Kociołek z rakija
Bałkany dla dziewczyny dla kowboja.
Czy to bezpieczna okolica? – pytam tuż po przekroczeniu granicy macedońskiej. – Jesteś na Bałkanach. Nigdy nic nie wiadomo – tajemniczy uśmiech mężczyzny zapowiada przygodę. I o to chodzi. W końcu po to tu przyjechałam i tego szukam.
Mój dwumiesięczny Moto Balkan Cooltour to motocyklowy slalom w tyglu narodów, kultur, tradycji i języków. Trochę Orientu, nieco Dzikiego Zachodu, szczypta świętości. Prawdziwy adventure w kobiecym wykonaniu – zaskakujący, nieprzewidywalny. Taki kociołek bałkański doprawiony rakiją. Czyli to „nigdy nic nie wiadomo” jest tu jak najbardziej uzasadnione.
MOTOCYKLEM NA GAPĘ
Dosyć daleko od głównych szlaków, zupełnie nie po drodze. Nawet skręt na Kratowo oznaczono tak, żeby go przegapić. Jeden hotel, zdewastowany dworzec autobusowy, obok tureckie mosty i XII-wieczne kamienne wieże obronne. Widok potężnego motocykla prowadzonego przez kobietę przerywa męskie plotki nad czarnym espresso. Moim celem jest zabytkowa cerkiew św. Jana Chrzciciela. Rozglądam się. I jak na życzenie pojawia się na rynku ksiądz, który się nią opiekuje. Radzi oddać motocykl opiece świętych i znajomego restauratora. Krętą drogą pnącą się ku górze dochodzimy do cerkwi. Poznaję rodzinę duchownego, historię najbliższej okolicy i legendę pobliskiego kamiennego mostu Rady. Ponoć przez lata próbowali go zbudować trzej bracia. Bezskutecznie. Codziennie rano most się zawalał, a oni musieli zaczynać swoją pracę od nowa. W końcu ktoś podsunął im pomysł, aby zakopać w fundamentach którąś z żon. To miało umocnić mury. Bracia ustalili między sobą, że pierwsza żona, która przyniesie tego ranka mężowi śniadanie, zostanie poświęcona. Tylko najmłodszy brat dochował tajemnicy, pozostali ostrzegli swoje żony. Ciało młodej kobiety złożono w ziemi, pozostawiając jedną pierś, aby mogła karmić swoje dziecko. Brr... Nieźle się zapowiada.
Na bramkach autostrady przepuszcza mnie terenówka. – Nie płać, nie płać! My nigdy za motocykle nie płacimy – krzyczy przez uchylone okno pasażer. No dobra, zobaczymy jak to się skończy. Na razie wiem tyle, że emocje omijania punktów opłat bliskie są tym towarzyszącym jeździe pociągiem na gapę.
Po dwóch dniach w gwarnym Skopje wjeżdżam w ciszę Parku Narodowego Mawrowo. Im wyżej, tym droga węższa, bardziej kręta i stroma. A emocje coraz silniejsze, bo to dla motocyklisty spore wyzwanie. Z leśnych serpentyn kieruję się na przestronny płaskowyż. Ogromna przestrzeń potęguje poczucie samotności. Jadę, trochę na czuja, ku Galicnikowi. To zbudowana na stromym zboczu, najwyżej położona wieś na terenach byłej Jugosławii. Sam dojazd do niej eliminuje niewprawionych kierowców. Galicznik słynie z imprez. W lipcu przybywają tu chętne do ożenku pary z okolicy i biorą udział w ceremonii grupowych zaślubin oraz hucznym, czterodniowym weselisku. Ja jestem tu we wrześniu i niestety jest pusto. I to jak! Przejeżdżam przez wioskę w poszukiwaniu kogoś, z kim mogłabym się napić kawy i pogadać. Bezskutecznie. Droga robi się coraz węższa. Wycofuję więc motocykl do miejsca, w którym można wykonać jakikolwiek manewr. Zawracam z trudem, spoglądając na stromą skarpę pod ”Już wiem, co muszę robić – przed każdym zakrętem klakson, by uniknąć niespodzianek. Górska droga robi się coraz ciekawsza ”Czy to bezpieczna okolica? – pytam tuż po przekroczeniu granicy macedońskiej. – Jesteś na Bałkanach. Nigdy nic nie wiadomo – tajemniczy uśmiech mężczyzny zapowiada przygodę. I o to chodzi. W końcu po to tu przyjechałam i tego szukam. kołami. Po kilku dniach na Bałkanach już wiem, że przed każdym zakrętem warto użyć klaksonu, aby uniknąć niespodzianek, a raczej aby samej się nią dla innych nie stać.
Górskie krajobrazy, a co za tym idzie, nieskończona ilość przystanków na zdjęcia mocno wydłużają podróż. Nocny przejazd przez góry, trochę wbrew rozsądkowi, kończy się całkowitym przemarznięciem. Na stacji benzynowej pytam o herbatę. Tak, jest, ale mrożona.
Kolejny przystanek to pełna turystów Ochryda. Zbyt pełen. Jadę nad położone po drugiej stronie pasma gór Galiczica – Jezioro Prespańskie. Między kamiennymi domami wioski Brajcino spotykam starszego mężczyznę, który prowadzi oślicę o wdzięcznym– jak się później dowiaduję – imieniu Walentina. Sięgam po aparat. – A dolary masz? – właściciel oślicy wykazuje się menedżerskim sprytem. – Nie – mówię zgodnie z prawdą. – To tak jak ja... – odpowiada mężczyzna. I razem z Walentiną zaczyna pozować do zdjęć.
[nowasrona]
ALBAŃSKIE DOMINO
Od wczoraj leje. Motocyklowy kombinezon przeciwdeszczowy zamieniam na różową parasolkę – bułgarski suwenir, który z każdym dniem jesieni nabiera większej wartości. W klimatycznej kawiarni przy średniowiecznej twierdzy dostaję zaproszenie na partyjkę domina. Gracze nieprzeciętni – emerytowani profesorowie nauk ścisłych, humanistycznych i nauki jazdy. Ciekawe, za którym razem i czy w ogóle zdałabym u tego ostatniego egzamin? W sobotnie przedpołudnie wyjściowo eleganccy, w kapeluszach i lekko spłowiałych garniturach, zaczynają swój codzienny rytuał. Właściciel baru, w którym przesiadują całymi dniami, pilnuje, aby nikomu nie zabrakło ani kawy, ani alkoholu. – Dba o nas bardziej niż nasze własne żony – zachwalają jego gościnność. – Wino! – gospodarz, jakby na potwierdzenie ich słów, stawia przede mną pełną szklankę. Jest 11 rano. Winne pokusy w czasie tej podróży zdarzają mi się dosyć często. Dzisiaj nie prowadzę, więc mogę ulec. A trunek nie byle jaki – domowy. Gospodarz pokazuje na winorośl za oknem. Gram w domino, tak jak za dawnych lat na wakacjach nad Bałtykiem. Nawet nie wiem, kiedy minęło południe. Z mistrzami szans nie miałam, mimo to wychodzę jak zwycięzca: kiść winogron, szklaneczka z albańskim godłem i tykwa z nasionkami. – Będziesz miała na pamiątkę, jak zasadzisz – tłumaczą.
Znalezienie hostelu w Tiranie zajmuje niemal dwie godziny. W ostatnich latach pozmieniano nazwy większości ulic. Zrobiło się politycznie poprawnie, ale dla przeciętnego mieszkańca niewygodnie i zagadkowo. – Starszych ludzi to nawet nie pytaj o drogę – radzi mi jeden z przechodniów. W końcu udaje mi się zostawić motocykl pod hostelowym cytrynowcem. Spacer po Tiranie zaczynam standardowo. Plac Skanderberga to idealne miejsce na początek miejskiej wędrówki z cyklu tęsknota za komunizmem. Opera jeszcze w remoncie, hotel Tirana International już wyremontowany – obydwie budowle zostały zaprojektowane w latach 60. przez radzieckich architektów. Kilka przecznic dalej architektoniczne zaskoczenie – Marmurowa Piramida – mauzoleum zbudowane dla Envera Hodży. Jego czubek to popularne wśród młodzieży miejsce na pierwsze pocałunki i papierosy. Strome ściany przejęli skateboarderzy. W Parku Młodzieży, obok oświetlonego centrum rozrywki Taiwan, mistrz fotografii analogowym kodakiem uwiecznia randki, spotkania przyjaciół, po czym wywołuje „na pamiątkę” w pobliskim zakładzie fotograficznym. Jest popcorn, są pieczone kasztany, lody. Po drugiej stronie ulicy zaczyna się „Bloku” – dzielnica byłych dyktatorów komunistycznych. Kiedyś zamknięta, od kilku lat nadrabia swoją izolację. To tu są najmodniejsze kawiarnie, dyskoteki, nowoczesne bary. Zakupy w stolicy Albanii? To zakupy w amerykańskim stylu – Lovely Shop, American Apparel, Florida Style. Po albańskie rękodzieło najlepiej udać się do oddalonej godzinę jazdy Kruji. Na targu kupuję wełniany sweter za 3 euro. Jest zdecydowanie zimniej, niż myślałam.
W Szkodrze wyczekiwanie i zaklinanie pogody. Wsłuchuję się w narastające grzmoty. Nieutwardzone górskie drogi spływają deszczem. Droga do Theth robi się nieprzejezdna. Pogoda, wbrew moim planom, kieruje mnie do Czarnogóry. Na odjezdnym dostaję od poznanych Albańczyków butelkę domowej rakii. Na wszelki wypadek, gdyby nadal groziło mi przeziębienie lub pojawiła się jakakolwiek inna okoliczność, w której trunek będzie niezastąpiony.
Tuż przed granicą, zza zakrętu wypada rozpędzony bus. W ostatniej chwili odbijam kierownicę w prawo. Burzliwe pożegnanie z Albanią chyba jeszcze bardziej zacieśnia więź, która między nami powstała. Wschodni chaos, doprawiony wpływami słonecznej Italii – moje ulubione dwa w jednym.
KONKURS NA GRANATY
– Nie szukasz ziemi? Jak chcesz, to mam działkę na sprzedaż. O tam – obcy mężczyzna w Ulciniju pokazuje pola za przydrożnym barem, w którym przesiaduje w oczekiwaniu na potencjalnych klientów. Zamienić motocykl na taki widok? Nęcące, ale odmawiam. – Cała Czarnogóra na sprzedaż – podsumowuje, zamykając w jednym zdaniu oferty międzynarodowych agencji nieruchomości oblepiające domy czarnogórskiej riwiery, w tym swoją własną, prywatną. Po czym dodaje: – Dużo motocyklistów z Polski w tym Z głównej drogi skręcam w kierunku Starego Baru – otoczonych masywnymi forty? kacjami ruin miasta leżących u podnóża masywu Rumija. Niestety przeziębienie mnie w końcu dopadło. Kicham, prycham i ledwo co widzę. Mój kiepski stan wywołuje opiekuńcze reakcje – fryzjer oraz sprzedawca czarnogórskich pamiątek tworzą uliczne uzdrowisko. – Ten granat ma więcej witaminy C niż wszystkie znajdujące się w jego pudełku – zachwala handlarz, umniejszając owoce, którymi chce mnie poczęstować konkurent. Granaty zabieram (po jednym od każdego mężczyzny), motocykl zostawiam pod ich czujnym okiem. Nie mam wątpliwości, że i w tym wypadku ich zdrowa rywalizacja będzie na moją korzyść. Wydłubując czerwone pestki, dochodzę do murów miasta – za nimi ruiny 240 domów, pałaców, świątyń i widok na XVII-wieczny akwedukt.
Stragany bazaru w Kotorze zastawione lokalnymi przysmakami: miodami, rakiją, suszonymi ? gami, domowymi serami z orzechami, pestkami słonecznika i jagodami. Sprzedawcy zachęcają do próbowania. Doskonale wiedzą, że na samej degustacji się nie skończy. Przy okazji zapraszają mnie na śniadanie – na kawałku gazety rozstawione kawa, prosciutto, chleb z kajmakiem – bardzo tłustym, maślanym serem, i brandy. Butelka opróżniona jest już do połowy. Tym razem odmawiam. Podróż widokową drogą z Kotoru do Cetyni to jak szaleństwo na rollercoasterze. Stara i wąska górska droga prowadzi przez przełęcz Krystac i opuszczone wioski. Tylko 45 km i aż dwie godziny jazdy. Po drodze zachwyty (a więc i zdjęcia) i trochę strachu, żeby tylko w tym samym czasie nie wypaść z trasy w przepaść. Wizyta w wiejskiej bimbrowni: – Wino słodkie czy wytrawne – pyta właściciel, przystawiając plastikową butelkę do ogromnej beczki. Zaraz potem przymiarka wełnianych swetrów, bo przydałaby się dodatkowa warstwa ciepła. Niestety gruby kaptur nie mieści się na kask. Ale chociaż na chwilę robi się gorąco – od śmiechu, którym na mój widok zanoszą się sprzedawczynie i wycieczka autobusu.
I tak mi na tych Bałkanach było. Raz zimno, raz ciepło. Raz wesoło, czasami trochę mniej, bo samotność w podróży nie zawsze jest fajna. Wróciłam z pięknymi wspomnieniami, zaskoczona gościnnością mieszkańców odwiedzanych krajów. Owiec, które chciałam policzyć, nie policzyłam. Dlatego z chęcią wrócę na Bałkany. Niech tylko z górskich dróg zejdzie śnieg.
INFO
Macedonia:
Powierzchnia: 26 tys. km2.
Ludność: 2 mln.
Stolica: Skopje.
Waluta: denar macedoński (MKD), 100 denarów = 6,55 zł.
Albania:
Powierzchnia: 29 tys. km2.
Ludność: 3,6 mln.
Stolica: Tirana.
Waluta: lek (ALL),
100 leków = 2,88 zł.
Czarnogóra:
Powierzchnia: 14 tys. km2.
Ludność: 672 tys.
Stolica: Podgorica.
Waluta: obowiązuje euro, 1 euro = 4 zł.
3 SPOSOBY NA BAŁKANY
NOCLEG
Miejsce na kempingu dla 2 osób to koszt ok. 7 euro. Sporo hosteli dla backpackersów, ceny od 8 euro za łóżko. www.hostelworld.com
Kwatery prywatne, cena za pokój to ok. 15 euro. W hotelach warto pytać o pokoje klasy ekonomicznej (zwykle nie ma o nich informacji po angielsku).
W dużych miastach, np. Tiranie, można znaleźć sporo hoteli zachodnich sieci – np. Holiday Inn, Bristol. Ceny takie jak w Polsce.
JEDZENIE
Burek – ciasto z rozmaitym nadzieniem, do tego jogurt. Najpopularniejsze chyba danie uliczne na Bałkanach.
Bary i tanie restauracje serwują gyrosy, cevapcici, nadziewane papryki, grillowaną baraninę, musakę. Cena obiadu 6–10 euro.
Restauracje serwujące owoce morza na czarnogórskiej riwierze są dość drogie. Trzeba liczyć się z wydatkiem ok. 40 euro za kolację.
ROZRYWKA
Spędzenie kilku godzin przy filiżance espresso, jak to robią miejscowi. Kawa 1 euro, wrażenia bezcenne.
Zakupy! Rzemiosło wszędzie, złoto w Skopje, oldskulowe ubrania w Tiranie (ogromny second-hand obok dworca autobusowego).
Rafting. Emocjonujące spływy rwącymi rzekami – koszt 40–80 euro. Należy dopytać, co dokładnie wliczone jest w cenę.
Na wiosnę i na jesieni ludzie nie są zmęczeni turystami. W maju i październiku część dróg może być nieprzejezdna ze względu na jeszcze/już zalegający śnieg.
Samolotem – najwygodniej polecieć LOT-em z Warszawy do Belgradu i stamtąd ruszyć dalej, na przykład autobusami. Cena lotu w dwie strony ok. 600 zł.
„Na kołach” – z Warszawy do Podgoricy to 1,6 tys. km, czyli 2 dni.
Ambasada RP w Macedonii: www.skopje.polemb.net, ul. Djuro Djaković 50, 1000 Skopje, tel. +389 2 3112 647,
Ambasada RP w Albanii: tirana.amb.sekretariat@msz.gov.pl; Rruga e Durresit 123, Tirana, tel. +355 42 234 190.
Ambasada RP w Czarnogórze: podgorica.amb.sekretariat@msz. gov.pl; ul. Kozaračka 79, 81 000 Podgorica; tel. +382 20 608 320.
NIEPEŁNOSPRAWNI
Problemy z podjazdami i miejsca bez barier są porównywalne (lub większe) do tych w Polsce.
MOTOCYKL
Paliwo: Czarnogóra: 1,34 euro/l, Macedonia: 77 MKD/l, Albania: 150 lek/l.
Koszty drogowe: Albania, Czarnogóra – wszystkie drogi bezpłatne, Macedonia – ok. 4 euro. Przy przekraczaniu granic należy mieć Zieloną Kartę.
Największym zagrożeniem są nieprzewidywalni kierowcy (ścinanie zakrętów, brawura, brak świateł). Pewnie dlatego, że do kawy wielu z nich popija rakiję.
Należy pamiętać o dobrym zabezpieczeniu motocykla na noc. Można polegać na opinii miejscowych i parkować tam, gdzie wskażą. Łańcuch, blokada na koła to podstawa. Jeżeli uda się znaleźć parking policyjny lub miejsce objęte monitoringiem, tym lepiej.
Obowiązkowo jazda w kasku. Motocykle w ruchu ulicznym są nieraz niedostrzegalne. Tym bardziej należy unikać jazdy nocą. Zagrożeniem są także zwierzęta spacerujące środkiem drogi. Wiele dróg jest bardzo wąskich, stromych i krętych. Daje to ogromną przyjemność jazdy, ale nigdy nie wiadomo, co nagle wyjedzie z naprzeciwka. Przejechanie krótkiego odcinka ze względu na stan nawierzchni może zająć cały dzień.
CZAS: 20 DNI KOSZT: 4 TYS. ZŁ