W tym artykule:

  1. Akaba nocą
  2. Snorkelingowe safari
  3. Plaże i akwarium
  4. Forteca otoczona palmami
  5. Niespodzianka Amira
Reklama

Po trzech dniach na pustyni Wadi Rum docieram nad Morze Czerwone, do zatoki Akaba. Dawno mnie tak nie ucieszył widok wody i jej słony zapach. Zrzucam z siebie ubranie zakurzone czerwonym piaskiem pustyni i wskakuję do wody. Jest połowa grudnia, słońce grzeje przyjemnie, choć morze orzeźwia jak świeży sok z granatu, który wypiłem na przydrożnym straganie. To niesamowite, że wystarczy godzina jazdy autem, żeby krajobrazy jak na Marsie zmieniły się w rajską zatokę i gwarne miasto.

Taka jest właśnie Jordania – zaskakuje nas od kilkunastu dni bardzo pozytywnie swoją różnorodnością i zabytkami. Przemierzam ten kraj na własną rękę razem z sześcioletnią córką i żoną, trochę jak współcześni nomadzi, korzystając z lokalnego transportu i życzliwości ludzi.

Akaba nocą

Jest wieczór, mieszkańcy Akaby robią zakupy na targowisku. Dołączamy do nich w poszukiwaniu owoców i jordańskich przysmaków. – Ahlan wa sahlan! („witam serdecznie”) – mówi z uśmiechem właściciel małej piekarni w Akabie i zaprasza nas do środka. Ola, moja córka, wkracza śmiało do wypełnionego zapachem świeżego chleba i karmelizowanego cukru pomieszczenia. Tak, mieliśmy też kupić chleb. Już po chwili jesteśmy na zapleczu piekarni zaciekawieni, jak wygląda wyrabianie różnego rodzaju baklaw czy przysmaku z cienkiego ciasta, serka i pistacji zwanego tu kanafeh.

Ola na powitanie dostaje mały okrągły chleb typu pita prosto z pieca. Kupujemy ich kilka więcej i do tego słodki deser w postaci kawałków baklawy. Słodki to mało powiedziane. Diabelnie słodki. Ocieka miodem i szybko muszę kupić gorzką kawę z kardamonem, a już taki zestaw smakuje wybornie.

Akaba to jedyne nadmorskie miasto w Jordanii. Jest stosunkowo czyste i nowoczesne, a dobre hotele są wkomponowane w starą strukturę miasta. Na głównym deptaku królują małe sklepy i jadłodajnie. Pędzą motocykle i auta, czuć ducha portowego miasta, więc słowo „kurort” do niego nie pasuje. Wystarczy przejść kilka przecznic i oddalić się od głównej ulicy, żeby zobaczyć, jak żyją mieszkańcy Akaby.

W pewnym momencie natrafiamy na tajemniczy seans. Ciemny zaułek rozbrzmiewa muzyką i fleszami światła. Podchodzimy bliżej, a na plastikowych krzesłach siedzą mężczyźni niczym w kinie plenerowym. Popijają kawę i herbatę wpatrzeni w stary wielki telewizor zawieszony na ścinanie. Tajemniczy seans okazuje się oglądanym przez nich 27 845. odcinkiem opery mydlanej jordańskiej wersji „Mody na sukces”. Po porostu męska rozrywka po pracy i spotkanie towarzyskie w jednym.

Chodzę po Akabie z całą rodziną i czuję się tu bezpiecznie. Z torbami pełnymi chleba i owoców wsiadamy do busa, który zawozi nas do hotelu.

Poznaj smak tradycyjnej jordańskiej kuchni [PRZEPISY]

Wybierając się w podróż do Jordanii nie sądziłam, że będzie coś, co zachwyci mnie bardziej niż sama Petra. Niespodzianką okazała się jordańska kuchnia, która uwiodła mnie od pierwsz...
Sambousek zatar
Fot. Shutterstock

Snorkelingowe safari

Mieszkamy kilka kilometrów za Akabą, w jednym z nadmorskich hoteli. 27 km pustynnej linii brzegowej jordańskiego wybrzeża zatoki może wydawać się małym skrawkiem lądu, ale został on mądrze podzielony na strefę industrialną z wielkim portem tuż przy mieście i część rekreacyjno-hotelową, rozciągającą się za nim w kierunku granicy z Arabią Saudyjską.

Na całym wybrzeżu dominuje niska zabudowa, stylizowana często na orientalną. Nie ma drapaczy chmur i patodeweloperki. Prawdziwe skarby kryją się jednak pod wodą. I na te skarby rafy koralowej czaimy się jak rekin na swoją zdobycz. Z naszego hotelu idziemy kilka kilometrów po plaży niczym minikarawana z widokiem na góry i zatokę Akaba.

Zaopatrzeni w maski, rurki i płetwy docieramy do miejsca zwanego Japońskim Ogrodem, bo taki przydomek dostała najsłynniejsza przybrzeżna rafa i spot snorkelingowy. Nazwa wzięła się od niezwykłego ukształtowania rafy i skał, przypominającego harmonijne budowle japońskie połączone z naturą. Rafa rozciąga się tuż przy brzegu i przypomina wielki kolorowy stół zanurzony w płytkiej wodzie. Widzę, jak przepływają obok nas nastroszone skrzydlice i niebieskie rogatnice. W pewnym momencie wynurzamy się i Ola krzyczy: – Tato, zobacz, ta kolorowa linka jakoś dziwnie się rusza!

Znów dajemy nura i Ola wskazuje palcem coś, co przypomina węża morskiego. Okaz spokojnie patrolował rafę, poruszając się zygzakiem, i miał ciemne cętki. Chwilę przed nurkowaniem sprawdziłem, co może czyhać pod wodą, i ponoć w Morzu Czerwonym nie ma węży morskich ze względu na wysokie zasolenie. Wychodzimy na brzeg, opisuję zdarzenie i pytam instruktora nurkowania, który ściąga właśnie butlę, co to było? – Faktycznie, nie ma węży morskich w Morzu Czerwonym, ale to był węgorz plamisty. Naśladuje jadowite gady, poruszając się jak wąż. Zupełnie niegroźny – objaśnia instruktor.

Zanurzamy się w innym miejscu – podwodnym muzeum militarnym. Zatopiono tu kilka starych czołgów, dżipów i śmigłowiec, tworząc atrakcję dla płetwonurków. Najpłycej jest czołg i z powierzchni w słoneczny dzień całkiem nieźle go widać podczas snorkelowania. Wolę jednak obserwować podwodną naturę. Przybrzeżne wody zatoki Akaba należące do Jordanii słyną z wielu miejsc do nurkowania, ale trzy są szczególnie wyjątkowe.

Rainbow Reef („tęczowa rafa”) słynie z niezwykłych odcieni podwodnych skał, ale ważne, żeby obserwować ją w pełnym słońcu. King Abdullah Reef („rafa króla Abdullaha”) została tak nazwana na cześć jordańskiego króla otoczonego wyjątkową czcią i szacunkiem. Przypływają żerować na niej żółwie szylkretowe, a spot nurkowy charakteryzuje się bardzo dużym zagęszczeniem koralowców i jest idealnym miejscem do fotografii podwodnej. Trzecie miejsce zwane Power Station wyróżnia bogactwo ryb, w tym rekinów.

Plaże i akwarium

Mieszkańcy Akaby upodobali sobie plażę w nadmorskim centrum Akaby zwaną Al-Ghandour Beach i oddaloną o kilka kilometrów Southern Beach w pobliżu Aqaba Aquarium. W weekendy bywają zatłoczone. Przeciskamy się między grillującymi rodzinami, piknikującymi młodymi ludźmi i dopiero po chwili znajdujemy kawałek piasku, żeby przysiąść.

Panie wchodzą do wody w burkini, czyli stroju kąpielowym zakrywającym szczelnie całe ciało. Niektóre stroje mają duże logotypy znanych firm sportowych i odzieżowych. Ich eksponowanie jest w modzie. Eksponowanie ciała już nie. Na plaży Southern Beach klasyczne bikini nie jest wprawdzie zakazane, ale może być uznane za co najmniej niestosowne w tym miejscu. Co odważniejsze kobiety narażone są na komentarze, zaczepki lub mogą zostać dokładnie obfotografowane i oplotkowane przez ciekawskich.

Czy zatem Jordania nadaje się do swobodnego plażowania w stylu śródziemnomorsko-bałtyckim? Owszem. Po prostu trzeba uszanować różnice kulturowe, a komfortowo można poczuć się w na plażach hoteli i resortów. Są one do tego dokładnie sprzątane, a twardy żwir zastąpiono miękkim piaskiem.

Z plaży Southern Beach idziemy do nieodległego Aqaba Aquarium. W jej kompaktowych akwariach zgromadzono żywe skarby Morza Czerwonego, bo właśnie stąd przeniesiono wypełniające je morskie okazy. Może nie imponuje wielkimi taflami szkła, ale pełni także ważną rolę edukacyjną. Mijamy grupkę dzieci z panią nauczycielką, która tłumaczy im kruchość morskiego ekosystemu i wyjaśnia, dlaczego warto go chronić.

Forteca otoczona palmami

Łapiemy taksówkę spod akwarium i po kilku minutach jesteśmy w starej Akabie. Nabatejczycy, którzy zbudowali Petrę i władali tą częścią świata ponad 2 tys. lat temu, nazywali to nadmorskie miasto Ayla. Dziś wiele hoteli i restauracji nosi tę nazwę, ale po Nabatejczykach nie ma śladów. Krzyżują się tu, jak niegdyś, przed wiekami, ważne szlaki handlowe, kiedy Akaba była przystanią w drodze kupców i pielgrzymów podążających wówczas z Damaszku, przez Palestynę, do Mekki. Dla ich ochrony wybudowano fortecę, której kamienną bramę właśnie przekraczamy.

Według legendy jeden z budowniczych z beduińskiego plemienia Howeitat wyrył swoje imię pod kamiennym progiem fortu. Gdy w późniejszych latach doszło do sporu między klanami o to, kto jest właścicielem twierdzy, oznajmił on: „Ja mam prawo do tego fortu, bo go budowałem”. Nie uwierzono mu jednak. Wtedy przemówił: „Odwróćcie kamień na progu”. I faktycznie było tam wyryte jego imię, a on objął władzę.

Umocniona warownia była w tym miejscu już w średniowieczu, ale obecny kształt pochodzi z XVI w., kiedy miastem władali sułtani mameluccy. Duże wrażenie robi odrestaurowane wejście z kamiennych bloków. Wewnątrz chodzimy po ruinach murów otoczonych palmami, zaglądamy do podziemnych komnat. Dzieła zniszczenia dokonały jordańskie plemiona pod wodzą Lawrence’a z Arabii w 1917 r., podczas powstania przeciwko Osmanom, kiedy odbiły twierdzę, burząc ją niemal doszczętnie od strony morza.

Niespodzianka Amira

Pustynia Wadi Rum, zamki krzyżowców, Morze Martwe i Czerwone – te skarby podziwia się z ogromną przyjemnością także z powodu niezwykłej otwartości i gościnności Jordańczyków. Przekonaliśmy się o tym pewnego dnia, kiedy spotkaliśmy Amira i jego rodzinę. Amir jest chrześcijaninem z Madaby, gdzie prowadzi hotel Madaba. Siedzimy na tarasie, pijemy jordańskie wino i rozmawiamy o tym, jak rodzina królewska dba o kraj, a państwo jordańskie ze swoimi ośmioma milionami mieszkańców przyjęło 2 mln uchodźców. Ceny poszły w górę. Ale Amir stara się patrzeć w jasną stronę życia i łapie jego pozytywy.

Plaże są spektakularne fot: Adobe Stock
Reklama

W pewnym momencie wchodzi jego żona z tortem, rozlega się „Happy birthday to you”, a zaraz potem w arabskiej wersji. Jesteśmy zaskoczeni i wzruszeni. Dowiedzieli się, że nasza córka ma urodziny, i zrobili jej niespodziankę. Po raz kolejny przekonuję się, że podróżowanie z dzieckiem po Jordanii nie dość, że nie nastręcza żadnych problemów, to otwiera jeszcze mocniej serca Jordańczyków i wiele zamkniętych drzwi.

Reklama
Reklama
Reklama