Reklama
Zaplanuj pobyt w Bułgarii

Reklama

Zawsze wracam do Czepełare, urokliwej miejscowości położonej wysoko nad rzeką Czają, gdzie stoi mój rodopski dom. Już pierwszego dnia odwiedzają nas krewni i znajomi z darami. Przynoszą kiseło mljako dla dzieci, konfitury z górskich poziomek, domowe masło, soki. „Ty nic się nie zmieniasz, nie starzejesz się”, pada zawsze, „ale dzieci wyrosły”.

Pytam, co słychać, co wybudowano, kto sprzedał swoje ziemie, kto umarł w czasie, kiedy mnie nie było. „Ostatni czas był ciężki,” słyszę, „mnóstwo ludzi wymarło. To pewnie przez zanieczyszczenia i smog. Albo przez tamto zdarzenie z popem”. Wiem, o czym mówią. Kilka lat temu padały w Rodopach ulewne deszcze. Woda podmyła brzeg rzeki, skarpa osunęła się i zniszczyła domy, które tam stały. Zginęli wtedy ludzie, między innymi miejscowy pop. To bardzo zła wróżba dla miasta, kiedy jego duchowny odchodzi w tak tragiczny sposób. Uwielbiam tę znajomą już opowieść. Lubię jej powtarzalność.

Jedziemy do kurortu Pamporowo, chętnie odwiedzanego zarówno przez Bułgarów, jak i Anglików czy Irlandczyków. Mnie ta miejscowość kojarzy się z noclegiem w kolibie, ukrytym wśród łąk kamiennym domu zbudowanym przez brata pradziadka. Takie koliby można tu spotkać na każdym kroku. Każda rodzina, która ma połacie łąk i zwierzęta, buduje kamienne lub drewniane budowle, aby służyły podczas sianokosów. Kosacze ścinają trawę na niemalże pionowych stokach. Kiedyś nazwałam to sobie „ścianokosami”. Razem z kobietami piekłam tam chleb i przygotowywałam sałaty, aby zmęczeni pracą mężczyźni mogli się posilić. Nasza ciocia nie ma już krowy, dlatego nie ma już wypraw, podczas których piekliśmy na blasze znalezione w lesie kanie i wypijaliśmy rakiję oraz wino przygotowywane przez wujów na jesieni. Pojechaliśmy jednak. Znów zachwyciłam się noclegiem w kolibie, znów wyszłam w nocy na łąkę, żeby podziwiać niebo usiane gwiazdami. Świerszcze nie dały mi spać. Ledwo przy tym wróciłam – ciemność była tak głęboka.

Jestem z dziećmi, dlatego oszczędzę im wędrówki po wysokich górach. Rodopy to zresztą dziwne góry. Nawet w wysokich partiach panuje upał, choć pogoda może się zmienić w jednej chwili. Moja babcia mawiała: „Zimą bez chleba, a latem bez ciepłego odzienia nie chodzi się w góry” . Skorzystamy z wyciągu, który zawiezie nas na Śnieżankę, a potem zwiezie prosto do Smoljan, do skał Orfeusza. Dzieciom bardzo się to podoba. Opowiadam im, że kiedyś były tu jedynie rozklekotane krzesełka, a wyciąg co chwila się psuł. Zdarzało się, że drabinami ściągano uwięzionych na kilkudziesięciu metrach ludzi. Widok robi wrażenie.

Surowa ogromna skała wyrasta jakby z wody. To stąd według legendy pochodził Orfeusz. W tych właśnie lasach mieszkał i polował. Z tutejszej trzciny zrobił pierwszy instrument, a pod tą skałą komponował swoje bachanalia. Może tu zakochał się w Eurydyce? Jest praojcem wszystkich muzyków rodopskich, do niego odwołują się współcześni pieśniarze i muzykanci. Opowiadam o tym dzieciom. Śmieją się, a ja pytam oburzona dlaczego. Wskazują na coś palcami. Patrzę, a u podnóża skał dwie rodziny zrobiły sobie piknik i pieką jagnię na ruszcie. Wołają nas. Podchodzimy nieśmiało. Po chwili dzieci zajadają kawałki świeżo upieczonej jagnięciny, ja dostaję miseczkę z sałatką szopską, mężczyźni popijają rakiję. Zaraz też zostaję wypytana, kim jestem (zwykle miejscowi doszukują się pokrewieństwa, przy cofnięciu się do dwudziestego pokolenia zawsze udaje się znaleźć wspólne korzenie), skąd przyjechałam, ile czasu zostajemy w Rodopach. Na odchodnym dostajemy „pitki na drogę”, pyszne pieczone chlebki z serem owczym.

Białym szlakiem

Wyprawę do Baczkowa zaplanowaliśmy na cały dzień. Monastyr położony jest wysoko na wzgórzu, wśród zieleni. Białe kamienie wytyczające drogę są wygładzone przez stopy pielgrzymów. Na poboczach stoją stragany. Większość z nich oferuje przedmioty interesujące wyłącznie dzieci: pluszaki, lalki, grające zabawki i elektroniczne gadżety, ale warto zatrzymać się przy tych, które proponują pamiątki z Rodopów, głównie konfitury domowe z górskich poziomek, fi g, wiśni, czereśni, z płatków róż. Słoiki wypełnione są miodem w przeróżnych kolorach oraz zatopionymi w nim orzechami. Kupuję kilka słoików gęstego wywaru z szyszek zwanego miodem sosnowym, który ma niezwykły aromat.

Mam już tego trochę; rodzina wyposażyła mnie w przeróżne przetwory. Gdybym tylko mogła zabrać do domu te wszystkie słoiki ljutenicy (pasta z pieczonych, mielonych bakłażanów, pomidorów i papryk z czosnkiem i przyprawami), turszii (kiszone warzywa), konfi tur (moje ulubione to fi gowe) oraz butelki rakii. Z dziedzińca monastyru roztacza się wspaniały widok na okoliczne wzgórza. Jest także cudowne źródło. Freski cerkiewne przedstawiają mrożące krew w żyłach sceny piekielne. Za kilka stotinek można kupić najmniejsze świece, które pali się w intencji żywych i zmarłych. Kto ma więcej na sumieniu, może zakupić te droższe.

Chcę zostać na mszy i posłuchać melodyjnych śpiewów chóralnych, dzieci z kolei wolą zostać na dziedzińcu i bawić się z biegającymi wolno jagniętami. W końcu sytuację rozwiązuje pop, który zarządza, że wszelka dziatwa ma wejść chociaż na chwilę do cerkwi i zapalić świece w dowolnej intencji.

W Rodopach można znaleźć wiele cerkwi, jedna piękniejsza od drugiej, ale unikalnym zjawiskiem są paraklisy. To niewielkie kapliczki zbudowane wysoko w górach. Jest ich ok. 50, wzniesionych przed 100–200 laty oraz całkiem nowych. Najwięcej powstawało w czasie tureckiego jarzma i wojen bałkańskich i były to miejsca, gdzie kultywowano chrześcijańskie tradycje, a w których przy okazji można było się schronić. Miejsca te nigdy nie są przypadkowe. Zwykle święci patronujący paraklisowi ukazują się wiernym we śnie i nakłaniają ich do rozpoczęcia budowy. Ostatni paraklis zbudowano 20 lat temu. Mojej kuzynce śniła się woda przebijająca skałę i zalewająca miasto. Odbywają się w nich sabory – zgromadzenia wiernych połączone z mszą świętą. Wielokrotnie uczestniczyłam w takich spotkaniach, jadłam gotowany ryż z mięsem i koliwo, rodzaj kutii – w intencji zmarłych.

Spóźniony Orfeusz

W okolicach Zlatogradu znajdują się tak zwane Białe Skały mające fantazyjne formy. Na nich zauważalne są regularne wyżłobienia. Podejrzewa się, że mogła stworzyć je ręka ludzka. Jest to uzasadnione tym bardziej, że w pobliżu wioski Starcewo, w miejscowości Białe Kamienie, zobaczyć można największą świątynię tracką poświęconą Bogowi Słońce. Upieram się, żeby pojechać do Utroby (macica). To jaskinia, niby naturalna, ale w południe promień słońca „wchodzi” prosto w nią na podobieństwo świetlnego penisa.

Do miasta wjeżdżamy późno po południu. Może upał nieco zelżeje. Zlatograd, czyli Złote Miasto, błyszczy w słońcu. Wita nas prawie pionowa ściana, na której po stawione są domy. W większości są zamieszkane. Skanseny pełne pracowni szewskich, tkackich, kaletniczych znajdują się w centrum. Kiedy byliśmy tu poprzednim razem z malutkim dzieckiem, w każdej kawiarni nieznajomi proponowali nam, żebyśmy zostawili dziecko pod opieką, po to aby zwiedzać spokojnie muzeum etnograficzne. Wiem, że Rodopczanie są ogromnie życzliwi, ale nie chciałam się na to zgodzić, co z kolei powodowało ich zdumienie. Łapali nas za ręce, pokazywali spiżarnie, zapewniali, że nakarmią dziecko, zaopiekują się nim.

Jedziemy do Čudnite Mostove (Cudownych Mostów). To powstałe 1,5 mld lat temu wyrzeźbione w kamieniu przez rzekę budowle. Kształtem przypominają mosty i stąd ich nazwa. Są zjawiskiem unikalnym, nie tylko na skalę Rodopów, ale całego Półwyspu Bałkańskiego. Największy składa się z trzech łuków i ma ponad 100 m szerokości oraz 50 m wysoko- ści. Jeszcze 10 lat temu mosty były niezabezpieczone, zdarzały się wypadki śmiertelne. Teraz są tam barierki i dwie restauracje niedaleko szczytów łuków. Autobusy dojeżdżają tylko do szosy, stamtąd trzeba iść jeszcze prawie 10 km.

Siadamy w restauracji. Jemy skarę, tutejszą specjalność, czyli talerz grillowanego mięsa z warzywami. Posypujemy je obfi cie czubrycą, najpopularniejszą tutejszą przyprawą. Z głośników płynie ludowa muzyka. Zawsze mnie to zdumiewało. Większość popularnych przebojów wzbogacona jest elementami ludowymi. Następnego dnia zwiedzamy pieczary. Na obrzeżach Rodopów jest ich aż pięć. Zaczynamy od Jagodinskiej Pesztery, potem przychodzi czas na pobliskie Diawolskie Gyrlo, czyli Diabelskie Gardło. Tam, przy samym wejściu, znajduje się 60-metrowy podziemny wodospad. Woda spada tu z dużej wysokości w ogromnej jaskini, dzięki czemu to zjawisko unikalne. Efekt jest piorunujący.

Z jaskinią i wodospadem związana jest legenda o Orfeuszu. Mówi się, że to właśnie w tej jaskini znalazł on wejście do Hadesu. Zszedł bardzo nisko, a tam były opary gazów, które „pomieszały mu w głowie”. Orfeuszowi wydawało się, że widzi ukochaną i jest w stanie sprowadzić ją na powierzchnię. Rodopskie kobiety twierdzą jednak, że Orfeusz za późno zszedł do jaskini. Minęło 40 dni od śmierci Eurydyki, to czas, po którym dusza ludzka bezpowrotnie opuszcza ziemię i idzie do nieba albo piekła. Opowiadam tę legendę dzieciom. Nagle słyszę w głębi krzyk. To nietoperze bytujące tutaj w dużych ilościach. W dzień powinny spać. Nie wiedzieć czemu na hasło Orfeusz zrywają się z wrzaskiem. Przypadek?

TEKST: AŁBENA GRABOWSKA Córka Bułgarki i Polaka. Z wykształcenia jest lekarzem neurologiem. Pisarka, autorka kilkunastu książek, m.in. sagi rodzinnej „Stulecie winnych”, „Alicja w krainie czasów”, a także serii dla dzieci: „Julek i Maja”.

BUŁGARIA - INFORMACJE PRAKTYCZNE

Dojazd
■ Samolotem do Sofi i lub Burgas. Koszt: 1000–1200 zł. Z Sofi i kursują autobusy do Czepełare (4 godz., 50 zł).
■ Samochodem można jechać przez Serbię albo Rumunię. Ta druga droga jest wolniejsza, ale bardziej malownicza. Bułgaria nie jest w strefi e Schengen.

Transport
Na miejscu można poruszać się autobusami, dojeżdżają do najmniejszych miejscowości, albo wynająć taksówkę. Ceny nie są wygórowane. Nie ma
transportu kolejowego.

Nocleg
■ Latem w Rodopach nie trzeba bukować noclegów. Hotele rodzinne są na każdym kroku. Ceny: od 50 do 300 zł za pokój.

■ W Bułgarii hotele rzadko oferują śniadania. Na każdym rogu są tak zwane „zakuskwalnie” (zakuski – śniadania), czynne do ok. 10–11, gdzie można kupić banice, milinki, bułki drożdżowe, naleśniki, a do tego ajran czy bozę.

Jedzenie
■ Koniecznie należy spróbować klinu (rodopska banica z serem i ryżem), gołąbków w liściach winorośli oraz w liściach kiszonej kapusty. Godny polecenia jest czuszki biurek (papryka pieczona i nadziewana serem,a następnie zasmażana). A także podroby: wątróbki, nerki i płucka, a nawet mózg, przygotowywane na wszelkie możliwe sposoby. Z zup najbardziej znany jest chłodnik tara-tor.

■ Unikalnym doświadczeniem jest czewerme, czyli pieczenie barana nad ogniem. Czeka się na to wiele godzin, potem zamawia mięso przygotowywane na naszych oczach.

■ Koniecznie trzeba spróbować rakii oraz wina. Szczep marud występuje tylko w tym miejscu.

Reklama

■ Jedzenie nie jest drogie, zawsze też podawana jest waga potraw.

Reklama
Reklama
Reklama