Reklama

W 1899 r. kaplicę na lubelskim zamku odwiedza malarz Józef Smoliński. Łapie się za głowę, bo gotycki zabytek z czasów Kazimierza Wielkiego nie wygląda dobrze – od ponad 70 lat na zamku znajduje się carskie więzienie. Kościół służy osadzonym i, mówiąc delikatnie, nie jest oczkiem w głowie więziennych władz. Nagle wzrok malarza przykuwa znajdujący się przy schodach obłupany kawałek ściany. Spod wapiennej warstwy wyłania się barwne malowidło. Smoliński jest przekonany, że dokonał ważnego odkrycia, pisze raport, który trafi a najpierw do Krakowa, a potem do Petersburga.

Reklama

Przeprowadzone kilka lat później prace konserwatorskie przynoszą prawdziwą sensację: pod warstwą tynku zachowały się freski unikatowe w skali świata. Ich fenomen polega na połączeniu malarstwa ikonowego prawosławnych cerkwi z architekturą gotycką charakterystyczną dla chrześcijaństwa zachodniego. To takie estetyczne połączenie ognia z wodą, prawdziwe średniowieczne multi-kulti. – Podobne polichromie były kiedyś w około dziesięciu obiektach w Polsce, m.in. na Wawelu, w archikatedrze gnieźnieńskiej czy kolegiacie wiślickiej. Tyle że do naszych czasów zachowały się jedynie w szczątkowej formie. U nas natomiast udało się uratować niemal całość – mówi z dumą Zygmunt Nasalski, dyrektor Muzeum Lubelskiego. Dziś podobny malarski fenomen można spotkać jedynie w trzech miejscach na Sycylii: katedrach w Cefalu i Monreale oraz kaplicy palatyńskiej w Palermo.

Do czasu unii lubelskiej wybudowana przez Kazimierza Wielkiego kaplica nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ot, klasyczny późny gotyk, z ostrymi łukami, smukłym filarem i sklepieniami żebrowymi. Przełomem było przybycie do Lublina w 1386 r. księcia litewskiego Władysława Jagiełły. Po jego chrzcie i koronacji na króla Polski świątynia stała się jego prywatną kaplicą, ale władca musiał być mocno niezadowolony z surowego wnętrza kościoła. Nic dziwnego, że z Rusi sprowadził malarzy doświadczonych w malarstwie cerkiewnym. Dlaczego? Bo właśnie taka estetyka otaczała go od dziecka i ją uważał za niedościgniony wzór piękna.

Wbrew bowiem obiegowej opinii przed przyjęciem katolicyzmu Jagiełło nie do końca był poganinem. Już jego ojciec uważnie przyglądał się chrześcijaństwu jako religii przyszłości – wahał się jedynie, czy przyjąć obrządek wschodni, czy zachodni. Matka była natomiast gorliwą wyznawczynią prawosławia, po śmierci męża wstąpiła nawet do zakonu. – Tak więc Jagiełło, choć prawdopodobnie chrztu w obrządku bizantyjskim nie przyjął, wzrastał w kulturze chrześcijaństwa Wschodu. Mówił zresztą nie po litewsku, lecz po starobiałorusku, który był urzędowym językiem w Księstwie Litewskim. Przyjęcie katolicyzmu było efektem politycznej kalkulacji, w głębi duszy bliska pozostawała mu sztuka i liturgia prawosławna – tłumaczy dyrektor Nasalski.

Sprowadzeni malarze musieli być wyjątkowo dumni ze swego dzieła, bo wbrew średniowiecznej konwencji podpisali się na freskach. Dzięki temu znamy ich imiona: Andrzej, Kurył i Juszko. Unikatową polichromię tworzyli dwa lub trzy lata (ok. 1416–1418), przy czym mogli pracować tylko w okresie letnim. Każdemu z nich codziennie rano asystent przygotowywał wapienną zaprawę, do której dodawał siekaną słomę i zwierzęcą sierść. Następnie kładł ją na mury, ale tylko na takiej powierzchni, jaką malarz mógł zapełnić w ciągu jednego dnia. Taka „dniówka” to zazwyczaj jedna scena malarska. Powód? Freski wykonywano na mokrej zaprawie, gdy jakiejś części świeżego tynku nie zdołano do wieczora pokryć farbą, odcinano ją nożem, a nazajutrz podłoże przygotowywano od nowa. – Technika ta ma jedną wadę: uniemożliwia wprowadzenie jakichkolwiek zmian na ukończonym malowidle. Dlatego ręka mistrza musiała być bezbłędna. Metoda ta zapewniła jednak dziełu ogromną trwałość, dzięki temu polichromię możemy podziwiać do dziś – tłumaczy Małgorzata Kowalczyk, kierownik działu promocji muzeum.

I to mimo, że już w XVI w. polichromię zaatakowali wandale. W dodatku nie byle jacy, bo herbowi! W 1569 r. Jagiełło przyjmował na zamku licznych posłów polskich, litewskich i ruskich. W kaplicy brali oni udział w nabożeństwach w intencji pomyślnego przebiegu sejmu unijnego. Na kazaniach musieli się nudzić, bo niektórzy wyryli na ścianach swoje nazwiska. W okolicach schodów znajduje się wyskrobana inskrypcja: 1569 unia facta est cum ducatus Lytwanie („1569 unia z Litwą stała się faktem”). Przy konserwacji napis zachowano jako świadectwo epoki. Ale samego pomysłu mazania po cennych freskach nie radzimy naśladować. W końcu prace konserwatorskie trwały tu prawie wiek, a sama kaplica jest udostępniona dla zwiedzających dopiero od 1997 r. Warto, żeby niezmieniona przetrwała jak najdłużej.

INFO:

Kaplica św. Trójcy Muzeum Lubelskie, ul. Zamkowa 9 Lublin

Rezerwacja biletów: tel. (081) 532 50 01, w. 61.

Reklama

Zwiedzanie: Od VI do VIII: wt, czw, pt, sob. godz. 10-17; śr., niedz. godz. 10-18. Od IX do V: wt, czw, pt, sob. godz. 9-16; śr., niedz. godz. 9-17. www.zamek-lublin.pl

Reklama
Reklama
Reklama