Miłość manty
Mozambik to miejsce, które jest równie egzotyczne nad, jak i pod wodą.
Wygląda jak statek kosmiczny z filmów science fiction. Płaska, aerodynamiczna sylwetka ze „skrzydłami” o kilkumetrowej rozpiętości. Sunie, prawie nie poruszając płetwami, jakby szybowała w przestworzach. Patrząc na nią, czuje się majestat podwodnego świata. Podziw dla natury, która stworzyła tak niezwykłe zwierzę. Zobaczenie manty to marzenie większości nurków. Co prawda można je spotkać w wielu miejscach na świecie, ale w Mozambiku, a dokładnie w Tofo, zobaczycie je na sto procent. Żyje tu bowiem największa na świecie populacja tych gigantycznych ryb. Tak przynajmniej zapewniają Simon Pierce i Andrea Marshall, którzy prowadzą tam od kilku lat Whale Shark and Manta Research Center.
ryba puszcza oko
Amazon, Giants Castle, Chamber of Secrets, Sherwood Forest – nazwy niektórych raf brzmią pretensjonalnie. Jest też Manta Reef, do której regularnie przypływają manty, aby poddać się zabiegom czyszczenia ciała z pasożytów wykonywanym przez mieszkające tam rybki. Oto mój cel.
Pod wodą prąd pcha nas nad wypiętrzoną z dna skalistą wysepkę. W szczelinach, pod kamiennymi nawisami, kryją się ogromne homary. Widać tylko ich długie na kilkadziesiąt centymetrów czułki. Żeby im się lepiej przyjrzeć, trzeba mocno przytrzymać się rafy, bo inaczej za chwilę będziemy już kilka metrów dalej. Uwagę przyciągają ogromne kolorowe nadymki, czające się za skałami wielkie wargacze, niewielka ławica lucjanów. Wreszcie przewodnik wyciąga rękę i coś pokazuje… Jest!
Ogromny czarny cień zbliża się do rafy, płynąc pod prąd bez najmniejszego wysiłku. Żeby tylko się nie wystraszyła! Prawie przyklejam się brzuchem do skały i czekam. Manta jest może dwa metry ode mnie. Odpływa. Zatacza koło i znowu się zbliża. O, jest też druga, trochę mniejsza. Dosłownie na wyciąg nięcie ręki. W dodatku zatrzymuje się i wpatruje we mnie przenikliwie (takie przynajmniej mam wrażenie) swoim wielkim prawym okiem. Patrzymy tak na siebie przez chwilę. Ona odpływa, znowu zawraca i znowu zawisa w toni w tym miejscu co poprzednio. Mam ochotę śpiewać ze szczęścia!
– Stary, chyba się w tobie zakochała – żartuje Mike, przewodnik, kiedy już siedzimy w łodzi. – Z wzajemnością – odpowiadam zupełnie szczerze.
Ale zabawa zaczyna się na długo przed zanurzeniem. Już samo wejście na łódź w Tofo to prawdziwe wyzwanie. Nurkuje się tu z łodzi typu RIB (Rigid In? atable Boat). To rodzaj dużego pontonu z mocnym metalowym dnem i gumowymi nadmuchiwanymi burtami, najczęściej wyposażonego w dwa mocne doczepiane silniki.
Na noc są one ściągane z plaży, a następnego dnia rano trzeba łódź umiejętnie zrzucić z przyczepy do wody. Niby nic trudnego, gdyby nie fale – naprawdę potężne. Należy wjechać w nie dokładnie wtedy, kiedy się cofają, czyli rozpędzić się na krótkim odcinku, gwałtownie zahamować i natychmiast ruszyć do przodu, aby w wodzie znalazły się tylko koła przyczepy, a nie ciągnącego ją samochodu. Kierowca musi mieć wyczucie, w przeciwnym razie auto utknie w piasku.
Teraz zaczyna się walka z żywiołem. Trzeba wypchnąć łódź na głębszą wodę i odwrócić ją dziobem w stronę otwartego oceanu, walcząc z nadciągającymi co chwila falami. Wreszcie jest na tyle głęboko, że można włączyć silniki. I wtedy wystarczy szybko wskoczyć do środka. – Ladies first! – wrzeszczy skiper. Faceci muszą się jeszcze chwilę pomęczyć. Krótki rollercoaster po przybrzeżnych grzywaczach i w końcu wypływamy na nieco spokojniejsze wody.
Ale też nie jest lekko. Łódź pędzi po kilkumetrowych falach i należy się naprawdę dobrze trzymać, żeby nie spaść z nadmuchiwanych pływaków, na których siedzimy. Z plaży do miejsc nurkowych płynie się od 20 do 50 min, więc jak ktoś ma chorobę lokomocyjną, niech lepiej zostanie na lądzie i się opala. Najgorzej jest jednak, kiedy dopłynie się na miejsce. Fale swobodnie rzucają nami w górę i w dół, co zamienia zakładanie sprzętu w kolejną walkę. Kiedy wszyscy mamy na sobie akwalungi, płetwy na nogach i maski na twarzy, podpływamy do miejsca, gdzie będziemy nurkować. – Three, two, one. Jump! – wrzeszczy przewodnik i wszyscy wpadają tyłem do wody.
najdłuższa plaża świata
Wybrzeże Mozambiku to długa na 2,5 tys. km piaszczysta plaża nad Oceanem Indyjskim. Czasami ogromne wydmy dochodzą do samej wody, czasami oddziela je od niej szeroki pas białawego piasku. Wszystko to nieustannie się zmienia, kiedy co roku w lutym przychodzi sezon cyklonów. Gwałtowne ulewy i towarzyszące im huraganowe wiatry w jednym miejscu zmywają plaże, po to żeby usypać je w innym.
Za wydmami ciągnie się pas równin porośniętych palmami kokosowymi. Kokosy rosną tu dziko, jak u nas sosny. Ich orzechy stanowią jeden z podstawowych składników tutejszej kuchni. Jak ważne są dla lokalnej gospodarki, świadczy fakt, że kiedy tradycyjne wiejskie wspólnoty rozporządzają ziemią, to jej obszaru nie mierzą w hektarach, tylko oceniają powierzchnie po ilości rosnących palm.
Manty i rekiny wielorybie (kolejną ogromną atrakcję tutejszych mórz) można spotkać wzdłuż całego południowego wybrzeża Mozambiku. Po drodze do Tofo ze stolicy kraju, Maputo, przy plaży powstało wiele tzw. lodge’y. To kempingi z kilkoma czy kilkunastoma bungalowami, czasami basenem i centrum nurkowym. Domki z zewnątrz nie wyglądają okazale, powstają głównie z drewna i trzciny, na betonowej podstawie. W wilgotnym klimacie Mozambiku nie ma sensu stawiać murowanych budynków, bo szybko niszczeją. W środku bungalowy są bardzo obszerne i luksusowo wyposażone.
Właścicielami takich ośrodków są przeważnie biali obywatele RPA, którzy dominują w tutejszym biznesie turystycznym zorganizowanym pod kątem oczekiwań swoich rodaków. Wszystkie bungalowy zapewniają self-catering, czyli możliwość przygotowywania posiłków we własnym zakresie. To efekt tego, że Południowi Afrykanie zwykle przyjeżdżają na wakacje swoimi terenówkami i przywożą ze sobą zapas żywności na cały pobyt. Na miejscu kupują tylko świeże ryby i owoce morza, warzywa i chleb.
W Tofo jest kilka lodge’y, ale nie są odizolowanymi enklawami, bo powstały wokół niewielkiej osady rybackiej. Są też tutaj proste kempingi dla backpackersów, pawilony z klimatyzowanymi pokojami, a nawet prawdziwy murowany hotel. Na ryneczku przekupki sprzedają smakołyki z zagranicy (przeważnie importowane z RPA albo Portugalii). Po całej osadzie rozrzuconych jest kilka restauracji i barów, gdzie przy miejscowym piwie (najpopularniejsze gatunki to Manica i 2M) można pogadać z przybyszami z całego świata.
Tofo leży 20 km od Inhambane, stolicy prowincji o tej samej nazwie. Wielu jej mieszkańców przyjeżdża tu w weekendy wykąpać się w morzu i poleżeć na plaży w urokliwej zatoczce. W weekendy wpadają też tu na potańcówki organizowane w barach obok. Największymi wydarzeniami są Full Moon Party, czyli imprezy przy pełni księżyca. Bawi się na nich góra sto osób! Bo Tofo, chociaż znane na całym świecie, nadal jest niewielką mieściną. W czasie sezonu turystycznego przebywa tu co najwyżej kilkaset ludzi.
Podobny charakter do Tofo ma Vilankulo leżące 300 km dalej na północ. To całkiem spore miasteczko, które było modnym letniskiem jeszcze w czasach portugalskiej kolonii. Z tamtego okresu pozostało tu kilka opuszczonych murowanych budynków przy plaży, m.in. zrujnowane hotele Santa Maria i Dona Anna niedaleko portu.
wyboiste wody
Portugalczycy byli pierwszymi Europejczykami, którzy dotarli do wschodnich wybrzeży Afryki, i ostatnimi, którzy opuścili tutejsze kolonie. W 1498 r. w drodze do Indii zawitał tu Vasco da Gama. Zastał wiele bogatych portowych miast z obszaru kwitnącej kultury suahili. Stworzyli ją napływający tutaj arabscy kupcy, którzy zasymilowali się z mieszkającymi tu ludami bantu. Jej wpływy sięgały od Mogadiszu w Somalii po Sofalę w środkowym Mozambiku. Miasta suahili pośredniczyły w handlu pomiędzy arabskimi żeglarzami a wnętrzem kontynentu. Kupcy zarabiali krocie na wywozie złota, kości słoniowej i niewolników.
Kilka lat później Portugalczycy założyli tu swoją pierwszą osadę i zostali na prawie 500 lat. Kontrolowali tylko niektóre punkty na wybrzeżu. Dopiero pod koniec XIX w. zaczęli głębiej penetrować interior, włączając się w kolonialny wyścig europejskich mocarstw dzielących między siebie kontynent. Opuścili Mozambik w 1975 r., po długiej i wyczerpującej wojnie z czarnymi partyzantami i upadku dyktatury Salazara w Portugalii.
Dziś w Vilankulo turyści mogą zatrzymać się na kilku kempingach z bungalowami o różnym standardzie. Można też zamieszkać w jednym z ośrodków na wyspach archipelagu Bazaruto rozciągającego się naprzeciwko Vilankulo. Ale to propozycja dla osób z grubszym portfelem – za noc pobytu płaci się tu kilkaset dolarów. Niezwykle malowniczy archipelag składa się z czterech wysp i jest parkiem narodowym. Są one piaszczystymi wydmami osadzonymi przez wiatr i prądy na skraju rafy koralowej.
Żeby zanurkować w Vilankulo, trzeba dopłynąć do raf rozciągających się między wyspami. Płynie się oczywiście RIB-em, tyle że trwa to jeszcze dłużej niż w Tofo, a droga jest bardziej „wyboista”. Pomiędzy stałym lądem a archipelagiem jest płycizna, na której tworzy się martwa fala. Przy rafach też można spotkać manty i rekiny wielorybie, a nawet diugonie, ssaki zwane morskimi krowami. Jednak najbardziej bajkowe miejsce to Ponta de Sao Sebastiao – gigantyczne akwarium, z ławicami różnokolorowych ryb i barwnymi koralami tworzącymi fantastyczne formacje. Ale nie zawsze można tu nurkować – w czasie największych pływów robi się za głęboko i prąd jest za silny, dlatego w grę wchodzi tylko kilka dni w miesiącu.
daleko od stolicy
W ogóle im dalej na północ, tym mniej w przybrzeżnych wodach wielkich ryb, za to więcej kolorowych, pełnych życia raf koralowych. Położona 200 km od granicy z Tanzanią Pemba również zalicza się do atrakcyjnych destynacji nurkowych. Tutejsze rafy bardzo przypominają te rozciągające się wokół niedalekiego Zanzibaru, tyle że ryb jest tu chyba jeszcze więcej. Przed Pembą – jadąc z południa – jest Ilha de Moçambique. Wyspa była przez kilkaset lat stolicą portugalskiej kolonii. Dopiero pod koniec XIX w. gubernator przeniósł się do połączonego liniami kolejowymi z posiadłościami brytyjskimi portu Lorencço Marques, czyli dzisiejszego Maputo. Od Ilha de Moçambique wzięła się nazwa całego kraju. A pochodzi od imienia tutejszego sułtana: Musa Mbiki.
Ilha de Moçambique wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO, ale niewiele pozostało dziś z dawnej świetności miasta. W części zrujnowanego pałacu gubernatora mieści się szpital, w dawnym centrum jest kilka odrestaurowanych budynków, kilka innych jest w trakcie renowacji, a resztki pozostałych niszczeją w zapomnieniu. Restaurowana jest również majestatyczna Fortaleza de Sao Sebastiao, więc strażnik ma dobry powód, żeby nie wpuszczać do niej turystów.
Na samej wyspie, połączonej z kontynentem wąskim, trzykilometrowym betonowym mostem, pewnie nie znajdziecie żadnego centrum nurkowego. Żeby obejrzeć tutejsze rafy, trzeba zatrzymać się w którymś z lodge’y na stałym lądzie. Nurkuje się oczywiście z RIB-a, pod wodą jest mniej więcej to samo co w okolicach Pemby. Czyli bardzo kolorowo.
Najlepsze w Mozambiku jest to, że prawie nie ma tu turystów. Poza mieszkańcami sąsiedniego RPA tra? ają tu na krótko wyłącznie różne obieżyświaty w trakcie większych podróży po Afryce. Nie ma więc wciskania na siłę pamiątek, nachalnego namawiania na wycieczki i innych męczących zachowań typowych w krajach będących popularnymi kierunkami wyjazdów. Pewnie za jakiś czas to się zmieni, bo Mozambik ma wszystkie walory, żeby przyciągać podróżników z całego świata. A ja mam nadzieję, że nie stanie się to zbyt szybko. I że manty będą wciąż równie zalotne, co teraz.
3 rady jak zanurzyć się w Mozambiku
1.Nurkowania przeważnie odbywają się w silnym prądzie i na głębokościach ponad 20 m, dlatego odradzałbym ten kierunek początkującym nurkom.
2.Na południu temperatura wody to ok. 25°C, więc jeżeli zabieracie swój sprzęt, to polecam długą piankę o grubości co najmniej 5 mm.
3.Wynurzenia odbywają się w toni; przewodnik wprawdzie cały czas ciągnie po powierzchni boję, ale nie zaszkodzi zabrać też własną – a nuż się przyda.
INFO
Powierzchnia: 800 tys. km2.
Język: portugalski, suahili, języki lokalne.
Ludność: 23 mln.
Religia: katolicy (24 proc.), muzułmanie (18 proc.).
Waluta: metical, 1 PLN = ok. 10 MZN.
Od kwietnia do połowy grudnia. Potem zaczynają się ferie w RPA i do połowy stycznia jest szczyt sezonu turystycznego. Następnie jest gorące i wilgotne lato z możliwością występowania cyklonów w lutym i marcu
Najtańsza opcja to przelot do Johannesburga w RPA. Bilety w dwie strony z Warszawy kosztują 2,7–3,3 tys. zł, ale zdarzają się promocje poniżej 2 tys. zł. Potem przelot mozambijskimi liniami LAM do wybranego miasta Mozambiku. Koszt od 350 do 750 zł.
Można też zastanowić się nad wypożyczeniem samochodu w Johannesburgu. Ale uwaga na drogi w Mozambiku! Nawet na głównej trasie EN1 (południe–północ) zdarzają się długie odcinki z koszmarnymi dziurami albo wręcz tylko pozostałościami asfaltu.
Najszybciej i najwygodniej latać samolotami. Bilety z Maputo do Inhambane (w jedną stronę) to koszt ok. 350 zł, do Vilankulo 450, do Pemby 500 zł.
Najtaniej jest korzystać z lokalnych pasażerskich busów chapas, cena za przejechanie 100 km to równowartość 2–3 dol. Chapas nie mają regularnych rozkładów jazdy. Ruszają w drogę, kiedy się zapełnią. Obowiązuje ruch lewostronny.
Łóżko w bungalowie ze wspólną łazienką w schroniskach dla backpackersów – 10 dol. za osobę. ¦ Luksusowo wyposażony bungalow kosztuje 200–800 dol. dla 2 osób (w tym doskonałe jedzenie).
Na wybrzeżu owoce morza, choćby ogromne krewetki (te z Mozambiku są najlepsze na świecie). Bardzo popularne są też kasawa i orzechy kokosowe.
Kraj jest bezpieczny, ale lepiej nie podróżować nocą. W razie awarii auta nocleg w pustkowiu odwiedzanym przez dzikie zwierzęta może nie być komfortowy.
Nie ma żadnych obowiązkowych szczepień, zalecane są m.in. na WZW typu A i B oraz BTP.
Międzynarodową karierę muzyczną zrobił Afric Simone (jego hity Ramaya i Hafanana do dziś można usłyszeć w dyskotekach na całym świecie).
Autor kryminałów Henning Mankell mieszka na zmianę w rodzinnej Szwecji i w Mozambiku. Jego książka Comédia Infantil jest o bezdomnych dzieciach w Maputo.
NIEPEŁNOSPRAWNI
Niestety nie ma żadnych specjalnych udogodnień dla osób na wózkach. Ale nie ma też tylu schodów co w Europie. Więcej: Handicap International Mozambique, www.handicap-international.org, himozrecep@tvcabo.co.mz.
www.travel2mozambique.com
www.lam.co.mz/en
www.scubamozambique.com
www.tofoscuba.co.za
CZAS: 30 DNI
KOSZT: 8 TYS. ZŁ (W TYM BILET LOTNICZY) PLUS NURKOWANIA