Tramwaj 28 jest żółty, zabytkowy i skrzy piący. Ten sam, który można zobaczyć na pocztówkach, magnesach na lodówkę czy w filmie Wima Wendersa Lisbon Story. Przejeżdża obok XII-wiecznej katedry Najświętszej Maryi Panny, znanej jako Sé, mija najsłynniejszy taras widokowy Portas do Sol. Wspina się brukowanymi uliczkami, tak wąskimi, że co chwilę musi robić przystanek – na przepuszczenie samochodów, a nawet pieszych. Na przykład mnie – bo zdecydowałem się na podejście do Zamku św. Jerzego o własnych siłach. Idę przez najstarszą i wciąż najbiedniejszą dzielnicę miasta. Alfama jako jedyna przetrwała potężne trzęsienie ziemi, które w połowie XVIII w. zniszczyło Lizbonę. W końcu docieram na szczyt, czyli do mauretańskiej twierdzy z XII w., z której roztacza się widok na stolicę Portugalii.

Reklama

Wieczór spędzam w Bairro Alto. I dopiero teraz czuję, że jestem w kraju gorącokrwistych południowców. Senna za dnia dzielnica wieczorem zamienia się w ogromny, tętniący życiem klub. Każde drzwi to inna knajpa. Siadam w jednej z nich i popijając piwo, słucham przechadzającej się między stolikami pieśniarki. Śpiewa a cappella, nie zwracając uwagi na klientów baru. To melancholijne fado, portugalski blues wywodzący się z portowej lizbońskiej biedoty. Muzyka przeżywa renesans i można ją usłyszeć w wielu miejscach na świecie. Nigdzie nie brzmi jednak tak szczerze i prawdziwie jak u źródeł.

ODKRYWANIE ODKRYWCÓW

Ocean czuć w Lizbonie na każdym kroku. Może to morska bryza, którą wyczuwa się nawet w głębi miasta? Może wszechobecne azulejos, czyli ceramiczne płytki z marynistycznymi wzorami przypominające o zamorskich podbojach Portugalczyków? A przecież stolica Portugalii leży nad słodką rzeką Tag, a nie słonym Atlantykiem. Aby dotrzeć do oceanu, trzeba przejść dalej, na przedmieścia Lizbony.

Port w pobliskim Belém pięć wieków temu żegnał wyruszającego w podróż Vasco da Gamę. Poszukujący morskiej drogi do Indii Portugalczyk zapoczątkował całą epokę wielkich odkryć. Pozwoliły one nie tylko rozwinąć światowy handel, ale też dały ludzkości dokładniejszy obraz geografii naszego globu. Za da Gamą poszli kolejni – dziś o tych wielkich Portugalczykach przypomina wybudowany w 1960 r. pomnik Odkrywców. Na cokole stoi m.in. Ferdynand Magellan, który jako pierwszy opłynął kulę ziemską, oraz Henryk Żeglarz, portugalski król, który zamienił swoją ojczyznę w kolonialne imperium, protektor podróżników. Portugalczycy wciąż się nimi czują. Bo chyba o tym właśnie świadczy niewiarygodna ilość map, globusów, starych kompasów i marynistycznych obrazów nie tylko w sklepach z pamiątkami i w restauracjach dla turystów, ale i na pchlich targach i w podłych knajpach.

Ale to nie wszystko, co Belém ma do zaproponowania przybyszowi. W tutejszym klasztorze Hieronimitów pochowano narodowego wieszcza Luísa de Camoesa, którego Luzytanie są dla Portugalczyków tym, czym Pan Tadeusz dla Polaków. Nieopodal stoi wieża Torre de Belém, kiedyś więzienie, dziś miejsce pielgrzymek turystów. Z Belém wywodzi się wreszcie słynny przysmak Portugalii – kremowe babeczki pastel de nata.

Ruszający na podbój świata odkrywcy wypływali z Lizbony Tagiem na zachód, gdzie rzeka wpada do Atlantyku. Ja również opuszczam stolicę w tym kierunku. Podmiejski pociąg w kilkadziesiąt minut dojeżdża do Cascais. Wysiadam jednak stację wcześniej, w Estoril. Obie miejscowości łączy nadmorska promenada, której mieszkańcy używają jako ścieżki zdrowia. Biegają, pedałują, korzystają z ustawionych po drodze przyrządów gimnastycznych. Ci leniwsi przesiadują w kawiarniach. W końcu i ja się poddaję. Bo czy może być coś przyjemniejszego niż kawa z widokiem na ocean? Portugalczycy po prostu kochają czarny napój i czują się największymi ekspertami w tej kwestii na świecie. Zapomnijmy więc o latte, cappuccino, espresso – Portugalczycy piją czarną bicę, rozcieńczone pingo lub mleczne galao. Wybieram to ostatnie, z cukrem, i z zachwytem obserwuję fale rozbijające się o nabrzeże.

Dawniej Estoril było zwykłą wioską rybacką. Z czasem uroki życia z dala od gwaru wielkiego miasta doceniać zaczęli kolejni bogacze. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dziś to małe Monte Carlo. Centralny punkt stanowi ogromne – największe w Portugalii – kasyno. Wokół niego wyrosły luksusowe hotele i eleganckie restauracje. Brakuje tylko bolidów Formuły 1 – choć te ostatnie jeszcze niedawno ścigały się na tutejszym torze.. Tablica zwiastująca kraniec Estoril oznacza równocześnie początek Cascais. Miasto jest celem weekendowych wypadów co bogatszych mieszkańców Lizbony. Eleganckie restauracje, marina, knajpy, w których kelnerzy mówią wszystkimi językami świata... Nie, to raczej nie spuścizna odkrywców, a cecha dobrych handlowców. I rzeczywiście, aż chce się wydawać tu pieniądze.

DOSIĄŚĆ FALI

Zachłysnąwszy się podmiejskimi luksusami regionu Lizbony, ruszam na północ, do Nazaré. To mała rybacka osada leżąca w połowie drogi z Lizbony do Porto. I tak jak Belém znaczy tyle co Betlejem, tak Nazaré to nic innego jak po portugalsku Nazaret. Skąd te nazwy? W przewodnikach można przeczytać o cudownych figurkach przywiezionych z Ziemi Świętej, poukrywanych w tutejszych grotach. Dziś jednak więcej niż pielgrzymów jest tutaj surferów.

I to tych najlepszych! Fale są bowiem tu tak wysokie, że ślizgać się po nich mogą tylko zawodowcy (zwykli śmiertelnicy surfują w oddalonym kilkadziesiąt kilometrów Peniche). W pobliżu Nazaré po dnie Atlantyku ciągnie się jedyny w swoim rodzaju kanion – długi na ponad 140 km, głęboki na 5 km. To dzięki niemu docierające do wybrzeża fale wypiętrzają się na wysokość kilkunastopiętrowych wieżowców. W zeszłym roku Amerykanin Garett McNamara dosiadł wysokiej na 24 m fali – podobno najwyższej zmierzonej w historii ściany wody, na której udało się popłynąć na desce. Dzięki temu miasteczko stało się sławne na cały świat (wyczyn można zobaczyć na YouTubie). Jedna z dwóch plaż w Nazaré, ta północna, bardziej dzika, została za to nominowana przez producenta sprzętu wodnego, firmę Billabong, do surferskiego Oscara. Podchodzę do brzegu. Fale są tak wysokie, a woda tak zimna, że o pływaniu muszę zapomnieć. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zgubić się w siatce równoległych i prostopadłych uliczek, równomiernie schodzących w stronę południowej plaży. Wśród spacerowiczów najwięcej jest starszych pań. Nie sposób oderwać od nich wzroku! Otóż nazarejskie seniorki noszą się bardzo młodzieżowo: odsłaniająca kolana spódniczka, grube podkolanówki. Do tego elegancka chusta na głowie. Wszystko w stonowanych kolorach i szarościach, aczkolwiek to chyba przejaw skromności, a nie zamiłowań do żałoby. Taki jest po prostu ludowy strój kobiet z Nazaré. Panie muszą być z niego dumne, skoro ubierają się tak na co dzień.

Jeśli jestem w osadzie rybackiej, nie mogę nie spróbować ryb. Portugalski numer jeden do sardynki. Ryby są duże, o wiele większe od tych, które znamy z polskich sklepów. Lepiej nie jeść ich w całości, lecz wcześniej wypatroszyć. Zamawiam wersję grillowaną... Jest świetna! A to dopiero przystawka. Główne danie dziś to miecznik, duży drapieżnik łowiony w tutejszych wodach. Nawet nie pytam, czy jest świeży. Tuż po moim zamówieniu kucharz wyszedł na zakupy do portu. Wrócił kwadrans później z torbą pełną ryb. I jak tu nie piać z zachwytu? Wszystko popijam vinho verde, lekko gazowanym winem z młodych winogron. Bo choć Portugalia słynie ze wzmacnianego, 20-procentowego portwajnu, to na miejscu dużo częściej trafimy tu właśnie na schłodzony zielony trunek z regionu Minho. Miasteczko żegnam ze szczytu klifu górującego nad osadą. Można tu wjechać kolejką lub autem, można wejść na piechotę. Na górze stoi latarnia morska. Pomalowana w biało-czerwone pasy, wyjątkowo niska i niepozorna. Trudno uwierzyć, że jej wskazaniom życie zawierzali kapitanowie transatlantyków.

MIŁOŚĆ PO PORTUGALSKU

Przedzieram się krętą drogą w głąb lądu. To tu, na pagórkach dystryktu Leiria, stoczono jedną z najważniejszych bitew w historii Portugalii. Był rok 1385. Armia kastylijska wtargnęła na terytorium króla Jana I Wielkiego i szła na Lizbonę. Portugalczycy stawili im czoła nieopodal wsi Aljubarrota. Choć było ich dwa razy mniej niż Kastylijczyków, po kilku godzinach krwawej bitwy obrońcy otoczyli wojska hiszpańskie.


Bitwa obrosła legendą, a dziś czerpie z niej turystyka. Jej najważniejsza spuścizna to ogromny klasztor Matki Boskiej Zwycięskiej będący wotum wdzięczności. Widać go już z drogi łączącej Leirię z Alcobaçą. Wychyla się zza zakrętu, gdy prowadząca nasypem szosa doprowadza w końcu do samej Batalhi. Monumentalna budowla powstawała ponad 150 lat, a każdy kolejny władca dokładał do niej swoje trzy grosze, zwłaszcza jeśli chciał się pochwalić kolejnymi zamorskimi wyprawami. W efekcie powstał budynek gotycki z elementami orientalnymi i marynistycznymi.

Jeszcze większe wrażenie robi na mnie jednak klasztor w Alcobaça, w środkowej Portugalii. W XII w. stanął tu kościół na pamiątkę rozbicia Maurów, który z czasem zamienił się w potężny monastyr Cystersów. Często gościli tu władcy i dostojnicy z dworu w Lizbonie. Jeden z nich został tu zresztą do dziś (patrz marmurowy sarkofag w głównej nawie klasztoru). I to właśnie on jest bohaterem najgłośniejszego portugalskiego romansu. Historia tutejszych Romeo i Julii jest mocno bulwersująca. Oto bowiem syn króla Alfonso IV, Piotr, zakochał się w Hiszpance Ines de Castro, jednej z dam dworu swojej żony Konstancji. Przyszła królowa szybko jednak została pochowana, a Piotr natychmiast związał się z Ines. To nie spodobało się ojcu, który w obawie przed zwiększonymi wpływami Hiszpanów kazał nową synową zamordować. Po śmierci Alfonsa Piotr koronował zmarłą żonę. Dosłownie, czyli ekshumował jej zwłoki, ubrał w królewskie szaty i posadził na tronie. Historie tragicznych miłości zawsze miały wzięcie, zwłaszcza jeśli dotyczyły wyższych sfer. Ta szczególnie spodobała się romantykom całej Europy, a potem także m.in. Młodej Polski. Oszalał z bólu, krwi toczył szkarłaty / Kąpał się we krwi – więził, ścinał, palił / A potem kamień grobowy odwalił / I stroił trupa w swe królewskie szaty / I do sewilskiej wiódł tronowej sali / By dłoń szkieletu możni całowali – pisała polska poetka Kazimiera Zawistowska w wierszu Inez de Castro. I nawet jeśli całe to love story jest bujdą, to i tak ciarki przechodzą mnie po plecach, gdy stoję w zimnych murach klasztoru nad ułożonymi obok siebie sarkofagami kochanków.

PORTO Z PORTO

Z Alcobaça jadę do Porto. Położone nad rzeką Duero jest drugim co do wielkości miastem w Portugalii. Oglądam je z perspektywy nadrzecznej Ribeiry. I podziwiam przede wszystkim mosty. Zbudowano ich tu sześć, a każdy z nich jest perełką architektoniczną. Ten najładniejszy i najbardziej charakterystyczny – Ludwika I – ma dwa poziomy. Dołem jadą auta, kilkadziesiąt metrów nad nimi metro. Zaprojektowany przez ucznia Gustave'a Eiffla most przypomina położoną na boku paryską wieżę. By wspiąć się na górną kondygnację, pokonuję schody 50-metrowej wysokości. Nagroda za wysiłek jest niebywała – z górnego poziomu roztacza się imponujący widok na Duero, kryte czerwoną dachówką domy starej dzielnicy Porto oraz położone na drugim brzegu rzeki miasto Vila Nova de Gaia. To właśnie z niego wywodzi się słynne na cały świat wino. Z przęsła kieruję się więc prosto to jednej z winnych piwniczek.

PORTUGALIA - NO TO W DROGĘ

INFO

Powierzchnia: 92 931 km2.

Ludność: 10,7 mln.

Języki: portugalski.

Religia: katolicyzm.

Waluta: euro, 1 euro = 4,3 zł.

CZAS: 9 DNI

KOSZT: 3 TYS. ZŁ


Portugalia jest przystępna przez cały rok, choć na wiosnę i jesienią mogą zaskoczyć nas deszczowe dni. Im bardziej na południe, tym cieplej. Klimat w regionie Algarve przypomina hiszpański. Atlantyk jest zimny przez cały rok – nie wchodźmy do oceanu bez pianki.

Samolotem: są trzy międzynarodowe lotniska: w Lizbonie, Porto i Faro. To ostatnie obsługiwane jest przez tanie linie lotnicze. Bezpośredni bilet z Warszawy do Lizbony kosztuje 600–800 zł w dwie strony. Czas przelotu bez przesiadki to 4,5 godz.

Samochodem: Odległość z Polski do Portugalii to ponad 3 tys. km. Podróż autem zajmie nam półtorej doby ciągłej jazdy.

Najprościej jeszcze na lotnisku wynająć samochód i na dwóch, trzech bakach paliwa objechać całą Portugalię. Za małe auto zapłacimy około tysiąca złotych za tydzień.

W Algarve warto skorzystać z pociągu jadącego wzdłuż południowego wybrzeża (np. z Lagos do Taviry), wysiadając na kolejnych stacjach w malowniczych nadmorskich miejscowościach.

Choć mówi się, że na portugalskich drogach rządzą tzw. domingueros, czyli niedzielni kierowcy, to jednak jest bardzo bezpiecznie.

Lepiej nie zapuszczać się po zmroku do Alfamy – starej dzielnicy Lizbony.

Cena prywatnej wizyty u lekarza wynosi ok. 80 euro. Za poradę w przychodni publicznej dorosły pacjent wnosi opłatę ok. 5 euro. Wskazane jest wykupienie dodatkowego indywidualnego ubezpieczenia. Osoby posiadające ważną Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego (EKUZ) mogą w nagłych przypadkach korzystać bezpłatnie z publicznych placówek opieki zdrowotnej.

NIEPEŁNOSPRAWNI

Osobom niepełnosprawnym ruchowo może być ciężko zwiedzać położoną na wzgórzach Lizbonę. W całym kraju jest jednak dużo ułatwień dla osób na wózkach. www.accessibleportugal.com

Portugalia leży w innej strefie czasowej niż większość Europy. Zegarki należy cofnąć o godzinę w stosunku do czasu w Polsce.

Pamiętajmy o sjeście. Jeśli nie zdążymy zjeść lunchu do wczesnych godzin popołudniowych, przez większość dnia będziemy głodni – prawie wszystkie restauracje otwierają się dopiero wieczorem i działają do późna w nocy.

Vinho verde, czyli portugalskie wino zielone, w kilku odmianach można kupić w wielu polskich supermarketach. Cena: ok. 30 zł.

Fado, czyli muzyka, której celem jest wzbudzenie w słuchaczach smutku. Płyty współczesnych wykonawców, takich jak Mariza czy Dulce Pontes, kupimy także w Polsce.

Ambasada Portugalii w Warszawie, ul. Ateńska 37, 03-978 Warszawa, tel. 22 511 10 10, 22 511 10 11, 22 511 10 12, embaixada@ embport.internetdsl.pl;

Ambasada RP w Lizbonie, Avenida das Descobertas 2, 1400-092 Lisboa, tel: +351 21 304 14 10, faks: +351 21 304 14 29, lizbona.amb. sekretariat@msz. gov.pl

magicseaweed.com/ Spain-Portugal-Surf-Forecast dla surferów. Prognozy pogody, przewodniki po plażach;

pousadasjuventude.pt – schroniska młodzieżowe, odpowiednik tych PTTK.

3 SPOSOBY NA PORTUGALIĘ

Publiczna sieć hosteli Pousadas de Juventude. Rozsiane po całym kraju, od 10 euro w sali wieloosobowej do 35 za dwójkę z łazienką.

Hotele i hostele w dzielnicach Chiado i Baixa w Lizbonie. Dwuosobowy pokój kosztuje ok. 50 euro.

Hotel na zamku w Óbidos, 90 km od Lizbony. Cena od 200 euro za dwuosobowy pokój za noc.

Kawa i babeczka z kremem pastel de nata. Za taki podwieczorek zapłacimy nie więcej niż półtora euro.

Specjał portugalskiej kuchni, czyli bacalhau de nata – dorsz z ziemniakami i wino, w zestawie za 15 euro.

Restauracja Bica do Sapato w Lizbonie. Do 50 euro za obiad.

ROZRYWKA Całonocna zabawa w barach dzielnicy Bairro Alto w Lizbonie.

Surfing na falach Atlantyku. Za 20 euro wypożyczymy w nadmorskich kurortach na pół dnia deskę i piankę ochronną do pływania.

Reklama

Kasyno w Estoril, jedno z największych w Europie. Uwaga, to miejsce wciąga.

Reklama
Reklama
Reklama