Goryle – włochaci kuzyni z Gór Mglistych
Czarne jak smoła dziecko bawiło się wśród bambusowych zarośli. Chwytnymi rączkami próbowało upychać kolejne listki w roześmianej buzi. Mama, też czarna niczym tusz do kaligrafii, podtykała mu gałązki, a brzdąc próbował naśladować zwinne ruchy jej nadgarstka.
Dopełnieniem idyllicznego obrazka był przechadzający się w okolicy tatuś – stateczny, nieco siwiejący na grzbiecie. Jak przystało na ojca rodziny, ważył ze 200 kg! Zaniepokojony przydługim wpatrywaniem się obiektywu w jego domowe stadło, wstał, przeciągnął się groźnie, ryknął tak, że włosy stanęły dęba i ruszył wprost na kamerę – by „przyłożyć”, jak sądziłem, wścibskiemu operatorowi. Tak wyglądał mój pierwszy, jeszcze telewizyjny, kontakt z gorylami górskimi.
Karisimbi, wulkan liczący 4 507 m n.p.m., pokrywały szare watowate chmury. Obserwowałem go już od kilku dni z okien domu w Ruhengeri (Musanze) na północy Rwandy, licząc, że uda mi się wstrzelić w „okienko” ładniejszej aury. Do Rwandy przyjechałem po zdjęcia do śmiertelnie poważnego tematu – rzezi Tutsich przez Hutu w 1994 r. W tym malutkim afrykańskim kraju, zwanym „Szwajcarią Czarnego Lądu” lub „Krajem tysiąca wzgórz”, zginęło wówczas milion ludzi w ciągu zaledwie trzech miesięcy. Ślady tragedii zarastają bardzo powoli, a pamięć o niej jest pieczołowicie pielęgnowana przez obecną władzę. W Ruhengeri chciałem uciec od makabry i zrealizować jedno ze swoich dziecięcych marzeń – zobaczyć goryle górskie na wolności.
Goryle należą do małp naczelnych – gromady, z której wywodzą się nasi najbliżsi kuzyni. Określenie ich przez prymatologów jako „człowiekowate” rozwiewa wszelkie wątpliwości. To bowiem właśnie z gorylami (a także z szympansami) człowiek ma najwięcej wspólnych cech. Amerykańscy genetycy wyliczyli z dużą precyzją, że 97–98 proc. genotypu każdy z nas ma identyczne jak goryle. Według niektórych badań większe są różnice genetyczne pomiędzy małpami ze stad pochodzących z sąsiednich wzgórz niż między nimi a ludźmi.
Nasi włochaci krewniacy zamieszkują równikowe lasy Afryki – od Kamerunu, przez Kongo, po Rwandę. Dzielą się na dwa gatunki i cztery podgatunki. Nie wgłębiając się w zawiłości systematyki małp naczelnych, w której naukowcy zapowiadają wprowadzenie wkrótce zmian, trzy z tych podgatunków to goryle nizinne, a jeden górskie. Najliczniejsza (ponad 110 tys. zwierząt) jest populacja goryli nizinnych żyjąca w puszczach Afryki Zachodniej. Najciekawsze i najrzadsze (zaledwie 600–700 osobników) są jednak te, które wybrały wysokogórski las deszczowy. Żyją tylko w dwóch miejscach: ugandyjskim Parku Narodowym Nieprzeniknionego Lasu Bwindi oraz wulkanicznych górach Wirunga leżących na burzliwym styku Demokratycznej Republiki Konga, Ugandy i Rwandy. I to właśnie na zbocza wulkanów Wirunga pojechałem, by podglądać naszych dalekich krewnych.
Pejzaż z wulkanem
Samo Ruhengeri jest paskudne. Niedokończone piętrowe domy przy dziurawych ulicach graniczą z byle jakim targowiskiem. Na szczęście największe miasto północy Rwandy jest czyste, zresztą jak cały kraj – znany w Afryce z dbałości o higienę i ekologię. Nie wolno w nim używać np. toreb foliowych. Każdy, kto przybywa na lotnisko w Kigali z foliami ze strefy wolnocłowej, musi przełożyć zakupy do toreb papierowych sprzedawanych po kilka dolarów za sztukę!
W Ruhengeri najpiękniejszy jest pejzaż. Nad 100-tysięcznym miastem górują strome stożki kilku wulkanów – lesiste, zamglone, zachmurzone. Cały łańcuch gór Wirunga składa się z dziewięciu wulkanów, trzy są wciąż aktywne. Szczyt Karisimbi, najwyższego w całym łańcuchu i usytuowanego niemal na równiku, często przykrywa czapa śniegu. To właśnie na jego zboczach leży ojczyzna goryli górskich, które kiedyś występowały daleko poza wulkanicznym masywem. Jednak naturalne środowisko tych zwierząt znajduje się na wyjątkowo niestabilnych politycznie terenach Afryki. Niespokojna jeszcze do niedawna była Rwanda, zamęt w sąsiednim Kongu trwa od półwiecza – rząd ze stolicy praktycznie nie kontroluje terenów na wschodzie kraju sięgających gór Wirunga, a terytorium goryli stanowi dominium lokalnych partyzantów i watażków. Nic więc dziwnego, że ochrona małp przed kłusownikami i łowcami okazów dla ogrodów zoologicznych była iluzoryczna, a populacja zwierząt zdziesiątkowana. Jeszcze 20–30 lat temu zabicie goryla było dla mieszkających w lasach Pigmejów dowodem męstwa i oznaką wejścia w dorosłość. Choć ten krwawy obyczaj udało się wytępić, morderstwa małp zdarzają się i dziś. Największym paradoksem jest to, że goryle są łagodne jak baranki, szczególnie w stosunku do ludzi.
Grupa susa
Wyprawa rozpoczyna się ponad 100 km od Ruhengeri – w dyrekcji Parku Narodowego Wulkanów w Kigali, stolicy Rwandy. Tam bowiem trzeba zgłosić chęć odwiedzenia futrzastych krewnych z gór Wirunga, otrzymać pisemną zgodę i zapłacić 500 dolarów.
Z dokumentem w dłoni zjawiłem się o świcie w siedzibie dyrekcji parku – odległej kilkanaście kilometrów od Ruhengeri. Wokół kilku domków stoją tablice informujące o statystyce odwiedzin (bardzo mało Polaków!), liczebności grup zwierząt i zagrożeniach w górach. Na miejsce zbiórki dociera jeszcze czwórka chętnych do oglądania goryli – młody Żyd z Nowego Jorku i trzy meksykańskie studentki. Wszyscy od kilku miesięcy uczą angielskiego w szkole w Nairobi. Do Rwandy wybrali się specjalnie, by zrealizować marzenie o oglądaniu w naturze największych małp na planecie. Punkt siódma zjawia się Francis, przewodnik, z którym będziemy tropić goryle. Pozostaje tylko wybór grupy zwierząt, do której chcemy iść. – Susa! Susa! – odpowiada głośno nasza piątka. To najsłynniejsza z grup żyjących tu goryli. Liczy najwięcej osobników, zwykle przebywa najwyżej w górach i – co zapewne najważniejsze – to właśnie na niej badania prowadziła słynna amerykańska prymatolog Dian Fossey.
Pani doktor od goryli
Ta młoda doktorantka szukała ciekawego tematu na pracę badawczą możliwie daleko od rodzinnego San Francisco. Był rok 1963, gdy poznała w Afryce sławę antropologii i paleontologii dr. Louisa Leakeya. To właśnie on namówił 31-letnią, zdolną, lecz zadziorną Fossey, by rozpoczęła obserwację goryli w Zairze (dziś Demokratyczna Republika Konga). Po spędzonych tam kilku pracowitych miesiącach Amerykanka przeniosła się do północnej Rwandy i w górach Wirunga założyła własną stację badawczą Karisoke. Spędziła w niej 20 lat. Dzięki jej niezłomnemu charakterowi, ale też pieniactwu oraz swego rodzaju awanturniczej żyłce udało się diametralnie zmienić podejście ludzi do goryli. Kiedy przybyłam do Rwandy, zaoferowano mi do kupienia popielniczkę z łapy goryla – pisała we wspomnieniach. Fossey spędzała całe dnie i noce w terenie ze „swoimi” małpami. Rozróżniała je, była przy ważnych momentach z życia stada Susa, a ono odwzajemniło się jej bezgraniczną akceptacją. Naukowcy byli pod wrażeniem jej podejścia do zwierząt, a artykuł w National Geographic
o pani doktor od goryli przyniósł jej – zwyczajnie – sławę. Niestety, cięty język i nadpobudliwy charakter doprowadziły do klęski. Gdy w swej książce pominęła trzyletni wkład brytyjskiego filmowca i fotografa Boba Campbella w prace nad gorylami, odwrócili się od niej naukowcy. Z czasem popadła w ostry konflikt z miejscowymi władzami, mniej lub bardziej otwarcie czerpiącymi zyski z nielegalnych polowań w górach Wirunga. Gdy kłusownicy zabili jej ukochanego goryla Digita, wypowiedziała wojnę wszystkim, którzy stali jej na drodze do ochrony tych małp. Prawdopodobnie to właśnie kłusownicy zamordowali Fossey w 1985 r. w jej domu w dżungli. Została pochowana w górach między grobami swoich podopiecznych. Pozostałości jej laboratorium i nagrobek są dziś celem licznych wycieczek fanów książki oraz filmu o Fossey Goryle we mgle. Wcielająca się w rolę prymatolożki Sigourney Weaver spędziła na planie filmu wśród goryli pół roku. Gdy wróciła do Rwandy po 20 latach, ze zdumieniem odkryła, że małpy wciąż ją pamiętają!
Bliskie spotkania z daleką rodziną
Szukanie grupy Susa rozpoczęło się już poprzedniego wieczoru. Dwaj tropiciele z pobliskiej wioski wyruszyli na stoki wulkanu, by odszukać miejsce, gdzie małpy udadzą się na spoczynek. Okazało się, że po całodziennej wędrówce wybrały sobie na nocleg łąkę na wysokości 4 000 m n.p.m.
– Musimy szybko ruszać! Goryle się budzą – mówi Francis.
Wskakujemy do pikapa, który po godzinie dociera do dróżki wdzierającej się w głąb masywu Wirunga. Dostajemy bambusowe kije do podpierania się na śliskim zboczu i rozgarniania gęstwiny. Zaczynamy mozolne podejście przez łąki i tarasowe pola. Towarzyszą nam żołnierze z kałasznikowami – rejon wulkanów widział już niejedną grupę partyzantów, przemytników, kłusowników. Dla rwandyjskiego rządu ludzie pragnący oglądać goryle są jak kura znosząca złote jajka, ale wystarczy jeden wypadek, by liczba chętnych spadła do zera. Ochrona goryli w Rwandzie nie ogranicza się jednak do karabinów. Kilka miesięcy przed moim przyjazdem we wsiach u podnóża gór przeprowadzono obowiązkowe szczepienia, m.in. przeciw grypie. Nie tylko po to, by chronić ludzi, ale także goryle przed chorobami człowieka. Z tego też powodu wprowadzono zakaz zbliżania się do małp.
– Nie wolno podejść bliżej niż na siedem metrów, chyba że goryl sam się do nas zbliży – instruuje przewodnik.
Prócz niego na czele grupy idzie doświadczony tropiciel. Pozostaje w łączności radiowej ze swoimi asystentami – tymi, którzy już wczoraj rozpoczęli poszukiwania grupy Susa.
– Trzeba się pospieszyć – pogania nas Francis. – Jak nie zdążymy na ich sjestę, będziemy je tropić do jutra!
Goryle budzą się o świcie i przez dwie godziny żerują, później rozglądają się za miejscem do drzemki. Wyspane ponownie szukają pędów, owoców i kory, po czym ucinają drzemkę poobiednią. Wieczorem układają się do snu w ogromnych gniazdach z roślin. Rzadko nocują w tym samym miejscu, ich kolejne sypialnie są czasami oddalone nawet o 20 km!
Maszerujemy wśród poletek uprawianych przez Hutu – bataty, maniok, kukurydza, banany, wokół tradycyjne okrągłe chaty. Tutejsi rolnicy nie kochają goryli – zdarza się, że zwierzęta wypuszczają się na ich pola i wyjadają plony. Zatrzymujemy się na 2 300 m n.p.m. Krótki dialog z tropicielami. Mamy szczęście, małpy zeszły z gór i znajdują się na wysokości 3 000 m. Po półgodzinie wkraczamy do krainy „goryli we mgle”: widoczność 20 m, temperatura 15ºC, opad ciągły. Humory wyraźnie siadają. Po kolejnej godzinie dochodzimy do ściany bambusów, kolczastych krzewów, pnączy i lian. Wbijamy się jeden po drugim w przesmyk wydeptany przez goryle i rozgarniając zielsko bambusem, próbujemy utrzymać przyzwoite tempo marszu. Wszyscy są kompletnie mokrzy. I nagle wychodzimy na polanę.
W zaroślach widzę czarną włochatą postać. Przyglądam się, niedowierzając. Goryl! „Yes!, Yes!, Yes!” – mam ochotę krzyczeć jak były premier. Powstrzymuje mnie tylko obawa, że spłoszę zwierzaka. Powoli sięgam po aparat, jeszcze wolniej podnoszę go do oka i naciskam spust – przekonany, że samiczka zwieje na trzask migawki. Nic bardziej błędnego! Zaciekawiona, że coś się koło niej dzieje, zaczęła... pozować!
Jakieś sto zdjęć później modelka traci zainteresowanie gośćmi i wraca do skubania gałązek. Wbrew wpojonemu nam przez popkulturę mitowi krwiożerczego King-Konga demolującego amerykańskie miasta, goryle nie należą do stworzeń agresywnych. Największe na świecie małpy są delikatne, czasami wręcz nieśmiałe. O ich ujmującej wrażliwości zapominam jednak w ułamku sekundy, kiedy widzę sunący w moim kierunku zwał futra mokrego od tropikalnego deszczu. Miał pewnie ze 30 lat i siwiejący grzbiet – stąd określenie silverback na takie właśnie dominujące osobniki. Potężny samiec rozejrzał się, zauważył mnie, wstał i na chwilę skrzyżowały się nasze spojrzenia. Zwierzę się przeciągnęło, ziewnęło, ryknęło głośno, aż echo przetoczyło się po dżungli i ruszyło w moim kierunku. Zamarłem... Goryl minął mnie (o włos) i pomaszerował w las w swoich sprawach. Uff...
Oszołomiony widokiem wielkich małp zaczynam rozglądać się po okolicznych zaroślach. Po chwili jestem w stanie wypatrzyć kilkanaście osobników. Dwa maleństwa uczepione matek, kilka bawiących się młodych i kilkoro dorosłych. Samice studiują każdy nasz ruch. Ich oczy, mądre, chciałoby się powiedzieć ludzkie, zdają się mówić: „Nie rób mi nic złego, jestem tu z moim potomstwem”. Jeden z podrostków układa się pod krzakiem, podpiera głowę palcem i z filozoficznym wyrazem twarzy patrzy w dal. Inny osobnik na widok przybyszów pokazuje wielkie kły. Choć goryle są wegetarianami, natura wyposażyła je w groźnie wyglądające uzębienie. Wyszczerzone mogą oznaczać zaniepokojenie albo ostrzeżenie, ale w tym przypadku były tylko... wstępem do ziewnięcia!
Przez dwie godziny, jakie goryle pozwoliły nam spędzić ze sobą, zobaczyliśmy prawdopodobnie wszystkie 39 osobników z grupy Susa. Kiedy nasze towarzystwo im się znudziło i postanowiły wrócić w wyższe partie Wirungi, jeden po drugim ruszyły w stronę zielonej ściany lasu i (jak przystało na goryle) zniknęły we mgle.
Z życia goryli
■ Goryl jest największym i najcięższym przedstawicielem ssaków naczelnych. Rekordowy wzrost to 200 cm w postawie wyprostowanej, rekordowa waga (w niewoli) wynosiła 350 kg.
■ Zwierzęta te żyją w grupach liczących od kilku do kilkunastu osobników, maksymalnie 30. Grupa składa się z samca dominującego (o srebrnym grzbiecie), kilku młodych, ale dojrzałych samców (o czarnych grzbietach), kilku samic z młodymi oraz młodzieży. Małe goryle raczkują tak jak dzieci Homo sapiens.
■ Goryle porozumiewają się na różne sposoby. Zidentyfikowano ponad 20 odgłosów, z których każdy oznacza inny stan psychiczny i emocjonalny. Podobnie jak u człowieka, ogromne znaczenie ma komunikacja niewerbalna, czyli postawy, gesty i zachowania. Więzi rodzinne są wzmacniane poprzez wzajemną pielęgnację sierści.
■ Każde zwierzę ma inny charakter i indywidualne rysy twarzy, po których można je rozpoznać. Da się nawet zauważyć podobieństwo między osobnikami spokrewnionymi ze sobą.
■ W chwilach zagrożenia (zwłaszcza gdy chodzi o bezpieczeństwo młodych) lub by dać wyraz emocjom, samce stają na tylnych nogach i wykonują rytuał zastraszania. Składa się on z określonych gestów: zwierzę wydaje okrzyki i pada na kolana, wyrywa z ziemi rośliny, wkłada do pyska, a następnie podnosi się i rozrzuca je dokoła siebie. Później tupie nogami i uderza pięściami
w klatkę piersiową, biegnie w kierunku intruza, znów wyrywa rośliny i uderza w ziemię dłońmi.
■ Goryle potrafią posługiwać się prostymi narzędziami – strącają owoce kijami, kamieniami miażdżą twarde nasiona. Bywa, że chronią głowy przed słońcem, kładąc na nich duże liście.
■ Małpy te są roślinożerne, z liśćmi, pędami, owocami i korzeniami zjadają też larwy i owady.
No to w drogę - Rwanda
■ Powierzchnia: ok. 26 tys. km2 (mniej więcej jak woj. lubelskie).
■ Ludność: 10 mln.
■ Waluta: frank rwandyjski (RWF lub RF); 1 USD = ok. 500 franków. Pieniądze można wymienić w bankach i kantorach.
Na oglądanie goryli można jechać praktycznie przez okrągły rok. Kraj leży na równiku, więc różnice pogodowe nie są duże.
Wymagana wiza rwandyjska (koszt 65 euro). Najprościej jest zdobyć jej promesę z Ambasady Rwandy w Berlinie. Wszystkie formalności załatwia się przez stronę internetową ambasady.
www.rwanda-botschaft.de
■ Bilety lotnicze w obie strony na trasie Warszawa–Kigali kosztują od ok. 4 600 zł (linie KLM przez Nairobi) do 5 500 zł (Air France i Kenya Airways).
Wiele firm organizuje wyprawy do Rwandy na oglądanie goryli. Kilka propozycji:
■ Ker & Downey – 4 dni za ok. 6 000 dolarów.
www.safaritravel.com.pl
■ Franciszkańskie Biuro Turystyczno-Pielgrzymkowe Patron Travel – 17 dni w Rwandzie oraz Ugandzie za 4 190 dolarów.
www.patrontravel.pl
Na stukilometrowej trasie Kigali–Ruhengeri (zwanym też Musanze) kursują liczne minibusy. Przejazd kosztuje ok. 1 400 franków rwandyjskich i trwa ok. 1,5 godz. W Kigali autobusy odjeżdżają z dworca Nyabugogo, zaś w Ruhengeri pętla znajduje się w okolicach targowiska.
■ W Kigali, stolicy Rwandy, jest spory wybór hoteli – od eleganckiego czterogwiazdkowego Mille Colines (znanego z filmu Hotel Rwanda) za ok. 120 euro za noc za dwójkę po liczne hoteliki, w których nocleg kosztuje dziesiątą część tej kwoty.
■ W Ruhengeri (Musanze) można się zatrzymać w Virunga Lodge z oszałamiającym widokiem na góry wartym 700 dol. za noc (pokój dwuosobowy), ekskluzywnym hotelu namiotowym Ikoro w stylu safari za 100 dol. za namiot za noc, jednym z tańszych tradycyjnych lokum jak hotel Muhabura (15 tys. franków) aż po kilka najtańszych hotelików za 4 tys. franków za noc.
GDZIE JE OGLĄDAĆ
■ Dziennie jest wydawanych do 40 zezwoleń na trekking i podglądanie goryli. Sprzedają je (prawie po 500 dolarów): Office Rwandaise du Tourisme et des Parcs Nationaux (ORTPN) w Kigali (róg Boulevard de la Révolution i Avenue de l’Armée) oraz operatorzy turystyczni. Warto jeszcze przed wyjazdem z Polski zainteresować się kupnem takiego zezwolenia, zdarza się bowiem, że na popularniejsze terminy, np. wakacyjne, wszystkie są sprzedane z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem!
www.rwandatourism.com
■ W Polsce jedynym miejscem, gdzie można zobaczyć goryle, jest Ogród Zoologiczny w Opolu. Żyje tam stadko złożone z trzech samców goryli nizinnych.
■ Będąc w Rwandzie, trzeba koniecznie odwiedzić Gisozi Genocide Memorial Center w Kigali – szczególny pomnik i centrum edukacji o ludobójstwie, jakie miało miejsce w 1994 r. Wstrząsające, ale niezbędne dla zrozumienia historii całego regionu.
Obowiązkowe szczepienie przeciw żółtej febrze! Szczepienia zalecane: żółtaczka A i B, tężec, polio, dur brzuszny. Poważne zagrożenie malarią, konieczna profilaktyka! Przed wyjazdem należy odwiedzić lekarza specjalistę chorób tropikalnych, by otrzymać odpowiednie środki farmakologiczne. www.szczepienia.pl