Miejsce uwielbiane przez Polaków zachwyca jeszcze bardziej. Mazury Zachodnie to idealny plan na weekend
Oto Mazury Zachodnie. Przed nami wizyta w pałacu, w którym bawił sam Napoleon, długi spacer po pagórkowatej dolinie Kanału Elbląskiego oraz smakowita sielawa.
- Agnieszka Michalak
W tym artykule:
- Statkiem po trawie
- Gdzie Napoleon polował na łabędzie
- Rezydencja z historią
- Kto się boi smoka?
- Na Grunwald!
- Bogurodzica przyprawia o ciarki
Jest smukły, a jego czekoladowa sierść lśni w popołudniowym słońcu. Spaceruje wolno z podniesionym wielkim łbem, najpierw wzdłuż kanału, potem jak gdyby nigdy nic wchodzi do wody, a ja zamieram. – Nie utopi się? – pytam Bartka, mojego przewodnika. – Ależ skąd! Sama widzisz, że dla łosia nasz kanał, głęboki tu najwyżej na jakiś metr, jest jak kałuża. Ma długie i silne nogi.
Stoimy w bezruchu kilka dobrych minut, zastanawiając się, czy zwierzę nas zauważy. Łoś rzeczywiście, dostojnie pluskając potężnymi racicami, przechodzi przez wodę. Po kilku sekundach ze zwinnością sarny wyskakuje, lekko otrząsa kopyta brudne od gliny, bo nią wyłożone jest dno wgłębienia, i znika w zaroślach. Bartek, który w sezonie jako kapitan statku pasażerskiego pływa po Kanale Elbląskim, opowiada, że tutaj widok łosia nie jest czymś wyjątkowym. Poza tym w tutejszych lasach widział sporo dzikiej zwierzyny. Jelenie, sarny, zające, grasują nawet watahy wilków. Podobno dzików jest mniej, bo wyniosły się do Gdańska – śmieje się.
Statkiem po trawie
Najbardziej znany zabytek hydrotechniczny województwa warmińsko-mazurskiego; siódmy cud Polski; pomnik historii; tu suniesz na szynach statkiem po trawie – prasowe nagłówki mówią same za siebie. Kanał Elbląski to nie tylko kręgosłup Mazur Zachodnich, ale też największy lokalny gwiazdor. Jest długi na ponad 150 km i w pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że łączy Iławę, Ostródę i Elbląg z Morzem Bałtyckim. Zaczęto go budować w 1844 r. i skończono 16 lat później. – Powstał, by pływały nim barki towarowe przewożące drewno, sól czy torf. Były transportowane najczęściej spod Ostródy na północ, do Elbląga, gdzie rozpływały się w świat. Z czasem linia kolejowa wyparła transport wodny i od 113 lat po kanale pływają głównie statki pasażerskie, kajaki, jachty, czasem motorówki – opowiada Bartek. Ale nie tak po prostu pływają.
Cały system jest unikatowy – przy budowie kanału wykorzystano jeziora leżące na różnych poziomach, różnica między nimi to nawet 100 m. By sobie z nią poradzić, pruski inżynier Georg Jacob Steenke zaprojektował zespół pięciu pochylni, po których przetacza się statki na specjalnych platformach ustawionych na szynach. W tym celu zastosowano szynowe urządzenia wyciągowe napędzane mechanicznie siłą przepływu wody. Efekt? Momentami suniemy statkiem po trawie. Dlatego rejs kanałem to prawdziwa frajda, zwłaszcza dla dzieciaków.
My tymczasem z Bartkiem, idąc wzdłuż niego, nieco przyspieszamy – od pochylni Oleśnica do pochylni Buczyniec mamy do przejścia nieco ponad 5 km. Wypatrujemy kolejnego łosia lub chociaż sarenki albo bobra – te podobno zajadają się bez umiaru tutejszą kukurydzą, przez co budzą skrajne emocje wśród mieszkańców. Za to pagórkowaty krajobraz, jaki roztacza się przed nami, budzi emocje wyłącznie pozytywne i gdyby nie wiatrakowe farmy, można by się tu poczuć jak w alpejskiej wiosce. Błogi spokój burzy grupa mijających nas rowerzystów – w pobliżu biegnie bowiem szlak rowerowy, który liczy 80 km i wiedzie od Ostródy do Elbląga.
Ostróda zresztą była moim pierwszym przystankiem na Mazurach Zachodnich (region na zachód od Warmii, obejmuje m.in. Pojezierze Iławskie i Wzgórza Dylewskie). Zajrzałam do tutejszego pokrzyżackiego zamku – w 1807 r. w pokoju na pierwszym piętrze Napoleon obmyślał strategię kampanii pruskiej. Dziś w twierdzy działa miejskie muzeum historyczne i jeśli wierzyć plakatowi, który wisi na dziedzińcu, w każdą ostatnią środę miesiąca odbywają się tu darmowe projekcje filmów. Pospacerowałam też przyjemnym bulwarem nad Jeziorem Drwęckim, zrobiłam parę zdjęć wygrzewającym się na molu kaczkom i pozaglądałam w okna nowoczesnym rezydencjom – wygląda na to, że deweloperzy bardzo doceniają tereny wokół jeziora. I trudno im się dziwić.
Cuda natury w Polsce – 15 miejsc wartych zobaczenia
Cuda natury w Polsce, czyli miejsca, które każdy powinien odwiedzić chociaż raz w życiu. Przyjrzyjmy się tym propozycjom!Gdzie Napoleon polował na łabędzie
– Stawiamy na sezonowość, ale też odtwarzamy stare przepisy naszych babć i prababć – słyszę od kelnera restauracji Kraina Jezior. Sława tego niepozornego miejsca dotarła aż do Warszawy. Jakiś czas temu usłyszałam od przyjaciół, że w całej Ostródzie lepiej nie karmią, więc cóż było robić, przyjechałam. Z krótkiej karty wybrałam krem chłodnik z ogórka z bakłażanem i sorbetem z trawy cytrynowej. Danie smakowało jeszcze lepiej, niż brzmiało, podobnie jak lokalna sielawa skropiona słodko-kwaśnym sosem i serwowana z podpłomykami z mąki i wody, którymi zajadali się pradawni Słowianie. W wersji szefa kuchni Kariny Jezior placki są doprawiane olejem sezamowym i prażone na gorącej patelni. Zarówno chłodnik, jak i sielawa zostały tak podane, jakby za chwilę miały być fotografowane do magazynu kulinarnego. Moi znajomi się nie mylili – tu jakość idzie w parze z urodą.
Nad kawą zastanawiam, się co zrobić z resztą popołudnia. Spoglądam na mapę. Z Ostródy w linii prostej jakieś 60 km na zachód położona jest wieś Kamieniec, a tam słynny późnobarokowy pałac. Jadę. Posiadłość ma ciekawą historię – powstała w 1720 r. na zlecenie pruskiego feldmarszałka Albrechta Fincka von Finckensteina i okrzyknięto ją wschodnim Wersalem. Jej wnętrza urządzono z przepychem – piece wyłożone miśnieńską porcelaną, kominki misternie zdobione białymi stiukami, podłoga z czarno-białego marmuru, na ścianach tapety ze skóry. Klatka schodowa była połączona z holem obszernym przejściem, którego obramowanie stanowiła wymodelowana ze stiuku sztukateria. Co z tego wszystkiego zostało do dziś? Na miejscu przekonuję się, że w zasadzie nic.
Rezydencja z historią
Podjeżdżam pod żeliwną bramę, która jest otwarta dla zwiedzających, pod szkieletem pałacu pasie się stado koni. Obchodzę resztki posiadłości dookoła – w obszernym ogrodzie zachowały się fragmenty kanałów, które niegdyś były połączone z jeziorem Gaudy. Rezydencja została splądrowana w 1945 r. przez Armię Czerwoną, potem obrabowana przez szabrowników i dwa lata później podpalona. Dziś pozostaje w rękach prywatnych i podobno ma zostać odbudowana.
Na tablicach informacyjnych czytam o mieszkańcach pałacu: bawił tu i Fryderyk Wilhelm I, i Fryderyk Wilhelm II Hohenzollern, a w roku 1807 przez dwa miesiące nawet Napoleon. Zresztą wizyta jest owiana legendą – podczas pobytu Bonapartemu czas umilała Maria Walewska. Ponieważ hrabina była zaangażowana politycznie, ich romans miał także polityczne konsekwencje – większość historyków jest zgodna, że to jej wdzięk i przekonania skłoniły cesarza Francuzów do ustanowienia 7 lipca 1807 r. w Tylży Księstwa Warszawskiego. Dozorca pałacu opowiada mi jeszcze, że Napoleon, mimo że miał do dyspozycji łoże z baldachimem i zasłonami z jedwabiu, spał w małym łóżku polowym, które woził wszędzie ze sobą. Podobno strzelał tu do łabędzi i lubił polować w tutejszych lasach. Częścią pałacu były także XVIII-wieczne rzeźby przedstawiające bogów rzymskich: Herkulesa, Junonę, Jowisza i Meduzę. Słyszę, że dziś można je znaleźć przy ulicy Niepodległości w Iławie. Mam zatem kolejny dobry powód, by odwiedzić to miasto.
Kto się boi smoka?
Iława szczyci się ratuszem z 1912 r., gmachem dworca kolejowego niegdyś największym w Prusach Wschodnich – w holu budynku zwróćcie uwagę na herby miejscowości, do których przed wojną można było dojechać stąd bezpośrednio. Można tu też pospacerować w lasku miejskim, który znajdziecie tuż przy Kinoteatrze, lub zajrzeć do Amfiteatru im. Louisa Armstronga. Tu z kolei co roku w sezonie letnim spotkają się muzycy z całego świata na Międzynarodowym Festiwalu Jazzu Tradycyjnego Old Jazz Meeting „Złota Tarka”. Mnie ciągnie jednak do wody.
Mimo późnego lata po Jezioraku zasuwają skutery i rowery wodne, kręci się też kilka żaglówek i kajaków. Ja tymczasem bez namysłu wskakuję na odpływający właśnie z przystani wodny tramwaj, który ma okrążyć Wielką Żuławę. Dawno już chciałam zobaczyć z bliska jedną z największych wysp śródlądowych w Polsce – jej powierzchnia liczy 82,4 ha. Zostawiamy w tyle port w Iławie, po lewej stronie jeziora mijamy też zabytkowy budynek dawnego gimnazjum, kompleks domków plażowych i miejskie kąpielisko. Jak na tramwaj wodny płyniemy dość szybko, więc wkrótce wyłania się przed nami obficie porośnięta roślinnością nieregularna sylwetka głównej bohaterki dzisiejszej wyprawy. Podobno w średniowieczu na wyspę prowadził drewniany most i jeszcze w XIII w. działał na niej gródek krzyżacki. Dziś żadnych gródków nie ma, za to – jak słyszymy od kapitana – jest kilka ośrodków wypoczynkowych.
À propos kapitana naszego tramwaju, staje się coraz bardziej śmiały, zaczyna nawet snuć legendę o Wielkiej Żuławie. Otóż dawno, dawno temu wyspa budziła grozę wśród mieszkańców, bo przy znajdującym się na niej wzgórzu zwanym Scholtenberg żył ogromny smok. Potwór wypatrywał stamtąd zdobyczy. Dlatego nocą można było ujrzeć jego czerwone, przecinające ciemność oczy. Każdy rybak, który znalazł się w pobliżu wyspy, padał ofiarą bestii, która… umiała latać. Aż pewnego razu pewien chłop wziął ze sobą zaledwie mocną sieć i wypłynął w czółnie w stronę smoczej wyspy. Kiedy potwór rzucił się na łódź, śmiałek sprytnie z niej wyskoczył i zarzucił sieć na smoka. Bezradne stworzenie nie umiało się z niej wydostać. I tak oto dzielny chłop pokonał potwora i odtąd mieszkańcy oraz turyści chętnie odwiedzają Żuławę.
Na Grunwald!
Po wysłuchaniu takiej legendy czuję się wręcz zaproszona na Wielką Żuławę. Tymczasem nie mogę wyjechać z Mazur Zachodnich bez zajrzenia jeszcze w dwa miejsca. Gotycki zamek w Szymbarku od dawna chodził mi po głowie głównie dlatego, że podobno był pierwowzorem twierdzy opisanej przez Zbigniewa Nienackiego w Panu Samochodziku i Winnetou. Zresztą nic dziwnego, bo autor pochodził z tych terenów, z czego był bardzo dumny. Zamek, podobnie jak pałac w Kamieńcu, nie miał jednak szczęścia. Zbudowany w XIV w. z inicjatywy proboszcza kapituły pomezańskiej Henryka ze Skarlina, później zamieszkiwany przez rody: von Polentz i hrabiowski Fink von Finckenstein, w 1945 r. został spalony przez Armię Czerwoną. Ocalał obwód murów obronnych z bramą, basztami i mostem. Ponadto zachowały się szczątkowe ślady po budynkach mieszkalnych. Dziś widać wyraźnie, że prywatni właściciele stopniowo go odbudowują. Swego czasu zagrał nawet w filmie Volkera Schlondorffa Król Olch z Johnem Malkovichem. Ekipa realizacyjna na pewno była pod wrażeniem okolicy – podobnie zresztą jak ja teraz. Rezydencja położona jest nad Jeziorem Szymbarskim, wśród rozległych pól i łąk malowanych „zbożem rozmaitem”, nad którymi krążą żurawie. Cóż, pozostaje czekać na rychłą rekonstrukcję twierdzy i zaglądać tu co jakiś czas.
Żeby dopełnić realizację weekendowego planu, muszę jeszcze odwiedzić nowe multimedialne Muzeum Bitwy pod Grunwaldem w Stębarku. Na dzień dobry miło zaskakuje mnie minimalizm jego betonowej bryły oraz dobrze zaprojektowana jasna przestrzeń wewnątrz.
Bogurodzica przyprawia o ciarki
Przyłączam się do kilkuosobowej wycieczki i przysłuchuję się przewodniczce. Ta pokazuje nam kopie zbroi (te prawdziwe ważyły 20 kg), mieczy i łuków średniowiecznego rycerstwa, włącza interaktywne mapy i patrząc na sporą makietę grunwaldzkiego pola, opowiada, jak Jagiełło szykował się do bitwy. Jego wojska stały w lesie ukryte przed upałem, na który narażone były oddziały krzyżackie, dlatego spokojnie wysłuchał do końca mszy i dopiero później zaczął wydawać rozkazy bojowe. Wojsku nakazał przepasać się wiechciami słomy, by móc rozpoznać się podczas walki. Jako zawołanie bojowe król podał nazwy: Kraków i Wilno.
Tuż przed starciem armia zaśpiewała zaś Bogurodzicę. – Marzę o wzięciu udziału w takiej walce! – krzyczy jeden z najmłodszych słuchaczy, a przewodniczka zaprasza go na imprezę rekonstrukcyjną, która co roku odbywa się tu w rocznicę wielkiej bitwy. Ja tymczasem oddalam się do sąsiedniej sali, by przypomnieć sobie wyświetlane tu fragmenty filmu Aleksandra Forda Krzyżacy. Na słowo wojna przeszywają mnie ciarki.