Reklama

W tym artykule:

  1. Kuchnia belgijska
  2. Spacer po Brukseli
  3. Dzielnica europejska i Wielki Plac
  4. Bruksela to miasto kontrastów
  5. Najciekawsze miejsca w Brukseli
  6. Ostenda, królowa kurortów
  7. Brugia jak z obrazka
  8. Zachwyt w Dinant
Reklama

Lubię odwiedzać Felicie w kwietniu. Wtedy uliczka Marie-José, przy której mieszka, wygląda jak magiczny ogród. Japońskie drzewa wiśniowe, które przez cały rok nieśmiało rosną, teraz dumnie stroją się jak damy w różowawe suknie. Kiedy idę chodnikiem wyłożonym ich miękkimi jedwabnymi płatkami, które gubią z każdym powiewem wiatru, mam ochotę zdjąć buty i dotknąć ich bosymi stopami.

- Znów nie zdjęłaś adidasów? – śmieje się Felicie, która otwiera mi drzwi w czerwonym fartuchu z wielkim napisem: Je suis un génie en cuisine (pol. „jestem geniuszem w kuchni”). W haśle akurat nie ma przesady, bo moja belgijska przyjaciółka jest prawdziwą kulinarną artystką. Kiedy wręczam jej dwukilogramową torbę muli, które kupiłam rano na targu Marche Du Midi, nie kryje zachwytu. Kuchenne okno jej mieszkania wychodzi na ulicę, więc mogę podglądać popisy Felicie z małżami, a przy okazji gapić się na sakury.

Kuchnia belgijska

Do gotowania muli Belgowie używają specjalnych emaliowanych garnków z głęboką pokrywką, do której po ich zjedzeniu wrzuca się skorupki. Taki ma też moja przyjaciółka, jednak jej danie bardziej przypomina małże po hiszpańsku niż po belgijsku. Pewnie dlatego, że rodzice dyplomaci pochodzą z Madrytu – Feli­cie jest przedstawicielką pierwszego pokolenia, które urodziło się w Brukseli. Tymczasem widzę, jak do rozgrzanego gara żwawo wrzuca pokrojoną chorizo, ząbki drobno posiekanego czosnku, paprykę, dolewa białe wino, a kiedy w garze bulgoce, dorzuca mule.

Monarchie na świecie. W jakich krajach nadal rządzi król?

 

Monarchie na świecie mają się lepiej niż myślimy. Szczególnie, gdy spojrzymy na Europę, gdzie aż w dwunastu krajach na czele stoi koronowana głowa. Tak jak w Wielkiej Brytanii, w której r...

Monarchie na świecie
Brytyjska rodzina królewska – na zdjęciu królowa Kamila i król Karol III oraz następca tronu, książę William i jego żona, księżna Kate. Fot. Chris Jackson/Getty Images

–S'il te plaît, ma chérie! – stawia przede mną parujące mięczaki okraszone natką pietruszki. Opowiada, że jej mama umiała przygotować tylko dwie potrawy. Na śniadanie piekła bułeczki pain au chocolat, a na obiad gotowała małże, które dusiła na maśle z cebulą. Felicie kontynuuje tradycję, tylko po swojemu.

Spacer po Brukseli

Po wyżerce, jak to brukselczycy mają w zwyczaju, idziemy na spacer do pobliskiego parku Cinquantenaire. – Spójrz, chyba wszyscy są tak jak my najedzeni, bo idą bardzo powoli – zauważa Felicie, która nie jest typową Belgijką. To elegantka 24 h, nawet w mieszkaniu nosi wyprasowane koszule i cygaretki w kant. Doceniam w Belgach tę klasyczną szykowność. Jednak Felicie dużo żartuje i nie jest ani zdystansowana, ani wciśnięta w gorset przesadnej poprawności.

Stajemy pod Łukiem Triumfalnym widniejącym na wszystkich pocztówkach i pamiątkowych magnesach. Geniusz w kuchni opowiada, że ufundował go król Belgów – Leopold II, w 1905 r. z okazji 75-lecia niepodległości kraju. I dziś oprócz kilku hektarów trawy, klonów, kasztanowców czy jesionów znajdziemy także w parku Muzeum Motoryzacji oraz największy meczet w mieście.

À propos parków – Bruksela jest całkiem zielona i ma ich kilka. W Parc de Bruxelles można się skutecznie schłodzić przy XIX-wiecznej fontannie. W moim ulubionym Parc de Woluwe – bardziej kameralnym, urządzonym w stylu angielskim – miło jest popatrzeć na kormorany i łyski zwyczajne. Zabawnie tuptają białymi nogami, nurkują z lekkiego wyskoku i ciężko zrywają się do lotu.

Dzielnica europejska i Wielki Plac

Dochodzimy do popiersia Roberta Schumana, które jest zapowiedzią dzielnicy europejskiej obrośniętej przeszklonymi unijnymi budynkami. Rozmawiamy z Felicie o burzliwej historii miasta, które przecież nieźle oberwało podczas II wojny. O tym, że po niej stało się centrum zjednoczonej Europy, i że to tu w 1967 r. przeniesiono siedzibę NATO. Przy niedzieli jednak okolica jest całkowicie wymarła. Świecą pustkami nawet modne minimalistyczne bistra. Zniknęły też pędzące na oślep tłumy urzędniczek i urzędników, które codziennie przetaczają się przez rondo Schumana. Może wszyscy pojechali na rynek – śmiejemy się z przekąsem.

Żeby się na rzeczony Wielki Plac dostać, najlepiej wysiąść na stacji Centrale (linie metra 1 i 5). We wczesnym średniowieczu Wielki Plac był po prostu targiem. Kiedy w XV w. zbudowano tu ratusz i przylegające do niego kamienice, stał się sercem miasta. A budynek ratusza jest iście zjawiskowy, zwieńczony strzelistą, wysoką na 97 m wieżą, na której szczyt prowadzi 420 schodów. Zdobi ją pozłacany posąg patrona Brukseli, św. Michała walczącego z diabłem. Od placu odchodzą kameralne uliczki z dziesiątkami restauracji, sklepikami z rękodziełem, czekoladą, belgijskimi frytkami i goframi. Najlepszy gofry są jednak w Ostendzie, ale o niej za chwilę.

Bruksela to miasto kontrastów

Bywam w Brukseli dość regularnie i przyznaję, że długo się do niej przekonywałam. Szukałam swoich miejsc, oswajałam dziesiątki kawiarni, zaglądałam w okna, przyglądałam się tej mieszance narodów, ras i wyznań. I miałam wrażenie braku spójności tego, co mnie otacza.

Wszechobecne wory ze śmieciami, które wystawiają mieszkańcy na ulicach, kontra piękne secesyjne kamieniczki, wystawne pałace i gotyckie katedry. Elektryczne tesle kontra stare dzwoniące tramwaje. Szpilki od Balenciagi, apaszki od Diora i pachnące damy kontra bezdomni na stacjach metra i pod parkowymi ławkami. Aktywiści wykrzykujący równościowe hasła kontra oderwani od rzeczywistości urzędnicy. Same kontrasty. Wreszcie do nich przywykłam, trafiłam też do miejsc, za którymi tęsknię, będąc w Warszawie.

Najciekawsze miejsca w Brukseli

Przepadam na targu staroci przy Place du Jeu de Balle, gdzie za kilka euro można kupić porcelanową zastawę w grochy, złoty zegarek lub lampę w kształcie żyrafy. Lubię wypić kawę w kawiarni La Brocante, a potem poszperać w ciuchach w Vintage Seventies (15 euro za kg). Gdybym mieszkała tu na stałe, na pewno urządziłabym dom dzięki porozrzucanym po Rue Blaes sklepom z wystrojem wnętrz i działami sztuki. Bardzo lubię też zajść do dzielnicy arabskiej na prawdziwy kebab i poszukać sukienek wśród butików przy ulicy Brabant.

A każdą niedzielę zaczynam od wizyty na targu Marché du Midi. Tu pewien dżentelmen w wyliniałym kapeluszu praży orzeszki ziemne – wyjęte prosto z pieca są pycha. Na innych stoiskach kupuję też pęczki kolendry i pietruszki za 1 euro, bakłażany, małże dla Feli­cie (prosto z Holandii), humus i sery. Nie byłabym sobą, gdyby też nie zaglądała do Królewskich Muzeów Sztuk Pięknych. Wyprawiam się również na wystawy czasowe do Muzeum Designu.

A jak już tam jestem i mam na wyciągnięcie ręki Atomium. Czyli powiększony 165 mld razy model kryształu żelaza, który powstał na Expo 58. Podobnie jak wieża Eiffla miał być rozebrany, ale wciąż stoi. Wjeżdżam do jednej z jego kul, by zjeść lunch. Sami widzicie, lubię to miasto. I mam jeszcze jeden powód – to świetna baza wypadowa (nie tylko do Amsterdamu, Paryża czy Londynu), ale też do nieco mniejszych, acz uroczych belgijskich miejscowości.

Ostenda, królowa kurortów

Do kameralnej Ostendy przyjeżdżam dla szerokich plaż Morza Północnego. Pospacerować wzdłuż promenady i zjeść gofra z karmelowymi lodami robionymi na miejscu w cukierni Georgie Ijsjes działającej od 1966 r. Prowadzi ją uroczy Flamand i za każdym razem pyta, skąd przyjechałam.

Ostenda, mimo że okrzyknięta królową belgijskich kurortów – na przełomie XVIII i XIX w. spędzali tu urlopy dwaj belgijscy królowie – Leopold I i Leopold II – bynajmniej kurortem nie jest. Daleko jej do Złotych Piasków czy Mielna. Krzykliwych kramów z pamiątkami jest tu niewiele. Za to można zjeść owoce morza w marinie, zrobić kilka zdjęć latarni morskiej Lange Nelle, posiedzieć na molo czy powłóczyć się między letnimi minimalistycznymi willami z bielonej cegły. A jeśli zabraknie wam kolorów, w drodze powrotnej do Brukseli zachęcam zajrzeć do cukierkowej Brugii.

Instalacja Rock Strangers zdobi plac Bohaterów Morza w Ostendzie. fot: Adobe stock
Instalacja Rock Strangers zdobi plac Bohaterów Morza w Ostendzie. fot: Adobe stock

Brugia jak z obrazka

Brugia to utrzymane w idealnym stanie, założone w średniowieczu bogate miasteczko. Dzięki dostępowi do morza przez stulecia było ważnym ośrodkiem handlu, głównie suknami, zbożem i winem. Jego uliczki, które zachowały pierwotny układ, są wąskie, brukowane, stoją przy nich ze smakiem odrestaurowane niskie kamienice. Każda ma okiennice w innym kolorze, na parapetach w donicach rosną bratki. Drzwi do domostw są wysokie, masywne, z klamkami i metalowymi rzeźbionymi kołatkami.

Cały obrazek dopełniają urocze mostki i wąskie kanały, które przecinają miasto, prowadząc do Morza Północnego. Oraz na zabytkowy plac Burg z XIV-wiecznym ratuszem Stadhuis, multimedialnym muzeum dla dzieci Historium oraz bazyliką Świętej Krwi, gdzie przechowywane jest srebrne tabernakulum z relikwią krwi Chrystusa. W którejś z licznych restauracji polecam spróbować piwa Złocisty Brugse Zot, które warzone jest na miejscu w browarze De Halve Maan. A w jednym z dziesiątek sklepików z prawdziwą belgijską czekoladą, np. w Home Sweet Home, skusić się na paczkę pralinek.

Zachwyt w Dinant

Podobnie jak Brugia, także dostojne miasteczko Dinant (godzina drogi na południe od Brukseli) zachwyca od pierwszej wizyty. Malowniczo położone nad Mozą wita kolorowymi kamieniczkami, które odbijają się od tafli rzeki, górującą nad okolicą strzelistą gotycką kolegiatą Najświętszej Marii Panny (zjawiskowe witraże wewnątrz), ale przede wszystkim wznoszącą się nad nią skałą z cytadelą. Jej pierwotna wersja została wybudowana w XI w. Ta, z której dziś są dumni mieszkańcy Dinant, powstała po przebudowie w 1821 r. Mieści się tu muzeum broni. Ale najpopularniejszym muzeum jest jednak to poświęcone Adolfowi Saksie. Urodził się tu w 1814 r., a ok. 30 lat później skonstruował saksofon.

Reklama

Po zwiedzaniu można zrobić sobie zdjęcie z figurą Adolfa. A jeszcze lepiej pójść nad rzekę i wskoczyć do któregoś z odpływających wycieczkowców. Z wody widać wspinaczy, którzy wdrapują się na klify, rowerzystów mknących wzdłuż rzeki i spacerujących, świetnie ubranych Belgów. Miło jest na nich patrzeć.

Nasza autorka

Agnieszka Michalak

Dziennikarka i redaktorka „National Geographic Traveler" oraz magazynu pokładowego LOT-u „Kaleidoscope". W podróż zawsze zabiera książkę i buty do biegania – bo lubi poznawać nowe miejsca joggingując.
Reklama
Reklama
Reklama