W tym artykule:

  1. Galeria Uffizi
  2. Kopuła katedry Santa Maria del Fiore
  3. Ponte Vecchio
  4. Kuchnia we Florencji
  5. Oltrarno
  6. Dom Mona Lisy
  7. Ogrody Florencji
  8. Florencja – kościoły
  9. Mercato di Sant’Ambrogio
Reklama

Gdy pokochasz Florencję, przestanie ci przeszkadzać, że jest głośna i zatłoczona, że szpilki nie włożysz. I będziesz tęsknić i do niej wracać.

Galeria Uffizi

Przy galerii sztuki Uffizi mieszają się wszystkie języki świata, grupy, wycieczki. Gubią się ludzie i własne myśli. Zaczynam więc od kawy i przejrzenia mapki muzeum, by wybrać już tylko pojedyncze dzieła moich ukochanych mistrzów.

Ruszam do sali Botticellego spojrzeć w oczy dopiero co narodzonej Wenus o smukłych nogach i rozwianych rudych włosach. Staję przed obrazem „Wiosna” (La Primavera), zaliczam potem sale Tycjana i Rubensa. Wiedziałam, że sztuka potrafi człowieka rozłożyć na łopatki, zwłaszcza jeśli się jej mądrze nie dawkuje. Takiego artystycznego nokautu jednak się nie spodziewałam.

Toskania. Tu spełniają się pragnienia

Czy wakacje w artystycznym centrum Włoch, wśród wytwornych florentczyków i gościnnych mieszkańców mniejszych miast, muszą być drogie? Nie. Da się spędzić je ekonomicznie. W bonusie dost...
Toskania
Shutterstock

Po czterech godzinach w tej najwspanialszej galerii świata, gdzie na powierzchni 13 tys. m kw. znajduje się 200 tys. dzieł, czuję przesyt i niedosyt zarazem. Niezdolność do dalszego zwiedzania, a w tyle głowy żal, że nie starczyło sił na więcej.

Kopuła katedry Santa Maria del Fiore

Próbuję złapać równowagę, wspinając się po 463 stopniach na ceglaną kopułę katedry Santa Maria del Fiore. Jest najbardziej rozpoznawalnym symbolem Florencji, z którego zobaczyć można dachy miasta i niemal wszystkie zabytki jak na dłoni.

Zachwycam się jak dziecko. Widokiem i samą konstrukcją katedry wznoszonej przez 600 lat, która tak podobno oczarowała Michała Anioła, że wzorował na niej kopułę watykańskiej bazyliki św. Piotra. Schodząc, czuję głód. Czyżby nadszedł czas na słynny florencki stek?

Ponte Vecchio

Arno przecina Florencję na pół. Kiedyś odcinała bogatych od biedniejszych, co łatwo dostrzec można w architekturze po obu stronach rzeki. Dziś – główne salony miasta od miejsc bardziej niezależnych, z alternatywną sztuką, w których można złapać oddech. Te dwa światy dzieli kilka mostów z tym najstarszym, Ponte Vecchio (most Złotników), który zaczęto budować w X w.

Jest bardzo charakterystyczny, bo to most z przyklejonymi doń kolorowymi domkami. Kiedyś nieźle na nim śmierdziało, bo królowali tu rzeźnicy i sprzedawcy ryb, którzy nie bacząc na higienę i ekologię wrzucali odpadki do rzeki. Pewnie przeszkadzało to księciu Ferdynandowi I, który z kolei wyrzucił z mostu jatki i ich właścicieli, zapraszając w ich miejsce jubilerów i złotników. Dziś na moście wiszą kłódki zakochanych. A w galeriach możecie kupić pamiątkę, o ile cena nie zwali was z nóg.

Most Złotników ma swój tajemny korytarz Giorgio Vasariego. Łączył książęce pałace Pitti i Vecchio, tak by członkowie dynastii medycejskiej nie musieli wąchać odpadów i przeciskać się wśród zwykłych śmiertelników. Most, który jako jedyny we Florencji przetrwał II wojnę światową, może się pochwalić naprawdę obłędną biżuterią.

Kuchnia we Florencji

Podziwiam ją, przechodząc na drugą stronę rzeki, by tam zjeść stek z fasolą lub ziemniakami. To nie jest taki sobie zwykły befsztyk, a niemal święty bistecca alla fiorentina. Czyli kawał grillowanego cielęcego mięsa, niezbyt wysmażonego. W środku musi być czerwony. Czymś nieprzyzwoitym, obraźliwym jest poprosić w tym mieście o mocno wysmażony stek lub zwrócić go do kuchni, tłumacząc, że jest surowy.

Oltrarno

Jem go w uroczej rodzinnej Trattorii Sabatino przy via Pisana, kilkanaście minut spacerem po zejściu z mostu. Jestem w klimatycznej dzielnicy Oltrarno, w której zamierzam nieco odpocząć. Posłuchać ptaków, znaleźć dom Mona Lisy i powłóczyć się po zaułkach wokół Piazzale Michelangelo. Z samego placu, na którym ustawiony jest brązowy odlew Dawida Michała Anioła, widać piękną panoramę miasta.

Ale idę dalej i dobrze robię, bo po dziesięciu minutach znajduję magiczną, pnącą się do góry uliczkę Via dell’Erta Canina, którą kiedyś chodzili do miasta ludzie z wiosek położonych na południe od Florencji. Wąska, z kamiennym murkiem, wciśnięta między budynki, ogrody i parki przenosi mnie do przeszłości. I daje najcudowniejszy widok na okoliczne wzgórza i miasto. Żałuję, że nie zaczęłam podróży w tym miejscu – idąc jak zwykli ludzie przed wiekami do miasta, wśród pól, drzew, w których śpiewają ptaki, kwitnących kwiatów – zamiast od razu pchać się do pałaców i bogatych katedr.

Dom Mona Lisy

Uwielbiam ją za te wszystkie wojny, kradzieże, mniejsze i większe aferki. Nawet za to, że może nie jest tą, za kogo się podaje. Mowa oczywiście o Lisie z obrazu Leonarda da Vinci, słynnej Giocondzie o uśmiechu, który doczekał się wielu tomów analiz. Dlatego chciałam we Florencji odnaleźć dom, w którym się urodziła.

Nie wiadomo, jakie Lisa miała marzenia, kiedy w wieku 15 lat oddawała rękę Francescowi Giocondzie, bogatemu kupcowi florenckiemu, który zbił fortunę na handlu jedwabiem. Wiemy, że 29-letni wdowiec chciał się młodą i ładną żoną pochwalić i powiesić jej portret w jadalni, by i inni mogli zawiesić na niej wzrok. I chwała mu za to, bo dzięki jego próżności mamy dziś (w Luwrze co prawda, co jest solą w oku niejednego Włocha i florentczyka) obraz Giocondy wciąż rozpalający zmysły i dyskusje. Czy jest na nim uwieczniony sam Leonardo, jego matka, księżna Mediolanu czy jeszcze inna panna – nie jest dla mnie ważne.

Modelka przeszła do historii jako Mona Lisa, córka Antonmarii di Noldo Gherardiniego, który nie mając majątku, postanowił zrobić transakcję bezwalutową, zarabiając na córce. Co prawda mąż obrazu nigdy nie zobaczył, bo Leonardo tak długo (17 lat) udoskonalał Lisę, że stracił biedak cierpliwość – ale nie ma co wchodzić w szczegóły. Dom Mona Lisy, ze stosowną na elewacji informacją i gipsowym wizerunkiem tej jednej z najsłynniejszych mieszkanek Florencji, stoi na skrzyżowaniu Via Sguazza i Via Maggio. To ciasna uliczka, która ożywa co roku 16 czerwca, w dniu urodzin modelki Leonarda. Wówczas świętuje tu cała dzielnica.

Ogrody Florencji

Czas na ogrody. Florencja ma ich wiele, także takie, które są otwierane wyłącznie na miesiąc. To Ogród Irysowy, Giardino dell’Iris, który można odwiedzać na przełomie kwietnia i maja, kiedy kwiaty kwitną. Nie mam tego szczęścia, by być tam akurat w tym czasie. Zmierzam więc do Ogrodu Boboli, a potem do Ogrodu Różanego (Giardino delle Rose). To magiczne miejsce, w którym można siedzieć lub leżeć na trawie, spacerować wśród róż, cytryn i współczesnych rzeźb mając cały czas przed oczami panoramę Florencji.

Florencja – kościoły

Wracam na drugą stronę miasta przez most Łaski. Popołudniowe słońce inaczej układa się teraz na Florencji, zmiękcza jej kontury, wycisza. W sam raz na wizytę w kościele Dantego i Beatrycze przy Via Santa Margherita. Kobieta, która w „Boskiej komedii” staje się symbolem objawienia, zachodziła do tej świątyni, gdyż tam pochowani byli jej przodkowie. Dante mieszkał niedaleko, więc może – jak chcą legendy – właśnie w nim się spotykali, mijali? W murach świątyni ukojenia szukają dziś nieszczęśliwi kochankowie, tłumów jednak nie ma. Wszak we Florencji nie ma czasu być nieszczęśliwym.

Plaga mandatów w słynnym włoskim mieście. Płacą głównie turyści

Nieznajomość prawa szkodzi. O prawdziwości tej słynnej paremii na własnej skórze przekonało się już wielu turystów. Zwłaszcza tych, którzy we włoskim mieście otrzymali wysokie mandaty...
Florencja
Każdego roku Florencję odwiedza prawie 15 mln turystów. Fot. David Silverman/Getty Images

Dlatego ruszam dalej, do bazyliki Świętego Krzyża (Santa Croce). Ta piękna, pełna przepychu świątynia to miejsce wiecznego spoczynku Michała Anioła, Galileusza, Niccola Machiavellego i Gioacchino Rossiniego. Tu także zobaczę symboliczny grób Dantego.

Mercato di Sant’Ambrogio

Z kościołem związana jest opowieść o francuskim pisarzu Stendhalu, który doznał tutaj takiego oszołomienia i duszności, że niemalże upadł porażony nadmiarem piękna. Syndrom Stendhala naprawdę we Florencji działa i może być niebezpieczny. Dlatego by uniknąć przesytu i kołatania serca, wracam powoli do hotelu, by zaplanować na kolejny ranek zakup pamiątek, czyli w moim przypadku lokalnych produktów.

Reklama

I wiem, gdzie to zrobię – na Mercato di Sant’Ambrogio, targu odzieży i jedzenia, gdzie pełno tłuściutkich trufli, serów, wina i oliwy. Obładowana tymi dobrościami siadam na ulicy i przyglądam się temu miastu, by jeszcze przez chwilę poczuć jego rytm. Jeszcze stąd nie wyjechałam, a już chcę wrócić, bo złapałam ten rytm.

Reklama
Reklama
Reklama