Reklama

W tym artykule:

  1. 1. Jebel Jais Flight – najdłuższa tyrolka na świecie
  2. 2. SkyTour – kiedy jedna tyrolka to za mało
  3. 3. Kolacja na pustyni w Sonara Camp
  4. 4. Camp 1770 dla podróżników i poszukiwaczy przygód
  5. 5. Suwaidi Pearl Farm – jak złowić perłę?
Reklama

Ras al-Chajma – do niedawna ta nazwa nie mówiła mi za wiele. Research kończyłem jeszcze w samolocie z Warszawy do Dubaju. Jak większość ludzi Zjednoczone Emiraty Arabskie kojarzyłem właśnie z Dubajem i Abu Zabi, a to daje mylne pojęcie o różnorodnym kraju, którego poznawanie zacząłem od północy. Emirat Ras al-Chajma (po arabsku „czubek namiotu”) ma i morze, i góry. Między nimi pustynny krajobraz przecinają połacie zieleni, co jest dość nietypowe dla tej szerokości geograficznej. Po drodze czeka mnie jeszcze więcej niespodzianek.

1. Jebel Jais Flight – najdłuższa tyrolka na świecie

Zjednoczone Emiraty Arabskie są znane z tego, że wiele atrakcji jest tam „naj”. Pod tym względem Ras al-Chajma nie odstaje. Intensywny dzień w górach zaczynam od śniadania w najwyżej położonej restauracji w Emiratach – 1484 By Puro. W menu są propozycje kuchni z różnych krajów. Jestem na Półwyspie Arabskim, więc wybieram klasyczną szakszukę. Choć kuszą mnie słodkości, wolę zjeść lekkie śniadanie. To dlatego, że zaraz ruszam na Jebel Jais Flight – najdłuższą tyrolkę na świecie. Długość Jebel Jais Flight to prawie 3 kilometry (2830 metrów). Podczas zjazdu osiąga się prędkość około 150 km/godz.

Najwyżej położona restauracja w Zjednoczonych Emiratach Arabskich / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

Z tarasu restauracji widzę, jak w oddali mkną dwa maleńkie punkciki. To odważni, którzy zdecydowali się na zjazd głową do przodu. Z zamyślenia i rosnących wątpliwości wyrywa mnie przewodnik. Pora na przygodę.

– Bezpośrednio przed zjazdem nie można palić papierosów. Do plecaka zabieramy tylko najważniejsze rzeczy, w tym nakrycie głowy i smartfona – dowiaduję się z krótkiego instruktażu.

Jestem już ubrany w specjalny strój. Oprócz uprzęży i kasku z kamerką GoPro mam też na sobie coś, co wygląda jak fartuch. Szybka podwózka busikiem i za chwilę całą grupą stoimy już na platformie wysoko w górach Al-Hadżar.

Im bliżej moja kolej, tym bardziej myślę o tym, że mam lęk wysokości. Po podwieszeniu w pozycji startowej – zjeżdża się na leżąco – strach ustępuje ekscytacji. Na pytanie o gotowość odpowiadam głośno: TAAAK.

Jebel Jais Flight to obowiązkowa atrakcja dla tych, którzy lubią poczuć adrenalinę / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

Całość trwa nie dłużej niż dwie minuty. Tyle wystarczy, żeby przyzwyczaić się do prędkości i wysokości. Po dotarciu na podwieszaną platformę czeka mnie jeszcze jeden krótki zjazd. Tym razem już bez fartucha i w pozycji siedzącej. O lęku wysokości zupełnie zapomniałem. Przestrzeń mnie nie przeraża, ba, mam ochotę na więcej.

2. SkyTour – kiedy jedna tyrolka to za mało

Dla podtrzymania adrenaliny zaczynam kolejną przygodę na wysokości – SkyTour. To trasa złożona z sześciu tyrolek. Najkrótsza ma 337 m, najdłuższa ponad kilometr. Tyrolki różnią się nie tylko długością, ale też wysokością. Najwyższa platforma Sky Bridge znajduje się na wysokości 300 metrów nad ziemią.

Podczas Sky Tour można podziwiać góry z niecodziennej perspektywy / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

Pokonanie całej trasy zajmuje około dwóch godzin. Średnia prędkość podczas zjazdu to 60 km/godz. Przy drugim zjeździe nie patrzę już tylko przed siebie. Coraz śmielej rozglądam się dookoła. Al-Hadżar w niczym nie przypominają pasm górskich znanych mi z Europy. Bliżej im do Wielkiego Kanionu w USA.

Alternatywą lub uzupełnieniem Sky Tour może być Jebel Jais Sledder, czyli tor saneczkowy o długości 1840 metrów. Zjeżdżając, osiągamy maksymalną prędkość 40 km/godz., choć może wydawać się, że jedziemy kilka razy szybciej – zwłaszcza na zakrętach. Oczywiście każdy wagonik jest wyposażony w wajchę do przyspieszania i zwalniania. Trasa wije się między malowniczymi szczytami górskimi. Przejażdżka, licząc wjazd saneczkami, trwa około ośmiu minut.

Jebel Jais Sledder / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

3. Kolacja na pustyni w Sonara Camp

Nigdy wcześniej nie biwakowałem na pustyni. Jak dowiaduję się na miejscu, w Ras al-Chajmie tzw. campy na pustkowiu to jedna z flagowych atrakcji.

Wieczory na pustyni bywają chłodne, ale nie w Sonara Camp / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

Zaczynam od Sonara Camp w rezerwacie przyrody na pustyni Al Wadi. Zamieszkuje go wiele gatunków dzikich zwierząt. W drodze na miejsce mijamy stada oryksów arabskich. Łatwo je rozpoznać po bardzo długich, prostych rogach. Zwierzęta są już przyzwyczajone do obecności ludzi i nie uciekają na nasz widok. Te najbardziej ciekawskie podchodzą na odległość dwóch metrów.

Do Sonara Camp dojeżdżam na chwilę przed zachodem słońca, przez co miejsce wygląda jeszcze bardziej magicznie. W dole widzę okrągły plac z podwieszanymi lampkami i niewielką sceną pośrodku. To tam zjem kilkudaniową kolację. Najpierw jednak chwila odpoczynku w specjalnie przygotowanej strefie z poduchami. Spragnieni i głodni już teraz mogą zamówić sobie coś do picia lub poprosić o drobne przekąski.

Ras al-Chajmę odwiedzam w ramadanie, dlatego z kolacją czekamy do zmroku. Dopiero kiedy słońce znika w oddali za piaszczystymi wzniesieniami, schodzimy na dół i siadamy do stołu. Jest kameralnie i międzynarodowo – słyszę różne języki od angielskiego po hiszpański i niemiecki. Przede mną lądują kolejne dania kuchni arabskiej. Jest więc dużo mięsa i warzyw. Nie mogło zabraknąć też hummusu – tym razem w wydaniu buraczanym. Wszystko jest oczywiście doprawione najpopularniejszymi przyprawami regionu, w tym szafranem.

Sonara Camp na pustyni Al Wadi / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

Wieczór w Sonara Camp to nie tylko kolacja na pustyni, ale też bogaty program artystyczny. Na scenie prezentują się muzycy i tańczący z ogniem. Takiego fireshow nie widziałem jeszcze nigdzie na świecie.

4. Camp 1770 dla podróżników i poszukiwaczy przygód

Zupełnie inna wrażenia oferuje Camp 1770. Obóz znajduje się w górach Al-Hadżar, bardzo blisko Jebel Jais – najwyższego szczytu górskiego w ZEA (1934 m n.p.m). Wizytę w campie najlepiej połączyć z pieszą wycieczką właśnie na dach Emiratów. Widać stamtąd nie tylko Ras al-Chajmę, ale też sąsiedni Oman.

Po południu i wieczorem w górach jest dość chłodno. Pierwszy i ostatni raz, będąc w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, zakładam kurtkę. Po pierwszych zachwytach górską panoramą siadamy wokół ogniska. Nasz przewodnik Fadi Hachicho z pasją opowiada o Camp 1770.

– W obozie i na szlaku stawiamy na zrównoważoną turystykę. Kolacja jest przygotowywana przez lokalne rodziny. Nie śmiecimy. Staramy się, żeby wykorzystywane przedmioty były przyjazne środowisku – mówi.

Camp 1770 w górach Al Hadżar / Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

Jeszcze ciekawiej robi się, kiedy Fadi zaczyna opowiadać o swojej przyjaźni z emirem Ras al-Chajmy, który gorąco wspiera rozwój turystyki w regionie. Co ciekawe, Camp 1770 znajduje się nie dalej niż dwa kilometry od jednej z jego rezydencji. Sa’ud ibn Sakr al-Kasimi uprawia tam między innymi… truskawki.

Camp 1770 nie ma stałych godzin pracy. Żeby tam dotrzeć, należy zebrać grupę minimum 10 osób i skontaktować się z biurem Fadiego – Adventurati. Warto, bo to doświadczenie jak z dobrego filmu przygodowego.

5. Suwaidi Pearl Farm – jak złowić perłę?

Na koniec wracam nad morze, a właściwie na morze. Ras al-Chajma od tysięcy lat pielęgnuje tradycję łowienia pereł. Według archeologów perłowy przemysł w obecnym emiracie przeżywał największy rozkwit w XII w. Miejscowy port był wówczas jednym z najbardziej ruchliwych w całym regionie. Dziś o tradycji przypomina Suwaidi Pearl Farm. Abdulla Al Suwaidi założył farmę pereł na cześć swojego nieżyjącego już dziadka.

Suwaidi Pearl Farm / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

Na miejsce płynę ogromną łódką. Na pokładzie jest też rodzina wczasowiczów z Meksyku. Żeby zobaczyć Suwaidi Pearl Farm, przyjechali aż z Abu Zabi. Chowam się przed słońcem i patrzę, jak zmienia się linia brzegowa. Najpierw zabudowania ustępują miejsca piaszczystym pustkowiom, na których wylegują się wielbłądy. Po chwili widzę już tylko gęsto rosnące zielone lasy namorzynowe. To przypomina mi, jak bardzo różnorodny jest emirat Ras al-Chajma.

Zwiedzanie farmy pereł poprzedza rejs / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority

Już w trakcie zwiedzania dowiaduję się więcej o historycznych technikach poławiania pereł. Trudno w to uwierzyć, ale mężczyźni nurkowali po skarby na głębokość kilkudziesięciu metrów, a ich jedynym zabezpieczeniem była lina przywiązana do nogi. Dla większego komfortu uszy zatykano woskiem, a nosy „klipsem” z pancerza żółwia. Przed zanurkowaniem pito kawę i zajadano się słodkimi daktylami. Obecnie połów wygląda już zupełnie inaczej.

Po obejrzeniu różnych rodzajów pereł – niektóre odmiany różnią się minimalnymi detalami – sam mam okazję zanurkować po skarb. Co prawda nie w morzu, a w akwarium, ale emocje są podobne.

– Szanse na wyłowienie ostrygi z perłą to około 60% – podkreśla przewodnik. To chyba mój szczęśliwy dzień, bo udaje się za pierwszym razem.

Eksperci mogą opowiadać o perłach godzinami / fot. Ras Al Khaimah Tourism Development Authority
Reklama

W Suwaidi Pearl Farm za dodatkową opłatą perły można złowić w akwarium lub kupić w sklepiku z wyselekcjonowanymi wyrobami jubilerskimi.

Reklama
Reklama
Reklama