w latach 50. XX w. małolatów ogarnął szał nowych dźwięków, wszystkie drogi wschodzących muzyków zaczęły prowadzić do... Cleveland. A stało się tak za sprawą Alana Freeda – miejscowego didżeja, który jako pierwszy przyczepił nowemu gatunkowi muzyki łatkę „rock and rolla”. Freed oprócz swojej słynnej na cały kraj audycji radiowej, organizował w Cleveland koncerty promujące „czarne” i „białe” granie. O nim, o innych ojcach rocka oraz nurtach muzycznych, które stworzyły rockowe brzmienie, można się dowiedzieć w Rock and Roll Hall of Fame, gdzie zaprezentowano zarówno historię gitary elektrycznej, radia, magazynu Rolling Stone, jak i rozliczne pamiątki po gigantach szeroko pojętej muzyki rockowej. Wśród eksponatów znalazły się m.in.: samochód Presleya, dwugryfowa gitara Jimmy’ego Hendriksa, paszport i zielona karta Johna Lennona, kostiumy sceniczne Michaela Jacksona, harley Bruce’a Springsteena, a nawet metalowy stanik Jennifer Lopez. Muzeum nie jest jednak przypadkową zbieraniną memorabiliów w stylu Hard Rock Cafe. To ciekawie przedstawiona historia rock and rolla za pomocą świetnej muzyki, doskonale zmontowanych filmów dokumentalnych, niebanalnych gadżetów i nowoczesnej architektury Ieoha Minga Pei – tego, który zaprojektował piramidę w Luwrze.
Marta Madigan, tłumaczka i dziennikarka

  • Wstęp: 22 USD. Czynne codziennie w godz. 10.00–17.00 (w środy do 21.00).
  • Adres: 1100 Rock and Roll Blvd., Cleveland w stanie Ohio, USA.
  • www.rockhall.com


British Music Experience

Anglikom zazdroszczę piłki nożnej, muzyki i sposobu, w jaki przedstawiają swoje dokonania. British Music Experience w Londynie to prawdziwa muzyczna podróż w czasie – od końca II wojny światowej do czasów obecnych. To nie tylko przeszklone gabloty z gitarami, strojami czy płytami muzyków – fani znajdą je przecież nawet w restauracjach. W kilkunastu salach zaprezentowano wy- darzenia istotne dla rozwoju nie tylko brytyjskiej muzyki rozrywkowej – jak choćby wypowiedzi Johna Lennona, jakich nie wyszperamy w Internecie. Przypomina to wielką encyklopedię, której karty przewracają się za dotknięciem kolejnych dżojstików. Nawet bilet w tym w pełni interaktywnym muzeum jest „inteligentny”. Wbudowany chip pozwala „notować” interesujące miejsca, a po powrocie do domu i zalogowaniu się na stronę BME – odświeżyć informacje z wystawy. Ale najpiękniejsze jest to, że podczas zwiedzania można spróbować swoich sił w śpiewaniu czy nauczyć się gry na perkusji albo gitarze. Studio Dance the Decades (Przetańczyć Dekady) to coś dla miłośników Tańca z Gwiazdami – z tą różnicą, że każdy gość jest gwiazdą. Po krótkiej lekcji z wirtualną instruktorką powtarzamy jej ruchy. Do wyboru są utwory od The Twist do Kaczuszek. Kilka minut później oglą- damy siebie na ekranie. Niektórzy wręcz pokładają się ze śmiechu na swój widok i aż szkoda, że nie nagrywa tego inna kamera. Swój taniec możemy oczywiście obejrzeć na stronie BME i przesłać link znajomym. Zabawa murowana, o ile wystarczy nam odwagi.
Mietek „The Twister” Pawłowicz, podróżnik, dziennikarz

  • Bilety: normalny 15 funtów, ulgowy (m.in. dzieci i studenci) 12 funtów.
  • Czynne w godz. 10.00–20.00 (ostatni goście są wpuszczani o 18.30).
  • www.britishmusicexperience.com

Szalone rytmy

Bas, ton, slap. Choć to tylko trzy dźwięki, pozwalają zagrać na bębnie djembe pełne radosnej energii afrykańskie utwory. Wybijania podstawowych rytmów w skórze kozy lub gazeli naciągniętej na wydrążonym czerwonym drewnie da się nauczyć w dwie godziny, ale na doskonaleniu techniki można spędzić całe życie. Djembe, narodowy instrument ludu Malinke, zamieszkującego głównie Mali, Gwineę i Wybrzeże Kości Słoniowej, pozwala im uwalniać emocje, pomaga organizować plan dnia, jest niezbędnym narzędziem obrzędów religijnych. Warsztaty gry na djembe to dobry prezent dla miłośników gorących rytmów i perkusji.
Paulina Szczucińska

  • 70 zł od osoby. Gra na djembe najlepiej brzmi w większym zespole, więc warto poczekać, aż zbierze się kilkuosobowa grupa chętnych.
  • www.citybumbum.pl


Dla spragnionych relaksu

Nocleg w głębinach

W pobliżu Fidżi, 12 m pod powierz-chnią Oceanu Spokojnego, powstaje pięciogwiazdkowy hotel. Będzie się składał z 24 standardowych apartamentów o powierzchni 51 m2 i jednego luksusowego – tzw. Nautilus Suite. Ten ostatni ma być niemal dwukrotnie większy (90 m2), a jego wyposażenie będzie nawiązywało do powieści Juliusza Verne’a 20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi. W projekcie niemal trzy czwarte zewnętrznej powierzchni każdego modułu mieszkalnego stanowią akrylowe szyby grubości 10 cm. Będzie przez nie można podziwiać indywidualny dla każdego apartamentu koralowy ogród. W hotelu powstanie również m.in. biblioteka i kaplica (z myślą o ślubach). 16-osobowa łódź podwodna zabierze gości na wycieczki na pobliskie rafy koralowe. Na początku 2010 r. grupa podróżników i entuzjastów podwodnego świata spędzi w resorcie tydzień – dwie noce w podwodnych apartamentach i cztery w bungalowach tuż przy plaży.
Barbara Żukowska


Bali – spokojna przystań

Tam jest jak w raju. Już sama nazwa zachęca do odwiedzin spa. Shambhala w sanskrycie oznacza po prostu spokój. Jednak ten luksusowy ośrodek na wyspie Bali oprócz spokoju oferuje liczne zabiegi pielęgnacyjne, upiększające i relaksujące, m.in.: masaże, hydroterapię i ajurwedę. Program wellness dla każdego gościa jest układany indywidualnie, w zależności od potrzeb i zaleceń specjalistów. Dzień zaczyna się od zestawu ćwiczeń jogi zwanych powitaniem słońca. Na rozgrzewkę można też wybrać się na spacer – dopiero potem odbywają się zajęcia i zabiegi, które mają pobudzić witalność i poprawić samopoczucie. Spośród dużego wyboru masaży najbardziej lubię tajski z olejkami eterycznymi (uwielbiam zapach olejku z drzewa sandałowego). Co ważne, samemu się decyduje, jak mocny ma być zabieg. Bardzo przyjemny jest też indyjski masaż głowy, szyi i ramion z delikatnym masażem twarzy, który redukuje napięcie w zestresowanym ciele. Po takich atrakcjach należy odpocząć przy basenie, by zebrać siły na naukę technik medytacji i oddychania pod okiem przewodnika duchowego. Jeśli ktoś czuje potrzebę, może umówić się na konsultację z psychologiem. W spa podaje się ekologiczne posiłki, skomponowane z potraw mających oczyszczać organizm z toksyn. Serwuje się tu owoce, kiełki, ryby, zieloną herbatę. Ośrodek położony jest wśród bujnej zieleni. Jest też oferta dla gości, którym atrakcje pielęgnacyjne nie wystarczą, by naprawdę wypocząć. Organizatorzy przygotują im wycieczki na zakupy, na tradycyjne festiwale, zwiedzanie w Ubud świątyń i galerii artystów z całego świata. Można też wybrać się na trekking z przewodnikiem przez najdziksze tereny Bali.
Joanna Smuła, szefowa projektów specjalnych NG

  • Como Shambala, Bali zabiegi: masaż tajski 90 min 120 USD, masaż indyjski głowy 60 min 80 USD. Najtańszy nocleg – ok. 300 USD.
  • www.cse.como.bz

Tropical Islands

Niedaleko Berlina znajduje się kompleks basenów, saun, plaż, zjeżdżalni i innych atrakcji, rozlokowany na powierzchni odpowiadającej ośmiu boiskom piłkarskim i przykryty gigantyczną szklaną kopułą. Reklamuje się jako największy tropikalny świat rozrywki w Europie. Odwiedziłam to miejsce raz, ale wiem, że tam wrócę (do Berlina jest stosunkowo blisko, przynajmniej z centralnej Polski). Pierwsze, co się czuje po wejściu, to wilgoć w powietrzu, niczym w tropikach, ale to wrażenie szybko mija. Rosną tam palmy i inne egzotyczne rośliny, woda w „morzu” ma temperaturę do 31°C, na plażach stoją leżaki, zawsze jest lato. W cenę biletu są wliczone dodatkowe atrakcje – pokazy artystyczne w „Wiosce Tropikalnej” i na wyspach „Morza Południowego”.
Małgosia Pawłowska-Babut, szefowa działu reklamy NG

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama