Reklama

Dalekie czy bliskie? Które podróże są lepsze?

Jakub Porada: A co jest lepsze bigos czy sushi? Każde danie może być smaczne, jeśli się je dobrze przyrządzi. Podobnie jest z podróżami. Trzeba tylko „włączyć szperacz”.

Reklama

Na czym polega „włączanie szperacza”?

Posługuję się tym określeniem w swojej książce, w obiegu funkcjonuje natomiast takie pojęcie jak „uważność”. Mówiąc krótko: chodzi o to, by dociekać, chłonąć świat wszystkimi zmysłami.

Dzięki temu nawet na słowackiej prowincji znajdujesz atrakcje.

Wszędzie. Nie chodzi o geografię, ale o to, by myślowo wyrwać się z kieratu sopocko-zakopiańskiego. Wcale nie trzeba jechać daleko, ale z innym spojrzeniem. Zastanawiać się, dlaczego jest tak a nie inaczej, np. dlaczego kobiety w Anglii upijają się tak bardzo (przysięgam, nigdzie nie widziałem tak pijanych kobiet). Nie wystarczy pojechać i odhaczyć. Przed podróżą trzeba się porządnie naczytać. Dlatego za każdym razem przygotowuję się jak student do egzaminu.

Czyli?

Wszystko zaczyna się od biletu, który zazwyczaj kupuję w dużej promocji. Następnie śledzę grupy dyskusyjne. Pod zebrane informacje układam plan. Zazwyczaj wyjeżdżam na 2-3 dni i próbuję w tym czasie zrobić coś dla ciała i dla duszy. Jest więc czas na muzeum i na zakupy.

Często rzucam hasło na swoim Facebooku, okazuje się, że ludzie polecają rzeczy, na które pewnie nigdy bym nie trafił. Takim strzałem w dziesiątkę była knajpa w Pradze, w której znajdują się… 4 km torów. Jeżdżą po nich małe pociągi i rozwożą piwo. Genialne! Następnie wrzuciłem zdjęcia ze swojej wizyty, które ktoś skomentował, a ja w ten sposób dowiedziałem się, że w Gliwicach jest podobna knajpa. Z jednej rzeczy wynika kolejna.

Często wracasz z podróży i biegniesz na dyżur do telewizji albo odwrotnie. Jak udaje ci się to połączyć?

To prawda, często kończę pracę o 22. Ale przecież w autobusie czy samolocie można spać, czytać książki, oglądać filmy, w samochodzie można posłuchać płyt albo przerobić kurs językowy. Podróże to czas nieutracony. Kiedy człowiek działa na pełnych obrotach, potem lepiej śpi. A do pracy wraca z nową energią. To jest naukowo udowodnione, że najbardziej męczące jest nicnierobienie.

Zapracowanym polecasz właśnie citybreaki. Co to właściwie jest?

Chciałbym powiedzieć „wyjazd weekendowy”, ale ja często wyjeżdżam w środku tygodnia. To krótki wypad, którego zakres geograficzny wyznacza zazwyczaj siatka połączeń tanich linii lotniczych. Mniej więcej od Oslo do Belgradu, od Maroka do Gruzji.

Jedną z twoich metod jest posługiwanie się językiem kraju, do którego jedziesz.

W czasie moich podróży obowiązuje zakaz używania angielskiego (chyba że jadę do Anglii). Zainspirowali mnie do tego egipscy pracownicy hoteli. A dokładnie ich „Ćeść, jak śe maś”. Postanowiłem ich zaskoczyć i odpowiadać w ich języku.Zawsze przygotowuję zestaw słów: „gdzie”, „kiedy”, „dzień dobry” i „do widzenia”, „proszę”, „przepraszam” . Dzięki temu mogę zbudować podstawowe zdanie. A wierzcie mi, posługiwanie się językiem kraju, do którego jedziemy, to też zachęta, żeby nam pomóc.

Ale nie zawsze wszystko idzie po twojej myśli.

Zdarzyło mi się zagapić i użyć w Czechach słowa „szukać” (zakazane! to wulgarne określenie czynności seksualnej). Zapytałem kiedyś przypadkową kobietę „Gdzie jest sklep?”, a ona była kompletnie zmieszana. Nic dziwnego, „sklep” to czesku „piwnica”. Facet w obcym mieście szukający piwnicy?! No właśnie.

Daję sobie prawo do pomyłek. Nie startuje na stanowisko w dyplomacji. Sprawia mi przyjemność, kiedy zadam pytanie w danym języku i otrzymam w nim odpowiedź.

Z niecierpliwością czekałam na rozdział o Węgrzech, żeby zobaczyć jak sobie poradzisz.

W Hajduszoboszló wszędzie widziałem tabliczki z napisem „kutya harap”, nasze „Uwaga, zły pies”, ale do końca nie wiedziałem które słowo jest które. I tłumaczyłem sobie, że „kutya” to musi być pies, a harap? To pewnie tak, że on może harapnąć, czyli ugryźć. A ponieważ węgierski jest jak melodia kosmosu, bywało zabawnie.

Masz do tego zdrowy dystans.

Jako facet powoli dobiegający pięćdziesiątki mam poczucie, że każda wiedza się do czegoś przydaje. Pracowałem w Anglii na zmywaku, wypożyczałem kasety, występowałem w teatrze. Te doświadczenia przydały mi się w najdziwniejszych momentach. Podobnie jest z językami. Nie ma języków niepotrzebnych.

Pochwała różnorodności.

Zawsze będę jej bronił. Tak jak klaskania w samolocie. Klaszczmy! Nieklaskanie jest chęcią wtopienia się. „Jestem tak bardzo europejski. Nie będę robił sobie obciachu”. Nieprawda. Przecież to, co najbardziej doceniamy w innych krajach, to jest ich oryginalność. Gdzieś kiedyś wyczytałem, że w Tokio w czasie deszczu policjanci rozdają parasole. Co pomyślałem? Jak świetnie! I teraz wyobraźmy sobie sytuację odwrotną. Japończyk ląduje na lotnisku Chopina, później wraca do swojego kraju i mówi – „Stary, wyobraź sobie, że w Polsce, jak ląduje samolot to wszyscy biją brawo”. To jest cecha wyróżniająca. Pozytywnie. Nie wstydźmy się tego.

Pora na Europę to nie jest typowy przewodnik.

Nazywam go przewodnikiem osobistym, bo osobisty był dobór miejsc i atrakcji. W końcu nie da się wszystkiego zobaczyć.

Ta książka ma też wyjątkową konstrukcję. Są twoje doświadczenia i jest część praktyczna.

To ułatwienie dla wzrokowców i dla tych, którzy zabiorą książkę w podróż. Na końcu każdego rozdziału przygotowałem krótkie podsumowanie, jest tu cennik (zbieram paragony z każdej knajpy), w punktach podpowiadam, co można zwiedzić za darmo, co warto zobaczyć a czego nie. Jest też wersja dla podróżniczych prymusów i dla luzaków .

To znaczy?

Nie dyskryminuję tzw. niedzielnych turystów. Słyszałem kiedyś w radiu taką historię: dziewczyna pojechała na zorganizowaną wycieczkę do Wietnamu. Na miejscu spotkała chłopaka, który przez Wietnam jechał rowerem. Pokłócili się. Poszło o to, kto więcej zobaczył, kto jest prawdziwym podróżnikiem. Podobne zachowania obserwuję na forach internetowych. Ludzie wartościują swoje doświadczenia, a to prowadzi do kompleksów i frustracji. Nie gubmy radości z podróżowania!

A Ty jak ją odkryłeś?

Po wielu latach pracy w dużej korporacji potrzebowałem zmiany. To się zwykle tak zaczyna. Przypadkiem natknąłem się na artykuł, który coś we mnie poruszył. Okazało się że jego autorem jest człowiek, który podróżuje w sposób niebanalny. Potrafi polecieć z jednego polskiego miasta do drugiego i przy okazji zahaczyć o zagranicę. Za 6 zł z Wrocławia do Gdańska przez Oslo? Proszę bardzo! Impuls był tak silny, że postanowiłem się z nim skontaktować. To on pomógł mi kupić pierwsze tanie bilety do Londynu. Ja złapałem bakcyla i rozlatałem się.

Może dla kogoś takim impulsem będzie twoja książka.

Chciałbym.

Reklama

Z Jakubem Poradą rozmawiała Hanna Gadomska.

Reklama
Reklama
Reklama