Reklama

Błotni ludzie

Papua-Nowa Gwinea

Reklama

Swój wygląd zawdzięczają temu, że nigdy nie opanowali sztuki wojowania, a jako niezbyt rośli, nie wzbudzali też trwogi. Kiedy sąsiedzi uprowadzili z ich wioski kobiety, Błotni Ludzie (na poprzednich stronach) wyruszyli przez rzekę Asaro, aby je odbić. W odmętach pomieszali wojenne szyki, pogubili łuki i dzidy, a w końcu zaskoczyła ich noc. O brzasku zaczęli ostrożnie wychodzić na brzeg. Z błotnistej wody wynurzały się kolejne szare, sztywne z zimna postaci, które znikały w buszu, by zaraz pojawić się w wiosce swych wrogów. Ci zaś widzieli, jak kobiety rozmawiały z duchami i wraz z nimi odchodziły. Od tego czasu Błotni Ludzie zaczęli swoje „duchowe” konszachty wykorzystywać, rabując sąsiednie plemiona. Dziś coraz więcej mieszkańców doliny rzeki Asaro podaje się za Błotnych Ludzi, by przed turystami odegrać scenę sprzed lat.

Aborygeni

Australia

Dopiero w latach 60. XX w. wykreślono ich z Księgi Fauny i Flory, w 1984 r. uzyskali prawa wyborcze, za wieki prześladowań zostali przeproszeni w roku ubiegłym. Stanowią 2 proc. ludności Australii, mówią ok. 200 językami. Wspólna wszystkim aborygenom jest wiara w Czas Snu, który wyjaśnia wszystko: od stworzenia człowieka po pojawienie się samochodów. Jest to wartość intelektualna każdego plemienia, a jego członkowie jako jedyni mają dziedziczne prawo do opowiadania i malowania konkretnego Śnienia. Takiego jak to: „Wszystko spało, nic się nie poruszało. Pewnego dnia tęczowy wąż obudził się i wypełzł na ziemię. Tu błąkał się i żłobił trasę swojej wędrówki. Potem zawołał żaby i zaczął je łaskotać. Gdy żaby się śmiały, z ich brzuchów wylała się woda i wypełniła ślady zostawione przez węża. Tak powstały rzeki, potem wyrosła trawa, a Ziemią zawładnęło życie.”.


Wodaabe

Niger

Jedni z ostatnich nomadów w Afryce i na świecie przemierzają ze swoimi stadami tereny Nigru. – Żyjemy jak ptaki – mówią o sobie Wodaabe, nazywani także Bororo – co znaczy „ci, którzy się nie myją i żyją w buszu”. Swoje podłużne, pozbawione dachu „chaty” budują z kolczastych gałęzi. Kiedy wędrują w poszukiwaniu wody i pastwisk dla bydła, pozostawiają po sobie tylko ulotne ślady na piasku i obozowiska przypominające ptasie gniazda, które szybko pochłania busz.Wodaabe są bardziej tradycyjni niż religijni. Wierzą wprawdzie w siłę wyższą – Allaha, którego imię zapożyczyli od sąsiednich muzułmanów – ale też w złośliwe duchy buszu, dżinni. Jednak prawdziwą wartością jest dla nich tradycja. Dzięki niej istnieją. – Tradycja to szczęście, a potrzeba szczęścia to życie – mówią. We wrześniu, gdy kończy się pora deszczowa, Wodaabe spotykają się na konkursie piękności. Około tysiąca mężczyzn przez kilka dni tańczy, pobrzękując bransoletami kupionymi od Tuaregów, koczowniczego ludu Sahary, śpiewa, prezentuje biel zębów i białka czarnych oczu uwydatnione stosownym makijażem. Jurorki – młode dziewczyny – wybierają przystojniaka roku. Uroda, rzeczywiście niezwykła w tej grupie, jest tu ogromnie ceniona. W czasie uroczystości wiele kobiet znajdzie mężów lub kochanków, bo sferę intymną Wodaabe traktują dość swobodnie. Plemię praktykuje poligamię, a młode kobiety przed ślubem mogą uprawiać seks, kiedy i z kim chcą. Panowie mniej urodziwi też zakładają rodziny, tyle że aby ocalić związki, muszą przymknąć oko i zostać ojcami dzieci przystojniejszych kolegów. Pogodzenie się z tym faktem zapewne ułatwia osobliwy zwyczaj: w czasie dnia mężom nie wolno rozmawiać z żonami.

Mursi

Etiopia

Mieszkają nad dolnym biegiem rzeki Omo. Jej dolina od 200 lat pustynnieje, ale wciąż pozostaje wyjątkowym w skali kontynentu, fantastycznym skupiskiem różnorodnych afrykańskich „niecywilizowanych” plemion, wiodących życie jak ich przodkowie.

Mursi, których jest ok. 10 tys., są pasterzami. Bydło jest dla nich pożywieniem, a także środkiem płatniczym, za który na targach nabywają sorgo, fasolę, kukurydzę oraz alkohol. Od niedawna plemię ma też dodatkowe źródło dochodu – turystów. Odwiedziny w ich wioskach stały się bowiem jednym z żelaznych punktów wycieczek po Etiopii. Turyści chcą przecież zobaczyć nie tylko wielkie zwierzęta, ale też półnagich wojowników oraz ich kobiety z wargą rozciągniętą glinianą płytką – ostatnich afrykańskich dzikich. Mursi są jednym z najagresywniejszych plemion Czarnego Lądu. Żyjąc w bardzo niegościnnym środowisku, wszystko podporządkowali przetrwaniu. Podejrzewano ich o kanibalizm. Prawa własności nie uznają – kradną więc wszystko, co należy do obcych, a co wpadnie im w ręce. Chodzą nago, w czasie ceremonii zdobią ciała malunkami, mieszkają zaś w szałasach z gałęzi i trawy przypominających odwrócone ptasie gniazdo.

Ci dumni i wyniośli pasterze uważali się niegdyś za panów świata. Jednak wtedy ograniczał się on do doliny rzeki Omo. Dziś Mursi wiedzą już, że żyją na jego obrzeżach – zacofani i biedni. A jak powstaje symbol ich kultury? Otóż matki przecinają córkom dolną wargę, kiedy te mają 15–16 lat. Najpierw w ranę wkładają drewnianą zatyczkę, potem coraz szersze gliniane płytki. To okupiony bólem i niewygodą symbol dorosłości, gotowości do założenia rodziny. Ale też oznaka społecznego statusu. Im bowiem większa jest średnica krążka, tym wiyższej ceny (wyrażonej najczęściej w sztukach bydła) może się spodziewać ojciec dziewczyny od potencjalnego kandydata na męża.

Geneza „dziurawych warg” kobiet Mursi nie jest jasna. Według jednej z teorii takie okaleczenie miało czynić je nieatrakcyjnymi dla handlarzy niewolników. Jego ubocznym skutkiem okazała się konieczność... rezygnacji z pocałunków.


Yanomami

Ameryka Południowa

Biały świat dowiedział się o ich istnieniu dopiero w latach 60. XX w, ponieważ mieszkali z dala od szlaków wodnych, w górach Brazylii i Wenezueli, gdzie cieszyli się obfitością zwierzyny łownej i nie kąsały ich insekty gnieżdżące się w dolinach rzek. Szacuje się, że lud ten liczy dziś ok. 20 tys. osób.

Indianie Yanomami budują owalne domy średnicy 50 m, w których żyje kilkanaście lub kilkadziesiąt rodzin, a każda urządza się wokół własnego ogniska. Takie wioski przemieszczają się, uciekając przed wrogami, w poszukiwaniu kobiet lub zwierzyny. Yanomami umieją doskonale imitować odgłosy ptaków i zwierząt. Potrafią zdobywać ryby, zatruwając wodę roślinnymi wyciągami, a polują, używając strzał nasączonych kurarą. A że prowadzą ciągłe puszczańskie wojny podjazdowe, większość mężczyzn ma też na sumieniu ludzkie istnienia. Ciała zmarłych zawieszają nad ogniskiem, a gdy zostaną po nich gołe kości, członkowie rodziny nieboszczyka ścierają je na proszek i zjadają. To pozwala zmarłym przestać błąkać się po lesie i trafić do syna Pioruna. Ci, którzy na to nie zasłużyli, strącani są w przepaść wypełnioną gorącą żywicą.

Główną rolę w społeczności odgrywają szamani. Dzięki nim niebo nie spada na ziemię, kontrolują też siłę deszczu, pory wschodu i zachodu słońca, leczą chorych – ofiary ludzkiej i pozaludzkiej złej woli. Siłę do tych zadań czerpią, wdychając yakoanę – halucynogenny proszek z kory, pod wpływem którego „umiera ich wzrok”. Wtedy doznają wizjonerskiego transu. W takim stanie szaman może działać jak duch. Uwolniony od iluzji, w jakiej żyją zwykli ludzie, uzyskuje dostęp do esencji wydarzeń, do ich początku, może więc ingerować w nie i zmieniać ich bieg.

Nieńcy

Syberia

Nieńców jest ok. 41 tys., ale większość mieszka w miastach Kraju Krasnojarskiego, na rzecz którego rok temu zlikwidowano ich autonomię. Niewielu wciąż prowadzi tryb życia pradziadów. – Nieniec rodzi się na skórze renifera i owinięty w skórę umiera – mówią ludzie, którzy uważają się za najlepszych pasterzy tych zwierząt na świecie i z ogromnymi stadami przemierzają Syberię. W brezentowych domkach osadzonych na saniach jadą kobiety z dziećmi. Mężczyźni zajmują się stadem, a raz w roku każda rodzina odwiedza święte miejsce, gdzie składa w ofierze mięso renifera, wódkę i stare sanie. W szczególnie trudnych przypadkach poświęcają rzadkiego, białego renifera, którego nigdy nie używają do pracy. Ofiarne mięso jedzą sami (duchom wystarcza duch zwierzęcia), popijając wódką. Nieńcy, którzy nie ulegli prawosławnej chrystianizacji ani radzieckiej ateizacji, pozostali wyznawcami szamanizmu. Szamani wprowadzają się w trans przy niskich dźwiękach bębnów. Wtedy mogą połączyć się z duchami zaludniającymi trzy światy. Świat wysoki Num to siły jasności, świat środkowy należy do ludzi i zwierząt tundry, zaś w trzecim świecie, podziemnym, rządzi bóg Nga, a tamtejsi ludzie zwani Sichirtja wypasają mamuty. Podobno rosyjscy podróżnicy widzieli, jak szamani przebijali się mieczami, a swoim pomocnikom ucinali głowy, by zaraz przywrócić je na miejsce.

Reklama

Kilkanaście lat temu na nienieckich ziemiach odkryto złoża gazu i ropy naftowej. Szyby zaczęły dziurawić grunt, a ludzie wysysać „czarną krew podziemnego boga”. – Kiedy wypuścicie jego krew, nasz świat się zapadnie – mówią Nieńcy. Dzisiejsza rabunkowa gospodarka prowadzi ku katastrofie ekologicznej kraj, którego mieszkańcy przepraszali niegdyś każde drzewo, zanim odważyli się je wyciąć.

Reklama
Reklama
Reklama