W tym artykule:

  1. Fokarium
  2. Hel
  3. Jastarnia
  4. Kuźnica
  5. Zatoka Pucka
  6. Osetnik
  7. Informacje praktyczne
Reklama

Hollywoodzki gwiazdor Burt Reynolds przekonywał, że prawdziwy mężczyzna powinien pachnieć cygarami, whisky i nosić wąsy. Cóż, widocznie nigdy nie spotkał Bubasa. W przypadku najsłynniejszego amanta Półwyspu Helskiego zgadzają się jedynie wąsy. Poza tym Bubas jest zdeklarowanym abstynentem i zamiast ballantine’sem na kilometr zalatuje od niego śledziem.

Fokarium

O dziwo, nikomu to nie przeszkadza. Od rana do wieczora celują weń obiektywy, obalając mit, że do bycia gwiazdą niezbędny jest profil na Instagramie. Po co? Każdy influencer zaglądający do Helu sam z siebie raczy swoich fanów niezliczonymi filmikami, popularyzując wizerunek lokalnego celebryty. Niestety, aktorsko Bubasowi daleko do Reynoldsa – nic, tylko wyleguje się nad basenem, czasem ziewa, czasem ostentacyjnie smark­nie, wzbudzając potężny aplauz publiki, który on sam kwituje leniwą przewrotką na drugi bok.

Jak to foka. Jedna z pięciu zameldowanych na stałe w helskim fokarium – północnym przyczółku Uniwersytetu Gdańskiego. Naukowcy troszczą się o bałtycką populację zagrożonych morskich ssaków: fok i morświnów. – Nie bierzcie przykładu z Bubasa – ostrzega doktorant z Instytutu Oceanografii, serwując sybarycie śledziową dokładkę. – Najchętniej schowałby się za parawanem i przebimbał całe lato.

Oceanaria w Polsce. Podróż po podwodnym świecie [ZESTAWIENIE]

Oceanarium daje nam możliwość zapoznania się z bliska z podwodnym życiem, którego bez odwiedzin w takim miejscu nie bylibyśmy w stanie zobaczyć. Dzięki swojej tajemniczości i niedostępno...

Akwarium Gdyńskie
Akwarium Gdyńskie fot. TOMASZ RYTYCH/REPORTER/EAST NEWS

Uśmiecham się do Bubasa na pożegnanie i rozkładam wielką mapę na siodełku mojego roweru. Zanim ruszę w drogę, wodzę palcem po smudze piasku rozsypanej na niebieskiej plamie Bałtyku. Od koniuszka Mierzei Helskiej, przez Władysławowo, aż po żółte plamki wydm Słowińskiego Parku Narodowego. Przede mną 100 km przygody kojącej balsamiczną wonią sosen szumiących do spółki z morzem, przy krzykliwym wtórze mew.

Hel

– Przyfrunęłyście na żebry? – śmieje się rybak, cumując kuter do nabrzeża helskiego portu. – No dobra, ale żadnych dokładek, bo z rybami krucho – wyplątuje z sieci lśniący łuską smakołyk i rzuca skrzydlatym głodomorom. Z kotłowaniny piór wystrzela szczęśliwiec z łupem i fru! – pruje przestwór ponad wieżą Muzeum Rybołówstwa (dawny kościół św. św. Piotra i Pawła) ścigany wrzaskiem ograbionych kompanów. Po sekundzie siedzą mu już na ogonie. Jednak złodziejaszek zwinnie lawiruje między ekologicznymi instalacjami przy Domu Morświna, zatacza krąg nad szachulcowymi chałupami przy ulicy Wiejskiej (kaszubskie chëczë) i gubi pościg, szybując nad Lwią Jamą, najstarszą helską karczmą – jej początki sięgają XVIII w.

Pedałuję co tchu, śledząc biały punkcik. Nie zauważam, że kończy się droga. Rower staje dęba, a ja wylatuję z siodełka, kreśląc w powietrzu spektakularny łuk, i lądując z nosem w wydmie. Przecieram oczy; najpierw z powodu gryzącego piasku, a potem ze zdumienia. Oto przede mną pustynia pełna widmowych obłoków. Utkane z drobinek piasku lewitują nad plażą i gnane wiatrem giną w spienionym żywiole.

To właśnie tu, na wschodnim rąbku mierzei, otwarty Bałtyk łączy się z Zatoką Gdańską. Zanurzam się w chłodnej toni, spoglądając na szarpane wiatrem parawany. Wtem dwa z nich podrywają się z łopotem. Błyskawicznie wzlatują w błękit. I gdy wydaje się, że znikną w przestworzach, nieoczekiwanie nieruchomieją. A potem zaczynają sunąć poziomo, ciągnąc przez fale duet sportowców. To latawce kitesurferów. Na niebie Półwyspu Helskiego jest ich więcej niż mew. Szczególnie w pobliskiej Jastarni.

Jastarnia

Pakujesz nogę w footstrapa, trzymasz mocno bar, łapiesz winda i gotowe! – polecenia instruktora brzmią jak tajemne zaklęcia. Wbity w piankowy kombinezon, stojąc po kolana w wodzie, próbuję rozkodować fachowy żargon. Wkładam stopę w uchwyt deski (footstrap), chwytam drążek z linkami do sterowania latawcem (bar) i już mam łapać „winda”, gdy role się odwracają.

6 najlepszych miejsc do uprawiania kitesurfingu. Niesamowite miejscówki poleca Victor Borsuk

Victor Borsuk, podróżnik i siedmiokrotny mistrz Polski w kitesurfingu, zdradza nam swoje ulubione miejsca do uprawiania tego sportu. Zaznacza, że kryteria, którymi kieruje się przy wyborze lo...

Brazylia, Guajiru
Fot. Shutterstock

Gwałtowny podmuch napina linki i zamienia mnie w bezwolną marionetkę. Deska odrywa się od płycizny, a ja wraz z nią. Lecę! Adrenalina pulsuje w skroniach, przechodzi w euforyczny okrzyk, który nieoczekiwanie za-mienia się w pełne zdumienia bulgotanie.

– Pomyliłeś kitesurfing z nurkowaniem! – śmieje się Adam, instruktor jednej z wodniackich szkółek działających między Jastarnią a Chałupami, podnosząc mnie z wody. – Właśnie dlatego kitesurferzy noszą kaski – wyjaśnia. – Rzadko się przydają, bo półwysep to najbezpieczniejsze miejsce dla fanów latawca w Polsce. W szczególności płycizny Zatoki Puckiej – wskazuje piaszczyste łachy prześwitujące przez lustro wody.

– Nagły szkwał nikomu tu nie straszny. Jak poniesie cię hen, w morze, bez problemu wrócisz na brzeg. Piechotą! A jak znudzi ci się latanie, zawsze możesz się poślizgać. Słyszałeś o skimboardingu? Bierzesz rozbieg, wskakujesz na specjalnie wyprofilowaną deskę i jesteś królem akwenu! – woda po kostki, a ty suniesz jak wyczynowa motorówka. Spróbujesz?… – Wytrzeszczam oczy na dziewczynę, która z deską pod stopami wjeżdża na miniskocznię, robi salto, po czym ląduje na fali. I nabieram pewności, że jedynym sportem, jaki chcę dziś uprawiać, jest lepienie babek.

Kuźnica

Szczęśliwie w Jastarni nie trzeba kaskaderskich umiejętności, żeby cieszyć się morskim żywiołem. Mało tego – obejdzie się bez wchodzenia do wody! Wystarczy zajrzeć do rybackiego kościoła nieopodal plaży. Cicho tu jak makiem zasiał. Dziwne, bo dookoła szaleje prawdziwy huragan – wiatr szarpie żagle, łamie maszty, plącze sieci. Artystyczne 10 w skali Beauforta – wszystko wyrzeźbione w drewnie. Również służący za ambonę kuter. Niesiony na srebrnych falach płynie przez nawę, jakby chciał roztrzaskać drzwi i ruszyć ku Kuźnicy, by dołączyć do tamtejszej floty.

Nie miałby daleko. Łopoczące chorągiewki łodzi dostrzegam po kilku minutach pedałowania. Mierzeja ma tu zaledwie 200 m szerokości, a rybacy żartują, że kutry to tylko dekoracja, bo sieci zarzucają prosto z okien swoich domów. Być może ta metoda połowu sprawia, że produkty miejscowych wędzarni uznawane są za najlepsze na Wybrzeżu.

Zeskakuję z roweru i zaglądam do kulinarnego przybytku buchającego dymem jałowca. – Flądra czy łosoś? – pyta pan Jacek, emerytowany rybak. – A może tutejszy rarytas? Węgorz z kufla – uśmiecha się szelmowsko. – Surową rybę przesypuje się solą i zostawia na kilka miesięcy w glinianym naczyniu, żeby dojrzała. Dla twardzieli! – patrzy wyzywająco.

Zatoka Pucka

Przegryzam lokalny smakołyk bez mrugnięcia, zyskując uznanie i porcję gorącego turbota w gratisie. – Turyści zaglądają do nas pod koniec sierpnia, żeby wziąć udział w Marszu Śledzia. Piechotą przez mój Pucyfik – oświadcza z dumą, wskazując Zatokę Pucką i zerkając na mój wehikuł. – Miejscami woda sięga po szyję, więc jeśli rower, to tylko wodny.

Szybko zwalczam pokusę, by zabawić się w Pana Samochodzika. Mój jednoślad ma co prawda niezłe przerzutki, ale niezatapialność na poziomie młyńskiego kamienia. Spacerkiem objeżdżam więc zatokę i po godzinie sączę kawę na rynku w Pucku. Stojące w karnym szeregu kamieniczki prężą dumnie fasady, przypominając o militarnej przeszłości miasteczka. Za panowania Wazów stacjonowała tu wojenna flota, a za II RP – dywizjon lotniczy.

Dziś zamiast wojskowych komend słychać tu śmiech dzieci skaczących przez tryskającą z chodnika fontannę. Koniec zabawy! – ucinają frajdę wychowawcy i wiozą posmutniałych kolonistów do dawnej siedziby rodu von Below w Sławutówku. Nudne życie arystokratów! Herbatka, brydż i zero lodów. Humor wraca dzieciakom, gdy zaglądają do mrocznych rezydencji nietoperzyjaskiń w Mechowie. Komnaty z piaskowca świetnie niosą echo i – co najważniejsze – da się doskoczyć do stalaktytów! Są wielkości sosnowych szyszek, które rozgrzane upałem trzeszczą mi nad głową, gdy mijam klify Jastrzębiej Góry.

Osetnik

Szybkie selfie i jadę dalej, by spełnić dziecięce marzenie o wczasach na bezludnej wyspie. Do Osetnika. Bałtyckiej samotni, gdzie przez cały dzień zajmuję się jednym – zdmuchiwaniem piasku ze stronic wakacyjnej lektury. Wokół żywego ducha. Trudno w to wierzyć, bo przecież nieopodal leży gwarna Łeba, za którą otwiera się królestwo zjawiskowych wydm.

10 najpiękniejszych plaż pod słońcem. Musicie je zobaczyć ten ranking

Wybraliśmy najpiękniejsze plaże świata. O swojej ulubionej opowiada również podróżniczka, Martyna Wojciechowska.

10. Norwegia, UTAKLEIV
Shutterstock

Z okna latarni morskiej spoglądam na karawany turystów przemierzające pustynne zbocza. A potem liczę leśne drogi wpadające do morza. Jedna jest inna – meandruje, skrzy się w słońcu, przyzywa. To rzeka Piaśnica.

Po godzinie siedzę już w kajaku. Leniwy nurt niesie mnie przez łąki, cienie tańczą na przymkniętych powiekach. Z letargu wyrywa mnie gwałtowne kołysanie. Rzeka wypchnęła w morze, gdzieś koło Dębek. Tego akurat się nie spodziewałem.

Informacje praktyczne

Jedzenie

  • W helskiej tawernie Kutter przy ulicy Wiejskiej warto spróbować gołąbków rybnych w sosie kurkowo-koperkowym.
  • Świetne ryby serwuje leżący nieopodal Captain Morgan. Lokal wieczorami zamienia się w gwarny pub.
  • W Osetniku popularnością cieszy się smażalnia U Zamojskich, gdzie specjalnością jest halibut i łosoś bałtycki.

Atrakcje

  • Do fokarium warto zajrzeć w porze karmienia fok (godz. 11 i 14). Przyjrzymy się żyjącemu tu stadu i posłuchamy biologów opowiadających o odbudowie populacji foki.
  • Muzeum Rybołówstwa w Helu mieści się w poewangelickim kościele otoczonym wrakami kutrów.
Reklama

Źródło: archiwum NG.

Reklama
Reklama
Reklama