Antyczna świątynia i amfiteatr. Byłem na rowerze w Niemczech, a poczułem się jak nad Morzem Śródziemnym
Zdziwień było sporo. Zobaczyłem rzymski amfiteatr i świątynię jak żywcem wyjęte ze świata antycznego. Płaski teren i gęsta sieć tras rowerowych to idealne warunki na wakacyjny wypad nad dolny bieg Renu. To była niezapomniana wyprawa na dwóch kółkach w Niemczech.
W tym artykule:
- Niebezpieczna rzymska kolonia?
- Imponujące budowle.Wszystko dzięki archeologom
- Xanten – jedyne takie miasto w Niemczech
- Śladami żywych kosiarek i sprytnych nutrii
- Pałac pełen sztuki – Schloss Moyland
- Powiaty Kleve i Wesel – porady dla turysty
W pokoju panuje półmrok. Mimo że jest środek upalnego letniego dnia, tutaj temperatura jest znośna. Leżę na materacu. Dość twardym, ale przyjemnie pachnącym siankiem i trawą.
Niebezpieczna rzymska kolonia?
Jestem wewnątrz antycznego pensjonatu, w którym zatrzymywali się kupcy i inni goście blisko 2 tysiące lat temu. Była to jedna z setek budowli wielkiej rzymskiej kolonii Colonia Ulpia Traiana, a dziś - obszerny park archeologiczny w Xanten. Usytuowany jest na pograniczu Niemiec i Holandii w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia. Miasto rozkwitało w II i III wieku naszej ery. Mieszkało w nim 10-15 tysięcy osób, nie tylko Rzymian, ale też sprzymierzeni z nimi Germanie czy Celtowie.
Rzymianie wytyczyli miasto w oparciu o szereg prostopadle ułożonych względem siebie ulic. Na wzór obozów legionowych. Rozplanowanie może sugerować, że wewnątrz panował ład i porządek. Nic bardziej mylnego.
– Nie było wówczas policji. Nocą na ulicach musiało być niebezpiecznie, o czym świadczą kraty z ostrymi rozgwiazdami w oknach pensjonatu - wskazuje na nie ręką moją przewodniczka Felicitas Wilhelms.
Imponujące budowle.Wszystko dzięki archeologom
Wykopaliska trwają na terenie tego rzymskiego miasta od wielu dekad. To wspaniałe miejsce dla archeologów – bo w przeciwieństwie do większości kolonii rzymskich – na tej nigdy nie powstało późniejsze miasto. A taki los spotkał na przykład angielski Londyn czy niemiecką Kolonię. Dlatego dla archeologów relikty z Xanten to prawdziwa gratka do poznania rzymskiej kolonii
Do lat siedemdziesiątych XX wieku był to płaski teren pokryty łąkami i polami. Ale tuż pod nimi archeolodzy odkryli świetnie zachowane fundamenty antycznego miasta. Na przestrzeni ostatnich dekad naukowcy odbudowali w oryginalnych miejscach część budowli. Wśród nich jest pensjonat, termy, imponujący rozmachem amfiteatr, a nawet monumentalna świątynia, która najbardziej na myśl przywodzi święte greckie przybytki.
Wykopaliska nadal trwają. – Studenci, którzy biorą w nich udział, mieszkają na terenie kolonii. Korzystają w takich samych łóżek, na których spali mieszkańcy antycznego miasta. Jak dla mnie są one trochę za twarde – krzywi się Wilhelms.
Xanten – jedyne takie miasto w Niemczech
Do parku archeologicznego przylega miasto Xanten. Jest wyjątkowe pod wieloma względami. – To jedyne miasto w Niemczech, którego nazwa zaczyna się na literę x – podkreśla Wilhelms.
Skąd się wzięła? Jest też związana z Rzymianami. W czasie panowania cesarza rzymskiego Juliana Apostaty w 363 roku dokonano egzekucji legionisty Wiktora, który był chrześcijaninem i odmówił kultu rzymskich bogów. Kościół katolicki uznaje go za świętego, a miasto Xanten powstało wokół jego relikwii, które obecnie znajdują się w katedrze w tym mieście. Osada początkowo nazywa się Sanctos (z łac. Blisko świętego), z czasem się przekształciła w podobnie brzmiące Xanten.
Moja przewodniczka zwraca uwagę na niezwykły fakt. – Katedrę św. Wiktora wzniesiono w 80-90% z kamieni pozyskanych z rzymskiego miasta. To był budulec tak cenny, że bloki pozyskane stąd znajdowane są nawet w Danii – dodaje.
Śladami żywych kosiarek i sprytnych nutrii
Pora wsiąść na rower. W rejonie powiatu Kleve i Wesel w Nadrenii Północnej-Westfalii szczególnie warto wybrać trasy wiodące wzdłuż grobli i wałów nad Renem. Są wyasfaltowane i szerokie. Z powodzeniem mogą jechać nimi obok siebie 3-4 rowery. Pedałujących jest dość sporo. Większość z nich korzysta z rowerów elektrycznych, chociaż nie jest są niezbędne – jest tu tak płasko, jak w pobliskiej Holandii.
Moją uwagę zwracają liczne stada owiec, które mijam w czasie przejażdżki. Czy to oznacza, że będę mógł skosztować lokalnego sera lub kupić ciepłe wełniane papucie na zimę? Ich główna funkcja jest jednak zupełnie inna i to bardziej praktyczna.
– Na wałach nie mogą rosnąć drzewa, by nie rozsadzały ich swoimi korzeniami. Zadaniem owiec jest to, by nic większego nie urosło. Wały bywają dość strome, więc maszyny się do tego nie nadają. Poza tym są za ciężkie, co też może uszkodzić wały – wyjaśnia mi biolożka dr Ilke Weidig, którą spotykam w rezerwacie na wyspie Bislicher. To malownicze starorzecze, gdzie można obserwować niezliczone ptaki: czaple, bociany, a nawet orła bielika.
Wrogiem wałów, które zabezpieczają okolicznych mieszkańców przed wylewającym co jakiś czas Renem są nutrie, których tunele skutecznie czynią szkody w nasypach ryjąc tunele. Wiele osób myli je z bobrami, ale odróżniają je od nich cienkie i długie szczurze ogony. Zwierzątka te nie cieszą się dobrą sławą. Są ciągle na celowniku. Dr Weidig mówi mi, że za każdą zabitą nutrię można dostać kilka euro. Lokalne władze naprawdę obawiają się potencjalnych podtopień spowodowanych przez zniszczone wały.
Jeśli będziemy mieli ochotę, można się wykąpać. W gorące lato taka przerwa w czasie przejażdżki jest wręcz wskazana. Wyznaczone kąpielisko jest w rejonie Wesel nad jeziorem Auesee. Fani rejsów statkami mogą skorzystać z przejażdżki promem River Lady, zbudowanego na wzór dawnego parowca. Cumuje w Wesel. Fani dzieł sztuki na świeżym powietrzu powinni wpaść do Rees, gdzie jest ich całkiem sporo. Miasteczko położone jest nad samym Renem i ma piękną promenadę
Pałac pełen sztuki – Schloss Moyland
Mimo wysokiego poziomu wody w Renie dojeżdżam bezpiecznie (zapewne dzięki tak skrzętnie chronionym wałom) do zamku Moyland. Z Xanten, wzdłuż rzeki to jakieś 30 km. Moją uwagę zwracają olbrzymie barki. W zasadzie nie ma chwili, by na horyzoncie ich nie było. Ren jest jedną z najintensywniej używanych rzek do transportu wodnego w Europie. W tym rejonie rocznie przepływa ich ponad 100 tys., nie wliczając wycieczkowców i jachtów.
I w końcu jest. Zamek Moyland. Chociaż początkowo go wcale nie widzę. Tonie wśród spektakularnie pięknego ogrodu. Nie jestem fanem kwiatów. Ale gdy dostrzegam kwiatostany hortensji, nie mogę ukryć zachwytu. Intensywność i różnorodność fioletu jest powalająca.
Zamek jest wzniesiony w stylu neogotyckim i odbudowany po zniszczeniach wojennych w 1945 roku. Dziś wygląda bajkowo ze swoimi stylizowanymi wieżami. Miałem jednak dysonans poznawczy po wejściu do środka. Zamiast osmalonych sadzą ścian i mrocznych komnat przed oczami stają mi mlecznobiałe ściany. Znajduje się po prostu w galerii sztuki współczesnej.
Znajduje się tu największa kolekcja niemieckiego artysty Josepha Heinricha Beuysa (1921-1986). Jego kontrowersyjne dzieła osiągają na aukcjach cenę nawet ponad milion dolarów. Chociaż niektóre wyglądają jak… kupa odpadków. Tak jest w przypadku dzieła „Grób zająca” (Hasengrab). Moją uwagę przykuwa jednak prawdziwie niemiecka instalacja Franza Eggenschwilera z 1969 zatytułowana Wurstecke, w dosłowny, tłumaczeniu na polski: kącik kiełbasiany. I faktycznie jest to kiełbasa, tyle że stalowa wpasowująca się fantazyjnie w narożnik pomieszczenia.
Nie ma co prawda barwnej legendy na temat zamku – jak przyznaje mój przewodnik Gerd-Borkelmann – ale miejsce to odwiedził na przykład Winston Churchill. Bo w ostatniej fazie II wojny światowej alianci mieli tutaj kwaterę główną. A co z duchami? – dopytuję. Zamek się ich nie doczekał. Ale od listopada 2024 roku w murach pałacu odbędzie się wystawa sztuki współczesnej zatytułowana „W pokoju jest duch. Z całą pewnością!”. Być może zostanie w Moyland na dłużej?
Powiaty Kleve i Wesel – porady dla turysty
Dojazd
Do powiatu Kleve z Polski najprościej dostać się samolotem. Z Warszawy do pobliskiegi Düsseldorfu lot trwa 1,5 godziny i kosztuje w obie strony ponad 1200 pln. Można też skorzystać z pociągu – najpierw do Berlina, a stamtąd do Düsseldorfu. Samochodem z Polski to 1100 km, więc lepiej zatrzymać się na nocleg w połowie drogi.
Komunikacja
Po powiecie Kleve i Wesel warto jeździć na rowerze. Jednoślad można pożyczyć w hotelu lub w punktach informacji turystycznej. To koszt rzędu 10 euro za zwykły rower i 25 euro za elektryczny na cały dzień. Infrastruktura rowerowa jest imponująca. Rowerzysta w zasadzie wszędzie czuje się mile widziany. Komunikację między brzegami zapewniają oprócz mostów promy, które kosztują kilka euro i są świetną atrakcją.
Noclegi
Region posiada bogatą bazę noclegową. Można przespać się nawet w pałacykach, na przykład Burg Boetzelaer w Kalkar oferuje pokoje w cenie od 60 do 180 euro (uwaga: niektóre pokoje są w budynku przylegającym do zamku). To malowniczo położone miejsce wśród zieleni. W mieście Wesel polecam hotel Kaiserhof (pokoje w cenie od 70 do 105 euro). Są też kampingi. W Wesel zlokalizowany jest największy w całych Niemczech. Dominują turyści w kamperach i przyczepach, ale oczywiście znajdzie się miejsce dla namiotu.
Wyżywienie
Na trasach rowerowych wzdłuż Renu znajdują się restauracje. Stołowałem się na przykład w Zum Bootshaus na przedmieściach Wesel. W ofercie sznycel, dania rybne lub zapiekany ser kozi. Za główne danie zapłacimy 15-23 euro. Porcje w tym miejscu są olbrzymie. Bardziej wyszukaną kuchnię oferuje restauracja Art również na przedmieściach Wesel. Dania głównie w cenie 16-40 euro. Wielką frajdą może być kolacja w restauracji w dawnym młynie. Brauhaus Kalkarer Mühle to sympatyczny lokal w miasteczku Kalkar. Główne dania w cenie 18-25 euro. Nie jest to raj dla wegetarian (można liczyć na na przykład dania makaronowe), a szczególnie wegan. W kuchni dominują dania mięsne i rybne. Jeśli chcemy oszczędzić, można wpaść do jednego z wielu dyskontów.
Źródło: National Geographic Traveler