Luksemburg: Europa w wersji kompaktowej
To miasto jest jak luksusowe auto: piękne, wygodne i bezpieczne. Wystarczy jednak nacisnąć gaz, a pokaże pazur.
Pierwszy dzień
Luksemburg to podobno najnudniejsze miasto w Europie. Bankowcy, rzesza urzędników Unii Europejskiej i jeszcze ci mieszkańcy, o których żartuje się, że są tak bogaci, że każdą wolną chwilę spędzają na liczeniu pieniędzy.
Coś w tych stereotypach jest – ale nie do końca. Eurokratów rzeczywiście nie brakuje, ale dzięki temu, że przyjechali z całej Europy, wprowadzają do miasta wielokulturowy ferment i atmosferę tolerancji. Dzięki pieniądzom miasto jest zadbane i bezpieczne. Ponad 150 banków też ma swoje zalety: przynajmniej nie trzeba błądzić w poszukiwaniu bankomatów.
Jestem w Luksemburgu pierwszy raz, choć od jakiegoś czasu mieszkam w Brukseli. Tu jest jakoś inaczej. Dziwna stolica, bo i dziwny kraj. Luksemburg to najmniejsze państwo Unii Europejskiej. Zaledwie 2,5 tys. km2, z jednego do drugiego końca nie ma nawet 100 km. I pomyśleć, że o ten skrawek ziemi przez wieki walczyli Niemcy, Francuzi, Hiszpanie, Holendrzy, a nawet Czesi. Korzenie państwowości sięgają X w., kiedy Zygfryd, książę Lotaryngii, postanowił przekształcić dawną rzymską twierdzę w swoją siedzibę. Wokół niej powoli wyrastało miasto, potem kolejne osady, aż wreszcie powstał mały kraj.
Do dziś pozostaje monarchią, a władca ma dumny tytuł wielkiego księcia. Na co dzień jednak nie obnosi się przesadnie ze swym majestatem: jego dzieci chodzą do publicznych szkół, a parę książęcą często można spotkać na zakupach czy w teatrze. Nic dziwnego, że Luksemburczycy go kochają. Po dwóch dniach polubiłam go i ja.
10:00
Mam słabość do Ameryki. Okazuje się, że dobrze trafiłam – Luksemburg to jedno z najbardziej proamerykańskich państw Starego Kontynentu. Wszystko dlatego, że mieszkańcy zawdzięczają swoją wolność żołnierzom USA. Dlatego zwiedzanie miasta rozpoczynam od położonego na peryferiach Cmentarza Żołnierzy Amerykańskich (val du Scheid 50, Hamm; www.abmc. gov/cemeteries), którzy wyzwalali Luksemburg. Leży tu ponad pięć tysięcy bohaterów zza oceanu, w tym ich przywódca gen. George Patton. Miejsce zadbane i pamiętane – Luksemburczycy potrafią być wdzięczni. W całym państwie pełno jest pomników poświęconych amerykańskiej armii, a ulice noszą imiona tamtejszych prezydentów. Z drugiej strony, inaczej niż w pozostałych krajach Europy, ciągle można tu spotkać młodych ludzi o imieniu... Adolf. Imię to było tu tak popularne, że nawet Hitler go nie zohydził. Na cmentarz docieram piechotą, ale można też tu przyjechać autobusem lub taksówką.
14:00
Wracam do centrum. Wąskie uliczki, słodkie kamienice i eleganckie skwery podobają mi się coraz bardziej. W drodze na stare miasto ogromne wrażenie robi budynek będący połączeniem zabytkowych murów z nowoczesnym szkłem i metalem. To Miejskie Muzeum Historii (rue du Saint-Esprit 14; www.mhvl.lu). Hm, nie wiem, czy chcę się zagłębiać w historię Luksemburga, ale wchodzę do środka. Okazuje się, że było warto: interaktywna placówka to muzealnicze dzieło sztuki. Wciąga mnie nawet wystawa o miejskiej kanalizacji, szczególnie że można zanurzyć nogi w e-rzece! Z najwyższego piętra rozciąga się rewelacyjny widok.
16:00
Zabudowa Luksemburga to głównie kamieniczki z XVII–XIX w. Bardzo zadbane, odnowione. Dla mnie aż za bardzo – momentami czuję się trochę jak w Disneylandzie – zabytkowe obiekty wyglądają, jakby zbudowano je przed chwilą. Niektóre są naprawdę imponujące – to dzięki nim tutejsza starówka została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miasto jest znane też ze swoich fortyfikacji, podobno najmocniejszych w tej części Europy. Budowali je jeszcze Hiszpanie, Austriacy, Francuzi. Prace trwały od X do połowy XIX w., kiedy traktat w Londynie nakazał rozbiórkę większości murów, dając w zamian Luksemburgowi pełną niepodległość. Na szczęście nawet to, co zostało, robi wielkie wrażenie.
Spacer po fortyfikacjach zaczynam za luksemburską katedrą Notre Dame. Przechodzę przez pasaż Chemin de la Corniche. Luksemburg na swoich stronach internetowych zachwala go jako „najpiękniejszy balkon Europy”. I rzeczywiście tutejsze widoki są rewelacyjne. Można się nimi zachwycać do woli, bo chodzenie po murach jest w pełni bezpieczne.
Docieram do uwielbianego przez mieszkańców Pałacu Wielkich Książąt (rue du Marché-aux-Herbes 17). W pałacu z XVI w. mieszczą się biura, a w dobudowanym w 1859 r. kompleksie znalazł swą siedzibę luksemburski parlament. Latem pałac można zwiedzać, wiosną i zimą pozostaje podziwianie go z zewnątrz. Warto wybrać się tu wieczorem, gdy budynek jest naprawdę efektownie podświetlony.
Sam wielki książę Luksemburga Henryk i jego żona Maria Terasa nie mieszkają tu. Wybrali spokojniejszy zamek Berg tuż pod Luksemburgiem. Na co dzień nie muszą bywać w stolicy, bo władza księcia ma charakter ceremonialny. Choć nie do końca: trzy lata temu monarcha wywołał kryzys polityczny, zapowiadając, że nie podpisze ustawy dopuszczającej eutanazję.
19:00
Zwiedzanie miasta trochę mnie zmęczyło, zrobiło się zresztą ciemno, więc coraz mniej widać. Pora na kolację. Ufam rekomendacji Kasi, pracującej tu polskiej ekonomistki, która poleca Namaste (rue de Strasbourg 19; www.namaste-restaurant.com). Specjalność tej restauracji? Kuchnia hindusko-himalajska. W tym wielokulturowym mieście to idealny wybór. Decyduję się na średnio ostrego kurczaka Kukhura Makhani. Danie kosztuje ok. 15 euro.
21:00
Niedaleko restauracji znajduję szwedzki bar Crossfire (rue Dicks 15; www.crossfire.lu). Ciemne, nastrojowe wnętrza sprawiają, że postanawiam zostać tu nieco dłużej i opracować plan na dalszy ciąg wieczoru. Próbuję luksemburskiego wina musującego Bernard-Massard (kieliszek 4 euro) i szwedzkiego ciasta cynamonowego (2 euro). Wino okazuje się na tyle dobre, że zostaję przy nim do końca dnia. W barze słychać różne języki – są tu Luksemburczycy (tak, tak, mówią odrębnym językiem!), Niemcy, Belgowie, Francuzi, Anglicy i Polacy.
23:00
Znajomi ostrzegali, że życie w mieście zamiera po godzinie 19. Okazuje się, że jest zupełnie inaczej. W okolicach Muzeum Historii i Sztuki znajduję co najmniej kilka porządnych klubów. W każdym przy głośnej muzyce bawi się tłum ludzi. Wchodzę do Shaggy’s W każdym przy głośnej muzyce bawi się tłum ludzi. Wchodzę do Shaggy’s (rue de la Boucherie 16; www.shaggys.lu). Przy drzwiach tabliczka „No F*** Lady Gaga”. I rzeczywiście – zamiast najnowszych przebojów, słychać hity z lat 90. To chyba najwęższy klub świata – dla tych, którzy lubią bliski kontakt z innymi. Choć normalnie ścisk rodzi agresję, przeciskający się tu w tłumie młodzi ludzie przedstawiają się, tańczą i żartują.
24:00
Ciasno jest też w odległym o kilkanaście metrów Ciasno jest też w odległym o kilkanaście metrów klubie The Tube (rue Sigefroi 8; www.thetube.lu). Trudno nawet znaleźć miejsce stojące. Pewnie dlatego, że luksemburscy Anglicy tu właśnie świętują zwycięstwo nad Walijczykami w rugby. Muzyka trochę inna: najnowsze przeboje plus rock.
Drugi dzień
09:30
Po odespaniu nocnych szaleństw idę do Narodowego Muzeum Historii i Sztuki Narodowego Muzeum Historii i Sztuki (Marché-aux-Poissons; www. mnha.public.lu). Ten intrygujący budynek zachwycił mnie już w nocy. Jak wszędzie w Luksemburgu, idę tam na piechotę, przy okazji podziwiając kolejne kamieniczki. Każda z nich to świadectwo zamożności mieszkańców. Spotkani po drodze ludzie zadają kłam stereotypowi, że bogactwo psuje charakter. Gdy szukam drogi, sami pytają, czy mi pomóc, uśmiechają się, od każdego bije życzliwość.Muzeum obejmuje kolekcje od prehistorii do dzieł współczesnych. No tak, w tym małym kraju wszystko jest w wersji kompaktowej. Placówka nowiutka, interaktywna i przemyślana, więc dziwi mnie, że jestem jedynym zwiedzającym. Na samej górze mała, ale ciekawa kolekcja współczesna: Cézanne, Picasso, Magritte, Rodin. Wokół muzeum na Marché-aux-Poissons 9 (gdzie kiedyś był targ rybny) kilka małych galerii. Korzystam z okazji, żeby zobaczyć prace tutejszych młodych twórców.
12:00
Artyści i ich dzieła jeszcze mi się nie znudzili, jadę więc do Muzeum Sztuki Nowoczesnej MudAM (Park Dräi Eechelen 3; www.mudam.lu). Mieści się w dzielnicy Kirchberg, tej samej, w której są wszystkie unijne instytucje. Zaskakujące, ale okupowane przez eurokratów budynki doskonale się komponują z galerią i operą. Galerię polecam nawet tym, którzy nie interesują się sztuką współczesną – warto ją odwiedzić tylko po to, by zobaczyć przepiękny budynek, w którym się mieści. Muzeum świetnie współgra z ruinami starej fortecy, na których je zbudowano. Jasny, asymetryczny obiekt zaprojektował Ieoh Ming Pei, twórca m.in. słynnej szklanej piramidy przy muzeum w Luwrze. Galeria ma ciekawą kolekcję stałą i wystawy czasowe. Muzeum jest nowe, otwarte niespełna pięć lat temu, a mimo to ma już bogate zbiory: Jack Goldstein, Cy Twombly, Cindy Sherman czy Bruce Nauman mogą zawrócić w głowie każdemu miłośnikowi postmodernizmu.
Przed zwiedzaniem muszę coś zjeść. Decyduję się na lunch w kawiarni przy galerii. Dzięki oryginalnej koncepcji architektonicznej tutejsza kafeteria to uczta nie tylko dla żołądka, ale i dla oczu. Tym razem wybieram coś z kuchni luksemburskiej. Kelner poleca mi tiirtech – danie z kapusty, ziemniaków i szynki z sałatką (12 euro). Smakiem przypomina trochę nasz rodzimy bigos, ale jest mniej kwaśne.
15:00
Do wyjazdu zostało mi jeszcze trochę czasu, więc postanawiam obejrzeć fortyfikacje na starym mieście. Jest zima, więc niestety nie mogę zwiedzić kazamatów, wykutych w skale tuneli, w których w czasie II wojny światowej mieszkańcy kryli się przed bombardo waniami. Większość z podziemnych korytarzy jest zasypana, ale część z nich odnowiono i latem udostępnia się turystom. Nawet z zewnątrz wyglądają interesująco. Powoli schodzę uliczkami w dół, do dawnej dzielnicy robotniczej Grund. Oglądam przepiękne kamieniczki, a także centrum kulturalne urządzone w starym opactwie Neumünster. Uwaga: czasem wyświetlane są tu również polskie filmy!
16:30
Pora na postój. W kamieniczkach nad rzeką widzę liczne kawiarnie, puby i bary. Wchodzę do lokalu o literackiej nazwie Oscar Wilde’s (rue Bisserwee 9; www.oscarwildes.lu). Okazuje się, że to irlandzki pub, w którym tłumy oglądają mecz rugby. No tak, w końcu poeta był Irlandczykiem. Jego rodacy wygrywają – więc atmosfera w pubie gorąca. Próbuję lokalnego luksemburskiego piwa – bo¤ erding. Smakuje świetnie!
17:30
Idąc na dworzec, wsiadam do wykutej w litej skale windy, która zawozi mnie na plac St. Esprit. Pociąg zaraz odjeżdża. Jest czysty, punktualny i luksusowy. Jak Luksemburg.
INFO
Ludność: ok. 88 tys.
Język: niemiecki, francuski i używany tylko w tym kraju luksemburski. Większość mieszkańców mówi też świetnie po angielsku.
Położenie: Luksemburg leży na południu kraju, niedaleko granicy z Francją. Niemcami i Belgią.
Klimat trochę łagodniejszy niż w Polsce. Szczyt sezonu turystycznego przypada na lipiec i sierpień. W maju i czerwcu też możemy liczyć na dobrą pogodę, a do tego na tańsze hotele i przeloty. Wiosną i latem najwięcej się dzieje – są np. festiwale muzyczne (już w marcu ruszają koncerty w ramach festiwalu Echternach i Festiwalu Wiosennego). Zima też ma swoje uroki – wtedy odbywa się najwięcej premier teatralnych.
Do Luksemburga nie ma bezpośrednich rejsów z Warszawy. Można polecieć przez np. Brukselę. Lot Wizzairem w dwie strony to koszt od 160 zł (kupowany wcześniej) do ok. 500 zł (gdy kupujemy w ostatniej chwili). Z lotniska możemy do Luksemburga jechać autokarem (koszt to 44 euro w dwie strony) lub pociągiem (koszt od 40 euro w dwie strony).
To na tyle małe miasto, że jeśli zatrzymamy się w centrum, wszędzie dotrzemy na piechotę. Jest dobra sieć autobusowa. Bilet jednorazowy kosztuje 1,5 euro.
Autobusem można jeździć za darmo z Luxembourg Card (z nią można też wejść do kilkudziesięciu atrakcji turystycznych). Koszt zakupu takiej karty na dwa dni to 17 euro.
Do restauracji ludzie często przychodzą z psami. Widok czworonoga pod stołem nie dziwi.
Hotele są nawet o połowę tańsze w weekend. Czasem można znaleźć promocję na najbardziej luksusowe (nawet do 75 proc. taniej). W tygodniu ceny podskakują ze względu na podróżujących tu urzędników unijnych i bankowców.
Warto nauczyć się kilku słów po luksembursku:
Dzień dobry – Gudde Moiën
Przepraszam – Pardon
Dziękuje – Merci
Tak – Jo
Nie –Neen
Czy mówisz po angielsku? –Schwätzt Du Englesch?
Na zdrowie! – Prost!
Gdzie jest toaleta? – Wou ass d'Toilette?
Ambasada RP w Luksemburgu, rue Pulvermühle 2, tel. (00352) 26 00 32, tel. dyżurny w pilnych sprawach losowych: (00352) 621 351 193.
Ambasada Wielkiego Księstwa Luksemburga w Polsce, ul. Słoneczna 15, tel. 22 507 86 61. Warszawa.
www.lcto.lu– wirtualne biuro informacji turystycznej
www.ont.lu– Luxembourg Card
www.vdl.lu– komunikacja miejska KOSZT: ok. 200 euro (PLUS DOJAZD)
3 SPOSOBY NA LUKSEMBURG
NOCLEG
Luxembourg City Hostel, rue du Fort olisy 2, www.youthhostels.lu Najmniej komfortowo, ale cena łóżka w pokoju 6-os. – 20 euro.
Hotel Carlton, rue de Strasbourg 7/9, tel. (00-352) 29 96 60, www.carlton.lu Cena jedynki w weekend, ze śniadaniem – 80 euro.
Hotel Le Place d'Armes, place d'Armes 18, www.hotelleplacedarmes.com
Luksusowy, artystyczny hotel – każdy pokój w innym stylu.
JEDZENIE
Najtaniej zjemy w markecie Delhaize (jeden jest przy dworcu kolejowym). Znajdziemy tu pyszne kanapki, sałatki i napoje.
Warto spróbować kuchni luksemburskiej. Bogaty wybór ma La Mousel's Cantine, Montée de Clausen 46. Dania główne ok. 20 euro.
Restauracja Clairefontaine przy place de Clairefontaine 9. Polecana ze względu na kuchnię francuską. Menu obiadowe – 100 euro.
ZAKUPY
Znane nam sieciówki, a także te dostępne tylko w krajach Beneluksu znajdziemy na Grand Rue. W weekend zdarzają się dodatkowe promocje.
Oryginalną biżuterię, upominki i książki kupimy w sklepie przy galerii MudAM. Są tu też zaskakujące kształtem i funkcjami zabawki.
Przy Grand Rue i w okolicach mieszczą się butiki z luksusowymi markami. Uwaga – w Louis Vuitton trzeba nastawić się na kolejki.