Reklama

Kiedy Bóg kończył dzieło tworzenia świata, w ręku zostało mu trochę budulca: ośnieżone góry, zielone pagórki, kręte i rwące, a chwilami leniwe rzeki, lazurowe jeziora, wulkany i lodowce, piaszczyste i kamieniste plaże, stepy i morskie klify. Wówczas na peryferiach Ziemi zobaczył dwie duże i kilka mniejszych wysp. Były one nagie i puste. Tam właśnie Stwórca umieścił resztę budulca. Wyspy, które tak szczodrze obdarował, to, jak głosi legenda, Nowa Zelandia. Jej pierwotni mieszkańcy, Maorysi, zwą ją Aotearoa, czyli Ląd Długiej Białej Chmury. Na powierzchni nieco większej od Wysp Brytyjskich znalazły się wszystkie elementy geograficzne obecne na kontynencie europejskim. Żyją tu zwierzęta i rośliny niespotykane w innych miejscach, jak choćby słynny ptak kiwi. Różnorodność krajobrazów i środowisk oraz przyjazny klimat przyciągają turystów. Lądujemy zazwyczaj w Auckland, jedynej milionowej metropolii kraju. Miasto jest pięknie położone nad wąskim przesmykiem łączącym Ocean Spokojny z Morzem Tasmana. Ma międzynarodowe lotnisko, duży port morski i olbrzymią przystań jachtową – Westheaven Marina. Auckland promuje się jako miasto żagli. W słoneczne dni na Hauraki Gulf i Waitemata Harbour na setkach jachtów i łodzi wypoczywają żeglarze z całego świata. Twierdzą, że to miejsce jest dla nich stworzone. Tu odbywały się regaty o Puchar Ameryki i puchary świata w różnych klasach.

Reklama

Nad miastem góruje wieża Sky Tower, z której żądni mocnych wrażeń skaczą z wysokości 192 m. Nie jest to klasyczne bungy, tylko lżejsza wersja zwana sky jump – bo skoczek zakłada szelki z przymocowaną do nich liną. Tabliczki na platformie widokowej uświadamiają, jak stąd daleko np. do Warszawy – w linii prostej ponad 17 300 km! Metropolię otacza 48 niewysokich wulkanów. Teoretycznie któryś może się obudzić. Tak uważają wulkanolodzy i za przykład podają Rangitoto – najmłodszy wulkan Nowej Zelandii (265 m), który wyłonił się w wyniku podmorskiego wybuchu ok. 650 lat temu. Dziś wyspa-wulkan stanowi atrakcję (z jej szczytu widać wysepki na Hauraki Gulf i miasto), można do niej dopłynąć łodzią lub kajakiem, bo leży zaledwie 6 km od Auckland. Porasta ją las endemicznych drzew pohutukawa – kwitnących w okresie Gwiazdki i dlatego zwanych nowozelandzkimi drzewami Bożego Narodzenia.

Nie mniej spektakularny widok na Auckland rozciąga się z położonej w jego centrum Mt. Eden (196 m). Spacerując wokół porośniętego trawą krateru tego wulkanu, trzeba uważać, aby nie wejść w... krowie placki. Tu bowiem, w środku miasta, wypasa się bydło. Jeszcze do początków XX w. wiele wulkanicznych wzgórz w okolicy zamieszkiwali Maorysi. Na jednym z nich – One Tree Hill (Wzgórzu Jednego Drzewa) – stoi poświęcony im obelisk. O historii tego ludu dużo opowiedzą ekspozycje w Muzeum Aucklandzkim.


W latach 90. XX w. plenery Nowej Zelandii odkryli filmowcy. Na plażach tasmańskich, na zachód od Auckland, powstał nagrodzony trzema Oscarami Fortepian nowozelandzkiej reżyserki Jane Campion. W buszu na zachód od Auckland kręcono serial Wojownicza księżniczka Xena, a w „japońskich” plenerach regionu Taranaki Ostatniego samuraja z Tomem Cruise’em (wulkan Mt. Taranaki, aczkolwiek niższy od Fudżijamy, przypominał ją kształtem). Żadna z tych produkcji nie napędziła jednak tylu turystów co Władca Pierścieni w reżyserii Nowozelandczyka Petera Jacksona. Tysiące wielbicieli słynnej trylogii przyjeżdża, by odszukać filmowe obrazy Śródziemia. Sceny kręcono przez kilka lat w ponad 130 miejscach na obu głównych wyspach Nowej Zelandii, a efekty komputerowe dogrywano w studiu Miramar, na obrzeżach Wellington. Wiele firm organizuje dziś wycieczki do tych miejsc – najczęściej odwiedzanym jest filmowa wioska hobbitów, utworzona na prywatnej farmie, kilkanaście kilometrów od miasteczka Matamata. Wita ono turystów tablicami z napisem: Welcome to Hobbiton.

Wszechobecny w Rotorua na Wyspie Północnej zapach siarkowodoru może trochę przeszkadzać, ale tę niedogodność zrekompensują nam mocne wrażenia. Trzeba wykąpać się w wodach termalnych (stąd ten zapach!), pospacerować po lesie paprociowym i sekwojowym, spłynąć pontonem lub kajakiem po rwącej rzece Kaituna. Przekonać się, czym jest zorbing (czyli stoczyć się ze zbocza w plastikowej kuli). Wreszcie – poznać bliżej kulturę Maorysów, rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii. Można ich spotkać w zrekonstruowanych wioskach, dokąd przyjeżdżają, by się przebrać w tradycyjne stroje i odtwarzać życie przodków sprzed kilkuset lat. Wyglądają groźnie z dzidami i toporkami, w rytualnych tatuażach moko, teraz zwykle zmywalnych (kiedyś trwałych). Podczas tańca wojennego mają taką ekspresję na twarzach, jakby rzeczywiście zamierzali rozpocząć walkę z wrogiem. W Rotorua w każdym sklepie z pamiątkami można kupić maoryską broń, maski z drewna, wisiorki w kształcie haczyka do wędki albo koru – rozwijającego się liścia paproci (maoryski symbol rodzącego się życia).

Maoryskie akcenty znajdziemy też w Ohinemutu, najstarszej części Rotorua, w anglikańskim kościółku Świętej Wiary wybudowanym w początkach XX w. Jego wnętrze zdobią płaskorzeźby nawiązujące do maoryskiej mitologii, zaś w bocznej nawie umieszczono witraż przedstawiający Chrystusa ubranego w tunikę maoryskiego wodza. Około 15 km od centrum Rotorua znajduje się przepiękne jezioro Tarawera. Do jego wód schodzą stoki wulkanu o tej samej nazwie. Ma on złą sławę. W 1886 r. eksplodował z furią, grzebiąc 4 wioski maoryskie i zabijając ponad 150 osób. Świadkowie wydarzenia twierdzili, że ściana ognia i dymu miała 6 km długości. Krater Mt. Tarawera (1 111 m n.p.m.) ma bowiem kształt kilkukilometrowej szczeliny. Maorysi traktują wulkan z respektem. Wierzą, że kiedyś ponownie się obudzi i z niepokojem wypatrują na jeziorze złowróżbnej łodzi wojennej-widma – jaką ich przodkowie widzieli ponoć na jeziorze w noc poprzedzającą tragiczną erupcję.


Krótki lot na Wyspę Południową daje okazję do podziwiania z góry największego jeziora kraju – Taupo, a także wulkanów Tongariro National Park i rozległych łańcuchów górskich, najwyższych w Nowej Zelandii, ciągnących się z północy na południe na długości 600 km. Samolot ląduje w rozległym Christchurch leżącym na największej nizinie kraju – Canterbury. Założyli je w połowie XIX w. Anglicy. W idealnym mieście na końcu świata, mogli się osiedlać tylko ludzie pracowici i pobożni. Z poparciem duchownych anglikańskich i lordów z dworu królewskiego przyjeżdżali tu z nadzieją na lepsze życie biedni angielscy farmerzy. Jednak miasto i region rozwijały się z trudem, bo ludzie, mimo rekomendacji, aniołami nie byli. Być może wpływ na ich poczynania miały wiatry fenowe – suche, powodujące rozdrażnienie, bóle głowy i zły nastrój – które powstają na stokach Alp Południowych. Przy dobrej pogodzie ich pasma widać z Port Hills (Wzgórz Portowych). Z powodu wiatrów Christchurch ma ponoć najwięcej w Nowej Zelandii ludzi psychicznie niezrównoważonych...

Angielski charakter miasta widać na każdym kroku. Olbrzymi Hagley Park, największy park miejski w tym kraju, obsadzono europejskimi drzewami, które miały łagodzić nostalgię za ojczyzną. Architektura kościołów, szkół i kamienic przypomina tę z Wysp Brytyjskich, a pomniki królowej Victorii, kapitana Jamesa Cooka czy Johna Roberta Godleya uświadamiają historyczne związki Christchurch z Anglią.

Plac Katedralny pełni funkcję londyńskiego Hyde Parku. Na schody anglikańskiej katedry przychodzi latem pewien dżentelmen – z drabinką, ubrany w strój czarownika. To zapewne jedyny na świecie uznany przez władze czarodziej. Ma oficjalny tytuł „Wizard of New Zealand”, przyznany mu w 1990 r. przez premiera. W centrum informacji na Placu Katedralnym można się dowiedzieć, kiedy będzie wygłaszał swoje filozoficzne i egzystencjalne tezy. Po przemówieniu chętnie odpowiada na pytania. Za kilka dolarów kupimy u niego mapę przedstawiającą świat do góry nogami.

Jadąc samochodem z Christchurch do Queenstown przez Tekapo, warto skręcić za jasnozielonym jeziorem Pukaki w stronę Mt. Cook Village. To 60 km, ale jakie widoki! Góra Cooka, nazwana tak na cześć słynnego angielskiego żeglarza, jest najwyższym szczytem Nowej Zelandii. Wyrasta może na niezbyt imponującą wysokość (3 754 m), ale za to niemal z poziomu morza. Jest popularnym celem wspinaczy, myli się jednak ten, kto sądzi, że łatwo na nią wejść. Góra Cooka nie znosi amatorów i ludzi, którzy ją lekceważą. Pochłonęła już 218 ofiar. Na jej oblodzonych zboczach doświadczenie zdobywał Edmund Hillary, pierwszy obok Tenzinga Norgaya zdobywca Mt. Everestu. Sir Edmund zmarł w Auckland 11 stycznia 2008 r., ale pod Górą Cooka stoi jego pomnik i działa Centrum Alpinizmu jego imienia.


Droga do Queenstown wiedzie obok elektrowni wodnych, wzniesionych po II wojnie światowej. Ich budowniczowie pracowali i mieszkali w Twizel. Gdy projekt ukończono, rząd planował wyburzyć miasteczko i wysiedlić zadomowionych tam robotników. Ci jednak ostro zaprotestowali. Teraz Twizel jest bazą wypadową na Mt. Cook i stoki Alp Południowych oraz nad malownicze jeziora Ohau i Pukaki.

Trasa biegnie dalej przez góry pokryte skromną roślinnością alpejską, w tym żółtymi i rudymi kępami trawy tussock. Patrząc na krajobraz z przełęczy Lindis, można odnieść wrażenie, że się nagle znaleźliśmy w północnej Afryce lub Meksyku. Z przełęczy zjeżdża się w region Otago, znany z ekstremalnych warunków pogodowych. Lata są tu gorące i suche, zaś zimy mroźne. W miasteczku Alexandra temperatura w ciągu roku waha się pomiędzy +40°C a –20°C!

Bliżej Queenstown krajobraz się zmienia. Pojawiają się sady i winnice rejonu Cromwell, a droga prowadzi wzdłuż pięknej, górskiej rzeki Kawarau. Można na niej zobaczyć spływających na pontonach lub deskach wodniaków czy miłośników szybkich łodzi motorowych. W rzece tej wypłukiwano w końcu XIX w. złoto. Wtedy to Nowa Zelandia przeżyła – tak jak Klondike w Kanadzie – swoją gorączkę złota.

W 1988 r. na starym, dzisiaj nieprzejezdnym moście znajdującym się 20 km przed Queenstown, Nowozelandczyk Alan J. Hacket zapoczątkował skoki na bungee w wydaniu komercyjnym. Ideę zaczerpniętą z rytualnych skoków Melanezyjczyków z wyspy Pentecoast w archipelagu Vanuatu przekształcił w biznes, który szybko się rozpowszechnił na świecie. Codziennie dziesiątki, a latem setki śmiałków, z obwiązaną wokół kostek liną, rzuca się z wysokości 43 m w koryto rzeki Kawarau. Pracownicy Centrum A.J. Hackett Bungy zachęcają do podjęcia wyzwania zarówno młodych, jak i starych. Na tablicy informacyjnej podali, że najcięższy skoczek ważył 235 kg, a najstarszy miał 94 lata.

M imo że Queenstown to niewielkie, zaledwie 11-tysięczne miasto, ma międzynarodowe lotnisko, na którym lądują samoloty z Australii. Jest położone między skalistymi górami, nad brzegami głębokiego (prawie 400 m) jeziora Wakatipu. Przez cały rok pływa po nim stary parowiec TSS Ernslaw. Niegdyś transportował owce i zaopatrzenie do leżących na brzegach farm, dzisiaj, ładnie odrestaurowany, wozi turystów. Przyjeżdżają tu poszukiwacze przygód i mocnych wrażeń. Zimą szusują po stokach Coronet Pik i Remarkables (nie bez powodu Queenstown jest zwane zimową stolicą Nowej Zelandii), latem płyną szybką łodzią wyposażoną w silnik przepływowy kanionem rzeki Shotower, niemal ocierając się o zanurzone skały. Taki rodzaj łodzi wynaleźli Nowozelandczycy. Jej konstrukcja umożliwia poruszanie się na wodzie głębokości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów. Górskie rzeki rejonu Queenstown dają zresztą wiele innych możliwości podniesienia adrenaliny – spłynięcia pontonem, kajakiem albo na brzuchu na specjalnej desce, czyli spróbowania coraz popularniejszej dyscypliny zwanej sledgingiem.


Jeszcze mniejsze, bo dwutysięczne Te Anau, leżące nad brzegami ogromnego, głębokiego jeziora o tej samej nazwie, tuż przy jednym z największych na świecie parków narodowych – Fiordland National Park – dumnie określa się „światową stolicą chodzenia”. W jego okolicy biorą bowiem początek liczne szlaki turystyczne, w tym najsłynniejszy Milford Track. Jest tak popularny, że każdy chcący go przejść musi zarezerwować miejsce kilka miesięcy wcześniej (limit wejść ustala Departament Konserwacji Przyrody, co wynika z troski o środowisko oraz ograniczonej liczby miejsc w schroniskach). Szlak nie należy do łatwych ze względu na zmienną pogodę. Fiordland jest jednym z najbardziej wilgotnych rejonów Nowej Zelandii – rocznie opady sięgają tu 8 000 mm. Lasy deszczowe z bujnie rozwijającymi się mchami i paprociami drzewiastymi (przez turystów z Europy często mylonymi z palmami), sprawiają wrażenie parku jurajskiego. To właśnie tu mamy szansę zobaczyć słynnego kiwi. W parku znajduje się też największa atrakcja kraju – fiord Milford Sound z majestatycznym klifem Mitre Peak.

Po Fiordlandzie błąka się zapewne duch Szkota Quintina Mackinnona – odkrywcy i podróżnika, który w końcu XIX w. wytyczył szlak do Milford. Mackinnon, zauroczony tym miejscem, chodził ścieżkami wydeptanymi przez Maorysów szukających jadeitu. Szkot na zawsze tam pozostał – zaginął podczas jednej z wypraw. Dziś jego pomnik zdobi placyk obok centrum informacji tego parku narodowego. Kiedy Bóg stworzył wreszcie Nową Zelandię, ucieszył się, że tak wspaniale mu wyszła. Do gustu przypadło mu zwłaszcza zachodnie wybrzeże Wyspy Południowej. Spod jej najwyższych szczytów schodziły lodowce, które topniejąc, zmieniały się w rwące rzeki, a te wpadały do pobliskiego morza. Między wybrzeżem a górami Bóg pozostawił wąski pas zielonych łąk. Kraina była tak piękna, że Stwórca zmartwił się, iż człowiek może ją zniszczyć. Wymyślił więc muszkę zwaną dziś sand fly, która boleśnie kąsając ludzi, miała odstraszać ich przed zamieszkaniem w tej okolicy. W tym dziele muszkę wspierały ulewne deszcze. W drugiej połowie XIX w. w rejonie Whataroa, Ross, Hokitoka i Greymouth w korytach rzek odkryto złoto i na Zachodnie Wybrzeże zjechali liczni poszukiwacze tego kruszcu. Odsłonięte części ciała pokrywali błotem, chowając je przed muszkami, a do ochrony przed deszczem używali długich płaszczy impregnowanych zwierzęcym tłuszczem. Dziś docierają tu turyści wyposażeni w broń farmakologiczną.

Zachodnie wybrzeże nadal jest najmniej zaludnionym regionem kraju i ma najsłabiej rozwiniętą infrastrukturą turystyczną. Największą jego atrakcję stanowią dwa lodowce – Franciszka Józefa (nazwany tak na cześć cesarza Austro--Węgier) i Foxe’a (od nazwiska premiera Nowej Zelandii – Williama Foxe’a). Jeśli pogoda pozwala, można je oglądać z pokładu helikoptera. Najlepiej wybrać opcję z lądowaniem w najwyższych partiach, gdzie śnieg jest biały jak mleko.

Warto też zatrzymać się w miasteczku Hokitika. Na tamtejszą plażę Morze Tasmana wyrzuca pnie drzew porwanych wcześniej przez wezbrane rzeki. Każdego lata władze miasteczka ogłaszają konkurs na najładniejsze dzieło wykonane z owych pni. Wyobraźnia twórców jest niewyczerpana – powstają dziwaczne postaci, potwory, budowle. Galeria na plaży jest otwarta do chwili, kiedy pierwszy jesienny sztorm przewróci te przedziwne dzieła sztuki.


No to w drogę

  • Położona na wyspach: Południowej (150 tys. km2) i Północnej (115 tys. km2), rozdzielonych Cieśniną Cooka, oraz na wielu mniejszych wyspach. Całkowita powierzchnia ok. 270 tys. km2.
  • Stolicą jest Wellington.
  • Języki: angielski i maoryski.
  • Mieszkańcy: ok. 4,2 mln, z czego Maorysi stanowią ok. 14 proc. (wliczając w to Maorysów zmieszanych z innymi nacjami).
  • Waluta – dolar nowozelandzki (NZD); 1 NZD = ok. 1,80 zł.

  • Cały rok. Średnie temperatury latem wynoszą 20–30°C. Zimą, która trwa od czerwca do końca sierpnia, wahają się od 8 do 15°C. W górach Tongariro i Alpach Południowych przełęcze bywają wówczas nieprzejezdne.

  • Przy pobycie do trzech miesięcy wiza nie jest wymagana.

  • Nie ma bezpośrednich połączeń, można lecieć przez Londyn Air New Zealand lub np. Frankfurt i Kuala Lumpur liniami Malasian Airlines. Bilety od 4 700 zł w dwie strony (www.airnewzealand.com).

  • Rozwinięta sieć dobrej jakości dróg. Nie ma problemów z wynajęciem samochodu. Ceny zależą od liczby dni, np. Toyota Camry na 8 dni w wypożyczalni Thrifty kosztuje ok. 100 NZD na dzień, wliczając GST (nowozelandzki odpowiednik VAT-u) z częściowym ubezpieczeniem pojazdu. Ta wypożyczalnia, podobnie, jak Budżet, Avis czy Hertz zapewnia pojazd na obu wyspach (po przelocie dostajemy auto tej samej klasy).
  • Dobrze działa też lokalna komunikacja lotnicza. Przelot regularnymi liniami Air NZ lub Qantas z Rotorua do Christchurch kosztuje 150–300 NZD w jedną stronę w zależności od pory roku.
  • Do najważniejszych miejsc dojeżdżają autobusy linii Intercity i Newmansa. Przejazd z Auckland do Rotorua przez Waitomo kosztuje od 135 NZD, z Christchurch do Queenstown przez Mt. Cook od 170 NZD. Opłaca się wykupić karnet (np. 15-dniowy za 931 NZD) ważny w całym kraju.
  • Inna opcja to wypożyczenie motocykla. Ceny zależą od liczby dni (im więcej, tym wychodzi taniej) i klasy jednośladu. Wersja podstawowa (Yamaha) kosztuje od 105 NZD na dzień, lepsza (BMW) 315 NZD.
  • Można też wypożyczyć rower (od 35 NZD na dzień). Za rower w wersji podstawowej zapłacimy 150 NZD za 14 dni, a za górski do 455 NZD. Niektórzy na czas pobytu na Nowej Zelandii kupują używane rowery.
  • Ruch jest lewostronny. W miastach obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/godz., na autostradach 100 km/godz.

  • Nowa Zelandia ma bardzo dobrą sieć hoteli wszystkich standardów. Najtańsza opcja to tzw. backpackers – hotele dla studentów (www.backpack.co.nz).
  • Auckland: The Brown Kiwi, 7 Prosford St., Ponsonby – 22 NZD za łóżko w wieloosobowym dormitorium (www.brownkiwi.co.nz).
  • Christchurch: Vagabond Backpackers, 232 Worcester St. – 20 NZD w pokoju trzyosobowym.
  • Zmotoryzowani często korzystają z moteli (70–200 NZD).
  • W czasie szczytu letniego – od grudnia do połowy marca – warto wcześniej dokonać rezerwacji.


  • Nowa Zelandia, na której pasie się 40 mln owiec i 10 mln bydła, słynie ze znakomitych steków.
  • Z nowozelandzkich win najbardziej znane są chardoney i sauvignon-blanc (białe), z czerwonych pinot noir. Najwięcej winnic jest na północy Wyspy Południowej, w regionie Marlborough.
  • Produkuje się tu także piwo (m.in. Steinlager, Speights, Mon-theith’s, Tui, Lion Red) oraz whisky i wódkę (najbardziej znana to „Below 42”) oraz likiery z owocu kiwi, który podobnie jak ptak jest jednym z symboli kraju.

  • Nowozelandczycy potocznie określają siebie kiwis’ (kiłis) – od nazwy słynnego ptaka nielota. Są grzeczni i ciekawi przybyszów, dlatego słysząc obcy akcent, lubią spytać: Where are you from?
  • Wychodząc na górski szlak, zwłaszcza w Alpach Południowych, trzeba w punkcie informacji turystycznej (visitor center) zostawić informację o planowanej trasie i czasie zakończenia wyprawy. Często bowiem zdarza się, że potoki gwałtownie wzbierają, uniemożliwiając powrót.
  • W górach nawet latem należy mieć ciepłą odzież, dobre buty, zapas jedzenia i kompas.
  • Przejście Milford Track kosztuje w sezonie 1 850 NZD (5 dni: z przewodnikiem, wyżywieniem, przejazdem z Queenstown do Te Anau i z Milford do Queenstown i zakwaterowaniem). Szlak jest otwarty od 1 listopada do 30 kwietnia. W listopadzie jest taniej – wyprawa kosztuje 1 690 NZD.

  • Nie są wymagane żadne szczepienia (ale można się zaszczepić przeciw tężcowi), nie ma zagrożenia malarią - www.szczepienia.pl

  • Turyści kupują wyroby sztuki maoryskiej: maski, biżuterię i broń z miejscowego drewna (kauri, totara, rimu) i jadeitu (pounamu).
  • Warto kupić swetry, szaliki, czapki z owczej wełny – czystej lub zmieszanej z sierścią pałanki kuzu (sprowadzonej z Australii).

  • Obiad w przeciętnej restauracji kosztuje ok. 50 NZD (bez wina).
  • Maoryski koncert i hangi (kolacja) w Tamaki Maori Village to wydatek 73 NZD, wycieczka do wioski hobbitów koło Matamata kosztuje 50 NZD, wjazd windą na platformę widokową Sky Tower w Auckland 25 NZD, prom na wyspę Rangitoto 20 NZD w obie strony, zorbing w Rotorua w wersji mokrej (do kuli wlewa się wodę) 49 NZD, w suchej 59 NZD.
  • Całodniowa wyprawa na lodowiec Franz Josef z przewodnikiem kosztuje 140 NZD (w tym raki, buty i kurtka od deszczu).

  • Ambasada Nowej Zelandii w Warszawie, Al. Ujazdowskie 51, tel. 022 521 05 00 (nzwsw@nzembassy.pl).
  • Ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Wellington, 17 Upland Road, Kelburn, Wellington 6012, tel. (00 644) 475 94 53 (polishembassy@xtra.co.nz).

  • B. Matuszkiewicz, B. Nowak, Nowa Zelandia daleka i bliska, Wydawnictwo Kolumb 2001.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama