W tym artykule:

  1. Centrum miasta w romańskim stylu
  2. Błądzenie po Bukareszcie to dobry pomysł
  3. Modna część Bukaresztu
  4. Historyczna aleja z duszą Bukaresztu
Reklama

W słoneczne wiosenne popołudnie próbuję włączyć się do pieszego ruchu na zamkniętej w weekendy dla ruchu samochodowego Calea Victoriei, arterii przecinającej centrum Bukaresztu. Wśród nieśpiesznie spacerujących mieszkańców czuję się jak na festiwalu muzycznym. Z tą różnicą, że tłum nie zmierza do określonego celu, ale przelewa się po zakamarkach, wlewa do bram, gdzie ukryte są modne restauracje i bary.

Albo nagle zastyga przy sklepowych witrynach. W końcu i ja bezwiednie ustawiam się w kolejce, której początku nie jestem w stanie zidentyfikować, aż jej cel staje się jasny: są nim rożki wypełnione po brzegi kremowymi lodami, które – jak się okazuje – są rumuńską specjalnością. – Lody i kawę mamy lepsze od Włochów, wyjaśnia mi sąsiad z kolejki, a Velocità jest w tym całkiem niezła.

Lokalni smakosze stawiają poprzeczkę naprawdę wysoko. Lody o smaku słonego karmelu są najlepsze w moim życiu! I nie jest to chyba efekt kilkudziesięciominutowego oczekiwania. – Musisz jeszcze spróbować naszych eklerów – śmieje się mój nowy kolega. – Są o wiele lepsze niż w Paryżu. Oczywiście!

Centrum miasta w romańskim stylu

Spaceruję z tłumem w stronę centrum miasta, które pod każdym względem może konkurować z europejskimi stolicami. Imponujące kamienice z czasów belle époque (koniec XIX w.) odzyskały dawną świetność, a w architektonicznym kalejdoskopie wprawne oko może zauważyć zdobienia inspirowane arabskimi inkrustowaniami, neoklasycystyczne wykończenia i zabytki w stylu romańskim.

To jednocześnie spacer śladami rumuńskiej historii, zwłaszcza tej XIX-wiecznej. Mijam imponujący neoklasycystyczny budynek filharmonii, Ateneul Român i Muzeum Narodowe w dawnym klasycystycznym pałacu. Aż w końcu docieram do ikonicznego budynku CEC – symbolu belle époque, a dziś siedziby banku. Legenda głosi, że król Karol I, za którego czasów wzniesiono gmach, cenił punktualność, a wszystkie budowle wzniesione za jego rządów miały mieć zainstalowany zegar. Zabytkowego czasomierza dogląda rzeźba Demeter, bogini płodności i Merkurego – patrona handlu.

Kiedy patrzę na przesiadujących w kawiarnianych ogródkach mieszkańców Bukaresztu, mam wrażenie, że król Karol nie byłby zadowolony – nikt tu czasu nie liczy. Na stolikach pojawiają się kolejne kieliszki pinot noir, być może z domieszką bardziej pikantnego lokalnego szczepu fetească neagră. Bukareszt nie jest już Paryżem Wschodu, nowym Berlinem ani „miastem między dwoma światami”. Bukareszt w końcu jest sobą i celebruje to na każdym kroku.

Pojechałem pociągiem z Warszawy do Bukaresztu. Podróż rumuńską koleją to przeżycie jedyne w swoim rodzaju

Jak dojechać pociągiem z Polski do Rumunii i gdzie spać po drodze? W najnowszym Podcaście National Geographic Polska usłyszysz praktyczne wskazówki na zorganizowanie eurotripu w mniej oczywis...

Błądzenie po Bukareszcie to dobry pomysł

Najlepiej „zgubić się” w Bukareszcie, wypatrując wielowiekowych wpływów i śladów kultur oraz historii: ormiańskich, tureckich, rumuńskich, żydowskich czy wreszcie tych związanych z rządami komunistów. Często te światy są tuż obok siebie. Odrestaurowane kamienice w stylu belle époque i świecące pustymi oczodołami ruin opuszczone budynki.

Komunistyczne bloki i wciśnięte między zabudowania zabytkowe kościółki. Minimalistyczne kawiarnie i lokalne sklepy wielobranżowe, pod którymi panowie prezentując w cieplejsze dni gołe torsy, omawiają bieżące sprawy przy łykach piwa Ursus. I chociaż kolejne dzielnice odzyskują dawny blask, wśród bocznych uliczek łatwo zajść na podwórka, po których biegają kury i psy, a na balkonie wietrzy się pościel.

Kiedy szerokimi arteriami dojeżdżamy do Bulevardul Libertătii, rzeczywiście czuję się jak w Paryżu. Aż do momentu, gdy przed nami objawia się budynek parlamentu. Gmach o nierzeczywistych rozmiarach, który jest wytworem wyobraźni rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceauşescu. Żeby zrealizować swoją wizję, Ceauşescu nakazał zrównanie z ziemią historycznej części miasta – Uranus, już poranionej po trzęsieniu ziemi.

Zniknęło 19 cerkwi, 6 synagog, 3 kościoły i 30 tys. domów mieszkalnych. Powstał jeden monumentalny pałac o powierzchni 365 tys. m², gdzie wszystko miało być największe. Jest tu największy na świecie dywan i 480 żyrandoli, z których najcięższy waży… 5 ton! – Naprawdę nie wiem, po co komu 1,1 tys. pokoi – zastanawia się Ion, z którym zwiedzam Bukareszt. – Pewnie nawet Ceauşescu nigdy nie był we wszystkich. Dziś można zwiedzić fragmenty pałacu z przewodnikiem. Dyktator z żoną Eleną mieszkał tu aż do obalenia reżimu komunistycznego w 1989 r.

Modna część Bukaresztu

Zostawiamy parlament za sobą, kierując się w stronę odradzającej się dzielnicy Uranus, gdzie wyrastają modne miejsca. Jednym z nich jest restauracja Mahala założona przez celebrowanego szefa kuchni Petru Sorina Cucu. We wnętrzach inspirowanych folklorem lepiej smakują biały ser telemea i policzki wołowe z kremową polentą i czarną truflą z Transylwanii, w towarzystwie wina – oczywiście wyłącznie od lokalnych producentów. W restauracji słychać głośne rozmowy i wybuchy śmiechu wśród toastów, esencję rumuńskiego joie de vivre.

Radość życia, ironiczne poczucie humoru i odzyskana duma ze swojego dziedzictwa to motywy, które przewijają się w moich rozmowach z mieszkańcami Bukaresztu. W dzielnicach na obrzeżach centrum miasta mam wrażenie, że miasto wybucha kreatywnością.

Spacerując mieszkalnymi uliczkami: Popa Tatu, Transilvaniei czy Occidentului, co kilka kroków natykam się na ukryte w bramach restauracje z ogrodami w podwórkach kamienic, pracownie rzemieślników, sklepy z ceramiką i galerie.

W jednej z bram odkrywam galerię fotograficzną specjalizującą się w promowaniu młodych rumuńskich artystów, Centrul de Resurse în Fotografie. Prowadzi ją para pasjonatów zdjęć i oczywiście kawy podawanej tu w ceramicznej filiżance projektu zaprzyjaźnionej z galerią artystki. Zaledwie kilka kroków dalej odkrywam idealne miejsce na lunch, bistro Ou, gdzie w nowoczesnych wnętrzach można zjeść jajka na wszystkie sposoby i włoskie słodkie bułeczki maritozzo – na słodko z tradycyjnym kremem albo na słono z lokalnymi dodatkami. Wieczorem miejsce zamienia się w bar, gdzie bywają artyści.

Historyczna aleja z duszą Bukaresztu

Transformacja miasta w centrum kreatywności zaczęła się od jego serca – modnej nadal dzielnicy Lipscani, najstarszej w Bukareszcie. W XVI w. była ona znana pod szumną nazwą Wielka Aleja, chociaż dopiero zaczynali się tu osiadać kupcy i rzemieślnicy.

Klimatyczna ulica, na której poczujesz klimat Bukaresztu/fot. Getty Images

Reklama

Jednym z pierwszych był piekarz Jipa Vel Pitar, który w 1589 r. zagospodarował niewielki lokal na piekarnię. Niedługo dołączyli do niego inni. Wkrótce właśnie tutaj można było kupić cenne jedwabie, przyprawy z całego świata i lokalne produkty. Dziś w klimatycznych lokalach królują przytulne restauracje i bary w nowoczesnym wydaniu, ale spacer uliczką Strada Franceză to nadal podróż w czasie. Wąskie przesmyki między budynkami, które pamiętają XIII w., opierając się wszystkim przeciwnościom, jak w soczewce odbijają niezłomny charakter mieszkańców tego miasta. Bukareszt pamięta o historii, ale patrzy w przyszłość.

Reklama
Reklama
Reklama