Nowa Szkocja. Tu czas naprawdę płynie wolniej
To tu przybijali pierwsi imigranci do Kanady. Kiedy wysiedli ze swoich statków zobaczyli krainę lasów i jezior, o skalistych wybrzeżach i wielkich pustkowiach. Przypominała im Szkocję. Taką sprzed lat. I kiedy europejska Szkocja zaludniła się i zmieniła, tamta, kanadyjska, została dzika i przestrzenna.
Już od pierwszych kroków na lotnisku w stolicy wyspy, Halifaxie, obejmują nas czułe kanadyjskie ramiona. Ludzie są mili i ciepli, na każdym kroku pytając w czym mogą pomóc. Miasto niewielkie, portowe, ale niezwykle rozrywkowe. Jest tu najwięcej pubów i klubów ze wszystkich kanadyjskich miast. Pewnie to sprawa czterech uniwersytetów i całej masy studentów wędrujących ulicami tego uroczego miejsca. Można tu szwędać się ulicami, zajadać owocami morza i słuchać rockowych koncertów. Można też trochę pozwiedzać. Ważnym punktem i turystycznym „must be” jest muzeum emigracji Pier 21. To tu przybijały statki z emigrantami przez prawie cały wiek XX, aż do 1971 roku. Przez te lata przybyło ponad milion ludzi. Tu przechodzili kwarantannę i dopiero potem wysyłani byli przez urzędników do różnych części Kanady. Ciekawe, że po wojnie emigrantkami były głównie kobiety, które zakochane w kanadyjskich żołnierzach walczących na frontach Europy, po ukończeniu działań wojennych przypłynęły za nimi. Było ich prawie 50 tysięcy.
Z Halifaxem wiąże się też straszna historia. W 1917 miał tu miejsce ogromny wybuch (największy wybuch świata przed nuklearnym, który zniszczył Hiroszimę i Nagasaki). W porcie zderzyły się dwa statki, norweski i francuski. Ten drugi przewoził łatwopalne materiały wybuchowe. Eksplozja wydarzyła się 6 grudnia, rano, o godzinie 9.05. Zmiotła z powierzchni ziemi ponad 1600 domów, a w wielu budynkach w promieniu 100 kilometrów popękały szyby. Zginęło 2000 osób, a pięć razy tyle zostało rannych … Do dziś zegar na ratuszu miasta wskazuje godzinę 9.05 a pamięć tragedii wciąż jest żywa wśród mieszkańców. Do dziś Halifax wysyła w grudniu każdego roku ogromną choinkę dla mieszkańców Bostonu, bo to oni rzucili się po tragedii do pomocy Kanadyjczykom. Przez wiele miesięcy wolontariusze z Bostonu pomagali w szpitalach, wysyłali jedzenie i ubrania i stali się najbliższymi pomocnikami ofiar katastrofy.
Halifax odegrał też ważną rolę w innej tragedii - katastrofie Titanica. Statek zatonął niespełna 700 mil stąd i to tu przypłynęły szczątki ofiar i resztki statku. Ponad 150 osób pochowano właśnie tu, na cmentarzu miejskim. Nagrobki ustawiono w kształt dziobu statku.
Zwykle po kilku dniach spędzonych w Halifaxie, podróżnicy ruszają na objazd obłędnych krajobrazów parków i wybrzeży Nowej Szkocji. Tu mówi się Nova Scotia (z łaciny, by pogodzić Anglików i Francuzów). To kraina dla kontemplatorów. Puste, szerokie drogi kilometrami wijące się wśród skał, lasów i czystych jezior zmuszają do zatrzymania i refleksji. Czas płynie wolniej, naturalnie wchodzimy w tutejszy rytm dnia. Można spotkać niedźwiedzia, jelenia albo bobra. W każdym miasteczku czekają pyszne dania z homarów, które są tu tanie i popularne. W każdym porcie kołyszą się gotowe do wypożyczenia żaglówki i rowery wodne. Wybrzeże wyspy z każdej strony wygląda inaczej. Hall`s Harbour ma szeroką plażę patrzącą na ocean, gdzie można obserwować ogromne przypływy i odpływy. Zatoka Fort Royal jest bardziej turystyczna i pełna urokliwych, kolorowych domków, a południe wyspy, z niezwykłą latarnią morską w Peggy`s Cove uwodzi skalistym wybrzeżem i wygładzonymi, ogromnymi kamieniami. Stojąc na nich patrzymy na przepastny, ciemny Atlantyk. W Peggy`s Cove znajdziemy niewielką osadę portową, tak śliczną i kolorową, że można z każdej perspektywy robić zdjęcia i zawsze będą świetne.
Są też foodtrucki, gdzie można za kilkanaście dolarów zamówić słynną tu bułkę z homarem (pycha!) Trochę dalej na południe jest śliczne miasteczko Lunenburg, gdzie do dziś mieszka duża mniejszość niemiecka. Jak wiadomo, Kanada to kraj emigrantów. Na Nowej Szkocji znajdziecie takie osady jak New Germany czy na przykład New Albany. Kilka kilometrów od Lunenburga jest przepiękna zatoka Mahone Bay, gdzie mieszkańcy są chyba najszczęśliwsi na świecie a ich jedynym zajęciem jest strzyżenie trawników i ozdabianie domów. Są przemyślane i dopracowane, z kolorowymi kukiełkami, zabawnymi strachami na wróble, a przed Halloween zamieniają się w udawane potwory, topielice, zombie itp. W październiku i listopadzie nieodłączny widok stanowią też oczywiście dynie. Mieszkańcy Nowej Szkocji układają z nich niesamowite wzory i sprzedają przejezdnym plony z własnych ogrodów. No i syrop klonowy. Przebój całej Kanady, tu sprzedawany jest w co drugim domu.
Nowa Szkocja to idealne miejsce na wyprawę pod namiot lub kamperem. Ja wybrałam drugą opcję. Mój Volskwagen California 6.1 przejechał ze mną całą wyspę i sprawdził się idealnie. Wieczorem dobijałam do campingów, których tu wiele, i w ciągu kilku minut auto zamieniało się w domek z wygodnym do spania łóżkiem, lodówką, kuchenką i nawet zlewem. Campingi w Kanadzie są czyste i schludne i zwykle pięknie położone, nad jeziorami lub oceanem. Niestety nie każdy posiada wi-fi, w każdym razie nie ma go w każdym miejscu obozowiska. Ale taka jest Kanada, wybija nas z pędu i szalonego rytmu. Zmusza do refleksji i wyciszenia. Kto szuka ucieczki od szalonego świata metropolii, znajdzie tam ciszę i spokój. I po kilku dniach wśród czystych lasów i jezior, patrząc na ocean, usłyszy swoje myśli.
Agnieszka Prokopowicz