Edynburg - kultura w kratkę
Galerie sztuki czy uliczne sztuczki? Kultura wysoka czy niskie przyjemności? Wybierajcie sami. I tak będziecie chcieli tu wrócić.
Pierwszy spacer od dworca do hotelu wzbudził we mnie mieszane uczucia. Jasne było, że jako szperacz hobbysta znalazłam się w raju. To miasto stworzone jest dla obserwatorów. Takich, którzy od zaliczania „obowiązkowych atrakcji” wolą kluczenie w średniowiecznych zaułkach. Szybko jednak dotarło do mnie, że ten raj jest piekłem podszyty: na radosnych włóczęgach i podziwianiu architektury można spędzić tu nie tyle weekend, ile długie tygodnie!
Osiadająca na moich okularach mżawka, która stopniowo zamieniała wszystko w rozmazany obraz impresjonisty, przypomniała o jednym: na dobrą pogodę liczyć tu nie należy. Słoneczna aura potrafi w ciągu pół godziny zmienić się w lejący poziomo deszcz i urywający głowę wiatr, niezależnie od pory roku. Planując wycieczki, trzeba pamiętać o solidnej kurtce przeciwdeszczowej. Kurtce, nie parasolu. Wywracany na drugą stronę przez wicher jest jak naklejka na czole z napisem „turysta”. Lepiej zrezygnować też ze szpilek. Część ulic starówki wyłożona jest nierównym kamiennym brukiem. Nic nie budzi wesołości tubylców tak, jak modna turystka ze skręconą kostką, zwożona z góry zamkowej karetką.
Wulkan, forteca i czary
– Kiedy wejdzie pani już na szczyt wulkanu... – wymieniał atrakcje miasta recepcjonista w hotelu, a ja zastanawiałam się, czy tęsknota za rodzinnymi Filipinami nie zaważyła na jego kontakcie z rzeczywistością. Szybko go jednak w myślach przeprosiłam. Ken mówił o królującym nad miastem Zamku Edynburskim. Zbudowano go właśnie na szczycie wygasłego wulkanu. Przez wieki zamek pełnił różne funkcje: był monarszą rezydencją, więzieniem, barakami wojskowymi. W Pałacu Królewskim – części twierdzy – mieszkała szkocka królowa Maria. Zwiedzający mogą oglądać nie większą niż szafa komórkę przy jej sypialni, w której monarchini urodziła przyszłego króla Anglii, Jakuba I. Dlaczego władczyni powiła potomka w komórce? Tego nagrany na plik mp3 audioprzewodnik niestety nie wyjaśnił. W Komnacie Koronnej wystawiono XVI-wieczne szkockie atrybuty królewskie: koronę, miecz i berło. To najstarsze regalia na Wyspach Brytyjskich.
Jak każda tego typu budowla, zamek ma też niemało ponurych sekretów. W jego lochach zginęły przez wieki tysiące przestępców. U podnóża góry zamkowej dokonywano publicznych egzekucji: tam gdzie stoi dziś Fontanna Czarownic, spalono na stosie 300 kobiet podejrzanych o uprawianie czarów. Makabra. Nie dołączam do tłumku japońskich turystów, którzy robią sobie przed nią zdjęcie. Jeśli się pospieszę i zdążę przed majaczącą nad horyzontem czarną chmurą, zdołam jeszcze zobaczyć miasto ze szczytu Arthur’s Seat.
U stóp zamkowego wzgórza bierze swój początek główna arteria, wokół której zbudowano średniowieczny Edynburg. Royal Mile, czyli Królewska Mila, biegnie od Esplanady aż do pałacu Holyrood – dzisiejszej szkockiej rezydencji brytyjskiej królowej. Po lewej stronie pałacu rozciąga się ogromny park Holyrood zwieńczony właśnie szczytem Arthur’s Seat. Wspinaczka nie zajmuje mi więcej niż pół godziny. Przewodniki nie kłamią: w pogodny dzień rozciągający się stąd widok na miasto i morze nie ma sobie równych.
Czas leci, a wypadałoby zajrzeć do przynajmniej jednej z licznych galerii sztuki. Wybór nie jest łatwy, na dodatek wstęp na ekspozycje stałe jest za darmo! Uzbrojona w rady Kena z hotelu odwiedzam Dovecot Studio na Infirmary Street. Galeria poświęcona jest przede wszystkim sztuce tkackiej, mieści się w starych łaźniach miejskich. W pustym basenie zbudowano gigantyczny warsztat, przy którym uwijają się artyści. Można im zajrzeć przez ramię i podziwiać proces powstawania tkaniny.
W Staromiejskiej Spółdzielni Tkackiej (Old Town Weaving Co) na Castlehill znajduję szkockie pamiątki, które nie pochodzą z Chin. Trafiam na słynny sklep Geoffrey. Bele wełen w kraty wszystkich szkockich klanów piętrzą się na półkach, urocza obsługa rzuca się mi niemal do stóp, aby zdjąć niezbędną miarę. Udaję, że pojmuję każde słowo z wyjaśnień, dlaczego na damski kilt trzeba aż 4 m materiału. Edynburski akcent nie jest tak trudny w zrozumieniu jak np. ten z Glasgow, ale od „obcego” wymaga sporego skupienia. Okazuje się, że najtańsza szyta na miarę spódnica kosztuje 215 funtów. Chyba jednak postawię na tradycyjne maślane ciasteczka.
Szkocka stolica zasłużenie ma opinię miasta imprez, więc sobotni wieczór zapowiada się ciekawie. Edynburg ma jeden z najlepszych uniwersytetów na Wyspach Brytyjskich i Akademię Sztuk Pięknych – oba te przybytki zapełniają miasto tysiącami studentów z całego świata i powodują, że bary i kluby nigdy nie narzekają na brak gości. Zwłaszcza w dzielnicy Stockbridge, gdzie mieszka większość studenckiej braci.
SZKOCKA RAZ
Trudno uznać wizytę w Szkocji za kompletną bez spróbowania narodowego trunku – whisky. Idę więc do Scotch Whisky Experience (354 Castlehill). Testowanie złotego napoju w barach na własną rękę ma swoje zalety, ale ta wizyta zapewnia, oprócz degustacji, element edukacyjny. Wycieczka trwa godzinę, dowcipny przewodnik opowiada o produkcji trunku od XV w. do dzisiaj, a zwiedzający uczą się rozpoznawać różnice między jego rodzajami. Degustacja, jak szybko się przekonuję, ma również komercyjny sens. Lekko podchmieleni zwiedzający kupują w firmowym sklepiku znacz-nie chętniej, niż gdyby oglądali ceny trunków na trzeźwo.
Uzbrojona w wiedzę konesera postanowiłam wdrożyć ją w życie w The Last Drop Tavern na Grassmarket. Nic tak nie zachęca do drinka jak fakt, że zbierali się tu niegdyś gapie żądni widoku skazanych na śmierć przez powieszenie. Dziś po szafocie nie ma przed tawerną ani śladu, a jedyne „zwłoki” to ci, którzy przesadzili w sobotni wieczór z ilością trunków.
Z sąsiedniego stolika dobiega do mnie fraza: „bo wy, Anglicy...”. Niemiecki student zapomniał się po kilku piwach w rozmowie ze Szkotami. Za chwilę cały lokal ma okazję oglądać demonstrację narodowej cechy, którą kinomani znają z filmu Braveheart: szkockiej skłonności do bitki.
Kilka godzin później patrzę przez okno pociągu na oddalającą się stację Waverley, robię w myślach notatki: co zobaczę tu następnym razem? Nie zdążyłam przecież do Dean Gallery. Ani do trzech głównych muzeów, w tym do Galerii Sztuki Współczesnej. Jeśli przyjadę latem, to cały mój czas pożre potwór Festiwalu Edynburskiego... Lista jest długa. Za długa na jeden następny raz. Za długa nawet na kilkanaście.
EDYNBURG - NO TO W DROGĘ
CZAS: 3 DNI
KOSZT: 1700 ZŁ (W TYM BILET LOTNICZY)
Linie Ryanair latają do Edynburga bezpośrednio z Poznania, Gdańska, Szczecina, Łodzi i Krakowa. Ceny biletów: ok. 150 zł w jedną stronę. Z lotniska do centrum miasta kursują autobusy Airlink (bilety za 3,5 funta w jedną stronę), a w nocy, co pół godziny, autobus N22 (3 funty).
Po starej części miasta najlepiej poruszać się na piechotę, dalsze dystanse – pokonywać autobusem (Lothian Buses). Bilet jednodniowy – 3,2. Trzydniowy Go Edinburgh kosztuje 25 funtów (dzieci 5–15 lat – 10 funtów) i ważny jest przez całą dobę, na wszystkie linie.
High Street Hostel, jeden z najfajniejszych hosteli w Wielkiej Brytanii, mieści się niedaleko Royal Mile. Ceny: od 13,5 funta w dormitorium do 22,5 za dwójkę. highstreethostel.com
Bene’s Fish and Chip Shop, 162 Cannongate. Lokalna instytucja kulinarna serwująca rybę z frytkami. I smażone we wrzącym tłuszczu batony Mars!
The Last Drop Tavern, 74–78 Grassmarket. Najlepsze miejsce na wieczorną przekąskę i piwo. Dobry haggis.