Reklama

W tym artykule:

  1. Jak wspomnienie z dzieciństwa
  2. Ariake znaczy przedświt
  3. Błękit nieba i niezapomniany szlak
  4. Rowerem do zamku
Reklama

Z Krakowa wyruszamy na południe. Mijamy Rabkę i Nowy Targ, gdzie zostawiając sznur aut sunących w stronę Zakopanego, odbijamy na wschód. Po lewej łagodnie ciągnie się pasmo Gorców. Po prawej, choć stąd tego nie widać, wznoszą się tatrzańskie szczyty. Jest bardzo zielono.

Mijamy kolejne wioski: Waks­mund, Ostrowsko i Łopuszną, wreszcie parkujemy tuż obok kościoła we wsi Harklowa. Czeka już tu na nas pani Akiko. Przesiadamy się w auto z napędem na cztery koła. Chwilę później przecinamy Dunajec i wjeżdżamy na wąską i krętą drogę gruntową. Toczymy się po koleinach, kamieniach i skałach, a nasze głowy podskakują jakby zatknięte na sprężynach.

– Nie ma co walczyć z topografią i naturą. Najlepiej się poddać, płynąć jak strumień omijający miejsca, których nie potrafi pokonać, a rozpędzający się tam, gdzie jest na to przestrzeń – wyjaśnia z uśmiechem nasza gospodyni. Stosuję się do jej rad. Odpuszczam. Pozwalam ciału kołysać się i wibrować. Od razu czuję, jak znika napięcie.

Jedziemy przez gęsty las, w tunelu wyrąbanym wśród strzelistych świerków, krzewów i paproci. Mam wrażenie, że to brama do innego świata. Zupełnie jak w baśniach i powieściach fantasy. Wiem, że czeka nas tu coś wyjątkowego, ale jeszcze nie umiem wyobrazić sobie, co to będzie. Dla mnie to właśnie jest definicja prawdziwej przygody.

Jak wspomnienie z dzieciństwa

Wreszcie, 2,5 km dalej, drzewa rozstępują się i wtaczamy się na polanę. Przed nami wyrasta okazały budynek. Wybudowany z drewna, zwieńczony spadzistym, krytym gontem dachem, z rozłożystym tarasem, przeszkloną werandą i oknami, które obiecują niezapomniane widoki. Pensjonat Villa Akiko.

Otaczają nas cisza, spokój i zieleń. Powietrze jest czyste, orzeźwiające. Smakuje jak wspomnienie wakacyjnych wypraw z dzieciństwa. To pierwsze popołudnie chcemy spędzić w najbliższej okolicy. Najpierw jednak zanurzamy się we wnętrzu budynku. Od razu widać, że Polska łączy się tutaj z Japonią. W biblioteczce stoją książki w obu językach, a na ścianach obok dyplomu od cesarza przyznającego właścicielce zaszczytny Order Wschodzącego Słońca wisi dyplom polskiego Ministerstwa Sportu i Turystyki.

Rozgaszczamy się w pokojach. Łapiąc oddech po długiej podróży, spoglądam przez okno i przecieram oczy ze zdumienia. Na wprost wyrasta postrzępione pasmo Tatr. Majestatyczne wierzchołki wznoszą się niczym zaklęci w skałę rycerze ponad zielonymi koronami drzew. Z kolei z drugiej strony, gdzieś w dole, skrzy się tafla Jeziora Czorsztyńskiego, a za nim ciemną linią rysują się lesiste Pieniny.

Wychodzimy na rekonesans. Za radą naszej gospodyni zanurzamy się w okolicznym lesie pełnym świerków, jodeł, buków i brzóz. Zbieramy jagody, poziomki i maliny, których rośnie tutaj całe mnóstwo. Oddychamy głęboko, słuchamy śpiewu ptaków. Shinrin-yoku, czyli kąpiel leśna, to doskonałe lekarstwo na stres i zmęczenie.

Gdy pełni energii wracamy do pensjonatu, gospodyni zaprasza na kolację. Wybraliśmy menu japońskie. Grillowany łosoś, ryż, surówka z domowych warzyw, warzywa w tempurze i japońskie marynaty. A na deser… zestaw sushi. Po kolacji czas na rozmowy. – Odnalazłam to miejsce podczas spaceru z przyjaciółką ćwierć wieku temu – snuje opowieść Akiko Miwa. – Gdy tylko zobaczyłam tę polanę, wiedziałam, że chcę tu zamieszkać.

Start nie był łatwy. Akiko opowiada, jak z wielkim wysiłkiem usypywała w żlebie kamienie, by zbudować dojazd na posesję, a potem transportowała materiały budowlane. Na początku budowniczym gotowała po japońsku. Nie byli zbyt zadowoleni. Musiała więc przerzucić się na pożywne posiłki na bazie mięsa.

Budowa trwała kilka lat. Początkowo nie miał to być pensjonat, ale… jakoś tak wyszło. – Pierwsi goście pojawili się w 1993 r. – ciągnie pani Miwa. – Nie było ich wielu, ale wkrótce wieści o Japonce w Gorcach i Villi Akiko rozeszły się po całym kraju. Dziś mamy tutaj gości z Polski, Japonii i wielu innych państw. Wielu powraca co roku.

Nie tylko Wawel, Wieliczka i Ojców. Oto nieznane miejsca w Małopolsce, które warto odwiedzić

Oceniając województwo małopolskie w kontekście mnogości atrakcji turystycznych, łatwo można dojść do wniosku, że jest to jeden z najatrakcyjniejszych regionów w Polsce. Warto jednak wied...
małopolskie
Nie tylko Wawel, Wieliczka i Ojców. Oto nieznane miejsca w Małopolsce, które warto odwiedzić. fot. Getty Images

Ariake znaczy przedświt

Teraz Akiko Miwa prowadzi pensjonat wraz z córką Nobu. Obie urządziły nad Harklową małą Japonię. Nie tylko uprawiają japońskie rośliny i serwują posiłki z wyspiarskiej kuchni, ale organizują też japońskie festiwale i warsztaty. W okolicy obie panie stały się wręcz instytucją kulturalną.

Jakiś czas temu ich posesja zyskała nowy adres. Do nazwy wsi Harklowa dopisano Ariake 1. – Tak mówi się na porę, gdy kończy się noc i powoli zaczyna się przejaśniać, ale wciąż jeszcze na niebie srebrzy się księżyc – tłumaczy pani Akiko.
– Przedświt? – pytam.
– Dokładnie. Ariake wpisano nawet do oficjalnego rejestru polskich nazw geograficznych.

Jak wyjaśnia gospodyni, wybór nazwy nie był dziełem przypadku. Akiko urodziła się na południowej wyspie Kiusiu, nad brzegiem morza Ariake, a przed przyjazdem do Polski mieszkała w prefekturze Nagano, u stóp góry o tej samej nazwie.

Zapada zmrok. Wychodzimy na taras i rozkładamy się na leżakach. Ucichły ptaki i świerszcze. Można usłyszeć szelest liści i własny oddech. Nad nami rozpościera się świetlista kopuła nocnego nieba. Gwiazdy skrzą się i migocą, wydają się na wyciągnięcie ręki. Nagle jedna z nich zaczyna sunąć po niebie. Rozbłyska, po czym znika. Potem druga i kolejna.

Nad nami rozgrywa się niebiański spektakl. To Perseidy. Rój meteorów, który o tej porze roku dostrzec można z ziemi. Nigdy wcześniej nie widziałem ich tak wielu i tak wyraźnie jak teraz, na zboczu skąpanej w ciemności góry. Czuję się, jak zahipnotyzowany. Tracę poczucie czasu i dopiero chłód późnej nocy przypomina mi, że pora na odpoczynek.

Błękit nieba i niezapomniany szlak

O poranku, po pysznym śniadaniu, wyruszamy na szlak. Villa Akiko stoi w połowie zbocza. Właścicielka wskazuje dłonią dróżkę, która ma nas doprowadzić na trasę, i macha nam na pożegnanie. A potem japońskim zwyczajem czeka, aż znikniemy w gęstwinie lasu. Opuszczamy polanę i zaczynamy się wspinać stromą ścieżką. Otacza nas gęsta zieleń. W końcu docieramy do bitej drogi. Nad nami rozlewa się piękny błękit nieba. Odtąd szlak, wznosząc się i opadając, poprowadzi nas do celu.

Dwie godziny później, po ostatnim nieco stromym podejściu, stajemy przed betonowym cokołem z tabliczką „Turbacz, 1310 m n.p.m.”. Czas na odpoczynek. Posilamy się w schronisku i podziwiamy panoramę Tatr. Jest tak pięknie i spokojnie, że chętnie zostalibyśmy tu do nocy.

Ruszamy jednak w drogę powrotną, by zdążyć na posiłek u pani Akiko. Ledwie mijamy świerkowy las, gdy otacza nas stado owiec. Wygląda jak sunący po zielonej łące obłok. Po chwili wyłania się pasterz z psami. A zaraz potem znów jesteśmy sami. Wszystko dzieje się niespodziewanie i szybko. Gdyby nie charakterystyczny zapach i dochodzące z oddali beczenie, moglibyśmy pomyśleć, że nie działo się to naprawdę, tylko wyobraźnia spłatała nam figla. Kolejne dwie godziny spaceru mijają błyskawicznie.

Rowerem do zamku

Następnego dnia żegnamy się z paniami Akiko i Nobu. Ostatni rzut oka na polanę i Villę Akiko i zjeżdżamy kamienistą drogą w dół. To jednak nie koniec atrakcji. Parkujemy samochód na zachodnim krańcu Jeziora Czorsztyńskiego, w pobliżu miejsca, gdzie wpływa Dunajec.

Tu przesiadamy się na rowery i ruszamy dalej. Ścieżka, która biegnie wzdłuż brzegu akwenu, jest doskonale przygotowana. Równa, gładka i zaskakująco urozmaicona. Wznosi się i opada, meandruje, raz niemal styka się z linią brzegową, by po chwili się od niej oddalić. Zanurza się w zagajnikach i wynurza na łąkach. W pogodny dzień jazda tą trasą to przyjemność. Jej oficjalna nazwa brzmi „Wokół jeziora Czorsztyńskiego”, ale powszechnie nazywa się ją po prostu Velo Czorsztyn. Na objechanie całego zbiornika potrzeba kilku godzin. Do pokonania są 44 km. Można jednak podzielić trasę na odcinki i wybrać kilka z nich.

Piękne rowerowe szlaki/fot. Adobe Stock

Mijamy niewielkie przystanie i dzikie półwyspy. Krótki przystanek robimy przy bobrowisku, by z bliska przyjrzeć się żeremiom. Na dłużej zatrzymujemy się na jednej z plaż. Łapiemy oddech na leżakach, a potem zanurzamy się w chłodnych wodach jeziora. Po odświeżającej kąpieli ruszamy dalej. Cel już niedaleko. To zamek w Czorsztynie. Jego biała sylwetka, która wyrasta pośród drzew na skarpie, towarzyszy nam niemal przez cały czas. Na tle granatowej tafli wody i zieleni wokół wygląda bajkowo.

Docieramy na miejsce. Wybudowana w XIII w. warownia przez stulecia chroniła trakt handlowy z Krakowa do Budy. Przebywać mieli tu królowie Polski: Kazimierz Wielki, Władysław Jagiełło i Jan Kazimierz. Ten ostatni – podczas potopu szwedzkiego.

Reklama

Dziś zamek jest piękną i romantyczną ruiną. Przekraczamy bramę do zamku dolnego, a potem wspinamy się na ganek, gdzie stacjonowała zamkowa straż i działała kuchnia. Dalej schody prowadzą do baszty Baranowskiego (XVII-wiecznego starosty czorsztyńskiego). Z okien podziwiamy panoramę Gorców. Gdzieś w połowie zbocza znajduje się polana, a na niej „mała Japonia”. Choć dopiero co się pożegnaliśmy z paniami Akiko i Nobu, nie możemy się doczekać ponownego spotkania. Tęsknimy już za omotenashi, czyli japońską gościnnością w polskich Gorcach.

Reklama
Reklama
Reklama