Ale Meksyk
Zapomnij o zegarku, pośpiechu i nerwach. W tej podróży kluczem do sukcesu jest umiejętność bezstresowego błądzenia.
Pojechałam do Meksyku, by się odnaleźć. Metafizycznie. Okazało się, że najczęściej musiałam szukać się w sensie dosłownym. Zabytki skutecznie się przede mną chowały. Nie pomagali mi też sami Meksykanie. – Uspokój się – powtarzał Mauricio. – W Meksyku wszystko płynie. Nie możesz czegoś znaleźć, znaczy tak ma być. Unieś się na fali i na niej płyń – pouczał. Dlatego pierwszy dzień w DF (od Distrito Federal), jak Meksykanie nazywają swoją stolicę, spędzam w Lasku Chapultepec, ulubionym miejscu niedzielnych spacerów.
Na wzgórzu świerszczy
Kiedy wyłaniam się na powierzchnię ze stacji metra, uderza mnie hałas. – Tylko 10 peso, 10 peso to warte, 10 peso to kosztuje – śpiewają sprzedawcy rozmaitych świecących się kółeczek, filmów o więzieniach świata, jajek, które po zwilżeniu wodą zamieniają się w dinozaury. Tłumy spacerowiczów przepływają obok tłumów sklepikarzy, którzy po obydwu stronach drogi rozstawili swoje kramy. Każdy z nich głośno zachwala swój chiński towar. Wszystko to zmieszane z zanieczyszczeniem, jet lagiem i rozrzedzonym powietrzem ( jestem przecież na wysokości 2200 m n.p.m.) sprawia, że moja głowa znajduje się na krawędzi eksplozji. Na szczęście im głębiej wchodzę do parku, tym spokojniej. Alejki rozgałęziają się i prowadzą do pomników, rzeźb, fontann. Kilka minut wędrówki i jestem zgubiona w ich labiryncie. Muszę zapytać o drogę. Później zrozumiem, że Meksykanie udzielają odpowiedzi na to pytanie niezależnie od tego, czy ją znają.
Mijają kolejne minuty wędrówki, która do żadnego wyjścia mnie nie prowadzi. Uspokajała mnie myśl, że nawet błądząc kilka dni, w Meksyku nie umrę z głodu. Zawsze znajdę kogoś, kto, choć niezdolny wytłumaczyć, którędy iść, sprzeda smakowite chipsy ziemniaczane albo bananowe z solą, chili i sokiem z cytryny. Ci, co błądzą dłużej, posilą się chrupkim chicharrónem, czyli wysmażoną świńską skórą. Wbrew pozorom smakuje całkiem nieźle. Szczególnie jak się długo wędruje…
Chapultepec w języku nahuatl znaczy „wzgórze świerszczy”. Trudno powiedzieć, co bardziej w tych świerszczach urzekło Mexiców zwanych u nas Aztekami: pieśni czy smak. Smażone lub suszone do dziś stanowią jeden z meksykańskich przysmaków. Podczas wędrówki z mitycznego Aztlanu Aztekowie tutaj zatrzymali się na odpoczynek. Po chwili ich przywódca Tenoch ogłosił, że dotarli do swojej ziemi obiecanej. Aztekowie osiedlili się na pobliskiej bagiennej wysepce pośrodku jeziora i założyli Tenochtitlán. Minie sto lat i niewielka osada stanie się stolicą wielkiego imperium. Z Chapultepec do Tenochtitlánu akweduktami płynęła krystalicznie czysta woda. Niektóre drzewa pamiętają jeszcze tamte czasy, a jedno z nich, jak głosi legenda, zostało zasadzone osobiście przez Tenocha. W pałacu wzniesionym na wzgórzu, pośrodku świętego lasu, kolejni tlatoani, czyli władcy, wypoczywali od zgiełku stolicy. Obecnie w tym miejscu wznosi się jeden z nielicznych w Ameryce Łacińskiej zamków, a w nim muzeum miasta.
Cortés i jego ludzie dołożyli wszystkich starań, by po imperium nie został kamień na kamieniu. Pałace, piramidy i domy Tenochtitlánu zrównano z ziemią. W ich miejsce naj pierw wyrosły barokowe budowle, a w XIX w., gdy Meksyk zafascynował się Francją, stopniowo wypierały je modernistyczne kamienice. Dziś poszczególne dzielnice miasta stanowią udaną mieszankę Madrytu i Paryża przyprawioną pełnym zdecydowanych barw latynoskim charakterem. Wszystkie dystrykty jednej z największych metropolii świata spina metro. Codziennie jeździ nim przynajmniej połowa mieszkańców blisko 20-milionowego miasta. Pasażerowie mówią prawie 50 językami indiańskimi, poza tym słychać języki ze wszystkich stron świata. Na szczęście, żeby nie zgubić się w tym podziemnym labiryncie, wystarczy kilka słów: dirección (kierunek), salida (wyjście), entrada (wejście) i diez pesos (10 peso – powszechna cena wszystkiego, co sprzedają wędrowni sprzedawcy na każdym z odcinków trasy). Wysiadam na Zócalo, głównym placu miasta.
Szukanie trupa
Największy w Ameryce Łacińskiej plac powstał na gruzach azteckiego centrum ceremonialnego. Wokół rynku w okazałych kamienicach mieszczą się sklepy ze złotem, hotele i staromodne kioski z gazetami. Nie mogę oderwać wzroku od fotografii z pierwszych stron sprzedawanych tu dzienników. Ciała bez głów, głowy bez ciał albo bliżej niesprecyzowane szczątki w apokaliptycznej scenerii. To dlatego, że Meksyk jest w stanie wojny z kartelami narkotykowymi. Przez chwilę na fotografii spalonego doszczętnie samochodu próbuję wypatrzeć dwa ciała… – Niezłe ujęcie, prawda? – zaczepia mnie przechodzień. Uświadamiam sobie, że właśnie wkręciłam się w grę „znajdź trupa”. Makabryczna okładka przyciągnęła mnie szybciej niż Indianie z innych części Meksyku sprzedający swoje rękodzieło w bardzo dobrych cenach. Turyści kupują, kieszonkowcy kradną, a wszystkiemu ze stoickim spokojem przyglądają się przemili policjanci.
Na Zócalo każdy ma swoje miejsce. Nieopodal tańczą „neo-Aztekowie”. Hołdują modzie prehiszpańskiej, tak przynajmniej myślą. – Przez nasze ciała przepływa ta sama energia, którą odbierali azteccy przodkowie – tłumaczy mi jeden z tancerzy. Tutaj, za sprawą Templo Mayor, jest ona szczególnie mocno wyczuwalna. Główną świątynię Tenochtitlánu odkryto w 1978 r. podczas prac budowlanych. Zostały z niej tylko kamienie. W muzeum przylegającym do ruin oglądam to, co znaleziono podczas wykopalisk: ceramikę, rzeźby i wizerunki bogów, których czas się skończył w momencie przybycia Hiszpanów. Koniec ich świata nastał 13 sierpnia 1521 r. wraz z upadkiem Tenochtiotlánu, kiedy Cuauhté moc, ostatni tlatoani poddał miasto konkwistadorom.
Kosmiczna tajemnica
W Meksyku jest kilkadziesiąt prehiszpańskich miast udostępnionych turystom. Jeszcze więcej jest tych, które odwiedzają jedynie Indianie. Dlatego od razu jadę do Palenque, jednej z najpiękniejszych i najlepiej zachowanych metropolii Majów. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego to nie to miasto, lecz Chichén-Itzá zostało jednym z nowych siedmiu cudów świata, bo ma wszelkie cechy turystycznej gwiazdy. Pięknie położone w deszczowym lesie, w doskonałym stanie zachowały się tu świątynie, pałace, płaskorzeźby, a nawet sieć kanałów. Ma też bardzo medialną rzecz – tajemnicę. W 1949 r. w Świątyni Inskrypcji odkryto zasypany gruzem korytarz. Poprowadził on do komory grobowej jednego z najwybitniejszych władców majańskich – Pakala Wielkiego. Na wielkiej płycie nagrobnej przedstawiono władcę w obcisłej tunice boga kukurydzy, z bransoletkami u nóg i w specyfi cznej pozie. Jedni widzieli w tym moment przejścia do świata zmarłych, inni… astronautę w kombinezonie odlatującego rakietą kosmiczną. Komorę grobową Pakala teraz można zobaczyć w muzeum przy ruinach, a jej kopię w Muzeum Antropo logii w mieście Meksyku. Tak naprawdę nikt nie wie, ile jeszcze tajemnic skrywa w sobie miasto. Badania wciąż trwają.
Świeczka na kochankę
Ulice San CristÓbal de las Casas pachną francuskimi ciasteczkami i indyjskimi kadzidłami. Mieszkańcy mają dziwne ciągoty do dredów, buddyzmu i indiańskiego rękodzieła. Co drugi z nich jest hipisem. Przejawia się to głównie miłością do marihuany oraz modlitwą w intencji zapatystów między jednym a drugim skrętem. Są też Majowie, głównie z grupy etnicznej Chamula, którzy po mistrzowsku wciskają turystom plecione paski i bransoletki z przemytu z Gwatemali. Noszą niesamowite ciuszki i nie pozwalają się fotografować. Wśród turystów krążą mrożące krew w żyłach historie o aparatach, które nie przetrwały spotkania z ich maczetami. Dlatego spacerując wzdłuż głównej ulicy Real de Guadelupe, zachowuję się bez zarzutu. Trudno mi jednak poradzić sobie z bólem serca na widok zdjęć ulatujących mi przed oczami. Na bazarze rękodzieła zaczynam kombinować. Udaję, że fotografuję zabawki z fi lcu, a poluję na Indianki, które przez przypadek wejdą mi w kadr. – Dlaczego nie mogę ci zrobić zdjęcia – pytam jednej z Chamula. – Bo potem je sprzedasz i zostaniesz bogata, a ja nic z tego nie będę miała – odpowiada kobieta
Tego dylematu nie mieli Indianie Lacandón. Czarno-białe fotografi e ostatnich nieschrystianizowanych Majów oglądam na wystawie w domu fundacji Ka-Bolom. Fundacja pracuje nad projektami na rzecz zachowania ich kultury.
Nieopodal znajduje się Muzeum Medycyny Majów. Kolejna fundacja, tym razem majańskich znachorów, ma na celu uratowanie i przekazanie następnym pokoleniom tajemnic medycyny naturalnej. Przy muzeum znachorzy prowadzą aptekę. Na pamiątkę kupuję kilka lekarstw. Kiedy po
kilku dniach muszę ich użyć, okazuje się, że… działają! Przestaję się dziwić, że Majowie wciąż się u nich leczą i korzystają z pomocy szamanów. Problem w tym, że białym niełatwo jest do nich dotrzeć. Na pewno jednak spotkamy ich w kościele w San Juan Chamula.
Minibus zatrzymuje się kilka metrów od trzech zielonych krzyży z przymocowanymi gałęziami pinii. W dali widzę kolorowy kościół. Od razu otaczają mnie Indianki z naręczami rękodzieła. Nie chcę pamiątek. Chowam aparat, żeby nie kusił. Na ulicach miasteczka lepiej nie robić zdjęć, a w słynnym kościele pod żadnym pozorem nie wolno. Jeszcze tylko 20 peso za wstęp i jestem w najdziwniejszym kościele Meksyku. W jego wnętrzu powietrze wypełnione jest dymem, podłoga wyłożona igliwiem, a na ołtarzu zawodzi orkiestra. W mroku dostrzegam siedzące na posadzce grupki Chamula. Przed nimi palą się rzędy kolorowych świec. W ostatnim rzędzie ustawiają butelki z fantą, sprite’em i wodą. Skoro duchy lubią papierosy, dlaczego miałyby stronić od kolorowych napojów? Obok w torbach dwa jeszcze żywe koguty. Za chwilę zostaną okadzone dymem świec i jednym sprawnym ruchem ktoś ukręci im łeb. Wszystkiemu przyglądają się stojące wzdłuż ścian figury świętych. Mają białe jak papier twarze, krwistoczerwone wąskie usta i lusterka na szyi. Kilka ? gur nie ma lusterek. Za karę. Pochodzą ze spalonego kościoła. Skoro nie uratowały go przed ogniem, znaczy, że nie mają mocy. Święci co chwila znikają w kłębach dymu z kadzideł. – Dym jest ich pokarmem – tłumaczy mi kościelny. Na ołtarzu centralną ? gurą jest Jan Chrzciciel, u jego boku znacznie mniejszy Jezus. – Bo nie jest tak skuteczny jak Jan Chrzciciel – słyszę wyjaśnienie. Dostaję propozycję, bym się oczyściła. Naprzeciwko pod obrazem stoi wolny curandero (znachor). Podobno od miejscowych bierze nawet do 1,5 tys. peso. Mnie zdiagnozował na 250. W dodatku z gwarancją stuprocentowego efektu!
To miejsce specyficznej pobożności nie jest wyjątkiem. W sklepie z dewocjonaliami obok ? gurek Madonny z Guadelupe i świętego Józefa sprzedają różnokolorowe Santa Muerte. Świętą Śmierć przedstawia się jako szkielet ubrany w długą szatę albo jako piękną kobietę. Jej kult, choć potępiany przez Kościół katolicki, z roku na rok zdobywa nowych wyznawców. W mrocznej głębi sklepu czuję się jak w aptece czarnoksiężnika. Spaceruję wzdłuż półek i widzę świece, proszki, pomady, płyny na każde schorzenie i pragnienie duszy: miłość, przyjaźń, pieniądze, ochronę przed złym urokiem. Kiedy proszę o świece na bolący kręgosłup, od razu dostaję odpowiednią kombinację kolorów. – A jakiego koloru świeczka rozprawi się z kochanką męża? – pytam dalej. – W tym wypadku polecam pistolet – odpowiada sprzedawca. Meksykanie w pewnych sprawach działają ekspresowo.
Podróż za sześć grzybków
Zupełnie inaczej brzmi recepta na pozbycie się kochanki w Oaxace. – My Meksykanie jesteśmy bardzo mało skomplikowani – tłumaczy mi Roberto. – Nasze życie obraca się wokół trzech rzeczy: comer, chupar y cojer ( jeść, pić i pieprzyć). Mąż na pewno wróci, jeśli lepiej niż kochanka przyrządzisz mole oaxaceno. Sos na bazie czekolady jest prawdziwą dumą tutejszych gospodyń. Podają go z mięsem, nadziewają nim też ciasto z mąki kukurydzianej zawinięte w liście bananowca.
W Oaxace wszystkie najważniejsze muzea i zabytki teoretycznie zobaczymy, spacerując wzdłuż trasy turystycznej. Ale to właśnie w bocznych uliczkach czekają na nas prawdziwe skarby. Trzeba przejść się kolorowymi uliczkami wijącymi się wokół Basílica Nuestra Senora de la Soledad i koniecznie obejrzeć ceramikę prehiszpańskią w Museo Ru? no Tamayo.
W Meksyku usta same uśmiechają się do ludzi. Uśmiech nigdy nie pozostaje bez wzajemności. Potem padają słowa „dzień dobry”, następnie „skąd jesteś?”. Tym razem jednak rozmowa w jednej z kawiarenek na Zócalo miała niestandardowy przebieg. – Z Polski? Z moim synem byłam w Krakowie i Oświęcimiu! – mówi starsza kobieta. Za chwilę ze sklepu obok wyłania się jej syn. – A byłaś już w San José del PacÍfico na grzybkach? – mówiąc to, znacząco mruga okiem. – Teraz jest sezon grzybowy – wtóruje mu mama, tak jak on znacząco mrugając. Jak mogłabym zatem nie pojechać?
Następnego dnia jestem w tej miejscowości. O tym, że lubi się tutaj grzyby, świadczą grzybowe dekoracje, murale na ścianach domów oraz Indianki sprzedające dziergane na drutach i szydełku czapki i breloczki z grzybami. Jakiego rodzaju to są grzyby, dowodzą kolory i formy rękodzieła. Zatrzymuję się w najwyżej położonych bungalowach. W dole widzę miasteczko, chmury, las. – Chcesz wyruszyć w podróż? – wiecznie uśmiechnięty gospodarz bardzo wolno wypowiada te słowa. – Podróż trwa kilka niezapomnianych kolorowych godzin, biletem jest sześć grzybków zapakowanych w liść łopianu. To jak? Decydujesz się?
Taniec mariachi na procesji
Na szczęście zaraz odjeżdżam z powrotem do stolicy. Tam czeka mnie jeszcze wytłumaczenie taksówkarzowi, dokąd jadę, a po kilkunastu minutach spokojne acz stanowcze zapewnienie, że adres na pewno istnieje i nie zamierzam płacić za dodatkowo nabijane kilometry. Moim atutem w dyskusji są pieniądze, ale muszę pamiętać, że jak zdenerwuję kierowcę, ten może mnie wysadzić z taksówki – w środku miasta, w środku nocy, w ulewnym deszczu, z bagażem lub bez… Mimo wszystko cieszę się, że wróciłam do stolicy.
Nie zostało mi dużo czasu, a przecież muszę jeszcze pojechać na wzgórze Tepeyac, gdzie rozpoczęła się konkwista indiańskich serc. W miejscu objawienia się Matki Bożej Juanowi Diego wyrosły bazyliki i kościoły. Codziennie z całego kraju ściągają tu tłumy Indian, Metysów i Kreoli. Jedni na kolanach pokonują wielki plac w drodze do ołtarza z cudownym obrazem, w tym czasie mariachi odprowadzają procesję, ktoś tańczy w maskach z lusterkami. Wokół sanktuarium sprzedawcy podkręcają głośniki z pieśniami religijnymi. Sanktuarium w Gwadelupie tętni życiem.
Każda dzielnica meksykańskiej stolicy to odrębny świat ze swoim specyficznym klimatem. Na następny spacer idę reprezentacyjnymi Alameda Central, Paseo de la Reforma, skręcam w avenida Insurgentem, która doprowadza mnie do dzielnic Condesa i Zona Rosa. W secesyjnych kamienicach odkrywam designerskie sklepy i nastrojowe kawiarenki. W jednej z nich zatrzymuję się na chwilę. Muszę odpocząć, bo dziś znowu trochę pobłądziłam. Z nudów zaglądam do internetu i nie wierzę własnym oczom. Nie tylko zgubiłam drogę, ale i jeden dzień. Mój samolot wylatuje jutro, a nie pojutrze. Niestety w porę to spostrzegłam. Musiałam wrócić.
Ze śmiercią im do twarzy
Meksykanie śmieją się śmierci w Twarz. A śmierć uśmiecha się do nich. Chociażby na przedstawieniach pań kościotrupów w eleganckich strojach z przełomu XIX i XX w. Najpopularniejsza tego typu postać nazywa się la Catrina. W 2010 r. uroczyście obchodzono w Meksyku jej setne urodziny.
La catrina karierę rozpoczęła jako bohaterka rysunków satyrycznych josé Guadalupe Posady. Wkrótce jej portrety zaczęli tworzyć zarówno rękodzielnicy, jak i artyści z najwyższej półki. Przez cały rok świetnie się sprzedają na bazarach i w galeriach.
2 listopada Meksykanów na punkcie śmierci ogarnia prawdziwe szaleństwo. Wisiorki, kolczyki, koszulki, breloczki, lizaki z la Catriną i innymi tego typu motywami rządzą Świętem Zmarłych (Dia de los Muertos). Dama kościotrup zagrała również w kilku filmach, np. Hasta los Huesos, który można zobaczyć na youtube.com.
NO TO W DROGĘ:
Powierzchnia: 2 mln km2.
Ludność: 106 mln. Metysi – 60 proc., Indianie – 30 proc., biali (głównie potomkowie Hiszpanów) – 9 proc., inni – 1 proc.
Religie: katolicy – 76,5 proc., protestanci – 6,3 proc.
Języki: oprócz hiszpańskiego, jak przedstawiają oficjalne statystyki, mówi się w 65 językach indiańskich.
Waluta: peso meksykańskie (MXN). 1 zł = 4,15 peso.
Strefa czasowa: UTC/GMT –6 godz., czyli –7 godzin różnicy z czasem Polski.
Od maja do października trwa pora deszczowa. Pada praktycznie codziennie, przeważnie wieczorem i nocą. Wówczas robi się naprawdę zimno.
Większość miast i miejscowości na naszej trasie znajduje się w górach na wysokości powyżej 2 tys. m n.p.m., dlatego nawet w środku lata wieczory mogą nas przemrozić – szczególnie w San Cristobal de las Casas.
W mieście meksyk (DF) najcieplej jest od kwietnia do sierpnia, kiedy średnie temperatury wynoszą od 18 do 19°C.
W Puebli najchłodniejszym miesiącem jest styczeń ze średnią temperaturą 23°C, a najcieplejszym maj z 27,9°C.
W Oaxace w styczniu średnio notuje się 25°C, a w kwietniu, najcieplejszym miesiącu – 31°C.
Przy pobycie nieprzekraczającym 180 dni wiza wbijana jest na granicy. Jeśli planujemy zostać dłużej niż 7 dni, trzeba zapłacić ok. 240 peso. Już wypełniony przekaz powinniśmy dostać na granicy przy wjeździe.
Z Polski nie ma bezpośredniego połączenia. Najtańsze przeloty oferują KLM, Air France i Lufthansa do miasta Meksyk.
Warto sprawdzić również aktualne ceny rejsów lotniczych, które oferują przeloty do Cancun. Przeważnie bilet kosztuje ok. 3 tys. zł. W promocji można go jednak kupić już od 2 tys.
Autobusem: dowiozą nas praktycznie wszędzie. Te I klasy i de lujo (luksusowe) odjeżdżają z dworców przypominających lotniska. Na krótszych dystansach warto się poruszać nieraz znacznie tańszymi autokarami II klasy lub tzw. colectivo, czyli minibusami. www.ticketbus.com.mx
Samochodem: wypożyczenie samochodu jednej osobie zwraca się już przy trasie ok. 100 km. Warto skorzystać z tej opcji, jeśli jesteśmy pewni ze poradzimy sobie na drogach pełnych meksykańskich kierowców.
Podstawą smaku kuchni meksykańskiej jest salsa verde (zielona) i salsa roja (czerwona). Pierwsza tylko teoretycznie jest mniej ostra od drugiej. Dodajemy je według uznania do naszego posiłku.
Meksykańskie przysmaki: michelada (piwo z maggi, sosem worchestershire, solą, limonką i chili), chapulines (suszone lub smażone koniki polne), mole (sos na bazie czekolady i kilkudziesięciu przypraw – najlepsze w Puebli i Oaxace), czekolada (w Oaxace).
W Polsce opinię o bezpieczeństwie w Meksyku psuje miastecz- ko Juarez. Jednak ta część kraju, po której przejechałam, jest bezpieczna. Swobodnie można prze- mieszczać się autostopem, chodzić wieczorami na spacery i bez obaw można zostawić bagaż w przechowalniach na dworcu.
W mieście Meksyk należy pilnować torebek i nawet w zamkniętych restauracjach pod żadnym pozorem nie wolno kłaść ich na siedzeniu obok.
W lokalnych barach panie zazwyczaj mogą siedzieć w bocznej, mniejszej salce. W dużej piją jedynie panowie.
W Gwadelupie pod koniec mszy ksiądz prosi o wystawienie do poświęcenia medalików i przedmiotów kultu zatwierdzonych przez Kościół katolicki. Meksykanie, szczególnie ci zadzierający z prawem, modlą się do Santa Muerte, a złodzieje i przemytnicy do Mal Verde. Ich ? gurki można znaleźć w każdym sklepie z dewocjonaliami.
Lucha libre to wolna amerykanka po meksykańsku. Bohaterami wielkich show są zamaskowani zawodnicy.
Wskazane szczepienia: WZW A, WZW B, błonica, tężec, polio, dur brzuszny.
Pod żadnym pozorem nie wolno pić wody z kranu! Uważajmy też na dania z owoców morza. Nie należy się jednak bać posiłków kupowanych na ulicy. Owoce nadają się do spożycia po przemyciu wodą, można też je zdezynfekować rozpuszczanymi w wodzie kroplami bakteriobójczymi.
Ambasada Polski w Meksyku Meksyk, Cracovia 40, Col. San Angel , 01000 Tel.: +52 55 5481 2050, wew. 101 www.meksyk.polemb.net meksyk.amb.sekretariat@msz.gov.pl
Ambasada Meksyku w Polsce al. Jerozolimskie 123a, p. 20 Warszawa tel. 22 646 88 00 embamex@ikp.pl
wwww.visitmexico.com
www.peoplesguide.com
www.geographia.com
www.lonelyplanet.com
www.tripadvisor
www.virtualtourist.com
www.mexicoentero.pl
Poczuj klimat
FIlm:
seria programów wojciecha cejrowskiego Boso przez świat – Meksyk. Nie tylko przekonuje do podróży, ale bardzo wiernie oddaje klimat kraju
Amores perros, reż. Alejandro González Inárritu. Walki psów, namiętności i dramaty w plenerach miasta Meksyk.
Frida, reż. Julie Taymor. Historia Fridy Kahlo – malarki z Coyoacanu. Życie w tej artystycznej dzielnicy DF niewiele zmieniło się przez ostatnie 50 lat.
Książki:
H. Krzywicka-Adamowicz Meksyk, orzeł, wąż i opuncja. Zawarte w książce wspomnienia tchną czasem myszką (książka napisana w latach 60.), ale nie nudzą. n Mexico – Lonely Planet – najmniej zawodny przewodnik po Meksyku. Jego zaletą jest olbrzymia ilość informacji praktycz- nych, wadą – olbrzymia objętość i waga.
Muzyka:
Camila – piosenki tego zespołu, grającego lekki rock, zajmują pierwsze miejsca list przebojów.
el Tri – największa gwiazda meksykańskiego rocka lat 70. i 80.
Paulina rubio – gwiazda pop, królowa dyskotek.
CZAS: 14 DNI
KOSZT: 1,3 TYS. ZŁ (PLUS BILET LOTNICZY 3 TYS. ZŁ)