Dlaczego podróżnik nie ma zegarka? Felieton Ediego Pyrka
Moja szanowna lepsza połowa przyszła do mnie i powiedziała, żebym napisał felieton o czasie. Odparłem, że nie mam czasu. A ona mi na to (bo żony mają jakąś genetyczną zdolność posiadania ostatniego słowa); żebym się nie wygłupiał. A ja no to, że się nie wygłupiam. A ona… (jw.).
Więc... – wiem, wiem kochanie, że zdania się nie zaczyna od więc – tak więc po dłuższym zastanowieniu postanowiłem napisać coś o czasie, szczególnie że czas ma to do siebie, że jest towarem bardzo dziwnym. I względnym.
Na przykład taka Etiopia. Też dziwny kraj. Jadąc tam na wakacje, cofamy się w przeszłość. Młodniejemy. Jesteśmy piękniejsi, mamy jeszcze włosy i własne zęby. I jeszcze nam się chce. Jak tam byłem, pisałem do ludzi listy i najbardziej bawiło mnie pisanie do tych ludzi, których jeszcze nie znałem, gdy byłem w Etiopii – czyli kiedy do nich pisałem, to ich jeszcze nie znałem. Trochę to skomplikowane, ale… uwierzcie mi, miałem niezłą zabawę.
Szczególnie wtedy, gdy zacząłem się zastanawiać, jak bym postąpił, gdybym wiedział to, co wiem kilka lat później. Czyli co by było, gdybym znał konsekwencje moich działań? Wtedy na pewno nie zamówiłbym tej pizzy co ostatnio.
Czyli czas w Polsce i czas w Etiopii nie jest tym samym. To samo jest z podróżami na drugi koniec świata (jakby świat miał koniec) – i ta słynna różnica czasu, której nigdy nie zrozumie taki miś o małym rozumku jak ja.
Bo gdy na ten przykład jestem na Kamczatce, a tam jest jakieś 12 godzin później niż w Polsce, i dzwonię do domu z tej Kamczatki, to tam, gdzie jestem, jest dziś, a w Polsce jest jeszcze wczoraj. I jeślibym z tej Kamczatki mógł się w sekundę przenieść do Polski, to byłbym wczoraj w Polsce i rozmawiałbym przez telefon ze sobą w jutrze. I co najważniejsze – co miałbym sobie do powiedzenia?
Tak kochanie, kiedy mówię do siebie, to mam wrażenie, że jestem na Kamczatce…
Ale najbardziej to lubię czas u Indian. Bo u nich obowiązuje Indian Time (czyli „czas indiański”), który rządzi się swoimi własnymi prawami.
Po pierwsze – ten czas jest zależny od duchów, a nie od zegarków. Bo jeśli duch ci powie, że nie masz być o tej godzinie, tylko o innej i w całkiem innym miejscu, nie dyskutujesz, tylko idziesz gdzie indziej i kiedy indziej.
Po drugie – na Indian Time mają też wpływ sny i wizje. Bo jak taki Indianin ma wizję i w tej wizji jest orłem, a potem już nie jest orłem, tylko Indianinem zmywającym naczynia, to ten czas, który spędził jako orzeł, jest bardziej realny niż czas przy zlewie. Co jestem w stanie zrozumieć. Czas przy zmywaniu naczyń nie jest dla mnie czasem realnym. I bardziej liczy się go ilością talerzy niż ruchem wskazówek.
Czas już kończyć, więc… tak kochanie powiem to, co mnie naprawdę wkurza… Tak, tak kochanie… najbardziej mnie wkurza, jak ludzie mówią, że czas to pieniądz.
Bo czas to nie pieniądz. Czas to ilość naczyń do umycia, czas to okres między tym, co powie ci jeden duch a drugi, czas to to, co się dzieje, gdy na Kamczatce moczysz się w gorącym źródle u stóp wulkanu, a śnieg pada ci na głowę. Czas to to, co się dzieje między ludźmi.
Mówiąc, że czas to pieniądz, zabijamy czas i nie pozwalamy, by duchy mówiły do nas w snach. I dlatego właśnie nie mam zegarka.