Reklama

1 dzień. Miasto dla narzeczonych

Pod Kapitol w Hawanie docieramy po dwóch godzinach tłuczenia się rozklekotanym samochodem. – Tu was wysadzę, poradzicie sobie – mówi Alberto, nasz kierowca, którego znaleźliśmy na dworcu autobusowym w jednym z nadmorskich kurortów. Jest nas czworo – mój narzeczony Marek, dwoje naszych przyjaciół i ja. Na Kubę przyjechaliśmy oficjalnie na wakacje na plaży. Ale naszym celem od początku była Hawana, a dokładnie odnalezienie polskiego księdza. To on ma dać nam jutro ślub.
Zaczyna padać. Na ulicach momentalnie tworzą się ogromne kałuże, a ja brodzę w wodzie po kostki. Padre André pisał, że mamy iść w stronę przeciwną do Kapitolu, wprost na ulicę Brasil, i dalej prosto, aż po prawej zobaczymy budynek z kopułą. To tam są jego parafia i dom. Mijamy starszych mężczyzn siedzących w bramach, młodych opierających się o ściany. Przyglądają nam się uważnie. To nie jest turystyczna dzielnica, tylko najbiedniejsza część miasta – La Habana Vieja, Stara Hawana. To właśnie tutaj mieszka nasz ksiądz Andrzej Borowiec, który od pięciu lat zajmuje się najbiedniejszymi i najbardziej potrzebującymi. Pytam siedzącego na krawężniku staruszka, czy zna padre André. Oczywiście, że tak! Muy carino, muy carino…, czyli że ksiądz bardzo kochany. Mężczyzna wstaje, prowadzi nas pod niewielkie drzwi, wskazuje poczekalnię.
Duchowny ma się pojawić za chwilę, czekają na niego także Kubańczycy. Wszyscy w swetrach i kurtkach. W końcu jest zima, czyli 25°C. Ciepło to jest latem, kiedy temperatura w Hawanie dochodzi nawet do 45°C. My przyjechaliśmy prosto z mroźnej Europy, więc nawet w T-shirtach i krótkich spodenkach jest nam gorąco.
Przypominam sobie, ile trudności musieliśmy pokonać, by załatwić wszystkie formalności, które na Kubie urastają do entych rozmiarów. Ile niepewności i strachu, czy się uda, wliczając w to także zepsuty samolot i odwołany lot. Ale w końcu jesteśmy na miejscu i za chwilę mamy poznać księdza, z którym rok temu udało nam się skontaktować mailowo. Nasz szalony pomysł wzięcia ślubu w Hawanie staje się realny!
W końcu jest. Z wyciągniętą ręką i szczerym uśmiechem wita nas jak rodzinę i prowadzi do windy. Wygląda na zabytek i trochę strach do niej wsiadać, ale nie dajemy tego po sobie poznać. Ksiądz Andrzej cieszy się, że będzie mógł mówić po polsku, a jednak czasami – odruchowo – przechodzi na hiszpański. Opowiada o zmaganiach z biurokracją i o wszelkich trudnościach, które pokonał w naszej sprawie. Wygląda na równie zadowolonego co my. A może nawet bardziej!
– Dlaczego Kuba? – pyta po raz kolejny, nie dowierzając, że naprawdę to nasze wymarzone miejsce na ślub. Więc tłumaczymy, że chcieliśmy się pobrać przy romantycznej muzyce san, w której zawarte są wszystkie ludzkie emocje. W kraju zupełnie różnym od innych, egzotycznym, mającym w sobie coś więcej niż tylko tropikalne słońce i palmy. W kraju, który uwodzi swym pięknem i wzrusza burzliwą historią. Chcieliśmy odnaleźć wszystko to, co składa się na ludzkie życie wraz z jego wzlotami i upadkami, tragediami i nadzieją, pięknem i brzydotą. Ale ostatecznie i tak zdecydował wynik „googlowania” w internecie. – Wpisaliśmy „polski ksiądz na Kubie”. No i wyskoczył! – śmieje się mój narzeczony. Kolej na ojca. Opowiada, jak na dwa miesiące przed swoim ślubem poczuł powołanie. – Już miałem wódkę weselną kupioną! Ale... Poczułem, że muszę coś zrobić dla innych – mówi. Po czym dodaje: – Moja praca w polskim zakładzie karnym to bułka z masłem w porównaniu do tego, ale... nie żałuję.
Wyciągamy z plecaków prezenty: świeczki, a także słodycze. – Jakie piękne! Musiały być naprawdę drogie. Tu takich nie ma. Tak naprawdę żadnych nie ma – padre nie kryje radości. I prowadzi nas na balkon.
– Tak wygląda prawdziwa Hawana, prawdziwa Kuba – pokazuje zrujnowane budynki. Widać wrak autobusu zaparkowanego na wieczne czasy przed kaplicą, w połowie drogi do Kapitolu. Domy bez dachów i okien, sklecone z paru desek baraki na zburzonych piętrach. – A z tamtej strony hodują w domu świnię. Przecięli jej struny głosowe, żeby nie kwiczała. Ukrywają ją, bo nie jest ich, tylko państwa. Tu nie ma własności prywatnej, dlatego za zabicie i zjedzenie państwowej świni czy krowy, nawet gdy się cierpi głód, grozi więzienie. Gdyby ktoś na nich doniósł, to od razu do więzienia idzie cała rodzina. Zresztą donoszenie jest na porządku dziennym. Pewnego razu wnuczek lekkomyślnie powtórzył w szkole to, co usłyszał od babci – że przed rewolucją lepiej jej się żyło. Babcia trafiła za kratki.

Reklama

Wychodzimy z księdzem na miasto. – Widzicie ten mały plac zabaw? Wybudowali go dwa lata temu. Od tego czasu nie bawiło się tu żadne dziecko. A to, że trawa jest wydeptana przy huśtawkach? Przychodzą tu ludzie z organizacji rządowych i wydeptują. Żeby obcokrajowcy myśleli, że kraj dba o dzieci. Teatr. I tak jest na całej Kubie – mówi. Po czym zwraca uwagę, że przy drogach rosną bananowce. Wyglądają dorodnie i zasłaniają resztę nieuprawianego pola. – Wszystko tylko na pokaz!
Średnia pensja wynosi na Kubie 18 dol. A produkty, które nie są na kartki, są strasznie drogie. Według księdza ludzie nie myślą o zmianie systemu, o kolejnej rewolucji, która przyniosłaby im wolność i dobrobyt. Ich największym zmartwieniem jest przetrwanie. Bo to, że dostaną kartkę na osiem jajek, nie znaczy, że te jajka kupią. – Moje pierwsze śniadanie na Kubie to były dwa krakersy z majonezem. Zjadłem je naraz i czekałem na ciąg dalszy. Myślałem, że to taki zwyczaj albo przystawka. A tak właśnie wygląda śniadanie Kubańczyka. Mój pierwszy rok na Kubie był koszmarem, myślałem, że umrę z głodu. Tak, ludzie umierają tu z głodu. Ich krewni nikomu nie mówią, nikomu się nie skarżą, bo to jest zdrada rewolucji. A tu ściany mają uszy. Nie liczcie na jakieś szczere rozmowy. Spoufalanie się z turystą jest dla nich ryzykowne i jeśli wyjdzie na jaw – w najlepszym wypadku kończy się przesłuchaniem.
Wkraczamy do najpiękniejszej strefy Hawany. Jeżdżą tu kolorowe, błyszczące amerykańskie kabriolety, palmy są wysokie, a budynki znacząco różnią się od tych, które przed chwilą widzieliśmy. Padre zwraca naszą uwagę na elegancki wygląd Kubańczyków w tej dzielnicy.
– Nie raz byłem świadkiem, jak tajniacy zgarniali lub zawracali ludzi nieodpowiednio ubranych. Jeśli miejscowy wygląda biednie, nie może wejść do strefy turystycznej. Bo to burzy idealny wizerunek kraju. Przez pięć lat nauczyłem się rozpoznawać te służby. Dla turystów to dobrze, bo są naprawdę bezpieczni. Zresztą nic nie ma prawa się im stać, bo turystyka przynosi Kubie ogromny dochód. Dlatego się o nich dba. Wołowiny i cukru od lat nie można kupić, a dla turystów jest wszystko. Zauważyliście, że na dworcach są osobne kasy dla miejscowych i dla obcokrajowców? Waluta też jest inna. Kuba ma dwa oblicza.
Zwiedzamy z księdzem wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO zamek i fort El Morro z XVI w., zamek de la Real Fuerza z drugiej połowy XVI w., senat, ratusz miejski, klasztor Santa Clara i kościół San Francisco z 1656 r.
Czas na ostatni narzeczeński obiad. Idziemy do znajdującej się na ulicy Brasil małej restauracji serwującej tradycyjne dania karaibskie. To nie jest miejsce, na które mógłby sobie pozwolić przeciętny Kubańczyk. Posiłek składający się z przystawki, dania głównego i piwa kosztowałoby go pół pensji. W zamyśleniu słuchamy muzyków, którzy na żywo grają utwory Buena Vista Social Club. – A ten po lewej przez jakiś czas grał z oryginalnym zespołem – mówi padre. Podchodzę i proszę muzyka o zagranie Chan, Chan. To ulubiony kawałek mojego taty. Kilka lat temu słuchaliśmy go razem, przewijając po kilka razy wte i wewte kasetę wideo. Piosenka na miejscu brzmi jeszcze lepiej. A w moich oczach pojawiają się łzy wzruszenia.
Wracamy do domu. Ksiądz Andrzej pokazuje nam swoje prowizoryczne studio nagrań, opowiada o dokumentalnym filmie, nad którym pracuje, włącza nam materiały próbne. W końcu wyciąga spod ławy profesjonalną kamerę i obiecuje, że nagra także nasz ślub. Wieczorem poleca nam czuć się jak u siebie w domu i korzystać z zawartości lodówki. Wita nas w niej wielka miska ugotowanego manioku.

2 dzień. Ślub w katedrze

Rano kąpiel. Ksiądz Andrzej ostrzegał, że może zabraknąć rano wody, więc byliśmy na tyle zapobiegliwi, żeby wieczorem podstawić pod kran wiadro. Kropla za kroplą i zebrały się ze dwa litry.
Potem śniadanie. Padre postarał się o bułki, sztabę marmolady (twardą jak kamień), a nawet zdobył kilka saszetek herbaty Lipton. – Zamieniłem się za cukier. A ten dostałem od polskiej turystki – wyjaśnia. Nie ma też co liczyć na pomoc z kraju. Paczki od przyjaciół zawsze są przetrzebione. Nigdy jeszcze żaden list nie doszedł zamknięty.
Rozpoczynamy bieg po mieście. Zwiedzamy muzeum farmaceutyki i dom Ernesta Hemingwaya. Zaglądamy do sklepów, które przegapilibyśmy, gdyby nie nasz przewodnik. Nie wpadlibyśmy przecież, że sklecona z kilku desek ława to lada. W aptece na kilku półkach stoi tylko kilka zielonych słoiczków z aloesem. Mijamy artystów kontemplujących ruch i puls miasta, ulicznych grajków, a także ubrane na biało od stóp do głów kobiety, kapłanki santería. – Ten kult wywodzi się z tradycyjnych wierzeń plemienia Joruba, którego członkowie pojawili się na Karaibach jako niewolnicy. Byli przymusowo chrzczeni, dlatego chcąc dalej czcić swoich bogów, zaczęli utożsamiać ich z katolickimi świętymi. Nie wiadomo, ilu jest wyznawców, w statystykach są uznawani za katolików – mówi ksiądz Andrzej.


Zwraca uwagę na pozostawione pod palmami, nawet tymi w samym centrum Hawany, owoce i podarki zapakowane w worki. Nie wolno ich ruszać, są dla wielu Kubańczyków tak samo święte jak drzewa, które są w stanie wytrzymać huragan.
Wreszcie docieramy do Catedral de la Virgen María de la Concepción Inmaculada de La Habana, czyli Katedry Niepokalanego Poczęcia NMP. To tu odbędzie się nasz ślub. Mieliśmy jechać do niego samochodem, ale umówiony przez księdza kierowca nie pojawił się na czas. Idziemy więc pieszo, ubrani odświętnie, na jasno. Za nami cała gromadka dzieci z kościelnego chórku. Kościół jest barokowy. I intrygujący! Prawa wieża szersza od lewej, a sama katedra zbudowana z białego wapienia powstałego z koralowców. Cały plac katedralny jest odnowiony i zadbany. Kolonialny styl, palmy i błękitne niebo, po prostu cudo! Co ciekawe, niedaleko katedry, w wąskiej uliczce odchodzącej od lewej wieży, znajduje się najsłynniejszy pub w Hawanie La Bodeguita del Medio, gdzie Ernest Hemingway wychylił niejedno mojito.
Na czas ślubu wejście do katedry jest zabezpieczone sznurkiem, ale drzwi pozostają otwarte. Dzięki temu kazanie księdza Andrzeja zyskuje podkład muzyczny. Na placu cały czas ktoś gra i śpiewa tradycyjną kubańską muzykę.
Ta msza jest dla nas wyjątkowa. I choć nie ma kwiatów w wazonach, do których jesteśmy przyzwyczajeni w polskich kościołach (na Kubie grożą za to wysokie grzywny, bo cięte rośliny sprzyjają rozmnażaniu się moskitów), cała oprawa jest wspaniała. Choćby śpiewające na cały głos po hiszpańsku dzieci z chóru. Dwie starsze dziewczynki robiły nam zdjęcia, nie zawiódł też obiecany kamerzysta.
Wesele, no bo tak chyba można nazwać późniejszą wspólną kolację, odbywa się w nastrojowej restauracji na Plaza Vieja. Padre zamawia sobie piwo Cristal, my pijemy orzeźwiający i słodki sok ze świeżo zmiażdżonej – jak to brzmi! – trzciny cukrowej. W tle muzycy śpiewają nieśmiertelną Guantanamerę. Bo Hawana nie może istnieć bez muzyki. I bez tańca, któremu oddają się bez reszty, jakby chcieli zrzucić z siebie kajdany ucisku i nędzy. Dołączamy do tańczących, szczęśliwi, że dane nam było znaleźć się w innym świecie i odkryć prawdę. Poznać Hawanę, jej dwie tajemnicze twarze, i właśnie tu przyrzec sobie dozgonną miłość.

INFO

Powierzchnia: 111 tys. km2

Język: hiszpański
Ludność: 23 mln
Religia: katolicy (66 proc.), silne wpływy tradycyjnych wierzeń afrykańskich, tzw. santería.
Waluta: peso wymienialne CUC i niewymienialne CUP, 1 CUC = ok. 3 zł.
CZAS: 13 dni
KOSZT: 5 tys. zł (w tym bilet lotniczy)
Najlepiej od końca listopada do czerwca, kiedy temperatura jest znośna i nie ma huraganów.

Wizy wydaje konsulat kubański w Warszawie. Pełniące tę samą funkcję karty turysty tarjeta de turista można dostać też na lotnisku w Hawanie. Cena karty wynosi 20–25 peso.
PIENIĄDZE
Turyści płacą inną walutą niż miejscowi, tzw. peso wymienialnym: peso convertible (CUC). Ma ono wartość wyłącznie na terytorium Kuby. od kwietnia 2005 r. waluta ta ma wartość wyższą o 8 proc. od dolara ameryk., z którym jest sztywno związane.
Kubańskie banki i urzędy nie honorują kart kredytowych VISa, CabaL, MasterCard, VISa Electron ani czeków, w tym czeków podróżnych, wydanych przez banki amerykańskie (lub z udziałem kapitału amerykańskiego). Przed wyjazdem z Polski lepiej sprawdzić, czy posiadane karty kredytowe będą działały na Kubie.

Najtańsze są loty czarterowe z Londynu i Manchesteru, Frankfurtu i Berlina. Cena biletu to ok. 3,5 tys. zł. Korzystne ceny lotów czarterowych mają biura podróży.

Autobus: główną linią autokarową jest Viazul, którą można zwie-dzić praktycznie całą wyspę. Natomiast linie Astrotur przeznaczone są głównie dla Kubańczyków, i tylko kilka foteli może być dla turystów. Cena biletu z Varadero do Hawany wynosi 15 peso.
Motorowe taksówki, tzw. coco taxi. Cena przejazdu (po wytargowaniu) to 1 peso za kilometr.
Samochód: wynajęcie auta to koszt ok. 200 peso kaucji + 57 peso za dobę + 10 za ubezpieczenie + benzyna (0,95 peso za 1 l).


Trzeba przygotować się na niespodzianki na lotnisku. Mnie próbowano wmówić, że mam w plecaku mandarynkę, tylko po to, żeby szczegółowo go przejrzeć.
Lepiej nie wygłaszać krytycznego zdania na temat kubańskich władz, zwłaszcza w rozmowie z nieznajomymi.
NIEPEŁNOSPRAWNI
Na lotniskach są dobre warunki dla osób poruszających się na wózkach, podobnie w luksusowych hotelach i turystycznych miejscowościach nadmorskich. Jednak poza tymi miejscami, nawet w centrum Hawany, może być problem z podjazdami.

Mimo że Kuba jest jednym z bezpieczniejszych krajów regionu Ameryki Południowej, przestępczość pospolita wzrasta tu systematycznie i wprost proporcjonalnie do zubożenia społeczeństwa. W stolicy unikać należy poruszania się po zachodzie słońca po dzielnicach: Centro Habana (okolice dawnego barrio Colon), La Habana Vieja (ulice Sol, Jesus Maria, Aguacate), a także Lavton, Cerro, 10 de octubre, San Miguel del Padron.

Reklama

3 SPOSOBY NA HAVANĘ:

NOCLEG
Pokoje w prywatnych domach, najlepsza możliwość do poznania zwyczajów mieszkańców, ok. 15 peso za noc. www.casaparticular.info
Zajazdy lub pensjonaty, np. Casa Colonial Yadilis y Joel w Hawanie, 96–110zł za noc od osoby.
Hotel Sheraton w Varadero, Parque Central w Hawanie, 333–499 zł za noc.
JEDZENIE
Czarna fasola z ryżem, czyli moros y cristianos, dostępna jest w większości barów. Cena to kilka peso.
Restauracja El Aljibe w Hawanie. Specjalnością jest ropa vieja (czyli stare ubrania) – wołowina duszona z warzywami. Koszt ok. 50–67 zł.
Restauracja La Casa w Hawanie. Luksusowo i międzynarodowo. Cena za posiłek to 33–133 zł.
ROZRYWKA
Samodzielne zwiedzanie Hawany. Wystarczy zapuścić się do dzielnicy La Habana Vieja, żeby poczuć, jaka jest prawdziwa Kuba.
Najsłynniejszy pub w stolicy La Bodeguita del Medio, ulubione miejsce Ernesta Hemingwaya. Cena za drinka to kilka peso.
Gran Teatro de La Habana, czyli Teatr Wielki. Nie tylko dla wielbicieli opery.

Reklama
Reklama
Reklama