Dahab to raj dla nurków i żeglarzy. Co jeszcze przyciąga turystów do tego kurortu?
Turkusowa woda, fantastyczne widoki i wyjątkowe towarzystwo. Dahab nieprzypadkowo uchodzi za jeden z najlepszych egipskich kurortów.
W tym artykule:
- Dahab – niepowtarzalne warunki do nurkowania i żeglowania
- Rafa koralowa w Zatoce Akaba
- Codzienność w Dahab
- Dahab – informacje praktyczne
Wielkie turkusowe oko lśniło w słońcu pofalowaną taflą wody, na której unosiły się pojedyncze sylwetki nurków. Ale też tych, którzy z maską, rurką, z ciekawością, ale i z obawą zerkali pod wodę. W czeluść jednej z najbardziej niesamowitych nurkowych miejscówek. Patrzyłem na to z zazdrością i rosnącą ekscytacją.
Na niewielkie wzgórze, wyrastające tuż przy morskim brzegu, wdrapałem się w klapkach i kąpielówkach. Żar lał się z nieba i chociaż wody zatoki Akaba marszczył wiatr, tu, na górze, nie było czuć jego zbawiennej mocy. Z aparatem fotograficznym przy oku wpatrywałem się w szeroki, owalny, sięgający 100 m pionowo w dół otwór przybrzeżnej rafy. Z powodu kształtu i koloru wody nazywany jest on Blue Hole – Błękitną Dziurą.
Ten cud natury miał w sobie coś magicznego i magnetycznego. Każdy, kto planował nurkową wyprawę do Dahabu, za punkt honoru stawiał sobie zanurzenie się w tym miejscu. Ba, wielu przybywało na półwysep Synaj wyłącznie z tego powodu.
Dahab – niepowtarzalne warunki do nurkowania i żeglowania
Do egipskiego Dahabu, niewielkiej beduińskiej osady położonej godzinę jazdy na północ od słynnego Szarm el-Szejk, wcale nie miałem wielkiej ochoty przyjeżdżać. Ale mój nurkowy kumpel, Zbyszek, namawiał. Kusił perspektywą świetnych zanurzeń, ale też atmosferą – inną od tej w popularnych egipskich kurortach. Opowiadał o niewielkich nadmorskich osadach, klimatycznych knajpkach, spokoju i hipisowskim charakterze miejsca. Nie kłamał. Już pierwszego wieczoru, gdy w czasie odprawy siedzieliśmy w kucki na kolorowych dywanach i popalaliśmy jabłkową sziszę, poczułem, że to miejsce dla mnie.
Obok nas otulone dymem z sziszy siedziały niewielkie grupy turystów, gdzieś przed nami migotały światełka latarek nurków. Brzeg morza był tuż-tuż, na wyciągnięcie ręki. Nasz przewodnik, Hakim, opowiadał o kolejnych dniach pod wodą. Ale też o sobie. Przybył tu kilkanaście lat temu z Aleksandrii. Mijały wówczas dwie dekady od czasu, gdy Synaj powrócił w granice Egiptu po wielu latach wojennej zawieruchy i konfliktu z Izraelem. Najpierw potencjał miejsca odkryli hipisi, dopiero po nich dotarli tu nurkowie. Najwięcej atutów na półwyspie miał właśnie Dahab – niewielka beduińska osada położona tuż nad brzegiem morza.
Nazwa miasteczka oznacza „złoty”, a podzielone jest ono na część północną, z dawną osadą Asalah – z knajpkami i hotelikami i z urokliwą promenadą nad samym morzem, oraz część południową – z kilkoma sieciowymi hotelami i laguną, mekką miłośników windsurfingu i latawców kite. „Goa Morza Czerwonego” – trąbiły o Dahabie gazety i turystyczne przewodniki lat 90. XX w. Za tym sloganem, nawiązującym do atmosfery luzu i seksualnej swobody indyjskiej osady znad Morza Arabskiego, kryło się przyzwolenie na to, by przyciągnąć tu specyficznego turystę. Indywidualistę stroniącego od hotelowych molochów all inclusive, rozkrzyczanych dzieciaków i dudniących po nocach dyskotek.
Czy czułem się kimś takim, gdy gnaliśmy na pace pikapa, w kurzu i słońcu na pierwszą nurkową miejscówkę? Trochę tak. Długowłosi, wyluzowani egipscy kierowcy, nie mniej swobodni divemasterzy – podwodni przewodnicy, wszyscy w kolorowych czapeczkach i barwnych tiszertach, wpisywali się w ten obraz. Po niespełna pół godzinie jazdy wysadzili nas tuż obok Blue Hole, ale pierwszego nurka miałem wykonać w oddalonych kawałek dalej „dzwonach” – El Bells. Dookoła mieliśmy pustkę: spalone słońcem, pomarańczowo-brązowe skały, piach i kurz. Obok tego tafla wody niczym lustro Alicji, za którym wkracza się do innego świata, do krainy czarów.
– Z Blue Hole nie ma żartów – ze śmiertelną powagą mówił Hakim, gdy szykowaliśmy się do zejścia pod wodę. A mnie przed oczami stawały tablice przymocowane do skały tuż przy nurkowisku. Upamiętniały tych, którzy zlekceważyli niebezpieczeństwa miejsca. Byliśmy więc wyjątkowo skupieni. Wszelkie żarty skończyły się, gdy usiedliśmy na skale w „bellsach”. Potem trzeba było spuścić nogi do wody i zanurzyć się… głową, pionowo w dół. – Plecami do skały, a potem, gdy zobaczysz niewielki skalny łuk – odwróć się o 180 stopni i przepłyń pod nim – cierpliwie tłumaczył mi Zbyszek. – I tam na mnie poczekaj.
Zakryła mnie woda, swobodnie opadałem wzdłuż skalnej szczeliny, sprawdzając na zegarku głębokość. Zanurzaliśmy się dość szybko, w grupie, wyposażeni w dodatkowe butle. Skupieni, ale zrelaksowani, próbując zużyć jak najmniej gazu. Gdy na mierniku pojawiła się informacja: „26 metrów”, zobaczyłem wspomniany łuk, za którym otworzyła się błękitna otchłań.
Czekałem na Zbyszka i dalej, w niewielkim prądzie popłynęliśmy już razem – wzdłuż ściany. Po chwili podziwialiśmy kolorową rafę i biało-pomarańczowe błazenki buszujące w ukwiałach. Dotarliśmy do tzw. ogrodu – zagłębienia w koralowcach Błękitnego Oka, ulubionego miejsca tych, którzy trudy nurkowania w pełnym akwalungu zastępują swobodą zestawu ABC – maski, rurki i płetw.
Nurkowaliśmy dalej. Na głębokości 57 m skontrolowaliśmy ilość gazu w butli, a proste zadanie matematyczne, które wymyślił nasz divemaster, miało sprawdzić, czy nadal potrafimy trzeźwo myśleć. Przed nami stała perspektywa przepłynięcia pod łukiem – kilkanaście metrów w tak zwanym dachu, czyli ze skałą nad głową, bez możliwości wypłynięcia. Już po drugiej stronie, z odrobiną ekscytacji, ale w spokoju, przestrzegając zasad dekompresji, z przystankami dyktowanymi przez akwalungowy komputer, wynurzaliśmy się w kierunku słońca.
Rafa koralowa w Zatoce Akaba
Zatoka Akaba, głęboka na 1700 m, długa na 180 km i wąska średnio na 20 km – dzieli swoje skarby pomiędzy Egipt, Izrael, Jordanię i Arabię Saudyjską. W ciepłych i bardzo słonych wodach wykształciła się rafa, którą buduje 265 gatunków korali, w tym 150 twardych koralowców, z czego 23 to endemity Morza Czerwonego.
To, co odróżnia tutejszą rafę np. od tej okalającej Australię, sprowadzić można do jednego zdania: odporność na wahania temperatur. I jeśli australijskie koralowce bieleją, umierając w wyniku podnoszenia się temperatury wszechoceanu, to te z Morza Czerwonego, a szczególnie z zatoki, mają się nieźle. Prawdopodobnie pozostało więc jeszcze trochę czasu, by je ochronić przed klimatyczną zagładą.
Morze Czerwone to swoiste laboratorium i bank genów tych koralowców, które są bardziej odporne na zmiany klimatu. Dlatego trwają prace, by region wpisać na listę światowego dziedzictwa UNESCO i tym sposobem objąć go dodatkową ochroną.
Miejsce jest dość odludne. Parę nadmorskich osad, małe kurorty ze szkołami nurkowania. Poza tym wielka pustka, w którą idealnie wpisuje się Blue Hole. Porównanie jej czeluści do turkusowego oka jest nieprzypadkowe. Synaj już 6 tys. lat temu był miejscem wydobycia cennych turkusów.
Codzienność w Dahab
Poranna kawa, śniadanie złożone z grubych naleśników z dżemem i jogurtem. Potem przegląd sprzętu, pakowanie pikapa i w drogę. Po pierwszym nurkowaniu przerwa – leżakowanie, popijanie wody, rozmowy albo czytanie książki, gry planszowe. Potem drugie zanurzenie. W międzyczasie jakaś przekąska na ciepło, czasem spacer na punkt widokowy.
Tak wyglądał nasz każdy dzień podczas tygodniowego pobytu w Dahabie. Tę rutynę przerywaliśmy jedynie nocnym nurkowaniem na „miejskiej” plaży zwanej Lighthouse Reef. Przy dobrej przejrzystości wody miało się wrażenie, że jakby się było zawieszonym w próżni. Uwielbiam nurkować w ciemności, bo nocą widać… więcej kolorów! Tak! Mocna latarka oświetla rafę i tym samym redukuje efekt niebieskiego filtra, który w ciągu dnia funduje nam woda.
Alternatywą dla nocnych nurkowań były wystawne kolacje w lokalnych knajpkach. Kuchnia w Dahabie na przestrzeni lat wyewoluowała w stronę specyficznego fusion, łącząc smaki Maghrebu, Bliskiego Wschodu i europejskich krajów Morza Śródziemnego. Efekty bywają zaskakujące! Czasem więc zamiast morza decydowaliśmy się na jego owoce. Najlepiej z grilla!
Dahab – informacje praktyczne
Dojazd i nocleg
- Najlepiej wybrać się czarterem z którymś z biur podróży. Siedmiodniowy pobyt w hotelu z dwoma posiłkami i przelotem z Polski, w listopadzie, to wydatek ok. 2 tys. zł na os.
- Można też rezerwować noclegi samodzielnie. Od ok. 400 zł za dwójkę za tydzień ze śniadaniem. Dolot do Szarm el-Szejk to wydatek od 1 tys. zł w obie strony. Stamtąd shuttle bus do Dahabu za 60 zł w jedną stronę. Lot na Synaj trwa ok. 4,5 godz.
Jedzenie
- Najczęstszą opcją są posiłki w hotelu. Jeśli nie, to tanio i dobrze zjemy też „na mieście”: śniadanie kosztuje ok. 8 zł, woda mineralna – 2 zł, kawa – 4 zł, frytki – 7 zł, spaghetti – 11 zł, pizza – 20 zł, tadżin z rybą – 25 zł, zestaw owoców morza – 50 zł.
- Na kolację w grupie polecam droższą, ale znakomitą restaurację Zanooba Slow Cooking; oferuje zestaw od 50 zł za osobę.
Nurkowanie
- Polecam agencję Bedouin Divers. 6-dniowy pakiet nurkowy (dwa zanurzenia dziennie) to wydatek od 180 euro w górę, a od 210 euro z wypożyczeniem pełnego ekwipunku.
- Świetnie, gdy centrum w cenie oferuje transport z hotelu na miejscówki i z powrotem.
- Jeśli jedziesz pierwszy raz, warto przejść kurs PADI Open Water Diver. Od ok. 300 euro, pozwala na nurkowanie do 18 m.
- Planując nurkowanie, koniecznie trzeba wykupić ubezpieczenie dla nurków. Polecam DAN; 130 zł na tydzień.
- Park Narodowy Ras Muhammad Na południowym koniuszku Synaju. Jest tu jedna z najpiękniejszych raf koralowych na świecie.
Źródło: National Geographic Traveler