Daleko od szosy, blisko Turków
Przejechałem ten kraj wzdłuż i wszerz kilka razy i nauczyłem się po nim podróżować. Zasada jest prosta: trzymać się jak najdalej od głównych dróg. Unikać prostych ocen
Prom pluł w niebo kłębami dymu i ciężko dyszał – jak większość promów w Stambule. Ja byłem na drugim roku studiów, a wakacyjny wyjazd do Turcji był moja podróżą życia.
Człowiek, o którym chce opowiedzieć, musiał być ode mnie jakieś trzy razy starszy. Siedzieliśmy na dolnym pokładzie w trakcie niezwykłej wyprawy, jaka można odbyć tylko w Stambule: 15-minutowego rejsu z Europy do Azji przez cieśninę Bosfor. Mój sąsiad miał dziurawe buty, pożółkłe od papierosów paznokcie i mały plecaczek z przyczepiona do niego maskotka. Obaj patrzyliśmy w stronę śladu, jednakowo onieśmieleni pięknem pałaców, meczetów i bizantyjskiej świątyni Bożej Mądrości.
To on zagadał do mnie pierwszy. Tym sposobem juz w połowie rejsu wiedzieliśmy, ze ja jestem Vito (to jedyna wersja mojego imienia, jaka Turcy są w stanie zapamiętać), a on – Mahmud. Nie znałem wtedy tureckiego, a on angielskiego, nasza rozmowa siła rzeczy musiała dotyczyć spraw najistotniejszych. Powiedziałem mu, jak maja na imię moi tata i mama, a on wyjawił mi imiona swoich.
Podałem nazwę miasta, w którym się urodziłem (Ostrów Mazowiecka), a on napisał mi na kartce nazwę swojego (Bursa). Pokazałem mu paszport, a on mi swój dowód, po czym Mahmud wyjął zawinięty w gazetę wielki precel, przełamał go i z uśmiechem oddał mi połowę. Wiatr znad morza Marmara wzmaga apetyt, wiec jedliśmy z przyjemnością, potem konwersowaliśmy jeszcze chwile na migi i uśmiechy, aż jakiś turecki dżentelmen w krawacie i garniturze wziął mnie na stronę i powiedział niezła angielszczyzna: – Uważaj, on jest bezdomny. Może cię okraść.
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Nawet nie tłumaczyłem, że ten bezdomny przed chwila oddał mi połowę swojego obiadu. Bąknąłem coś pod nosem i czym prędzej wróciłem do Mahmuda, który dłubał sobie palcem w buzi, bo precel powłaził mu miedzy żeby. Po azjatyckiej stronie Bosforu pożegnaliśmy się jak starzy przyjaciele.
Jeszcze nie wiedziałem, że taki stambulski precel nazywa się simit. Że nasz prom, na cześć słynnego muzyka rockowego, nazywa się „Barıs Manço”. Że podróże takimi żółto-biało-czarnymi, kursującymi między Europą a Azją statkami uwielbia pisarz Orhan Pamuk. Ba, nie wiedziałem nawet, że ktoś taki jak Orhan Pamuk istnieje.
Ale to wtedy odebrałem najważniejszą lekcję podróżowania po Turcji: trzymaj się jak najdalej od dżentelmenów w garniturach i ich rad. Jak najdalej od hoteli, które mogliby ci polecić; kurortów, do których jeżdżą ze swoimi zonami; jak najdalej od ich drogich restauracji i kłaniających się w pas kelnerów. Jak najdalej od ich łatwych ocen.
Od tamtej pory przejechałem Turcję wzdłuż i wszerz kilkanaście razy i kiedy tylko mogę, przebywam jak najdalej od głównych dróg. Tu ludzie nie są rozpuszczeni przez miliony turystów zalewających wybrzeże. Często zapraszają do domów i wymyślają nieistniejące sury Koranu o gościnności i niewypuszczaniu gościa przed (zależnie od sytuacji) pierwszym, drugim, a nawet piątym zachodem słońca tylko po to, bym u nich został jeszcze dzień lub dwa. Kiedyś we wsi Yalim na wschodzie kraju dwóch statecznych panów pobiło się o to, który zaprosi mnie do domu na obiad. Innym razem lokalny sklepikarz o mało nie pobił mnie. Bo się uparłem, że zapłacę za wodę i ciastka, a on chciał mnie ugościć.
Kiedy tylko mogę, jeżdżę po Turcji stopem. Raz byłem umówiony ze znajomymi w mieście Sanlı Urfa, gdzie urodził się patriarcha Abraham. Kierowca tira, który mnie zabrał, porozmawiał z kolegami i – mimo moich protestów – kawalkada pięciu ciężarówek nadłożyła prawie 200 km, żeby tylko dowieźć mnie na miejsce. Boje się myśleć, jaki miało to wpływ na dziurę ozonowa. Ale tacy właśnie są Turcy: gościnni do szaleństwa.
Dziś wiedziałbym już, co odpowiedzieć panu w garniturze, który mnie straszył Mahmudem. Najpierw kazałbym mu spadać na bambus. A potem doradził, by poluzował nieco krawat i lepiej poznał swój własny kraj. Jeśli nie stopem, to autobusem, pociągiem, samochodem albo tania linia lotnicza. Warto. Turcja to być może najgościnniejszy kraj na świecie.
3 sposoby na tanią Turcję
1. Korzystaj z gościny. Ale nie przekonuj Turków do wieprzowiny. Nawet ci niereligijni są pewni, ze świnią to zwierzę nieczyste i nie należy go tykać.
2. Zawieraj znajomości. Ale nie próbuj dyskutować o polityce, a już na pewno nie o ojcu Turków – Atatürku. Jakiekolwiek słowo zwątpienia w jego wielkość kończy zerwaniem znajomości, lub mordobiciem.
3. Nie bój się jeść na ulicy! Najlepsze pide (małe tureckie pizze z serem lub mięsem), pilaw (ryż z kurczakiem) czy midye (małże) można kupić u ulicznych sprzedawców.