"W Tybecie wielu rzeczy nie wolno robić." Opowieść o podróży do zakazanego kraju
Było nas stać na 7 dni w Tybecie. Wybraliśmy najtańszą opcję, czyli obowiązkowy pakiet: samochód, przewodnik, kierowca. Do tego bilety na pociąg, noclegi, wyżywienie i nerwy.
Podróż dookoła Azji miała swoją cenę, ale nie o pieniądze tu chodzi. Z kserokopią pozwolenia na wjazd do Tybetu wsiedliśmy do pociągu, który robiąc pętelkę, miał zawieźć nas do Lhasy. Pociąg do Tybetu... Może trudno go sobie wyobrazić, ale nie jest wcale pociągiem widmem. Kolej tybetańska działa od 2006 r., jej budowa została szeroko oprotestowana przez organizacje działające na rzecz ochrony Tybetu i jego kulturowego dziedzictwa. Według nich linia kolejowa mogłaby się przyczyniać do sprawnego przenikania ludności chińskiej do tego miejsca i tym samym wynaradawiania Tybetańczyków. Prawdą jest, że pociąg przewozi sporo pasażerów. Są to nie tylko Chińczycy, ale też turyści.
Ci ostatni wsiadają zwykle w Chengdu, w prowincji Syczuan, by odbyć prawie 50-godzinną podróż przez rozległą Wyżynę Tybetańską. Choć zaczyna się niezbyt ciekawie, już po chwili zachwyca wspaniałym pejzażem, w którym dominują góry i błękitnookie jeziora.
TYBET WITA
Pociąg kończy bieg w Lhasie, stolicy tego podniebnego królestwa. Na dworcu nie wolno się zasiadywać. Dlaczego? – bo nie. W Tybecie wielu rzeczy nie wolno robić. Dworzec jest otwarty tylko wtedy, kiedy przyjeżdża lub odjeżdża pociąg. Musimy szybko wyjść z poczekalni, przed którą stoi nasz przewodnik, wymachując kartką z jednym z naszych nazwisk. Dlaczego wybrał najtrudniejsze i najdłuższe? Jak nakazuje tradycja, jesteśmy witani po buddyjsku – każdy dostaje białą katę, czyli specjalną długą szarfę z wytłoczonym wzorem. Oto naprawdę jestem w Tybecie.
STOLICA DACHU ŚWIATA
Lhasa leży na 3490 m n.p.m. Jej centralnym punktem jest Jokhang – najstarsza i najważniejsza buddyjska świątynia w tym rejonie świata. Ciągną do niej rzesze pielgrzymów, by modlić się w dziwnym, nieznanym mi języku. Świątynię otacza ulica Barkhor, pełna straganów z materiałami, „dewocjonaliami”, pamiątkami, koszulkami, masłem z mleka jaka czy zieloną herbatą. Po tej ulicy nie można chodzić według własnego uznania, lecz w pewien ściśle określony sposób. Trzeba mianowicie poruszać się zgodnie z ruchem wskazówek zegara – nie należy więc wracać do przegapionego straganu, lecz być czujnym przy następnym okrążeniu.
Czujne są również wojskowe patrole ulokowane na rogach ulic i na dachach domów. Pod ich uważnym okiem na pewno nie wybuchnie żadne powstanie.
Chińszczyzna wlewa się do Lhasy z całą swoją plastikową tandetą i wypełnia nowszą część miasta. Stolica została „zchińszczona”. W drodze do pałacu Potala mijamy sklepy z chińskimi towarami, chińskie restauracje, chińskie szyldy. Lhasa zamienia się w kolejne chińskie miasto. Chińczycy wprowadzają tu swoje porządki, poza tym zasiedlają tybetańską ziemię. Coraz więcej Chińczyków Han przyjeżdża tu do pracy.
TYBETAŃSKA TOŻSAMOŚĆ
Pałac Potala dumnie góruje nad miastem. Jest reliktem minionej epoki, kiedy to przebywał w nim duchowy przywódca Tybetu, dalajlama. Teraz funkcjonuje jako muzeum. Grube sznury i kuloodporne szyby odgradzają zasmucone wizerunki Buddów. Tysiąc komnat kryje swoje tajemnice za grubymi ścianami. Nikt ich nie odwiedza – nie wolno. Zwiedza się tylko czerwoną część, czyli 20 pomieszczeń. Czas jest ograniczony: godzina od momentu skasowania biletu. Nie wolno filmować, fotografować, dotykać. Nic nie wolno. Ale do pałacu przychodzą Tybetańczycy. Z różańcami w dłoniach cicho przemierzają dostępne pokoje. Dla nich pałac Potala to wciąż święte miejsce, symbol religijnej i narodowej tożsamości.
AUTOSTRADA PRZYJAŹNI
Opuszczamy Lhasę rankiem i zmierzamy ku granicy z Nepalem. Autostrada Przyjaźni, Friendship Highway, wije się wśród pagórkowatych przestrzeni, ponad lazurowymi jeziorami. W najwyższym punkcie, na przełęczy Gyatso, wspina się na ponad 5000 m n.p.m. Droga jest swego rodzaju punktem widokowym, bowiem z okna samochodu można podziwiać krajobrazy, tradycyjne tybetańskie budownictwo, stada zwierząt i miejsca religijnego kultu.
Zatrzymujemy się nad jeziorem, którego woda ma kolor tak intensywny, że aż kręci się w głowie. Następnie dojeżdżamy do miasta Gyantse, w którym znajdują się klasztor i wielka stupa. Otacza je fort zdobyty w 1904 r. przez Brytyjczyków. W walce poległo wielu Tybetańczyków – nic dziwnego, bronili się głównie modlitwą. Straty po stronie brytyjskiej wyniosły raptem cztery osoby. Na pamiątkę tych wydarzeń postawiono pomnik z napisem głoszącym, że w tym miejscu Tybetańczycy dzielnie bronili chińskiej ziemi.
Noc spędzamy w Shigatse, dziwnie spokojnym mieście, które sprawia wrażenie wyludnionego. Tam rankiem zaobserwowaliśmy niezwykłe urządzenie do gotowania wody: statyw z aluminiowym talerzem „satelitarnym” i czajnikiem. Talerz odbijając ciepło promieni słonecznych, ogrzewał wodę. Genialne w swej prostocie i pewnie dlatego niesamowicie tutaj popularne.
EVEREST W BLASKU SŁOŃCA
Po całym dniu podróży dzień powoli chyli się ku wieczorowi. Wjeżdżamy do Tingri. Kilka domków w tybetańskim stylu. Nic więcej. Ale wystarczy wyjść na równinę za wsią. Stamtąd rozciąga się widok na masyw Everestu. Ostry szpic najwyższej góry świata wbija się w blednący błękit nieba. Zachodzące słońce oświetla nieskazitelną biel śniegowej czapy. Everest pozuje jak najlepsza modelka.
Poranek, różowiące się nad górami niebo i skostniałe od zimna palce rozpoczynają nasz ostatni dzień w Tybecie. Droga do granicznego miasta Zhangmu wiedzie wśród ośnieżonych szczytów. W pewnym momencie kończy się asfalt i jedziemy rozkopaną szutrową drogą. W Zhangmu nasz samochód utyka w korku, bierzemy więc plecaki i idziemy w kierunku widocznego w oddali Mostu Przyjaźni, który łączy Tybet z Nepalem. Nad mostem powiewają dwie flagi, tworząc tym samym ładny kadr. Uwieczniam go na fotografii. Niestety zdjęcie zostaje odesłane w cyfrowy niebyt. Celnik każe sobie pokazać aparat, włącza go i usuwa plik – mimo naszych próśb, które szybko przeradzają się w awanturę.
Odprawiamy się i wkraczamy do Nepalu. Zakazany kraj zamyka za nami swoje wrota.
INFO TYBET
Dojazd: najprościej – samolotem do Chengdu w Chinach, później pociągiem do Lhasy (ok. 350 yanów za hard sitter).
Wiza: konieczna chińska wiza (220 zł): www.chinaembassy.org.pl. Jeśli podróżujemy przez Nepal, potrzebna dodatkowo wiza nepalska (25 dol., do kupienia na lotnisku).
Noclegi: np. Lhasa International Youth Hostel, nocleg w dormitorium 60 yuanów.
Warto wiedzieć: najtańszy pakiet do Tybetu (samochód, kierowca, przewodnik) kosztuje ok. 2 tys. yuanów (bez noclegów, wyżywienia, biletów wstępu). Zwiedzanie pałacu Potala to wydatek ok. 100 yuanów.
Waluta: yuan (CNY);
Anna Dąbrowska, 2011