Reklama

Reklama

- Czy tu się kończy świat? - zastanawiali się przybysze docierający na skraj atlantyckiego wybrzeża Portugalii, jeszcze zanim Kolumb odkrył Amerykę. Ta postrzępiona, klifowa linia brzegowa to jednocześnie kraniec kontynentalnej Europy, a sam przylądek Cabo da Roca uchodzi za jej najdalej na zachód wysunięty punkt.

Tę melancholię końca świata czuć w nastroju ulic, w tęsknym fado, w wietrze znad Atlantyku - nawet kiedy pachnie nadchodzącą wiosną. Czuć ją w czarnych strojach portugalskich studentów i w czarnej, czarnej kawie przegryzanej pastéis de nata.

Kiedy do redakcji dotarło zaproszenie na prezentację nowego Macana w Portugalii, oczami wyobraźni widziałam nagłówki w stylu: „Porwała Porsche i uciekła na koniec świata”. Pomyślałam, że to musi być początek pięknej przygody...

Klify, winnice i wielki błękit

Zaczynamy w Lizbonie. Ta ok. 150-kilometrowa trasa wiedzie głównie wzdłuż wybrzeża. Ze stolicy ruszamy na południe, w stronę Almady, Mostem 25 kwietnia (to 27. najdłuższy wiszący most na świecie). Z Almady do Setubal – miejscowości położonej u podnóża gór Arrábid u ujścia rzeki Sado do oceanu – prowadzi autostrada.

Prawdziwe kino zaczyna się między Setubal a Sesimbrą. Droga, która wiedzie wzdłuż nadbrzeżnego parku przyrody Parque Natural da Arrábida, jest jak ciągnący się przez ponad 30 km punkt widokowy. Są strome kredowe klify, serpentyny i wielka błękitna woda. Po drodze mijamy jaskinie pełne nietoperzy, klasztory i okazałe winnice.

Warto zrobić pętlę i wskoczyć na kawę do uroczego rodzinnego hotelu Casa Palmela, by następnie wrócić do Setubal i udać się na przeprawę promową (trwa ok. 15-20 minut) na półwysep Troia. Stamtąd kierunek: Alcácer do Sal i ostatni punkt: zapora wodna Barragem do Pego do Altar (położona z dala od miasta jest ulubionym miejscem astrofotografów i tych, którzy po prostu lubią pogapić się w gwiazdy). Stąd już powrót do Lizbony - tym razem wybieramy autostradę. Wycieczka zaplanowana jest na cały dzień, ale można rozłożyć ją na etapy.

W drogę nowym "tygrysem"

Na tę jedną z najpiękniejszych tras samochodowych ruszyłam jednym z najsłynniejszych SUV-ów – Porsche Macan z rocznika 2019. To crossover segmentu D z 7-biegową dwusprzęgłową półautomatyczną skrzynią biegów. „Nowy Macan” okazał się tak naprawdę „starym, dobrym Macanem” z kilkoma kosmetycznymi zmianami (co akurat w przypadku tego modelu jest sporą zaletą, bo można było tylko przedobrzyć).

W wersji 2019 mamy czterocylindrowy 2-litrowy silnik, bardziej sportowy zderzak, tylny pas świetlny, który podkreśla, że auto jest szerokie (i przyczepne), system nawigacji, która pokazuje m.in. liczbę miejsc parkingowych i ceny paliw w pobliskich stacjach.

W palecie pojawiły też 4 nowe kolory: Mamba Green Metallic, Dolomite Silver Metallic, Crayon i Miami Blue. Działają na wyobraźnię? Działają i - umówmy się - nazwa ma znaczenie, a „macan” to przecież z indonezyjskiego „tygrys”. Masywny, ale zmysłowy – jak to kocur. I to się nie zmieniło.

Towarzysz na koniec świata

Nawet niedoświadczony kierowca (taki jak ja) poczuje się w Macanie bezpiecznie. To bardzo komfortowe auto, które daje wrażenie panowania nad sytuacją. Pozwala łagodnie wbijać się w zakręty oraz lekko i stabilnie płynąć po serpentynach, a tych na portugalskim wybrzeżu nie brakuje. Ostrzega, kiedy trzeba i daje zaszaleć, kiedy można. Ryzykowanie opóźniasz hamowanie, a on bez szarpnięcia zatrzymuje się, gdzie należy. W 6,7 sekundy rozpędza się do setki, by maksymalnie osiągnąć 225 km/h.

Auto nie angażuje całej uwagi i sporo robi za kierowcę (wiem, zagorzali miłośnicy motoryzacji mogą się teraz oburzyć). Jest więc czas i okazja, żeby porozglądać się przez spore szyby, skupić na mijanych krajobrazach albo oddać się rozmowie. Wystarczy włączyć ulubioną muzykę (a do systemu nagłośnienia nie można się przyczepić) i ruszać w długą drogę. Tym bardziej, że wnętrze jest przestronne i komfortowe, a bagażnik spory (500-1500 l).

Macan to auto kompletne. Jest jak dojrzały partner: solidny, wyrozumiały, dający przestrzeń i jednocześnie poczucie bezpieczeństwa. Może nie jest najprzystojniejszy i nie opowiada najśmieszniejszych dowcipów, ale można przy nim być sobą i na nim polegać. A w takim towarzystwie, nic tylko ruszać na koniec świata!

Reklama

Hanna Gadomska

Reklama
Reklama
Reklama