Reklama

Podróż według dziewczyn

Sex, drugs & reset. Wszyscy podróżnicy to wojownicy.

Reklama

Dla faceta podróż to podbój, nieważne – geograficzny czy seksualny. ale w gruncie rzeczy nie chodzi o łupy, tylko o to, żeby przez chwilę poczuć się wolnym – od żony, matki, szefa korporacji, niespłaconych kredytów. Później na długo zostaje poczucie, że będąc „tam”, żyło się prawdziwym życiem.

Taki bezczasowy, pierwotny stan umysłu jest dla faceta możliwy tylko wtedy, gdy podróżuje sam, ewentualie w męskim gronie. Kiedy pojawia się kobieta, automatycznie wchodzimy w role przypisane nam przez naturę. Zaczynamy planować, martwić się. Z „po- dróżników” stajemy się „obrońcami” i „przewodnikami”, którzy muszą przeprowadzić kobietę przez niebezpieczny, obcy świat. To bywa przyjemne, ale z definicji wyklucza medytacyjno-terapeutyczny bezczas podróży, w której nie jesteśmy za nikogo – poza sobą – odpowiedzialni. Podróży, która daje nadzieję na nowy start. Drogi do tej wolności są różne…

TESTOSTERON

– Jesteście małżeństwem? – pytanie ze strony zjawiskowej 20-letniej Mulatki zaskoczyło zarówno mnie, jak i Adę, moją przyszłą żonę. Przemierzaliśmy autobusem trasę z nadatlantyckiego kurortu Maceio do pierwszej historyczej stolicy Brazylii – Salvador da Bahia. Byliśmy jedynymi białymi. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że nie. – Dobrze! – moja współpasażerka zwróciła się już tylko do mnie. – Chcesz uprawiać ze mną seks? – spytała łamaną angielszczyzną, uśmiechając się szeroko. Spojrzeliśmy z Adą na siebie. Nie bardzo wiedziałem, czy to żart, czy poważna propozycja, ale na wszelki wypadek wybuchnąłem śmiechem. – Co cię tak śmieszy? Nie jestem prostytutką! – oburzała się nowa znajoma. Była coraz bardziej wściekła, a ja kompletnie nie miałem pomysłu, jak wybrnąć z sytuacji. Stałem jak kołek, dukając coś i robiąc głupie miny. – Może następnym razem? – zaproponowałem, sądząc, że tym stwierdzeniem dyplomatycznie wyjdę z kłopotu.

Okazało się, że wpadłem z deszczu pod rynnę. Bo sprytną (w swoim przekonaniu) odpowiedzią rozsierdziłem zarówno piękną Mulatkę, jak i moją przyszłą żonę. Ta ostatnia najwyraźniej uznała, że mimo wszystko w duchu rozważam ofertę. Na szczęście Adę udało się dość szybko udobruchać. Z temperamentną Brazylijką nie poszło już tak łatwo. Wpierw usłyszałem wiązankę lokalnych przekleństw, a kilka minut później, nie spodziewając się niczego, zostałem uszczypnięty w tyłek! I niestety nie był to ani sympatyczny, ani przyjemny gest. Jak mi później wyjaśnił znajomy Brazylijczyk, dla jego rodaczki, zwłaszcza atrakcyjnej, taka odmowa jest poważnym upokorzeniem. Dużo większym niż dla Europejki.

Dzięki tej przygodzie po raz pierwszy miałem szansę namacalnie się przekonać, co jest jednym z największych magnesów, które przyciągają mężczyzn do Ameryki Południowej. Zdałem sobie sprawę, że w legendach o buzujących hormonami Latynoskach nie ma wiele przesady. Później poznałem mężczyzn, którzy regularnie tu pielgrzymują, by na swej drodze spotkać niezwykłą kobietę, przeżyć erotyczną przygodę. Wbrew pozo­ rom rzadko chodzi tu o przygody, za które wystawia się rachunek – tak jak np. w Tajlandii. Dla wielu mężczyzn ma to znaczenie.

Czasami chodzi o coś więcej niż o jeden raz. Mój kompan z karnawałowej podróży po Brazylii, Teksańczyk Douglas, od początku odgrażał się, że do Brazylii przyjechał po żonę i nie wyjedzie, dopóki jej nie znajdzie. Zwijaliśmy się z Anglikiem Jamesem (trzecim towarzyszem) ze śmiechu. Mniej więcej rok później dostałem od Douglasa zaproszenie na ślub z Lucianą, lekarką z Sao Paulo, którą poznał niedługo po moim wyjeździe z kraju Pelego...

Ale już James z Bristolu okazał się mniej otwarty na damsko­męskie przygody. Niedługo po mojej autobusowej przygodzie z Mulatką, w Salvador, miałem okazję oglądać podobną scenkę z jego udziałem. Z wesołą podrywającą go kobietą radził sobie nie lepiej niż ja. Wił się jak piskorz, wreszcie w akcie desperacji pokazał jej reklamówkę własnych włosów z porannego strzyżenia, które w prezencie urodzinowym miał zamiar wysłać swojej narzeczonej do Hongkongu. Poskutkowało!

Żeby trochę rozładować emocje, zaraz potem wspólnie z Douglasem urządziliśmy sobie bieg na ćwierć mili po pięknych postkolonialnych schodach na dwóch poziomach byłej stolicy. Zwyciężył James. Być może to efekt adrenaliny, którą pobudziła w nim pożądliwie spoglądająca na niego Brazylijka? Być może większe znaczenie miał fakt, że mój kumpel jako nastolatek w Bristolu trenował lekkoatletykę? Nie wiem.

– W podróży szukam innej energii – potwierdza moje spostrzeżenia Maciej Łubieński, dziennikarz telewizyjny i właściciel... stada krów w Kolumbii. Od blisko 10 lat co najmniej raz w roku wyjeżdża do Ameryki Południowej. Po- ciąga go mentalność Latynosów. – Trudno powiedzieć, że podróż coś we mnie zmienia, ale rok bez wyjazdu uznałbym za stracony. Za każdym razem utwierdzam się też w przekonaniu, że kiedyś powinienem spróbować swoich sił w tamtym świecie – dodaje.


RESET

Bo taka podróż to także reset. Trzy, cztery dni podróży wystarczą, by zapomnieć o trudnych relacjach z własną żoną czy matką, niespłaconych kredytach, niechęci, jaką darzy się prezesa korporacji, która płaci (albo i nie) miesięczną pensję... Sergiusza Pinkwarta, muzyka warszawskiego Teatru Roma i dziennikarza, jedna z afrykańskich wypraw zainspirowała do napisania powieści Cień Kilimandżaro (ukazała się latem 2010 r. nakładem wydawnictwa Albatros). Przyznaje, że dla niego podróż ma znaczenie terapeutyczne, a jej największą wartością jest coś, co nazywa „zanurzeniem w teraźniejszości”. – W Warszawie moje życie jest zdominowane przez czas. Mam terminy, harmonogramy. Muszę zdążyć tu, tam, dojechać na określoną godzinę, odebrać dziecko z przedszkola, urwać się wcześniej z pracy, żeby zdążyć na wywiadówkę do gimnazjum, zrobić zakupy przed pracą... Jestem niewolnikiem zegarka – wyjaśnia. – Na wyprawie po kilku dniach, może po tygodniu, wyzwalam się od kontrolowania czasu. Jednostką miary stają się kilometry albo następujące po sobie wydarzenia. Dla ludzi, których spotykam w środku Afryki, nie ma przecież znaczenia to, co robię w Europie, gdzie pracuję, jaką szkołę skończyłem. Gdzie pojadę i co będę robił w przyszłości. Ważne jest dla nich to, kim jestem w tej chwili. Im jestem dalej od Polski, tym bardziej moje myśli mogą się skupić na sprawach istotnych: Gdzie postawić następny krok? – dodaje Sergiusz.

Taka terapeutyczna podróż, nawet najtrudniejsza, odświeża i daje nadzieję na nowy start. A nowe otwarcie od czasu do czasu jest mężczyźnie potrzebne. Z nową kobietą, nowym szefem, nowym miejscem, w którym spędza życie. Psycholog powie, że to eskapizm. Pewnie będzie miał rację, ale z tej ucieczki rodzą się wspaniałe rzeczy. Inna świadomość, pomysł na życie. Nawet jeśli nigdy nie zostanie zrealizowany, na długo zostawi w mężczyźnie poczucie, że będąc „tam”, żył prawdziwym życiem. Wolnym, niczym nieskrępowanym. Bez kagańca. A to już wartość. Wielka wartość.

DEKALOG podróżującego mężczyzny:

I
Nie będziesz miał rozrywek innych przede mną, podróżą w nieznane. Narkotyki, alkohol i inne używki nie są podczas wyprawy najważniejsze.

II
Nie będziesz wzywał imienia Benjamina Franklina z portfela swego nadaremno. Nie wydawaj kasy bez sensu.

III

Pamiętaj, abyś dzień wyjazdu swego święcił. Dlatego pomyśl o ubezpieczeniu mieszkania, które opuszczasz.

IV
Czcij gospodarza swego i gospodynię swoją. Nie zachowuj się jak kolonialista. Nie okazuj wyższości „Przybysza z Cywilizowanego Świata”.

V
Nie daj się zabić bakterii lub insektowi. Przed wyjazdem zadbaj o szczepienia – nie umniejszy to twojej męskości.

VI
Nie cudzołóż. A jeśli już musisz, rób to ostrożnie, z zabezpiecze- niem. W niektórych rejonach świata HIV ma połowa kobiet i mężczyzn!

VII
Nie kradnij. No, chyba że chodzi o kradzież czasu. Najgorszą rzeczą w podróży jest męska potrzeba „zaliczania” wszystkiego, co polecone w przewodniku. Podróż jest po to, by nasycić się byciem w trasie.

VIII
Nie mów fałszywego świadec- twa o wyprawach, w których uczestniczyłeś. Wiem, że często ponosi cię męska fantazja, ale przechwałki powinny mieć swoje granice!

IX
Nie pożądaj żony bliźniego swego. Zwłaszcza wtedy, gdy jest ona żoną bossa okolicznej mafii, tudzież lokalnego kacyka.

X
Ani żadnej rzeczy, która może cię zaprowadzić przed oblicze wysokiego sądu. Poznaj miejscowe nakazy i zakazy. Na przykład w Singapurze za wyplucie gumy na ulicę grozi niewspółmiernie wysoka w stosunku do wykroczenia grzywna.


ŁUKASZ KALINOWSKI
podróżnik, właściciel biura Pracownia Przygód organizującego wyprawy ekstremalne.

Norwegia – idealne miejsce na wyprawę dla fanów sportów wodnych i pięknych widoków. Kajakarstwo u wybrzeży Norwegii szczególnie polecane miłośnikom wysiłku ? zycznego.

Biegun północny – wyzwanie wymagające dobrego przygotowania ? zycznego i psychicznego. Dla tych, którzy lubią stawiać przed sobą trudne do osiągnięcia cele.

USA – kraj wszelakich atrakcji. Do wyboru są superszybkie rollercoastery, interaktywne muzea, festiwale starych aut, a nawet loty w nieważkości.

ŚWIATOSŁAW WOJTKOWIAK
dziennikarz, fotograf i podróżnik

Kambodża – żeby wieczorem przez chwilę poczuć, że świat kręci się wokół mężczyzn i ich potrzeb. Popołudnie możecie spędzić, strzelając sobie z kałasznikowa lub wyrzutni granatów. Żadnego marudzenia, żadnego zwiedzania, zakupów ani pamiątek.

Somaliland – dla męskich szowinistów lubiących towarzystwo prawdziwych facetów i uważających, że większość kobiet najlepiej sprawdza się w kuchni, ewentualnie podając herbatę w salonie.

Gruzja – wyśmienita prosta kuchnia plus niekończące się pijaństwo wśród gościnnych ludzi. Uwaga: wino pije się na śniadanie, więc kac nie ma nawet kiedy się pojawić.

MIKOŁAJ JEŻAK
podróżnik, dziennikarz radiowy, publicysta

Nowa Zelandia – dla tych, którzy lubią sporty ekstremalne. Do wyboru rafting, skoki na bungee, spacer po lodowcu i wiele innych.

Namibia – raj dla amatorów off-roadu. Pustynne i półpustynne tereny Namibii są idealnym miejscem na jazdę quadami.

Dubaj – obowiązkowy przystanek dla fanów motoryzacji. Miasto posiada także salony samochodowe najbardziej ekskluzywnych marek na świecie oraz tor Dubai Autodrome, na którym można pojeździć na gokartach lub innych sportowych samochodach.

Podróż według dziewczyn


Odważna i romantyczna. Miss Kowalska podbija świat.

Dla kobiety podróż to nie tyle pokonywanie kilometrów, ile własnych ograniczeń. Jako mistrzynie nawiązywania kontaktów udowadniamy, że w drodze bardziej się sprawdza inteligencja emocjonalna niż siła mięśni.

Jezioro Tana w Etiopii. Namawiałam właściciela łódki, żeby przewiózł mnie na widoczne w dali wyspy. – Przykro mi, ale jest pani kobietą, a tam kobiety przebywać nie mogą – odpowiedział uprzejmie. Po czym na pociechę dodał: – To dotyczy wszystkich samic. Kury, krowy, suki też mają tam wstęp wzbroniony.

To był jedyny raz, kiedy nie udało mi się gdzieś wejść ze względu na płeć. Zazwyczaj jest odwrotnie. Fakt, że jestem kobietą, otwiera przede mną drzwi, które przed facetami są zamknięte. Choćby do muzułmańskich domów, gdzie mogę zobaczyć, jak naprawdę wygląda codzienne życie. A raz nawet do meczetu! Przykrycie głowy chustą i wyznanie, że szanuję islam, wystarczyło, żeby imam z najstarszego meczetu w Osz, w Kirgistanie, wpuścił mnie do środka, co według spotkanych wcześniej backpakerów mężczyzn było niemożliwe. Kobieta podróżnik dociera dalej, dostaje więcej, widzi głębiej. I to nam kobietom paradoksalnie łatwiej się podróżuje.


Dlaczego? Bo podróż to nie tylko pokonywanie kolejnych kilometrów, ale przede wszystkim spotkanie z drugim człowiekiem, od którego bardzo wiele zależy. A my jesteśmy mistrzyniami w nawiązywaniu kontaktów. Z policjantem, który wybaczy przekroczenie bez zezwolenia granicy parku narodowego, z zakwe? oną panią, która przy nas od- słoni twarz, z rodzinami, które zaoferują nam nocleg na końcu świata. Jako istoty pozornie słabsze budzimy życzliwość. – Mamy taryfę ulgową, z której warto korzystać. Chętniej zabiera się nas na stopa, a w hostelu, w którym niby nie ma już wolnych łóżek, awaryjnie zawsze coś się znajdzie. No bo kto zostawi biedną kobietę na pastwę losu – mówi Monika Witkowska, podróżniczka, pilotka wycieczek zagranicznych, która odwiedziła (często samotnie) ponad 150 krajów. Kobieta w podróży po swojej stronie ma wszystkich (no prawie wszystkich) i każdy (no prawie każdy) trzyma za nią kciuki. Przyjemne uczucie. I pierwszy powód, żeby natychmiast spakować plecak i ruszyć w długą.

ODWAGA

Ja ruszyłam do Uzbekistanu. Miałam 20 lat i pierwszy raz jechałam poza Europę, w grupie trzech mężczyzn i dwóch kobiet. Rodzina i przyjaciele łapali się za głowę: „Nie boisz się? Przecież ciebie, blondynkę, tam zjedzą!”. Męscy współtowarzysze nie byli lepsi. Jeszcze w pociągu przed Moskwą zakomunikowali nam, że zmierzamy do kraju muzułmańskiego (naprawdę?), a tam... wiadomo. Więc oni czują się za nas odpowiedzialni, a my mamy się słuchać. Przerażona wizją uzbeckiego haremu („aaa, ja chcę najpierw skończyć studia!”), kiwnęłam potulnie głową. Już trzeciego dnia po przyjeździe moi koledzy wdali się jednak w burzliwą rozmowę z uzbeckimi rówieśnikami (tematu nigdy nie poznałyśmy), w efekcie której szybko musieliśmy się schronić na stacji kolejowej, akurat dość pustawej. Uzbecy zza okna wykrzykiwali, że są dżygitami (co w wolnym tłumaczeniu oznacza niepozwalającego sobie w kaszę dmuchać jeźdźca), nikt ich obrażać nie będzie i idą po posiłki. Z minuty na minutę bledliśmy, a tłumek wokół nas rósł. W końcu koleżanka dostrzegła starszego pana kupującego przy kasie bilet. Podeszła. Na słowo Polsza mężczyzna się rozpromienił. Okazało się, że jest emerytowanym żołnierzem, który stacjonował w latach 80. w Legnicy. Wsio w poriadkie, uśmiechnął się. Dżygitom dostało się kilka słów ostrej reprymendy. Ukłonili się i było po sprawie.

Dla mnie był to moment zwrotny w myśleniu o podróżach. Zrozumiałam, że bezpieczeństwo naprawdę nie zależy od siły mięśni. Kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn, nie mają problemu, żeby prosić o pomoc. W trudnych sytuacjach potra? ą zachować zimną krew i radzą sobie tak samo dobrze, jeśli nie lepiej niż faceci. Od tamtej pory nie wierzę też w to, co mówią o jakimś kraju ludzie, którzy nigdy go nie odwiedzili. Czy muszę dodawać, że w Uzbekistanie nikt mnie nie zjadł, wręcz odwrotnie – często byłam karmiona pysznym płowem (uzbecka odmiana risotto)? – Bałam się przed podróżą. Nigdy w trakcie – mówi Marzena Filipczak, dziennikarka. Przez pół roku włóczyła się samotnie po Indiach, Kambodży, Malezji. – Odkrywasz, że jesteś silna i odważna. Po powrocie do domu nic nie jest już straszne – twierdzi.

To prawda: zaczepki ze strony mężczyzn bywają męczące, wręcz nieprzyjemne. Ale szybko można nauczyć się z nimi radzić. Ignorować, reagować w ostrych słowach (także po polsku). A gdy jest naprawdę nieprzyjemnie, prosić o pomoc inne kobiety.

Kiedyś Marzena wdała się w indyjskim autobusie w ciekawą rozmowę ze starszą panią. Za tłumacza miały młodego chłopaka, bo Hinduska nie znała angielskiego. Pani chciała przekazać, że jeśli Marzena będzie szanować ich i ich zwyczaje, oni będą szanować ją, białą dziewczynę z Zachodu. W końcu każda z nich zajęła swoje miejsce w autobusie. – Koło mnie usiadł nasz tłumacz, który szybko zaczął się domnie ukradkiem dobierać. Protestowałam, ale udawał, że nie wie, o co chodzi. Na szczęście zobaczyła to właśnie ta starsza pani. Narobiła rabanu, kierowca zatrzymał się i wysadził mężczyznę z autobusu. Dziś wiem, że w trudnych sytuacjach można liczyć właśnie na kobiety – mówi Marzena.

Podobne spostrzeżenia ma Anna Adamiak, ekonomistka, która przejechała Afrykę z góry na dół. – Kiedyś w Zambii przyczepił się do mnie natrętny adorator. W końcu przyszedł pod mój hotel. Właścicielka, solidnej postury kobieta dyskretnym gestem zapytała, czy jestem nim zainteresowana. Gdy przecząco pokręciłam głową, rzuciła chłopakowi taką wiązkę, że z miejsca zaczął mnie w ukłonach przepraszać. Więcej problemów w tym miasteczku nie miałam – opowiada.

Dla kobiety Zachodu dziwne mogą wydawać się napisy: Tylko dla kobiet na wagonach, w przedziałach czy poczekalniach. I Marzena, i Anka nie mają jednak wątpliwości, że warto z takich miejsc korzystać. – To też część tamtej kultury i nie ma się co unosić feministycznym honorem. Poza tym jest tam zazwyczaj klimatyzacja, jest czysto i przyjemnie. Choć dla wielu podróżujących mężczyzn, którzy uważają, że prawdziwy wojażer powinien być schetany i brudny, to pewnie żadna atrakcja – dodaje ze śmiechem Marzena.



ADORACJA

To nieprawda, że my kobiety w podróży potrzebujemy ciepłej wody (patrz tekst Maćka Wesołowskiego). Prawdą jest natomiast, że się myjemy. Udaje się to nam nawet na pustyni, gdzie do dys- pozycji mamy kubek (zimnej) wody. No albo zabieramy ze sobą wilgotne chusteczki. Niektóre z nas w podróży malują nawet rzęsy. Lub jak Kinga Baranowska – robią sobie makijaż permanentny, żeby na szczycie ośmiotysięcznika wyglądać atrakcyjnie. Bo kobiety nie lubią straszyć – miejscowych, innych podróżników, a przede wszystkim samych siebie w lusterku lub potem na zdjęciach. Nie lubią też, wybaczcie dosadność, śmierdzieć. Swoją drogą, być może dlatego jesteśmy częściej zapraszane do domów?

– Pamiętam, że przed wyjazdem wstydziłam się spytać, jak to jest z zakupem szamponu czy środków higieny. Okazało się, że w Azji jest wszystko, i to za grosze. Na dodatek lokalne produkty i sposoby pielęgnacji, na przykład talk zamiast kremu, lepiej się w tamtym klimacie sprawdzają. Trzeba tylko uważać na bardzo popularne w Azji kremy wybielające. Niestety są skuteczne… – mówi Marzena. Jeśli któraś z czytelniczek boi się, że ruszając w podróż, straci swój kobiecy powab, śpieszę zapewnić, że jest dokładnie na odwrót. Dawka komplementów, które słyszy się w czasie miesiąca podróży, będzie kilkakrotnie większa niż przez rok (dwa, trzy, całe życie?) w kraju. I to niezależnie, ile ma się lat, ile się waży i jaki ma się kolor włosów.

Z czego się to bierze? Oczywiście biała kobieta jest po prostu inna, a przez to atrakcyjna dla miejscowych mężczyzn (choć komplementy słyszy się także od pań i innych podróżników). Ale co ważniejsze, kobieta w podróży jest wyluzowana, kontaktowa, otwarta na innych, po prostu szczęśliwa. I to widać.

Ta adoracja może być dla wielu pań kolejnym powodem, dla którego warto pojechać na koniec świata. Próżność? Oczywiście! Ale odrobina akceptacji nikomu jeszcze nie zaszkodziła, zwłaszcza na wakacjach. Kto się ze mną nie zgadza, powinien wybrać się na sztukę Shirley Valentine z Krystyną Jandą. Nie wierzę, że nie będzie klaskał przy fragmencie o całowaniu rozstępów (najbliższe przedstawienie 20 lutego, Teatr Polonia, Warszawa). Zresztą skończmy już z tą fałszywą skromnością! Każda z nas lubi się poczuć jak gwiazda. Ja na przykład doskonale pamiętam, gdy w Luksorze, w Egipcie, przez przypadek tra? łam do dystryktu kowali. Wykuwali podkowy, metalowe misy, ozdobne dzbany. Wszędzie huk i iskry. Przechodziłam ulicą, a dźwięk młotów powoli zamierał w powietrzu. Robiło się coraz ciszej i ciszej, aż w końcu było jak makiem zasiał... Bezcenne! A w Polsce niemożliwe. Za mało kowali. Swoją drogą tę historię opowiadałam znajomym Syryjczykom ? lmowcom. „Trzeba użyć jej w jakimś ? lmie!”, zapalił się jeden z nich. Jeśli więc zobaczycie ten motyw w syryjskiej komedii romantycznej, to będę tam ja, dobra?

Oczywiście są miejsca, gdzie adoracja przeradza się w chamskie, często fizyczne zaczepki i ordynarne propozycje. Ale dzieje się tak praktycznie tylko w kurortach, typu Hurghada, Agadir, a także w Mombasie czy na Dominikanie, gdzie kwitnie seksturystyka. Niestety tym razem wina leży po stronie turystek, które odwiedziły to miejsce wcześniej. Nieświadome lub niedbające o to, jak ich zachowanie, strój, otwartość seksualna może wpłynąć na miejscową kulturę, sprawiły, że relacje kobieta Zachodu – mężczyzna Południa zmieniły się na stałe. Co robić? Albo się na to uodpornić (ciemne okulary i długa spódnica są zwykle bardzo pomocne), albo do kurortów nie jeździć, co akurat osobiście polecam.


KOP NA PRZYSZŁOŚĆ

Po co kobiety podróżują? – Moim zdaniem z tych samych powodów co mężczyźni. Są ciekawe świata, chcą udowodnić sobie, że podołają, wyzwolić się z ograniczeń, w których tu, na miejscu, tkwią. A przy okazji dostają solidną dawkę wiedzy o świecie, której nie da się zdobyć w inny sposób – mówi Monika Witkowska.

Na przykład o sytuacji kobiet w danym kraju. Prawdziwej sytuacji, a nie tej z o? cjalnej propagandy. Przykład? W Karakole, jednym z większych miast Kirgizji, rok temu ja i mój przyjaciel wdaliśmy się w pogawędkę z byłym sekretarzem miejscowej partii komunistycznej. Kirgiz sporo wiedział o Polsce, pochwalił wejście Polski do Unii Europejskiej, chciał wiedzieć, co teraz robi Wałęsa. A potem zapytał, czym zajmujemy się w Polsce. Zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że dziennikarstwem. „To on jest dziennikarzem, a ty jego pomocnicą, tak?”. Gdy zaprzeczyłam, roześmiał się szczerze. „Dziennikarka?! No proszę, to się nazywa równouprawnienie!”.

Innym razem znaleźliśmy się na gruzińskim przyjęciu i zostałam w końcu (długo, długo po Marcinie) poproszona o wygłoszenie toastu. Gdy przeprosiłam za swój marny rosyjski, gospodarze, oboje profesorowie tbiliskiej politechniki, pocieszyli mnie: „Nie przejmuj się, jesteś kobietą, a kobiety gorzej mówią językami obcymi”. Kolejna lekcja? Gdy udało mi się namówić Egipcjankę na rozmowę o zabójstwach honorowych i obrzezaniu dziewczynek.

Podróże uświadamiają nam to, co mamy. I ile możemy jeszcze w życiu zrobić. Dają przestrzeń i nadzieję. Anka Adamiak, z wykształcenia ekonomistka, z zawodu księgowa, właśnie podczas ośmiomiesięcznej podróży po Afryce postanowiła nie wracać do dawnej nielubianej pracy, ale na dobre zająć się jogą, którą ćwiczyła od lat.

Skończyła odpowiednie kursy, także w Indiach. Najpierw uczyła w kilku warszawskich szkołach, miesiąc temu otworzyła własną. Marzena Filipczak po sześciu miesiącach spędzonych na Dalekim Wschodzie napisała książkę Jadę sobie. Przewodnik dla podróżujących kobiet, która dostała Nagrodę Magellana, jako najlepsza książka podróżnicza 2009 r.

To w podróży rodzą się wspaniałe rzeczy. Inna świadomość, pomysł na życie. Nawet jeśli nigdy nie zostanie zrealizowany, na długo zostawi w kobiecie poczucie, że będąc „tam”, żyła prawdziwym życiem. Wolnym, niczym nieskrępowanym. Bez gorsetu. A to już wartość. Wielka wartość.

DEKALOG podróżującej kobiety

I

Nie będziesz miała wymówek, żeby w ostatniej chwili wycofać się z wyprawy marzeń. Zwłaszcza jeśli miałoby to zniweczyć podróż innym.

II
Nie będziesz brała ze sobą wielu rzeczy nadaremno. Pamiętaj: będziesz musiała to nosić na włsnych plecach. A jeśli masz kogoś, kto ci może w tym pomóc, bądź litościwa: on też chce odpocząć.

III
Pamiętaj, aby miejsce święte święcić. Nagie ramiona, mini, głęboki dekolt w większości świątyń będą odebrane jako obrażanie uczuć religijnych, nie zaś jako deklaracja damskiej niezależności i pokazanie cywilizacyjnej wyższości.

IV
Czcij kobiecość innych i kobiecość swoją. Nie udawaj, że jesteś mężczyzną. Więcej na tym stracisz, niż zyskasz. Nie wymądrzaj się i nie wywyższaj nad miejscowe kobiety. To one ci pierwsze pomogą, gdy zajdzie potrzeba.

V
Nie zabijaj odpoczynku innym. Nie narzekaj, że gorąco, brudno, ciasno i karaluchy pod poduchą, bo w końcu od swoich współtowarzyszy usłyszysz „trzeba było siedzieć w domu”. Będą mieli rację.

VI
Nie cudzołóż, zwłaszcza w miejscach, w których zagrożone jest to karą chłosty wzwyż (zabójstwo honorowe, ukamienowanie etc). Nawet jeśli tobie to nie grozi, z pewnością solidnie popsuje reputację innym turystkom z Zachodu. A jeśli już musisz, to z miłości. W tę chcą wierzyć wszyscy.
VII
Nie kradnij sobie radości z obcowania z inną kulturą. Nie zamykaj się w hotelowych gettach z przedstawicielkami własnej strefy kulturowej. Wyjdź do ludzi, nie bój się doświadczać nawet najbardziej egzotycznych rytuałów.

VIII
Nie słuchaj fałszywego świadectwa o krajach, do których chcesz pojechać. Większość z nich wygłaszają ludzie, którzy nigdy tam nie byli, a chcieliby być. Lub tacy, którzy byli, ale chcą być wyjątkowi. Nie daj się nastraszyć. Nie wątp, że sobie poradzisz.

IX
Nie pożądaj zbyt wielu pamiątek z po dróży. Nie wpuszczą cię do samolotu, ewentualnie – zapłacisz za nadbagaż.

X
Ani żadnej rzeczy, która zepsuje ci podróż. Bądź sympatyczna i empatyczna. Uśmiechaj się. To pomaga w najbardziej podbramkowych sytuacjach.



ELŻBIETA DZIKOWSKA
podróżniczka i dziennikarka, członkini kapituły konkursu Travelery 2010

Gwatemala – idealne miejsce, aby zaopatrzyć się w trudno dostępne tkaniny, ludowe ubrania oraz ręcznie wyrabianą biżuterię.

Namibia – warto odwiedzić plemię Himba, żeby dowiedzieć się, w jaki sposób wytwarza się maść otjize, która sprawia, że skóra tamtejszych kobiet jest gładka.

Tybet
– region, gdzie panuje poliandria. Żeby przekonać się, że związek z więcej niż jednym mężczyzną jest możliwy.

MONIKA WITKOWSKA

podróżniczka, pilotka, autorka książki Z plecakiem przez świat

Algieria – wbrew stereotypom kobiety są tam traktowane z szacunkiem, a samotnie podróżujące turystki mogą liczyć na ogromną pomoc.

Nowa Zelandia
– kraj dla aktywnych kobiet, które chcą realizować swoje sportowe pasje. Skoczyć na bungee, wspinać się po skałach, pływać z del? nami.

Nepal – dużo egzotyki za niewielkie pieniądze. Kobieta, która wybierze się tam w pojedynkę, na przykład na trekking, z pewnością znajdzie – o ile będzie chciała – fajne towarzystwo.

MARTYNA WOJCIECHOWSKA

podróżniczka, redaktor naczelna Travelera

Ekwador – tamtejsi faceci, jak mało którzy na świecie, potra? ą adorować i spowodować, że nieśmiała kobieta poczuje się piękna. Lepiej jednak unikać tam zamążpójścia i pozostać przy romansie.

Mauretania
– uświadomi każdej kobiecie, że kanon piękna, jakim jest szczupła sylwetka, to tylko kwestia umowy.

Reklama

Ojmiakon i okolice (Syberia) – żeby się przekonać, że nie jesteśmy słabą płcią. Kobiety rąbią drewno i noszą ciężkie rzeczy, nie prosząc nikogo o pomoc.

Reklama
Reklama
Reklama