Reklama

Kiedy usłyszałam, że mam robić śledztwo Travelera na temat podróży osób niepełnosprawnych, poczułam się jak rasowy detektyw, który musi rozwikłać sprawę, o której wie, delikatnie mówiąc, niewiele. Bo muszę przyznać, że wcześniej nie zastanawiałam się, jako oni „to” robią, gdzie jeżdżą, jak planują, jakie mają powody. Przygotowałam się na historię o problemach, barierach i trudnościach, a otrzymałam pełne humoru i ciepła opowieści o odkrywaniu świata, w których przeszkodą co najwyżej mogą być pieniądze (a raczej ich brak), zebranie wesołej ekipy i jakieś niedogodności, które po miesiącu można obrócić w żart. Odetchnęłam. Te problemy z podróżowaniem są mi bliższe.

Reklama

Zapraszamy do dyskusji na naszym forum - Wątek "Warunki dla niepełnosprawnych turystów" znajdziesz tutaj

Bo warto poczuć stan nieważkości

Gdy wchodzę do domu Kasi Mielczarek, witają mnie cztery uśmiechnięte blondynki – mama i siostry. To tutaj razem planują, tworzą pomysły na kolejne wojaże. I nie mówię tu bynajmniej o wypadach nad Zalew Zegrzyński koło Warszawy, ale o podróżach naprawdę dalekich.
Kasia od dziecka zajmowała się pływaniem. W uprawianiu tego sportu nie przeszkodził jej nawet wypadek z 1991 r., wskutek którego ma sparaliżowane wszystkie kończyny. Jako osoba niepełnosprawna w 2003 r. zdobyła w pływaniu mistrzostwo Polski. Dlatego gdy pytam o idealne wakacje, od razu odpowiada, że ważne, żeby było dużo wody dookoła.
Jej pierwszy samodzielny wyjazd odbył się, paradoksalnie, do zimnego śródlądowego Sheffield w Anglii. Miała stracha, że się nie dogada, że nie wydostanie się z lotniska. I takie tam sprawy, które chyba każdemu przychodzą do głowy, kiedy musi się zmierzyć z nową sytuacją. Wszystko poszło sprawnie. Wystarczyło zaznaczyć odpowiednią opcję przy zamawianiu biletu, a na lotnisku czekali pomocni asystenci. Ten wyjazd zaostrzył apetyt Kasi na podróżowanie. Pomyślała o nurkowaniu w Chorwacji. Na wyspę Hvar jechała samochodem. Mówi, że to był pierwszy i ostatni raz, bo bezruch dla osoby tak aktywnej jak ona jest zabójczy. Za to samo miejsce ją zachwyciło, no i zakochała się w nurkowaniu. Dlatego w kolejnym roku wybrała się do Egiptu. Tam odkryła dużo bardziej kolorowy podwodny świat.
– Nurkowanie daje mi poczucie nieważkości, bez wózka jestem zupełnie wolna i z zafascynowaniem odkrywam inną rzeczywistość – opowiada Kasia. Ta potrzeba wolności i sprawdzania siebie jest na tyle silna, że w 18. rocznicę feralnego wypadku skoczyła na spadochronie. Instruktor, którego przypadkowo znalazła w internecie, wziął sobie to zlecenie do serca. Przygotował specjalną uprząż, a potem dokonał wszelkich starań, by lądowanie było miękkie.
– Jak mówiłam znajomym o tym pomyśle, pukali się w głowę. Ale przecież ja nie chciałam się zabić, tylko przeżyć coś wspaniałego – tłumaczy. Z lotu ptaka oglądała też Berlin. Wzniosła się nad nim w balonie, który był w pełni przystosowany. I Antalię. No prawie, bo z grzbietu wielbłąda.
Trudno mi uwierzyć, że wszystko tak różowo wygląda, dlatego pytam ją o zwiedzanie starówek miast z kocimi łbami, które, jak wyczytałam, są zmorą wózkowiczów. Kasia śmieje się, że jeżeli ktoś przeżył spacer po warszawskim Starym Mieście, to wszędzie sobie poradzi, na przykład w ukochanej przez nią Antwerpii. Bo kto by się przejmował kamiennymi drogami, kiedy wkoło jest tyle przyjemnych knajpek i kafejek?

Bo można poczuć prawdziwą energię

– Siedzieliśmy z kumplem na piwie, rok po mojej rehabilitacji. I on nagle rzucił, że może byśmy pojechali w góry się wyluzować. Ja chętnie, ale zaproponowałem, że jeżeli już jechać, to może trochę dalej, choćby do Czech. A właściwie to dlaczego nie do Austrii? Albo do Włoch? I tak tego wieczoru doszliśmy do Portugalii. Następnego dnia ruszyliśmy samochodem do krainy fado – tak swoją pierwszą wyprawę wspomina Marcin Mikulski, realizator dźwięku z Katowic. – Jechaliśmy tak zapakowani, że zabrakło miejsca na wózek. Kolega wymyślił więc, że przyczepi go do dachu przyssawkami. Trzymał się mocno, ale nie wzbudzał zaufania u innych kierowców. Omijali nasz samochód dużym łukiem – śmieje się.
Do miasteczka Leiria jechali cztery dni. W drodze musieli sobie jakoś radzić, bo a to w hostelu drzwi były za wąskie na wózek, więc musieli odpiąć koła i zrobić „taczkę”, a tu toaleta zupełnie nieprzystosowana i o normalnym prysznicu można zapomnieć. Za to w Portugalii czekały na nich nieoznaczone knajpki serwujące marynowane ośmiornice i tradycyjnego dorsza, życzliwi mieszkańcy i piękny zamek na środku rynku. Tak mu się tam spodobało, że obiecał sobie, że kiedyś do Portugalii dojedzie wózkiem. Bo ten kierunek jest mu znacznie bliższy niż Kijów, w którym mieszkał w hotelu „przystosowanym”. To znaczy musiał do niego dostawać się dosłownie od kuchni. Albo Rzym, w którym złapał go taki deszcz, że z trudem poruszał się po śliskich kocich łbach, ledwie dostał się do metra, a w autobusie na lotnisko siedział na schodach, bo wejście było tak wąskie, że wózek z kółkami się nie mieścił.
Pytam o jego sposób na podróżowanie. – Zawsze lubię mieć jakiś konkretny pomysł na podróż. Na przykład mecz piłki nożnej lub wyprawa na wulkan. Ten ostatni przemienił się w cały projekt. Na razie udało mu się zdobyć trzy: Wezuwiusza (1281 m), Etnę (3340 m) i Teidę na Teneryfie (3718 m).
Jak to wulkany? Pytam z niedowierzaniem, bo Marcin jest tetraplegikiem, podobnie jak Kasia, i wyobrażam sobie, jak ciężko musi być mu wdrapać się na taki szczyt.
– Wjeżdżamy samochodem lub kolejką tak wysoko, jak się da, a potem sam wchodzę tylko tam, dokąd mogę. Nie chcę, żeby ktoś mnie wciągał na górę. To bez sensu. Ktoś może miałby niedosyt, mnie rozsadza duma, że mi się udało – tłumaczy. Zastanawia mnie, dlaczego właśnie wulkany? – Bo dodają mi energii i przyprawiają o dreszczyk emocji. No i pozwalają zaszaleć jego duszy kolekcjonera. Jak zdobył jeden, to nagle chce kolejne. Uzależnienie. Ale takie pozytywne, bo od podróży.


Bo czasem fajnie jest nie myśleć o kolejnym krawężniku

Z Piotrem Czarnotą, politologiem i trenerem w organizacjach pozarządowych, wychodzimy z katowickiej knajpy. Właśnie uświadomił mi, lingwistce z wykształcenia, że wózkowicze też mówią, że „chodzą na piechotę”. I dalej mi tłumaczy: – Bo wiesz, Julia, jak sobie idziemy, to ty się nie zastanawiasz, co cię czeka przy kolejnej ulicy, a ja już podświadomie o tym myślę, analizuję, czy będzie krawężnik, czy kostka brukowa. Po prostu nieustannie muszę to brać pod uwagę.
Ale okazuje się, że jest takie miejsce, gdzie żaden wózkowicz nie musi się zastanawiać. Stany Zjednoczone. Tam można podróżować w ciemno. Podobno wpływ na to miała wojna w Wietnamie i konsekwentne zmiany w ustawodawstwie. Dla potwierdzenia tego Piotrek opowiada mi, jak na kempingu w środku Parku Narodowego Sekwoi znalazł przystosowany prysznic, a w San Diego zwiedził każdy zakamarek lotniskowca USS „Midway”. Poza tym zjechał prawie całe Zachodnie Wybrzeże: San Francisco, San Diego, Las Vegas, Wielki Kanion, jezioro Tahoe. Wszystko bez najmniejszego problemu. Od razu mi się przypomina, jak w pewnym miasteczku na amerykańskim pustkowiu, w którym mieszka może 50 osób, przed kościółkiem było sześć miejsc parkingowych dla niepełnosprawnych. Piotrek marzy teraz o przejechaniu Route 66. Problemem w Stanach jest to, że trzeba do nich dolecieć. Lot Piotrka trwał 12 godzin. Jego wózek schowany w luku bagażowym, a ten, którym niepełnosprawni pasażerowie wjeżdżają na pokład, został na lotnisku. Był skazany na siedzenie. Dlatego starał się nic nie pić w trakcie lotu. Nie mógł się doczekać, aż za oknem zobaczy Los Angeles. Jedyne, czego mu w Stanach brakowało, to podróżowania komunikacją miejską. Bo tak właśnie uwielbia zwiedzać europejskie miasta. Mówi, że wychodzi wtedy klimat miejsca i charakter mieszkańców, a tak naprawdę to go najbardziej interesuje w podróżach. Zabytki, także te przystosowane, mogą iść do lamusa.

Bo trzeba czasem odreagować to wieczne czekanie

Stajnia – to ulubiona krakowska knajpa Angeliki Chrapkiewicz. Jest superatmosfera, tylko jeden próg i przystosowana łazienka. Dokładnie w tej kolejności, bo przecież najważniejsze jest miejsce, doświadczenie, a dopiero potem wygoda. Na spotkanie ze mną przychodzi chwilkę później i uświadamia mi, że wózkowicze cały czas muszą na coś czekać. – Aż winda zjedzie, aż ktoś cię przepuści do wejścia, aż ktoś pomoże pokonać parę schodów – wylicza. – Ja to czekanie muszę gdzieś odreagować, dlatego podróżuję, uprawiam sport, wychodzę z domu, kiedy się da.
Urodziła się w Zakopanem, przy polanie Śmieszkowej, ze zdiagnozowanym zanikiem mięśni. Góry, które towarzyszy-ły jej przez całe dzieciństwo, wydawały się nieosiągalne. Aż do momentu, kiedy znajomi TOPR-owcy wnieśli ją tam na plecach. I pokazali, że w dobrym towarzystwie wszystko jest możliwe. Ale jak na prawdziwą góralkę przystało, cały czas ciągnie ją nad wodę. I nie ma problemu z tym, żeby w weekend przejechać całą Polskę i „wyskoczyć” nad morze. Tą łatwością podróżowa-nia zaraziła się od rodziców. Pamięta, jak robili w jej dzieciństwie czterodniowe wypady do Turcji polonezem. Spali w namiotach, w samochodzie. To ją nauczyło, że można sobie zawsze i wszędzie poradzić. Dlatego nie bała się pojechać do Afryki i uczestniczyć w wyprawie na Kilimandżaro. – Na trzy osoby niepełno-sprawne był jeden wózek alpejski, który nadawał się na te warunki (bo inne zahaczyły o drut wysokiego napięcia i się pokrzywiły), zamiast toalety były dziury (a ja przecież nie kucnę), a droga tak wyboista, że miałam całe posiniaczone nogi – wylicza Angelika. Mimo to zapewnia, że Kenia to jej ukochany kraj i chętnie by w nim nawet zamieszkała. Albo w Toskanii, którą zjechała w zeszłym roku. I bardzo w niej zasmakowała, bo jak sama przyznaje, podróżuje, by próbować lokalnych przysmaków. Jedzenie toskańskie spełniło jej oczekiwania, ponadto prawie wszystkie kempingi, na których rozbijała namiot, były przystosowane. Nie da się? Porozmawiaj z Angeliką, a zmienisz zdanie.

Bo czasem można poczuć się jak król

Okazuje się, że nie tylko Stany, ale też ich północny sąsiad – Kanada – to kraj, w którym wszystko jest idealnie przystosowane. A ludzie są tam wyjątkowo naturalni i pogodni.
– Na przystanku w Vancouver dla wszystkich było jasne, że ja mam wsiąść pierwszy i że kierowca mi pomoże. Żadnego pośpiechu i nerwów. W Polsce ludzie czasem nie wiedzą, jak się zachować, i sami łapią wózek w dobrej wierze, po czym go wywracają – tłumaczy Tomek Biduś, który szkoli m.in. pracowników lotnisk w obsłudze osób niepełnosprawnych. Ale takie sytuacje wydają się go nie ruszać, bo przecież nie ma na to czasu. Ciągle jest w ruchu, praca, zawody rugby na wózkach, podróże. W każdej wolnej chwili wyrywa się nad wodę. Uwielbia żeglować, dlatego w maju robi patent żeglarza. Chciałby spróbować kitesurfingu. Z rozbawieniem wspomina też pewien spływ kajakowy po Brdzie, w Borach Tucholskich. Warunki nie były idealne, bo kajaki trzeba było często przenosić. – I cała ekipa stwierdziła, żebym nie wysiadał, tylko nieśli mnie z kajakiem czasem po 20 m.
– Jak króla w lektyce? – pytam z przymrużeniem oka. Tomek śmieje się i zapewnia, że rewanżował się ekipie, organizując obozowisko, gotując i przede wszystkim wiosłując.


Bo inne równa się ciekawe, a nuda zabija

Nepal, Kuba, Wietnam, Malezja... Już czuję się onieśmielo-na, a to nie koniec. Stany, Zimbabwe, Uganda, Europa. Zaczynam się zastanawiać, kto tu powinien pracować w Travelerze. Gruzja i Indie przechylają szalę i proszę go, żeby przestał mnie zawstydzać. Ale on mnie pociesza, że nie zna Ameryki Południowej, bo był tylko w Brazylii. Tomasz Tasiemski, profesor poznańskiego AWF, w rekordowym roku wylatywał z kraju 26 razy i łącznie był w ok. 40 państwach. Jeździ z powodów badawczych, pomagając organizacjom pozarządowym lub turystycznie. Niedawno wrócił z rodzinnego wyjazdu do Wietnamu. Ten kraj odwiedził już dziewięć razy. Aż trudno mi uwierzyć, że można tam znaleźć przystosowane hotele. – Oczywiście że są, ale zazwyczaj to te z górnej półki – wyczula mnie Tomasz. I od razu dodaje, że nawet do takich hoteli nie można jechać w ciemno, przed wyjazdem trzeba nie tylko zadzwonić, ale najlepiej poprosić o przesłanie zdjęcia podjazdu czy łazienki. – Daje to jaką taką pewność. Ale i tak zdarzają się wpadki. Już kilka razy obsługa hotelu musiała wyjąć drzwi do łazienki, bo otwierały się do środka, a w Afryce raz wymontowano wannę! Ale to nie znaczy, że podróżnik na wózku jest skazany na hotele pięciogwiazdkowe. Tomasz opowiada o miejscach, w których nikt nie myśli o przystosowaniu, jak na przykład bungalowy na przedmieściach Harare w Zimbabwe. Takie domki są idealne. Nie ma progu, a zamiast prysznica z brodzikiem jest po prostu odpływ. Czasem mniej znaczy więcej, ale żeby to zrozumieć, trzeba ruszyć się z domu i zobaczyć inny świat.

ZRÓB TO SAM


1. W Polsce unikaj podróżowania pociągami. Nie masz wyjścia? Poinformuj spółkę kolejową na 48 godz. przed wyjazdem, a będzie zapewniona osoba do pomocy.
2. Nosi cię? Odezwij się do centrum turystyki podwodnej Nautica. Ten fascynujący sport może uprawiać prawie każdy!
3. Nie wiesz, gdzie najlepiej się wybrać w pierwszą podróż? Zacznij od miast, w których odbywały się paraolimpiady. Świetne przystosowanie gwarantowane!
4. Nie masz jeszcze noclegu? Wejdź na booking.com i zaznacz opcję „pokoje/udogodnienia dla niepełnosprawnych”.

5 miast, do których bez obaw możesz pojechać

Zielona Góra Polska
Miasto wygrało w konkursie „Polska bez barier”, jest pięknie położone i ma niezłą ofertę kulturalną – a to jedynie trzy z wielu powodów, dla których warto odwiedzić to miejsce.
Brugia Belgia
Idealny wybór dla miłośników historii lub romantyków. Stare miasto przez setki lat się nie zmieniło, ale kamienne posadzki i mostki można ominąć, zwiedzając miasto na przystosowanej łódce.
Chicago USA
Bardzo popularne jest tu zwiedzanie segwayem – dwukołowym pojazdem. To dowodzi, że ani krawężniki ani schody nie są tutaj problemem.
Kuala Lumpur Malezja
Nazwa miasta oznacza „błotnisty brzeg”. Ale spokojnie, w mule nikt się tutaj nie zakopie. To przykład świetnie przystosowanego połączenia Orientu i nowoczesności.
Berlin Niemcy
Niezły pomysł na weekendowy wypad. Po całym mieście można się poruszać dobrze dostosowanym transportem publicznym. W skrócie: bez barier i bez muru.

Reklama

Więcej w najnowszym, majowym numerze Travelera

Reklama
Reklama
Reklama