Kanton zapewnia ekstremalne doznania (nie tylko kulinarne)
Zupa z węża czy żółwia albo z krwistym tofu (ze skrzepami świńskiej krwi), grillowane skorpiony czy koniki morskie - to dania na stałe wpisane do menu restauracji w Kantonie.
- Michał Cessanis
Dla Chińczyków to Guangzhou, dla obcokrajowców Kanton – to nazwa z czasów kolonialnych. Trzecia co do wielkości metropolia Chin kojarzona z wielkim przemysłem, handlem (to tutaj miał miejsce pierwszy kontakt kupców z Zachodu z Chinami), światowymi targami, a mniej z malowniczymi parkami, uroczymi brzegami Rzeki Perłowej, nowoczesną architekturą czy starożytnymi świątyniami.
Jednak prawdziwą światową wizytówką Kantonu jest jedzenie. To właśnie kuchnia kantońska uchodzi za najlepszą spośród ośmiu regionalnych kuchni Chin.
1. Jedz (prawie) wszystko
O mieszkańcach Kantonu mówi się, że jedzą wszystko, co ma cztery nogi, a nie jest stołem, wszystko, co pływa, a nie jest statkiem, i wszystko, co lata, a nie jest samolotem. To musi być prawda – myślałem, mijając kolejne restauracje, przed którymi w miskach, wiadrach i klatkach czekało jeszcze żywe jedzenie.
Zupy z węża czy żółwia albo z krwistym tofu (ze skrzepami świńskiej krwi), grillowane skorpiony czy koniki morskie to dania na stałe wpisane do menu. Ponoć kantończycy wciąż jedzą psy (moje chińskie koleżanki twierdzą, że one nigdy nie jadły, za to ich dziadkowe i rodzice tak owszem) i zajadają się zupą z płetwy rekina, który ginął w męczarniach. Na stołach lądują też kilkutygodniowe pieczone prosiaki, których pokrojona w szachownicę chrupiąca skórka maczana w cukrze jest prawdziwym rarytasem. Ale kantończycy jedzą też mnóstwo owoców morza i warzyw. Ich kuchnia charakteryzuje się tym, że wszystkie potrawy przygotowywane są ze świeżych składników, dlatego kilka razy dziennie pojawiają się na lokalnych targowiskach, by dokupić kolejne produkty.
Do południa zajadają się pysznymi dim sum – lekkimi przekąskami przygotowywanymi na parze w bambusowych naczyniach, wypijając przy tym morze herbaty. To yum cha – herbata pita przed południem zawsze z dim sum. Do picia polecam wam delikatną herbatę z chryzantem (działa uspokajająco, poprawia wzrok). A na deser zamówcie „ginger milk” przygotowywany ze świeżego soku imbirowego dodanego do szklanki ciepłego mleka, które ścina się jak pudding.
2. Zobacz stare miasto...
„W Kantonie nie ma czego oglądać” – taki wpis znalazłem w internecie. Nie wierz w to. W stolicy prowincji Guandong nie brakuje zabytków. Zajrzyj np. do trzech świątyń: Guangxiao (Świątynia Chwalebnej Cnoty Synowskiej) z czasów dynastii Han i Chen Jia Ci (Akademia Rodziny Chen), świątyni zbudowanej za pieniądze klanu Chen, która służyła nie tylko kultowi przodków, ale była także szkołą, a dzisiaj to muzeum sztuki ludowej. A jeśli wstąpisz do Liu Rong Si (Świątyni Sześciu Banianów), to starszy pan poczęstuje cię ziołową herbatą na wzmocnienie. Stary Kanton to także Qingping Market, na który kantończycy przychodzą po leki ziołowe. To jedno z 17 oficjalnych miejsc w Chinach ze zgodą władz na sprzedaż najróżniejszych specyfików medycyny naturalnej (wwożenie wielu tych lekarstw do Europy jest zabronione). Kupują też psy i koty (nie do jedzenia) albo ryby, żaby, żółwie, skorpiony i węże (do zjedzenia).
3. ...i przeskocz do przyszłości
Gdybym był studentem architektury, rzuciłbym studia w Polsce i pojechał uczyć się do Chin. Takiego rozmachu nie ma chyba nigdzie indziej na świecie. Nowa dzielnica Kantonu Zhujiang New Town to doskonały przykład miasta z przyszłości. Powstała na północnym brzegu Rzeki Perłowej i zachwyca nie tylko nowoczesnymi biurowcami, luksusowymi hotelami (jest ich tu najwięcej w całym mieście) czy wieżą Canton Tower. Także budynkami Muzeum prowincji Guandong, skomputeryzowaną od a do zet biblioteką miejską i absolutną perełką – gmachem Opery Narodowej zaprojektowanym przez Zahę Hadid. Gapiłem się na tę konstrukcję z metalu, kamienia i szkła dłuższą chwilę, wypatrując coraz to więcej szczegółów. Opera przypomina dwa rzucone na trawę kamienie (większy i mniejszy) opadające w stronę bulwarów. Wokół są kawiarnie, sklepy, wielkie place i spacerowe aleje. Pod ziemią są ukryte centra handlowe i tunele dla samochodów. À propos luksusowych hoteli. Na 99. piętrze hotelu Four Seasons znajduje się Tian Bar, z którego przy dobrej pogodzie popatrzysz na miasto z góry. Wystarczy zamówić butelkę piwa za 34 zł i cieszyć się widokiem. Dwukrotnie więcej niż piwo kosztuje bilet wstępu na Canton Tower.
4. Przejdź się na wyspę
Zatopione w zieleni rezydencje z połowy XIX w., fontanny, rzeźby, zacienione uliczki, kościół katolicki, park, w którym kantończycy śpiewają i grają, oraz polski konsulat. To wszystko znajdziesz na położonej w środku miasta wyspie Shamian – dojdziesz tu mostem. Kolonialna architektura to pozostałość koncesji francusko-brytyjskiej. Przez lata zamieszkiwania wyspy przez Europejczyków Chińczycy mieli tutaj zakaz wstępu. Dziś to ulubione miejsce do sesji zdjęciowych nowożeńców. Zwróć uwagę na kolory sukien panien młodych. Coraz więcej bieli – uchodzącej w Azji za kolor śmierci. Cóż, zachodnia moda zrobiła swoje.
5. Zrób zakupy
Mam dwa sprawdzone zakupowe miejsca w Kantonie. Na Korean Market dostać można wszystko. Liczba stoisk z zegarkami, okularami, torbami, elektroniką, ubraniami i zabawkami jest niepoliczalna. Koniecznie targuj się i powtarzaj, że jest za drogo. Po chińsku to Tài guì le – przyda ci się we wszystkich sklepach. Jeśli szukasz rzeczy lepszej jakości, to koniecznie wybierz się na Beijing Road, najpopularniejszą w Guangzhou ulicę dla zakupholików. Tu są sklepy światowych marek, jest też mój ulubiony Uniqlo – to japońska sieć sprzedająca m.in. koszulki z wzorami z Museum of Modern Art w Nowym Jorku.
6. Przeżyj masaż stóp
Na koniec każdego dnia przez 80 minut masażystka o numerze 29 (tak się przedstawiła) z salonu Foot Massage (na drugim piętrze Guangyi Building przy ul. Guangyi) ugniatała nie tylko moje stopy, na których stawiała także bańki (przez dwie sekundy wyłem z bólu), lecz znęcała się nad innymi partiami ciała, próbując wykręcać moje kończyny na wszelkie możliwe strony. O dziwo, po całym dniu zwiedzania tak brutalny masaż przynosił mi ulgę. I to wszystko za 20 zł.
Warto wiedzieć
Jedzenie
Najlepsze, bo najświeższe, jest to sprzedawane na ulicy. Nie bój się próbować!
1 z 5
. Przed zgiełkiem wielkiego miasta można uciec do jednego z ogrodów.
Dla Chińczyków to Guangzhou, dla obcokrajowców Kanton – to nazwa z czasów kolonialnych. Trzecia co do wielkości metropolia Chin kojarzona z wielkim przemysłem, handlem (to tutaj miał miejsce pierwszy kontakt kupców z Zachodu z Chinami), światowymi targami, a mniej z malowniczymi parkami, uroczymi brzegami Rzeki Perłowej, nowoczesną architekturą czy starożytnymi świątyniami.
Jednak prawdziwą światową wizytówką Kantonu jest jedzenie. To właśnie kuchnia kantońska uchodzi za najlepszą spośród ośmiu regionalnych kuchni Chin.
1. Jedz (prawie) wszystko
O mieszkańcach Kantonu mówi się, że jedzą wszystko, co ma cztery nogi, a nie jest stołem, wszystko, co pływa, a nie jest statkiem, i wszystko, co lata, a nie jest samolotem. To musi być prawda – myślałem, mijając kolejne restauracje, przed którymi w miskach, wiadrach i klatkach czekało jeszcze żywe jedzenie.
Zupy z węża czy żółwia albo z krwistym tofu (ze skrzepami świńskiej krwi), grillowane skorpiony czy koniki morskie to dania na stałe wpisane do menu. Ponoć kantończycy wciąż jedzą psy (moje chińskie koleżanki twierdzą, że one nigdy nie jadły, za to ich dziadkowe i rodzice tak owszem) i zajadają się zupą z płetwy rekina, który ginął w męczarniach. Na stołach lądują też kilkutygodniowe pieczone prosiaki, których pokrojona w szachownicę chrupiąca skórka maczana w cukrze jest prawdziwym rarytasem. Ale kantończycy jedzą też mnóstwo owoców morza i warzyw. Ich kuchnia charakteryzuje się tym, że wszystkie potrawy przygotowywane są ze świeżych składników, dlatego kilka razy dziennie pojawiają się na lokalnych targowiskach, by dokupić kolejne produkty.
Do południa zajadają się pysznymi dim sum – lekkimi przekąskami przygotowywanymi na parze w bambusowych naczyniach, wypijając przy tym morze herbaty. To yum cha – herbata pita przed południem zawsze z dim sum. Do picia polecam wam delikatną herbatę z chryzantem (działa uspokajająco, poprawia wzrok). A na deser zamówcie „ginger milk” przygotowywany ze świeżego soku imbirowego dodanego do szklanki ciepłego mleka, które ścina się jak pudding.
2 z 5
Kanton słynie też z pierożków podawanych z mięsem, warzywami i owocami morza.
2. Zobacz stare miasto...
„W Kantonie nie ma czego oglądać” – taki wpis znalazłem w internecie. Nie wierz w to. W stolicy prowincji Guandong nie brakuje zabytków. Zajrzyj np. do trzech świątyń: Guangxiao (Świątynia Chwalebnej Cnoty Synowskiej) z czasów dynastii Han i Chen Jia Ci (Akademia Rodziny Chen), świątyni zbudowanej za pieniądze klanu Chen, która służyła nie tylko kultowi przodków, ale była także szkołą, a dzisiaj to muzeum sztuki ludowej. A jeśli wstąpisz do Liu Rong Si (Świątyni Sześciu Banianów), to starszy pan poczęstuje cię ziołową herbatą na wzmocnienie. Stary Kanton to także Qingping Market, na który kantończycy przychodzą po leki ziołowe. To jedno z 17 oficjalnych miejsc w Chinach ze zgodą władz na sprzedaż najróżniejszych specyfików medycyny naturalnej (wwożenie wielu tych lekarstw do Europy jest zabronione). Kupują też psy i koty (nie do jedzenia) albo ryby, żaby, żółwie, skorpiony i węże (do zjedzenia).
3. ...i przeskocz do przyszłości
Gdybym był studentem architektury, rzuciłbym studia w Polsce i pojechał uczyć się do Chin. Takiego rozmachu nie ma chyba nigdzie indziej na świecie. Nowa dzielnica Kantonu Zhujiang New Town to doskonały przykład miasta z przyszłości. Powstała na północnym brzegu Rzeki Perłowej i zachwyca nie tylko nowoczesnymi biurowcami, luksusowymi hotelami (jest ich tu najwięcej w całym mieście) czy wieżą Canton Tower. Także budynkami Muzeum prowincji Guandong, skomputeryzowaną od a do zet biblioteką miejską i absolutną perełką – gmachem Opery Narodowej zaprojektowanym przez Zahę Hadid. Gapiłem się na tę konstrukcję z metalu, kamienia i szkła dłuższą chwilę, wypatrując coraz to więcej szczegółów. Opera przypomina dwa rzucone na trawę kamienie (większy i mniejszy) opadające w stronę bulwarów. Wokół są kawiarnie, sklepy, wielkie place i spacerowe aleje. Pod ziemią są ukryte centra handlowe i tunele dla samochodów. À propos luksusowych hoteli. Na 99. piętrze hotelu Four Seasons znajduje się Tian Bar, z którego przy dobrej pogodzie popatrzysz na miasto z góry. Wystarczy zamówić butelkę piwa za 34 zł i cieszyć się widokiem. Dwukrotnie więcej niż piwo kosztuje bilet wstępu na Canton Tower.
3 z 5
Chińczycy nie znają granic w projektach architektonicznych.
Tę gondolową kolejkę zbudowali 455 m nad ziemią, na wieży telewizyjnej Canton Tower.
4. Przejdź się na wyspę
Zatopione w zieleni rezydencje z połowy XIX w., fontanny, rzeźby, zacienione uliczki, kościół katolicki, park, w którym kantończycy śpiewają i grają, oraz polski konsulat. To wszystko znajdziesz na położonej w środku miasta wyspie Shamian – dojdziesz tu mostem. Kolonialna architektura to pozostałość koncesji francusko-brytyjskiej. Przez lata zamieszkiwania wyspy przez Europejczyków Chińczycy mieli tutaj zakaz wstępu. Dziś to ulubione miejsce do sesji zdjęciowych nowożeńców. Zwróć uwagę na kolory sukien panien młodych. Coraz więcej bieli – uchodzącej w Azji za kolor śmierci. Cóż, zachodnia moda zrobiła swoje.
4 z 5
Kosmiczna siedziba Opery Narodowej projektu Zahy Hadid.
5. Zrób zakupy
Mam dwa sprawdzone zakupowe miejsca w Kantonie. Na Korean Market dostać można wszystko. Liczba stoisk z zegarkami, okularami, torbami, elektroniką, ubraniami i zabawkami jest niepoliczalna. Koniecznie targuj się i powtarzaj, że jest za drogo. Po chińsku to Tài guì le – przyda ci się we wszystkich sklepach. Jeśli szukasz rzeczy lepszej jakości, to koniecznie wybierz się na Beijing Road, najpopularniejszą w Guangzhou ulicę dla zakupholików. Tu są sklepy światowych marek, jest też mój ulubiony Uniqlo – to japońska sieć sprzedająca m.in. koszulki z wzorami z Museum of Modern Art w Nowym Jorku.
5 z 5
Kanton w 3 dni
6. Przeżyj masaż stóp
Na koniec każdego dnia przez 80 minut masażystka o numerze 29 (tak się przedstawiła) z salonu Foot Massage (na drugim piętrze Guangyi Building przy ul. Guangyi) ugniatała nie tylko moje stopy, na których stawiała także bańki (przez dwie sekundy wyłem z bólu), lecz znęcała się nad innymi partiami ciała, próbując wykręcać moje kończyny na wszelkie możliwe strony. O dziwo, po całym dniu zwiedzania tak brutalny masaż przynosił mi ulgę. I to wszystko za 20 zł.