Reklama

Nie wystarczyło po prostu stworzyć świat. Aborygeński bóg Beeral chciał, żeby był on też piękny. Skierował więc dwoje zaufanych posłańców, Yindingiego i K’gari, żeby z ziemskiej materii zrobili raj. Pracę wykonali tak wspaniale, że K’gari zapragnęła zostać w tym cudownym miejscu na zawsze. Ułożyła się w ciepłej wodzie szczególnie pięknej zatoki i zasnęła. Gdy spała, Yindingie przekształcił jej ciało w długą, smukłą kosę krystalicznego piasku, największą taką wyspę na świecie. Ubrał ją w najbujniejsze z deszczowych lasów, tęczą kolorów pomalował miękką, piaskową skórę, a ze sznura jezior jak klejnoty zrobił jej oczy, by mogła widzieć niebo. Przestwór wypełnił kolorowymi ptakami, a następnie, żeby nigdy nie była samotna, osadził na wyspie aborygeńskie plemię Butchulla, które z pokolenia na pokolenie przekazywało tę opowieść o jej stworzeniu i w którego języku k’gari stało się słowem oznaczającym raj.

Reklama

Wielką Wyspę Piaszczystą trudno zaklasyfikować. Raz idzie się przez las deszczowy jak przez katedrę – wśród gigantycznych paproci i palm. Potem znów w aromacie eukaliptusowego gaju, gdzie ściana drzew otwiera się, ukazując morze złotych wydm. Poza nimi – przez delikatną letnią mgiełkę łagodnie falujące nadbrzeżne pagórki jasne od polnych kwiatów. Różne krajobrazy, które, jak podpowiadałaby logika, powinny być oddalone o setki kilometrów, tutaj pojawiają się jedne po drugich, zmieniając się jak za obrotem lunety kalejdoskopu. Największy w tym dziw, być może, iż niemal wszystko rośnie tu wyłącznie na piasku utrzymywanym w miejscu przez grzyby. Żaden baśniowy świat nie mógłby być utkany z cieńszej nitki.

– Najchętniej myślę o tej wyspie jak o swego rodzaju żywym organizmie podobnym do Wielkiej Rafy Koralowej – mówi Peter Meyer, który od 15 lat żyje tu i pracuje jako przewodnik. – Tutaj jednak zamiast koralowych polipów podstawą wszystkiego są grzyby i ich symbiotyczne relacje z roślinami. Uwalniając z piasku składniki odżywcze, grzyby sprawiają, że te wszystkie zdumiewające rzeczy mogą rosnąć. Bez grzybów byłaby to tylko kolejna piaszczysta łacha. Bardzo wielka piaszczysta łacha – ponad 120 km długości, ok. 25 km szerokości, z wydmami osiągającymi 240 m. Piasek gromadzi się wzdłuż wybrzeża Queenslandu od 750 tys. lat, ponieważ wulkaniczne podłoże skalne zatrzymuje osady niesione po wschodniej stronie kontynentu przez potężny prąd przybrzeżny.

Angielski żeglarz James Cook, płynący wzdłuż tego wybrzeża w roku 1770, był pierwszym Europejczykiem, o którym wiadomo, że widział Wielką Wyspę Piaszczystą. Globtroter nie poświęcił jej wiele uwagi – ot, parę linijek w dzienniku podróży. Podobnie badacz Matthew Flinders, który wylądował tam jakieś 30 lat później. Dzika przyroda w owych czasach była dobrem, które należy ujarzmić i zmusić, by przynosiło zyski, a nie zachwycać się jego pięknem.

Z tego punktu widzenia interior Fraser Island upodobał sobie Edward Armitage, kupiec handlujący drewnem na początku XX w. To spod jego pióra wyszły pierwsze opisy tutejszych wspaniałych lasów deszczowych, w których narzekał, że wielu „potężnych królów puszczy” było za dużych dla ówczesnych tartaków.

Przyszłość przyniosła jednak większe maszyny i przez sto lat szedł w lasach intensywny wyrąb. Twarde drewno posłużyło m.in. do wykładania Kanału Sueskiego czy odbudowy londyńskich doków Tilbury po II wojnie światowej.

Pierwsi turyści pojawili się tu pod koniec lat 40. XX w. Sidney Nolan, jeden z największych australijskich malarzy tego stulecia, podróżował przez Queensland, wypatrując natchnienia w krajobrazie. Znalazł je w na pół zapomnianej opowieści o wraku i rozbitkach, z której wzięła swoją nazwę Wyspa Frasera.


W 1836 r. „Stirling Castle” pod dowództwem Jamesa Frasera wypłynął z Sydney do Singapuru z 18 członkami załogi i pasażerami, wśród których była żona kapitana Eliza. Parę dni później żaglowiec, klucząc w labiryncie Wielkiej Rafy Koralowej, przedziurawił kadłub i zaczął tonąć. Pasażerowie i załoga, stłoczeni w dwóch szalupach, płynęli wzdłuż wybrzeża, kierując się ku osadzie Moreton Bay (dziś Brisbane), kilkaset kilometrów na południe. Była to straszna podróż, zwłaszcza dla Elizy, która była w zaawansowanej ciąży i urodziła dziecko w przeciekającej łodzi. Niemowlę zmarło.

Marna łódź państwa Fraserów radziła sobie coraz gorzej, druga szalupa zostawiła ich więc i odpłynęła. Po ponad miesiącu od zatonięcia statku musieli zejść na plażę lądu znanego wówczas pod nazwą Wielkiej Wyspy Piaszczystej. Nie jest jasne, co zdarzyło się później. Jedne relacje mówią, że w zamian za ubrania rozbitkowie dostali jedzenie od członków plemienia Butchulla. Według innych Aborygeni obdarli ich do naga i traktowali jak niewolników. W każdym razie wydaje się prawdopodobne, że głód, choroby i wycieńczenie zabiły większość rozbitków, w tym kapitana Frasera.

Eliza utrzymywała później, że zmuszono ją do harówki przy obozowisku Aborygenów – zbierania gałęzi na ogień i kopania korzeni. Wieści o jej doli dotarły wreszcie do władz w Moreton Bay. Wysłano ekspedycję ratunkową, a irlandzki skazaniec John Graham, wcześniej uciekinier ukrywający się w buszu, który znał język tubylców, wynegocjował jej uwolnienie.

Dalej akcja rozwijała się jak w tabloidach. W ciągu paru miesięcy po uratowaniu Eliza poznała i poślubiła następnego kapitana, przeniosła się do Anglii i zaczęła występować jako atrakcja rozmaitych show w londyńskim Hyde Parku. Urzeczonemu audytorium za sześciopensówkę od łebka opowiadała tam coraz bardziej przerażające historie o mordach, torturach, białych niewolnikach i kanibalizmie.

Reklama

W 1992 r. wyspa trafiła na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dziś przyciąga statki pełne entuzjastów. Może na to liczył stary mądry Beeral, wysyłając Yindingiego i K’gari z misją upiększenia świata przed milionami lat?

Reklama
Reklama
Reklama