Frycowe po hindusku
Real cheap! usłyszysz tysiąc razy dziennie. Ale co znaczy „naprawdę tanio” w kraju, który stał się mekką podróżujących za grosze?

Niezwykły. Zniewalający. Obłok unoszący się nad ziemią. Najsłynniejszy grobowiec świata. Najwspanialszy pomnik miłości. Powiedziano o nim wszystko. Może z wyjątkiem tego, że jedna z dróg do Tadź Mahal prowadzi przez wysypisko śmieci. Mijamy główną drogę i do kasy z biletami dochodzimy przez park zawalony torebkami foliowymi, stertami papierów, resztkami glinianych czarek.
Takie są Indie. Obok cudu świata – wysypisko. To pierwsze zaskoczenie. Drugie to cena biletu do Tadź Mahal. Hindusi płacą 20 rupii (1,2 zł). Obcokrajowcy – 750 (45 zł). Na szczęście ten bilet był największym jednorazowym wydatkiem, jaki poniosłam podczas trwającej dwa i pół miesiąca podróży przez ten ogromny kraj.
Tak, Indie są tanie. Czasem uda się spędzić kilka dni dosłownie za grosze, czyli kilka rupii (bo 1 rupia to 6 groszy). Ale ta taniość może być złudna. Trzeba uważać, żeby nie przepłacić. Zazwyczaj pułapki zastawiają na nas hotelarze, rikszarze i uliczni naciągacze.
JAK WYDAĆ DUŻO ZA DUŻO
Lotnisko w New Delhi. Uderza nas fala zapachu spoconych ciał i kwitnących kwiatów. Zaraz po niej nacierają na nas taksówkarze. Każdy z nich liczy, że przekona nas, że hostel, które-go nazwę wymówiliśmy, jest w remoncie. Albo że się zawalił. Albo że jest w bardzo niebezpiecznej okolicy. I gdy już uwierzymy, kierowca niczym zbawca zaproponuje nam porządny hotel prowadzony przez znajomych. Niewielki pokój z rozwaloną klimatyzacją, czarno-białym telewizorem, terkoczącym wiatrakiem i zagrzybioną łazienką kosztuje – bagatela – 20 dol. (recepcjoniści rozumieją, że nie zdążyliśmy wymienić pieniędzy, więc przyjmą i tę nędzną amerykańską walutę). Ale dla nas – przyjaciół kierowcy i studentów – cena zostanie obniżona do 17 dol. O trzeciej w nocy, po podróży trwającej kilkanaście godzin zmienia się perspektywa. Płacę frycowe. Następnego dnia dowiaduję się, że hotel, do którego chciałam jechać na początku, nie spłonął, nie został zatopiony i nie porwało go tornado. I w dodatku kosztuje 5 dol. za noc. Standard pokoju jest podobny (nie mamy tylko telewizora), ale z jego okien widać potężną czerwoną bryłę Wielkiego Meczetu z szarymi kopułami. Jesteśmy w samym sercu starego Delhi. Przenieśliśmy się do świata chaosu, ścisku, nawoływań. I przez następne dwa miesiące praktycznie z tego świata nie wychodzimy. Jemy w lokalnych knajpkach ostre curry i zasmażany ryż. Przyzwyczajamy się do wszechobecnych krów i komarów. Uczymy się targować, zaznaczając, że jesteśmy studentami i nie mamy euro – ceny udaje nam się zbić nawet o połowę.
Dobra passa trwa do momentu, kiedy zjawiamy się w Bombaju. W nozdrza uderza mnie znajomy zapach. Jak lunatyczka idę, potykając się o krawężniki (Bombaj to chyba jedyne hinduskie miasto, w którym są krawężniki – zazwyczaj ulica po prostu zlewa się z chodnikiem; przechodnie mieszają się z samochodami, uliczne stragany blokują miejsca rikszom). Ciepła bułka, grillowane mięso i odrobina dobrze znanej sztuczności. Rozglądałam się i: jest! Upragniona żółta litera na czerwonym tle – McDonald’s! Po dwóch miesiącach różnych odmian masali marzę o znajomym smaku cheeseburgera. Ale to, co na całym świecie smakuje tak samo, akurat w Indiach jest mocno przyprawione masalą. I jest zdecydowanie najdroższym posiłkiem, który jem podczas całej podróży.
Tęsknota za domem powoduje, że nie patrzę na ceny. A powinnam, bo Bombaj okazuje się najdroższym miastem Indii. Tu znowu powtarza się historia z Delhi. Zmęczeni po 32 godzinach w pociągu wysiedliśmy nieprzytomni na stacji. Był późny wieczór, poszliśmy do pierwszego lepszego hotelu i za dwójkę zapłaciliśmy 20 dol. Tym razem żadnych zniżek dla studentów. Włóczenie bez planu jest przyjemne i romantyczne. Ale czasami trzeba za to słono zapłacić, szczególnie gdy jest się bardzo zmęczonym po podróży.
ZERO, CZYLI NAPRAWDĘ NIC
Budzi mnie słońce wpadające przez wielkie okna. Po ciepłym prysznicu wychodzę do salonu. Klimatyzacja cicho szemrze, za oknem drzewa. Rozsiadam się w fotelu, do ręki biorę gazetę.
Wchodzi Sonit ze świeżo zaparzoną kawą i jajecznicą. Sonit to służący Avinasha, w mieszkaniu którego – kiedy drugi raz odwiedzamy Delhi – zatrzymujemy się w ramach couchsurfingu. Avinash zabiera nas do knajp, zaprasza na typowe hinduskie posiłki, opowiada o swojej kulturze i oburza się, kiedy to my chcemy zapłacić za obiad. – Jesteście moimi gośćmi – powtarza. Odwdzięczamy się torcikiem wedlowskim.
Kiedy Avinash pracuje, my zwiedzamy Delhi. Rozsiadamy się w przestronnych parkach z równo przyciętą trawą, oglądamy eleganckie białe budynki z licznymi kolumnami, przechadzamy się szerokimi bulwarami. New Delhi – wybudowane przez Brytyjczyków – oddycha przestrzenią. Jego centrum to Caunnaught place z licznymi kafejkami, restauracjami i markowymi sklepami. Ale mamy nie wydawać pieniędzy. Dla- tego na obiad idziemy do pobliskiej sikhijskiej świątyni Gurudwary Bangla Sahib. Sikhowie praktykują langar – czyli przygotowywanie w świątyniach darmowego jedzenia rozdawanego wszystkim niezależnie od ich wyznania. W wielkim holu na podłodze siedzą setki ludzi i z cynowych talerzy jedzą ryż, soczewicę i warzywa. Potem talerze myje się w piasku. Posiłki przygotowują wolontariusze, można się do nich przyłączyć. I przy okazji nauczyć kilku przepisów na proste hinduskie dania.
Wiedziona instynktem trafiam na targ. Zakupom nie mogę już się oprzeć. Tłumaczę się tym, że przecież kupuję niezbędne ubrania na dalszą podróż (i trochę kolczyków, bransoletek i wisiorków). Spędzam przyjemne przedpołudnie na Sarojini Nagar Market, mijając się z kolorowym hinduskim tłumem. Oni szukają dżinsów i sprzętu domowego, ja lekkich koszul z długim rękawem (trzeba uważać na słońce). Buszuję w sklepikach, w których można kupić punjabi dress – kolorową tunikę noszoną do przewiewnych spodni. Płacę 250 rupii i za dodatkowe 10 do tuniki doszywam rękawy u mężczyzny, który rozstawił się z maszyną do szycia niedaleko śmietników. Te ubrania to nie tylko oszczędność na kupowaniu całej wyprawki w Polsce. Od naszego wyglądu zależy cena początkowa, a wiadomo, że ona determinuje cenę końcową. Kiedy nie mamy na sobie dobrze skrojonych europejskich ciuchów, hotelarze i rikszarze chcą od nas trochę mniej pieniędzy.
ZYTAJ I NIE KORZYSTAJ
Blaszany autobus bez szyb w oknach podjeżdża na dworzec. A właściwie na klepisko przed niewielkim barakiem. Przez okna wsuwają się ręce z wizytówkami. Po chwili pojawią się głowy z kruczoczarnymi lokami. Wszyscy krzyczą: Real cheap!
Wylądowaliśmy w Radżastanie, jednym z najpopularniejszych wśród turystów stanów Indii. To kwintesencja tego, co myślimy o Indiach: różnobarwnych sari, podkręconych wąsów, fantastycznie pozawijanych turbanów, brzęczących bransolet, wielbłądzich karawan i maharadżów. I tłumu naciągaczy, którzy wyrywają sobie turystów z rąk od momentu, kiedy ci wysiądą z autobusu, do momentu, kiedy znów do niego wsiądą. Jedyny sposób to znaleźć budkę prepaid. Opłacamy w niej przejazd z góry, dostajemy kwitek i oddajemy go kierowcy dopiero wtedy, kiedy dojedzie na wskazane przez nas miejsce. Inaczej nie dostanie zapłaty. W teorii – świetny sposób na poradzenie sobie z naciągaczami. W praktyce szukanie takich budek to szukanie igły w stogu siana. Dlatego szybko uciekamy z Dźajpuru – różowego miasta, które ostatni raz odmalowywane było chyba w 1876 r. na przyjazd księcia Walii. Dlatego też szybko dajemy nogę z Dźodhpuru – niebieskiego miasta, które jest głośne, duszne i gorące, choć przy okazji naprawdę jest niebieskie (błękit to kolor braminów – kasty kapłanów, reszta mieszkańców używa tej barwy, twierdząc, że odstrasza komary). Odetchnęliśmy dopiero w Puszkarze, gdzie ulice są zbyt wąskie, żeby zmieściły się na nich riksze, dlatego hotelowi naganiacze czekają z taczkami do przewożenia bagażu turystów. Puszkar to święte miasto z takim też jeziorem, jedynym miejscem, w którym objawił się bóg stworzyciel – Brahma. W Puszkarze odkryliśmy sposób na jeszcze tańsze nocowanie. Do tej pory podążaliśmy za przewodnikiem Lonely Planet niczym za Biblią. Podobnie jak pięć milionów innych turystów. Jeśli jakiś hostel tra? do przewodnika, automatycznie podnosi ceny o mniej więcej 25 proc. A innym hotelarzom zależy, żeby LP też ich opisało. Dlatego dają duże zniżki. Tak wylądowaliśmy w budynku zbudowanym do połowy, ale z czystymi pokojami i nowymi kafelkami. Tylko 3 dol. za noc. Nasz gospodarz pomagał nam we wszystkim, licząc na to, że polecimy go w LP (po powrocie do Polski okazało się, że Hotel Everest wybudowano do końca i szybko zapracował na reputację jednego z najfajniejszych hoteli na Tripadvisor.com).
LEKCJA EKONOMII PO HINDUSKU
Wiosła uderzają o brunatną tafię wody. Płyniemy wzdłuż brzegu Waranasi, Ajit wiosłuje. Viraj – nasz przewodnik – opisuje mijane ghaty. Assi ghat – miejsce kultu Śiwy w postaci wielkiego kamiennego fallusa; Harish Chandra i Manikarnika ghat – dwa ghaty służące do kremacji, w których stosy nie przestają płonąć; Dandi ghat – miejsce ascetów. Viraj gestykuluje, podrywa się, rozchybotując drewnianą łódkę, pokazuje przepływające obok nas szczątki krowy i ze stoickim spokojem – kiedy dopadnie go pragnienie – pije wodę prosto z Gangesu. Ajit też orzeźwia się wodą zmieszaną z prochami skremowanych tu ludzi i zwierząt. I grzechami milionów pielgrzymów, którzy w tym świętym mieście dokonują rytualnych ablucji. Przed chwilą dostaliśmy lekcję hinduskiej ekonomii: praca ludzkich rąk jest mniej warta niż praca maszyny. Maszyna świadczy o statusie właściciela. Dlatego łódka motorowa jest pięć razy droższa od wiosłowej. Dlatego riksza pedałowa jest tańsza od motorowej (a najtańsza oczywiście jest riksza chodzona – można je zobaczyć w Kalkucie). To wbrew logice Zachodu, gdzie hasło „ręcznie robione” podnosi, a nie obniża cenę.
CO ZROBIĆ Z ZAOSZCZĘDZONYMI PIENIĘDZMI?
Spędzić wakacje w raju! Za 5–10 dol. na plaży Palolem na Goa można wynająć bambusową chatkę na palach. Wnętrze jest proste – materac z moskitierą, ściany z mat, z otworami, przez otwory przechodzą jaszczurki (to dobrze – jedzą komary). Codziennie rano wychodzimy na taras i przez liście palm patrzymy na ocean. W knajpie na dole właściciel już wyciska świeży sok z ananasa i smaży naleśniki z bananem. Dzień spędzamy na plaży, dzieląc ją razem z krowami, psami, nielicznymi w monsunowej porze turystami. A także kobietami z Radżastanu sprzedającymi bogato zdobioną biżuterię. Znowu robię zakupy, tym razem nie ruszając się z leżaka. Na obiad jemy ryby, których połów podziwialiśmy godzinę wcześniej. I choć mieliśmy wielkie plany, żeby na skuterach zwiedzać portugalskie kościółki, to przez te kilka dni nie ruszamy się z plaży. Tutaj jest chłodna bryza, miękki piasek i pyszne jedzenie.
A za resztę zaoszczędzonych rupii można znowu pójść do Tadź Mahal. Bo zachwyca tak samo za drugim, trzecim, czwartym razem. I wszystko, co o nim mówią, jest prawdą.
Co można za 10 $ w Indiach
przejechać 40 km autorikszą
przenocowaćw pałacu maharadży.
3 triki jak nie przepłacać
1. Brać pokoje bez klimatyzacji. Po pierwsze taniej, a po drugie nie nabawicie się zapalenia płuc.
2. Jeść tam, gdzie stołują się miejscowi. Będzie i tanio, i smacznie, i zdrowo.
3. Korzystać z riksz i taksówek prepaid oraz metra (w Delhi).
Najlepiej między październikiem a marcem. Trzeba jednak pamiętać, że wtedy do Indii przyjeżdża najwięcej turystów – a więc i ceny są najwyższe.
Lot z Polski do New Delhi z przesiadką np. w Moskwie, Stambule czy Monachium to koszt od 1,5 tys. zł.
W pociągach najlepszą opcją, biorąc pod uwagę stosunek ceny do komfortu, jest klasa sleepers (bez klimatyzacji, z łóżkami na trzech poziomach).
Kupowanie biletu na stacji to prawdziwa gehenna. Lepiej zrobić to przez internet (np. makemytrip.com), gdzie za bilety można zapłacić kartą i wydrukować potwierdzenie.
W miastach popularne są riksze: droższe motorowe i tańsze rowerowe. Tu cena zależy od naszych umiejętności negocjacyjnych. Najwygodniej oczywiście zamawiać je w budce prepaid. Z kolei w Delhi najwygodniej poruszać się metrem – jest dobrze zorganizowane, czyste i tanie (od 8 do 30 rupii). W dodatku dojeżdża na lotnisko (80 rupii). delhimetrorail.com
NIEPEŁNOSPRAWNI
Dobrym rozwiązaniem jest wynajęcie samochodu z kierowcą – robi tak dużo ludzi podróżujących po Radżastanie. Kierowca pomoże z pakowaniem się, szukaniem hotelu czy restauracji, a przy okazji będzie też przewodnikiem (cena za dzień to od 1,5 tys. do 2 tys. rupii, czyli od 90 do 120 zł; cena za dzień spada, gdy wynajmujemy kierowcę na dłużej). www.carrentaldelhi.com, www.carsonhire-india.com
Na ulicy najtaniej. Warto spróbować samosów (smażonych pierogów z warzywami) po 6 rupii. Porcja świeżo wyciśniętego soku to tylko 15 rupii, tyle samo kosztuje lassi.
Indie mają mnóstwo restauracji w przedzialecenowym 40–100 rupii za danie. Najpopularniejszym daniem jest thali, czyli zestaw ryżu, warzyw, soczewicy i curry, podawane na tacy lub na liściu bananowca.
W każdym mieście jest zwykle kilkadziesiąt hosteli, od 250 rupii za noc. W stolicy można się zatrzymać w Hotel New City Palace z widokiem na meczet. W Goa najlepiej spać w chatce na ba- lach z widokiem na plażę (od 200 do 500 rupii). Najtaniej jest w porze monsunowej.
INFO
Powierzchnia: 3287 tys. km2.
Ludność: 1,2 mld.
Religie: hinduizm, buddyzm, dźinizm, sikhizm, chrześcijaństwo.
Waluta: rupia indyjska (INR), 16,7 INR = 1 PLN.
25 dni w Indiach
noclegi: 247 zł
jedzenie: 300 zł
transport: 187 zł
zakupy: 120 zł
bilet do Tadź Mahal: 45 zł
razem: 899 zł
ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER
Pokazywanie elementu 1 z 1
Zobacz także
Polecane
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 20
Edukacja bez granic: Akademeia High School i sukces w globalnym świecie
Współpraca reklamowa
Madera: raj dla miłośników przyrody i aktywnego wypoczynku
Współpraca reklamowa
Kierunek: Włochy, Południowy Tyrol. Ależ to będzie przygoda!
Współpraca reklamowa
Komfort i styl? Te ubrania to idealny wybór na ferie zimowe
Współpraca reklamowa
Nowoczesna technologia, która pomaga znaleźć czas na to, co ważne
Współpraca reklamowa
Wielorazowa butelka na wodę, jaką najlepiej wybrać?
Współpraca reklamowa
Z dala od rutyny i obowiązków. Niezapomniany zimowy wypoczynek w dolinie Gastein
Współpraca reklamowa
Polacy planują w 2025 roku więcej podróży
Współpraca reklamowa
Podróż w stylu premium – EVA Air zaprasza na pokład Royal Laurel Class
Współpraca reklamowa
Chcesz czerpać więcej z egzotycznej podróży? To łatwiejsze, niż może się wydawać
Współpraca reklamowa
Portrety pełne emocji. Ty też możesz takie mieć!
Współpraca reklamowa