Reklama

Ilustrowane pismo uniosło wyobraźnię chłopca ze swojskiego zacisza w angielskim domu ku dzikim wyspom wyrastającym w porwanych szeregach u północno-zachodniego wybrzeża Szkocji. Najszybciej i najczęściej jak mógł, najpierw na szkolne wakacje, a potem na urlopy z pracy, Robson ruszał w długą podróż statkiem, autobusem, łodzią i na piechotę. Poddawał się zewowi Hebrydów, wędrując od gór wyspy Skye ku wrzosowiskom i fiordom Lewis i Harris, a nawet dalej, kilometrami po oceanie ku skalistym skrawkom lądu, na których stałe sadyby porzucono przed stuleciem.

Reklama

Przeszło 500 wysp i wysepek tworzy Hebrydy Wewnętrzne i Zewnętrzne. Często zraszane mgłą i deszczem, niemal zawsze smagane wiatrem, otoczone są wodami tak kapryśnymi, że próbę przechodzi tu najbardziej wytrawny kapitan. Morze w ciągu jednego dnia zmienia się z jedwabistych zmarszczek błękitu w rozhuśtaną nawałę spiżu i piany. Ludzie przez tysiące lat utrzymywali się tu przy przy życiu z najwyższym trudem. A jednak Celtowie, Wikingowie, a potem Szkoci i Anglicy bili się o panowanie na poszarpanych brzegach Hebrydów. Dziś ledwie kilka dziesiątek skrawków lądu jest zaludnionych. – Te wyspy to wyzwanie – stwierdza Robson. – Niektórzy przyjezdni mówią, że są ponure, ale znaczy to jedynie, że nie patrzą uważnie.

W okresach między wojnami wyspy wzbudzały nikłe zainteresowanie. Samuel Johnson, XVIII-wieczny londyński intelektualista, ogłosił, że mieszkańcy południowej Szkocji wiedzą o Hebrydach nie więcej niż o Borneo i Sumatrze. Nieliczne teksty o wyspach skupiały się na ich „rozwoju”. Co można by tam uprawiać? Jakie bogactwa wydobywać? Ilu mieszkańców zdołałyby poszczególne wyspy wyżywić i jakiego rzędu przychody mogliby oni dla swoich panów generować? Dziennik podróży po Hebrydach Johnson wypełnił głównie utyskiwaniami na trudy wędrówki i wiejskie kwatery.

Jednak jeszcze gdy Johnson wyrzekał, znaczenia zaczęły nabierać inne refleksje o walorach miejsc nieugłaskanych. Szkoccy myśliciele oświeceniowi, szczególnie filozof David Hume i geolog James Hutton, uniezależnili intelekt od nabożności, domagając się, by sprawy świata poznawać raczej przez bezpośrednie doświadczenie niż odwołania do starożytnych i świętych autorytetów. Natura była dla nich nie ledwie dziką przyrodą, którą trzeba poskromić, lecz księgą do poznania Ziemi.

Niektóre z jej najbardziej dramatycznych stronic były do odczytania na Hebrydach. W roku 1800 geolog Robert Jameson (późniejszy profesor Karola Darwina na Uniwersytecie Edynburskim) opublikował dwutomową Mineralogię wysp szkockich, w której dał opis setek miejsc na Hebrydach. Na wyspie Islay Jameson spostrzegł złoża muszli morskich daleko od linii najwyższego przypływu. To świadectwo – notował – wycofywania się morza z lądu. Uczeni wiedzą teraz, że te skamielinowe plaże wyniesione aż 35 m ponad obecny poziom morza to zapis odejścia ostatniej wielkiej epoki lodowej. Gdy lodowce okrywające wyspę zaczęły topnieć 15 tys. lat temu, ląd, uwolniony od ich ogromnego ciężaru, wypiętrzył się, unosząc w końcu linię brzegową wysoko ponad morze.

Na Skye Jameson stwierdził, że wyspa wygląda, jakby w którymś okresie przeszłości narażona była na gwałtowne wstrząsy. Nastroszony łuk łańcucha Black Cuillin, sięgający niemal 1000 m nad poziom morza, to rzeczywiście pozostałość po wulkanie. Jego zewnętrzne ściany dawno zniknęły, odsłaniając nagi, poskręcany kształt komory magmowej.

Jameson nie dotarł na najdalej na zachód wysunięte wyspy, toteż nie miał szansy skatalogować prążkowanej i cętkowanej skały, która formuje rdzeń Hebrydów Zewnętrznych. Nazwano ją od wyspy Lewis, gdzie po raz pierwszy została opisana. Gnejs z Lewis tworzył się w wyniku aktywności wulkanicznej głęboko w skorupie ziemskiej. Wielokrotnie przekształcany, wyniesiony przez złożone ruchy tektoniczne i odsłonięty na skutek intensywnej erozji, jest najstarszą skałą na Wyspach Brytyjskich i jedną z najstarszych w Europie.


Zapewne największe wrażenie robi ten gnejs w postaci wielkiego kręgu kamiennego Callanish ponad fiordem Loch Roag na Lewis. Ustawiony w okresie pomiędzy 4500 i 4900 lat temu, może być starszy niż środkowoangielski pierścień Stonehenge. Inne stojące kamienie rozsiane są po wyspach, podobnie jak kopce grzebalne z epoki brązu i masywne fortyfikacje z epoki żelaza. Romantyzm tych posępnych ruin bardzo przemawia do Michaela Robsona. – Stare podania – mówi – jakkolwiek czasami dziwaczne i nieprawdopodobne, często zawierają jakąś porcję autentyczności. Tak jak oświeceniowy zapał do obserwacji, tak i romantyczna wrażliwość jest dziedzictwem XVIII w., a Hebrydy są wśród jej kamieni probierczych. Brytyjska inwencja zasilała rozkręcającą się rewolucję przemysłową i niosła z nią hałas, brud, ścisk. Dla coraz bardziej zmechanizowanego, zurbanizowanego świata natura stawała się zaciszem, miejscem do kontemplacji, inspirującym z niezwykłą mocą przemianę tak uczuć, jak i myśli. – Każda dolina ma swoją bitwę, a każdy potok swoją pieśń – powtarzał sir Walter Scott, którego powieści i wiersze użyczały głosu dzikiej Szkocji.

Sceneria najbardziej uderzająca na całych wyspach została odkryta w roku 1772 przez angielskiego przyrodnika Josepha Banksa. W drodze na Islandię via Hebrydy odwiedził malutką wyspę Staffa i w jej południowo-zachodniej części znalazł absolutnie nadzwyczajne filary. Obecnie wiadomo, że jest to efekt kolosalnych erupcji wulkanicznych, które zaczęły rozrywać basen oceaniczny północnego Atlantyku około 60 mln lat temu. Spiętrzone bazaltowe kolumny dawały grupie odkrywców posuwających się wzdłuż brzegu jedno wspaniałe widowisko po drugim. Najbardziej olśniewająca była jednak wielka jaskinia morska, którą Banks nazwał Grotą Fingala. Fingal był bohaterem epickiego poematu Szkota Jamesa Macphersona, który twierdził, że przetłumaczył strofy napisane przez dawnego gaelickiego barda Osjana – Homera Brytanii. Choć w końcu ustalono, że autorem większości dzieła jest sam Macpherson, pisarz zdołał rozpalić romantyczną fascynację zamglonymi krajobrazami północnej Brytanii.

Z wejściem wysokości sześciu pięter, wsparte kolumnami wnętrze Groty Fingala rozciąga się na 70 m i powtarza echem szum fal morskich. – Czym są w porównaniu z tym katedry i pałace budowane przez człowieka! – wołał Banks. Oczywiście Anglik tak naprawdę nic nie odkrył. Mówiący po gaelicku wyspiarze wiedzieli, jak pieczara powtarza grzmot fal, i nazwali ją Uamh Binn, „Melodyjną Grotą”. Jednak osobiste znaczenie Banksa zapewniło szeroki odbiór jego relacji, a dzięki powiązaniu geologicznego cudu z popularnymi pieśniami Osjana grota weszła do kanonu obiektów, które trzeba zobaczyć. Zwłaszcza że w latach wojen napoleońskich wojaże Brytyjczyków na kontynent stały się prawie niemożliwe. Hebrydy zaś były egzotyczne i – ze szczyptą przygody i trudów – dostępne.

Jest trochę miejsc tak dzikich, że wydaje się, iż nawet najtwardsi ludzie nie zdołają w nich wytrwać. St. Kilda, grupka wysepek i skał przycupnięta na północnym Atlantyku 64 km na zachód od North Uist, była zamieszkana przez ponad 4 tys. lat. Mała społeczność skupiała się kiedyś w biegnącej łukiem osadzie nad Village Bay na Hircie, największej z wysp. Wszędzie dookoła na stromych zboczach pasły się owce. Tarasowate poletka, na których cienką warstwę gleby pracowicie powiększano, nawożąc bogatymi w minerały wodorostami morskimi, dawały skromne plony jęczmienia, owsa i ziemniaków. Zimowe sztormy, gnając, przez tysiące kilometrów otwartego oceanu, uderzały w archipelag z niewyobrażalną furią. W 1852 r. 36 wyspiarzy, trzecia część mieszkańców w tamtym czasie, wolało ruszyć w długą i ciężką podróż do Australii, niż pozostać na St. Kildzie. Wielu zginęło na morzu.

W 1930 r. 36 pozostających tu jeszcze osób miało dość. Poprosiły o ewakuację ze swoich domów na wyspie. Mieszkańcy i większość żywego inwentarza odpłynęła do Szkocji. Wpisane w roku 1986 na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO wyspy należą dziś do ptaków, które szybują w niebo i krążą ponad urwistymi klifami. A ludzie są tylko migrującymi gośćmi.

Reklama

Przed 16 laty Michael Robson osiadł w końcu na wyspie Lewis i udostępnił publiczności swoje zbiory ksiąg, manuskryptów i map związanych ze szkocką historią i tradycją. Zachował szczupłą sylwetkę globtrotera, proste spojrzenie niebieskich oczu i precyzję zasobnej pamięci. Nie jest już jednak młody. Gdy gestykuluje, opowiadając hebrydzkie historie, drżą mu czasem ręce. Jego wyprawy nie są już tak ambitne, ale nie ustaje w poszukiwaniu miejsc dla wielu nieatrakcyjnych, a dla niego pełnych znaczeń. – Istotą tych wysp jest coś, co można odkryć dopiero po długim czasie – mówi na koniec.

Reklama
Reklama
Reklama