W tym artykule:

  1. Różne twarze Kazimierza Dolnego
  2. Uliczki Kazimierza Dolnego
  3. Miejskie życie
  4. Artyści w Kazimierzu
Reklama

Jest takie czarno-białe zdjęcie w starym albumie. Koniec lat 50., młody mężczyzna niedbale oparty o burtę pali papierosa. Obok stoi mała dziewczynka z grzywką podkręconą według aktualnej mody w delikatną falę. Obydwoje patrzą na rzekę i powoli wyłaniające się na horyzoncie miasteczko. Kazimierz Dolny i miłość do tego miasta zawdzięczam swojemu dziadkowi. Zaszczepił ją mojej mamie w tamten letni dzień, podczas rejsu wycieczkowym stateczkiem po Wiśle.

Różne twarze Kazimierza Dolnego

Kazimierz to zapach starego, ciemnego drewna. Ciepłych, lekko wilgotnych, zmurszałych płotów, starych skrzypiących domów, drewnianych schodów i zabytkowych studni zbitych z ciemnych desek parujących w letnim słońcu czymś słodkim i zarazem lekko drażniącym. Lubię zaciągać się tym mdławo-cierpkim, trochę żywicznym tonem.

To miasto to także rzeka i piaszczyste łachy, które latem Wisła odkrywa kapryśnie wzdłuż obydwu brzegów. Stateczki wycieczkowe opływają je szerokim łukiem. Turyści z pokładów wypatrują nudystów. Pojedynczy plażowicze, ukryci pod parasolami wytarganymi tam z mozołem przez szerokie i parne nadwiślańskie rozlewiska, od niechcenia rzucają okiem znad gazety na kolejny mijający ich rejs.

Z tranzytowego radyjka sączy się leniwie „W życiu piękne są tylko chwile”, a twarz otwiera delikatny powiew wiatru. Wisła w Kazimierzu bywa jednak zdradliwa i niebezpieczna. Co roku wędruję wzdłuż wzgórz, w poprzek pól, rozstajami dróg, nadwiślańskim brzegiem i lessowi wąwozami. Tam, gdzie wciąż łąki, stare sady i pnący się w chmiel i wzgórza jesienią tonące w feerii i barw.

Skarpa w Dobrem otwierająca się zapierającym dech w piersiach widokiem na przełom Wisły. Męćmierz – stara osada flisacka z wiatrakiem górującym nad rezerwatem przyrody Krowią Wyspa, chatami krytymi strzechą i chylącym się od starości gołębnikiem. Ukryte gdzieś na Albrechtówce ruiny willi Stanisława Szukalskiego, artysty rzeźbiarza bywającego w Kazimierzu w latach 30. XX wieku. I cienisty wąwóz Głęboczyzna, bardziej znany jako Wąwóz Śmierci ze względu na położenie niedaleko cmentarza.

Największe miasta w Polsce pod względem liczby ludności. Zmiany na podium

Warszawa i Kraków to niezmiennie od lat największe miasta w Polsce pod względem liczby ludności. Awans na trzecią pozycję w ostatnim czasie zanotował Wrocław, który z zepchnął z podium ..
Największe miasta w Polsce pod względem liczby ludności
Największe miasta w Polsce pod względem liczby ludności (Fot. Grand Warszawski/Shutterstock)

Uliczki Kazimierza Dolnego

Kazimierz to dla mnie włóczenie się tymi samymi uliczkami: Krakowską, Lubelską, Nadwiślańską, Nadrzeczną, Sądową, Plebanka, Słoneczną, Szkolną. Zawsze tym samym szlakiem.

Każda z nich ma swoje kameralne piękno i historię do opowiedzenia. Na Szkolnej na przykład zazwyczaj jest cicho i pusto. Chociaż od rynku idzie się tam zaledwie kilka minut i mimo że nawet tu zaczęły docierać meleksy z turystami. W dużej mierze to jeszcze polna droga, której bieg wyznacza Grodarz, płynący niespiesznie strumyk. Pod drewnianymi płotami uginają się polne kwiaty, a małe przydomowe ogródki wypełnia ciepłe popołudniowe słońce. Figura Najświętszej Maryi Panny, ukryta we wnęce wapiennej fasady Willi Maria, czuwa nad krzewami kolorowych róż i rozsianych czerwonych maków.

Pomalowany na charakterystyczny zielony kolor drewniany pensjonat Willa Słoneczna, z wąską galeryjką na pięterku i girlandami pelargonii, wciąż wita letników, kontynuując przedwojenne tradycje. Berensówka i willa prof. Krwawicza, domy z niemal czarnego drewna na podmurówce z kontrastującego białego wapienia, przywodzą na myśl schroniska górskie. Na drugim końcu ulicy Szkolnej stoi na rozstaju dróg skromna kapliczka z Chrystusem Frasobliwym. Ponoć kiedyś w pobliżu znajdowały się miejskie szubienice.

Obok boisko szkolne ogrodzone białym wapiennym murem. W kamieniu odbite kształty muszli i jakichś pradawnych żyjątek. Jeżeli przyjrzeć się dokładniej, pomiędzy wapiennymi blokami niespodzianie wyłaniają się wmurowane fragmenty rozbitych macew – jedyny ślad po kirkucie założonym jeszcze w XVI w. i całkowicie zniszczonym przez hitlerowców w czasie II wojny światowej.

Są tu wciąż kocie łby. Choć uparcie zalewa je asfalt, konsekwentnie wypiera szara kostka brukowa, ruguje pozbawiony sentymentu postęp, ale nadal jeszcze gdzieniegdzie dudnią pod kołami i wykrzywiają stopy. Na Zamkowej, Krakowskiej, na Krzywym Kole. Tworzą chaotyczne, nierówne, skromne mozaiki polnych kamieni, piasku i trawy, granitu wyślizganego tysiącem wydeptanych kroków.

Miejskie życie

Latem Kazimierz to dla mnie także leniwe sączone piwo w kawiarnianych ogródkach na rynku i obserwowanie niekończącego się spektaklu. Słońca wędrującego po elewacji budynku Stowarzyszenia Architektów Polskich, turystów krążących tu i tam, bez celu, od kawiarni do kawiarni. Mieszkańców pędzących do swoich spraw, handlarzy pamiątkami, sprzedawców na cotygodniowym targu.

Kilka Romek krąży po rynku, niestrudzenie zaczepiając odganiających się od nich turystów. Wróżą z dłoni i z kart, czasem przeklną pod nosem nieudany biznes, a ich przekleństwo brzmi jak klątwa. Ktoś siedzi w oknie, karykaturzystka, chroniąc się od słońca pod kapeluszem z szerokim rondem, czeka na klientów.

Tym miastem zachwyca się cała Europa. Panujący tu klimat jest niepowtarzalny fot: Getty Images

Dzieci biegają, próbując uchwycić bańki mydlane mieniące się w słońcu tęczowym blaskiem. Mim z pobieloną twarzą puszcza oko i przedrzeźnia mijającego przechodnia. Po drugiej stronie ktoś żongluje płonącymi pochodniami, ktoś inny śpiewa piosenki Okudżawy. Czasem rynek przecina kordon pogrzebowy sunący z fary w kierunku cmentarza parafialnego po przeciwległej stronie miasteczka. Wtedy na chwilę gwałtownie milkną wszyscy, powietrze przecena miastowy dźwięk bijących dzwonów. Gwarny tłum zatrzymuje się mimowolnie w nieuchwytnym poczuciu przemijalności, by zaraz beztrosko ruszyć dalej.

Czasem jest pusto. Jakiś cień przemknie pod arkadami, skądś dobiegnie odległy śmiech i tylko na atramentowym niebie błyszczy księżyc. Jest też kawiarnia U Radka. W lecie ogródek z parasolami, zimą kameralne wnętrze: w środku lekki półmrok, światło dają tylko małe świeczki na ciasno rozstawionych stolikach przykrytych kordonkowymi obrusami pod owalnymi oknami i we wnękach ścian. Na ścianach freski Franciszka Starowiejskiego, Waldemara „Diabła” Wojczakowskiego, Daniela de Tramecoutra – kobiety ptaki o obfitych biustach i przerośniętych dziobach, wychodzona śmierć z różą w zębach, rozchwiany rynek kazimierski. U sufitu meksykański kapelusz, za barem kolekcja szklanych butelek coca-coli z powyginanymi fantazyjnie szyjkami, pod ścianą stare radioodbiorniki. Ostatnio był U Radka remont, ze ścian zniknęło dużo zdjęć, autografów, pamiątek wizyt znakomitych gości, pojawił się nowy bar, ale miejsce wciąż przyciąga gości.

Kazimierz to też komary – na nadwiślańskich bulwarach, na Dołach i na Górach, w dusznych, krętych wąwozach. W drodze na Albrechtówkę zwaną dawniej Kamienną Górą, na werandach. Latem rozmowy wśród miejscowych toczą się głównie wokół komarów. Tną czy nie tną, czy był już oprysk, ale że nic nie dał, w tym roku opryskiwali czymś innym, zima była słaba, ech, nie ma co gadać, nie wybiło.

Wieczorami nad Wisłą nietoperze zaś urządzają gargantuiczny żer, pikując i krążąc w bezszelestnym tańcu. Zrezygnowani amatorzy zachodów słońca już bardziej kompulsywnie niż w poczuciu skuteczności odurzają się antykomarowymi sprejami.

Artyści w Kazimierzu

Czasem jeszcze wracają do Kazimierza artyści, kontynuujący tradycje kolonii założonej tutaj w dwudziestoleciu międzywojennym przez Tadeusza Pruszkowskiego – malarza, pedagoga i krytyka sztuki. Nie tylko landszafty, Żyd z pieniążkiem i fluorescencyjne martwe natury sprzedawane na rynku, ale znów spontanicznie rozłożone sztalugi. Grono artystów związanych z Kazimierzem jest bardzo liczne – malarze, fotograficy, architekci, pisarze, aktorzy, muzycy. Wszystkich łączy wrażliwość na piękno tego wciąż prowincjonalnego miasteczka, które niezmiennie czaruje swoim malarskim urokiem, krajobrazem i architekturą.

Reklama

Kazimierz to światło, mgły i babie lato. Spotkania i długie rozmowy. To rdzawe dachy ciasno przytulone do siebie w zieleni okolicznych wzgórz, to skrząca się w słońcu biel wapiennych murów, to srebrzysto-błękitna wstęga rzeki. Kazimierz Dolny to wiosna, lato, jesień, zima. To kolejne lata, kiedy wciąż nieznużenie tu przyjeżdżam, żeby znowu chodzić tymi samymi wydeptanymi drogami, żeby znów siedzieć w tej samej kawiarni na rynku. To miłość, którą zaszczepiam swojemu synowi.

Reklama
Reklama
Reklama