Felieton. Wędruję więc jestem
Gautama Budda powiedział: „Nikt nie może zrozumieć Drogi, jeśli się najpierw nie stanie Drogą”.
Wędruję więc jestem
A potem Mahomet rzekł: „Nikt nie może być Prorokiem, jeśli nie był najpierw pasterzem”. Trzeba też wspomnieć o tym, że po grecku „Nomos”; Nomada, oznacza pasterza. Nawet Bóg Starego Testamentu jest Bogiem nomadów. Jego wybranym narodem są pasterze.
Jego świątynią jest namiot, a ołtarzem kilka kamieni nie obrobionych ręką człowieka. Nic trwałego. Nic stałego. Zresztą Chrystus także był nomadą. Nauczał wędrując. I sam powiedział o sobie „Jestem Drogą”. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że wszystkie wielkie religie zostały albo stworzone przez nomadów, albo im przekazane. Człowiek jest więc przede wszystkim istotą wędrowną. Australijscy Aborygeni często porzucają pracę, miasto, po prostu znikają. Wybierają się na „walkabout”. Na wędrówkę. Odchodzą na dni, tygodnie, miesiące. Nie mówią nic. Wędrują, śpiewając swój kraj. Bo Australia jest dla nich żywym organizmem. Istnieje tylko wtedy, gdy będzie podtrzymywana pieśniami i wędrówką.
Parę lat temu włóczyłem się po Pakistanie.
Na dachu autobusu, którym jechałem przez Karakorum Highway, spotkałem pewnego niewysokiego Francuza. Leżeliśmy pod śpiworami, patrząc jak nad nami przemieszczają się niebo i góry. Było więc tak, jakbyśmy my byli w bezruchu, a świat się poruszał. Francuz zaczął opowiadać o sobie. Był szkutnikiem. Marzył o zbudowaniu jachtu, którym będzie mógł pływać dookoła świata. Patrząc w niebo, zapytałem go, dlaczego jeździ po świecie. Mężczyzna milczał przez chwilę, a potem pochylił się do mnie: – Wszyscy jeździmy w tym samym celu. W poszukiwaniu straconego raju.
Jeszcze później zadałem to samo pytanie setkom ludzi poznanych po drodze. Odpowiedzi były różne. Czasami mówili o pięknie, którego szukają w podróży, czasami o spotkaniach z ludźmi (bo nigdzie nie rozmawia się tak dobrze, jak w podróży), a czasami o tym, że nie potrafią inaczej. Jakby potrzeba migracji była u nich zapisana głęboko w genach – tak jak kolor włosów. Zresztą ci, którzy mają dzieci, wiedzą, że najlepiej uspokoić niemowlę, kołysząc i nosząc je w ramionach. Czyżby więc w dziecku została dawna, archetypowa pamięć czasów, kiedy wszyscy byliśmy nomadami i nasze matki nosiły nas na plecach? Zresztą, do dziś matki Buszmenów noszą dziecko przez blisko 7000 km, zanim samo zacznie chodzić. Staroangielskie słowo „podróż” było synonimem słowa „rozwój”. W tym lekko chaotycznym felietonie – będącym zapisem moich rozważań na temat wędrowania, bo jak każdy Anonimowy Nomada staram się wyleczyć ze swojego uzależnienia, a pierwszym krokiem w procesie leczenia jest zrozumienie, dlaczego muszę wędrować – doszedłem do momentu, kiedy powinienem przeciwstawić sobie dwie sprzeczne ze sobą koncepcje życia. „Szanowni państwo w lewym narożniku i w błękitnych spodenkach mamy nomadę, a w prawym, w czerwonych spodenkach, przedstawiciela społeczności osiadłej.” Konflikt ten rozpoczęli już Kain i Abel – pierwszy z nich – który, nomen omen, był wg Biblii twórcą pierwszego miasta – wziął swe imię od hebrajskiego „kanah” oznaczającego dostać, własność. Abel to hebrajskie „hebel” oznaczające oddech. I w tej pierwszej historii o konflikcie między osiadłymi a wędrującymi, między posiadaniem a oddychaniem, Kain zabił Abla. Ten, który zbudował miasto, zabił tego, który nigdy by nie wpadł na tak idiotyczny pomysł. Prawdopodobnie tak jak niektórzy z nas mają zapisaną w genach potrzebę wędrówki, tak inni mają wyrytą potrzebę pewności i bezpieczeństwa. Wypadałoby teraz zakończyć ten felieton jakąś błyskotliwą puentą – niestety, nic nie przychodzi mi do głowy. Prócz tego, że gdy wychodzę z plecakiem z domu, to wszystko staje się proste.