"Podróże w czasie są możliwe! Wystarczy... umieć czytać". Czwarty wymiar podróżowania
Kiedy podróżuje się z historykami, uprawia się czasem historyczną detektywistykę.
Wsiedliśmy do samolotu lecącego do Stambułu, ale wylądowaliśmy już w Konstantynopolu. Chociaż na szyldzie w dzielnicy Sultanahmet wyraźnie napisano Hotel Sur, od przyjaciół słyszę, że tak naprawdę mieszkamy w pałacu Bukoleon. No prawie. Z okien widzę Propontydę. Na dzisiejszych mapach nazywaną morzem Marmara. Kiedy kilka lat temu leciałam do Azji Mniejszej, nie przypuszczałam, że zaczyna się moje podróżowanie nie tyle w przestrzeni, co w czasie. To była randka w ciemno – dołączyłam do kilku osób, które znały się ze studiów w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego.
Pierwiastek męski przeważał w grupie na tyle, że zgodzili się dla równowagi przyjąć jeszcze jedną kobietę – konieczna była deklaracja, że nie jestem abstynentką i nie mam nic przeciwko paleniu nargili. Ale jeszcze zanim porządnie zaciągnęłam się nargilami, zaszumiało mi w głowie od nazw, których próżno szukać we współczesnych atlasach: Urartu, Trapezunt, Pamfilia, Licja, Pizydia. Gdy nocą wysiadaliśmy z autobusu w Kayseri, moi nowi znajomi, przeciągając się, mówili spokojnie: „A, Cezarea” (miasto nazwano tak w 14 r. n.e. na cześć cesarza Augusta). Gdy GPS pokazywał, że leżymy na plaży w Anamurze, odgrzebywaliśmy z piasku mozaiki w starożytnym greckim Anemurionie. Kiedy mieszkańcy Stambułu zbierali się na modlitwy, ja na hipodromie dowiadywałam się, gdzie się mieściła kathisma, czyli loża, w której cesarze bizantyjscy pokazywali się swoim poddanym.
Błądząc w katalogach
Miałam szczęście: moimi przewodnikami byli historycy z pasją. Ale co zrobić, jak się nie ma przyjaciela ani wujka historyka?
– Trochę się przed wyjazdem przygotować. Kiedy pierwszy raz wyjeżdżałem ze studentami do Turcji, to każdy dostał jedno miejsce do przygotowania, przeglądał literaturę, prace archeologiczne, a potem nas po tym miejscu oprowadzał – mówi dr Paweł Janiszewski, starożytnik z Instytutu Historycznego UW. I podpowiada lektury: do Stambułu warto ze sobą zabrać Kronikę Michała Psellosa (za jego życia na tronie bizantyńskim zasiadało 14 cesarzy, których Psellos opisuje ze szczegółami, jakich nie powstydziłby się dziś żaden portal plotkarski), do Grecji – Wędrówki po Helladzie Pauzaniasza, przewodnik napisany ponad 1800 lat temu, do Troi – oczywiście Iliadę, a do Antalyi – Wyprawę Aleksandra Wielkiego Flawiusza Arriana: jeśli komuś znudzi się plażowanie, może pojechać do pobliskiego Termessos, żeby się przekonać, dlaczego zdobycie tego miasta było trudne nawet dla Aleksandra Wielkiego.
Miłosz Niewierowicz, redaktor historycznego miesięcznika Mówią wieki, radzi tym, których przeraża błądzenie w bibliotecznych katalogach (nawet wirtualnych), by sięgnęli po porządny podręcznik albo monografię na temat miejsca, w które jadą, i… przejrzeli bibliografię.Podręczniki bywają trudne i nudne, wyszperana w ten sposób literatura: wspomnienia, pamiętniki, listy – wciągnie nawet tych, którzy ze szkoły zapamiętali tylko datę bitwy pod Grunwaldem. Poza tym podróż dla historyka (nawet amatora) jest trochę jak laboratorium dla chemika: historii można dzięki niej niemal dotknąć i doświadczyć. Co innego czytać o Rzymie i Pompejach, co innego chodzić po ich uliczkach.
– Prof. Ewa Wipszycka powiedziała mi kiedyś, że nie można się zajmować historią starożytną i historią basenu Morza Śródziemnego, nie zobaczywszy zachodu słońca nad Wezuwiuszem – opowiada Paweł Janiszewski. – Zrozumiałem to dopiero, kiedy kilka lat później wyjechałem do Włoch na Stypendium Fundacji Lanckorońskich – dodaje. Miłosz Niewierowicz wspomina, że nudząc się w listopadowe popołudnie w sennym hiszpańskim Trujillo, zrozumiał, co wygnało stąd za ocean Francisca Pizarra, zdobywcę imperium Inków (a także Francisca de Orellanę, który jako pierwszy biały spłynął Amazonką do Atlantyku).
W krzakach historii
Kiedy podróżuję z historykami, uprawiamy czasem historyczną detektywistykę. Nie zawsze z powodzeniem. Po gruzińskiej Mcchecie chodziliśmy z Nawróceniem Kartlii: trzeba było uważać, żeby się nie pokaleczyć w krzakach jeżyn, w których – zgodnie z tą starogruzińską kroniką – ukrywała się święta Nino, apostołka i patronka Gruzji. Profesjonalistom idzie znacznie lepiej. Paweł Janiszewski w Atenach na przykład bez większego trudu odnajduje ślady Sokratesa.
– Przy poznawaniu Aten podstawowym autorem jest dla mnie Platon. Jak go czytasz, to wiesz na przykład, że dom Agatona i Pauzaniasza, w którym odbywał się sympozjon opisany w Uczcie, stał przy drodze do Pireusu. Skąd wiem, który to? Bo Platon pisze, że podczas sympozjonu do domu wszedł pijany Alkibiades – inni go nie widzieli, ale słyszeli. Dom musiał mieć zatem bardzo długi korytarz. Znalazłem dom z V w. p.n.e. z długim korytarzem. Naprzeciwko stał taki z portykiem, a z Platona wiem, że Sokrates zanim wszedł na ucztę, stał w portyku. Poza tym na końcu tej uliczki stoi dom szewca Simona, z którym Sokrates czasem rozmawiał, o czym wiadomo z innych Dialogów Platona – opowiada Paweł. A ja czuję się jak Watson słuchający Holmesa.
Katarzyna Sroczyńska