Sąsiadka Praga
Jedni przyjeżdżają tu dla pięknej architektury, inni dla piwa, kuchni lub śladów Kafki. Mnie zaś Praga daje dystans, oddech i wolny bieg myśli.

Praga jest magiczna – orzeczono już dawno i w poszukiwaniu owej magii i niezapomianych przeżyć co roku do czeskiej stolicy przybywa kilka milionów turystów z całego świata – meksykańskie pary w podróży poślubnej, brytyjscy młokosi na piwo i Polacy na długi weekend. Średnio spędzają tam 2,7 dnia i w tym czasie kilkakrotnie przepychają się przez Most Karola z jednego brzegu Wełtawy na drugi, z Małej Strany na Stare Miasto i z powrotem. Słowo „przepychają się” jest tu nieprzypadkowe, bo to, co dzieje się na słynnym moście niemal przez cały dzień – z wyjątkiem świtu i późnej nocy – trudno nawet sobie wyobrazić. Czasem tłum jest tak gęsty, że niełatwo zobaczyć cokolwiek poza plecami przed sobą. I każdy z nich szuka czegoś innego. Jeden perełek architektury, drugi śladów Kafki, trzeci znakomitego piwa i kuchni. I Praga ma to wszystko, a nawet jeszcze więcej.
Na wzgórzu Letna – tym samym, gdzie kiedyś stał monumentalny pomnik Stalina, a teraz dziwaczny metronom – jest takie miejsce, z którego widać większość praskich mostów spinających oba brzegi Wełtawy. Z małej ławki schowanej między krzakami na stromym zboczu do-strzec można most Czecha, most Karola, potem mój ulubiony Most Legii, a jeszcze dalej kolejowy. Każdy z nich to jakieś wspomnienie, jakiś spacer w deszczu, szum tramwajów, nurtu wody. Lubię chodzić tymi mostami, zatrzymać się i popatrzeć w dół na Wełtawę, niosącą z sobą opadłe liście i gałązki, statki wycieczkowe i małe łódeczki. Mostami musi przejść każdy gość w Pradze – bo na obu brzegach są miejsca warte zobaczenia. Na jednym Stare Miasto z ratuszem i słynnym zegarem z kurantem Orloj, a także Nowe Miasto i Vaclavske Namesti. Na drugim – Mała Strana i Hradczany. A na brzegu rzeki mnóstwo miejsc nie opisanych w przewodnikach, a pełnych uroku, którymi można dojść do samej tafli wody. Zabawnie jest wypatrzyć je z mostu, a potem spróbować dotrzeć tam już od strony lądu.
W taki sposób poznałam Czertovkę – uroczą knajpkę noszącą nazwę odnogi Wełtawy, do której trafić nie było wcale łatwo. Na taras równo na poziomie wody prowadziły schodki o szerokości co najwyżej pół metra, które najpierw trzeba było znaleźć. Wielka powódź 2002 r. zalała restaurację i wiele innych lokali.
Większość została już wyremontowana i ponownie otwarta, choć dawny styl nie zawsze dało się przywrócić.
Spośród wszystkich praskich mostów pierwszy i najważniejszy dla mnie był most Czecha. W czasach, kiedy czeska stolica jawiła mi się jako nieznana plątanina ulic, wiedziałam, że jeśli chcę trafić do domu, muszę przejść przez most z żółtymi kolumnami. Wtedy byłam zresztą przekonana, że to most Czechowa, bo po czesku nazwa brzmi Cechuv Most.
Z mostu Czecha wchodziłam na Letną, przecinałam park i już znajdowałam się w Holeszowicach, u siebie. Poza tym, że Letna była dobrym skrótem w drodze do domu, jest też miejscem, gdzie wspaniale siedzi się w wiosenne wieczory, pijąc piwo, obserwując ludzi grających w bule, nasłuchując cichnących odgłosów miasta w dole.
Kiedy się przeprowadziłam do Dejvic, bliższe stały mi się kolejne mosty Karola i Legii. To między nimi rozpościera się Kampa, cudowna wyspa oddzielona od Małej Strany odnogą Wełtawy – tam spokojnie można się położyć na trawie, po-czytać gazetę, zdrzemnąć wśród anarchistów oraz rodziców z raczkującymi maluchami. Kampa to miejsce, w którym czas zastyga, gdzie można pomyśleć o życiu i jego sensie, albo nie myśleć
o niczym i tylko sobie trwać jak domy, pomniki, drzewa wokoło. Kto zna czeską szkołę fotografii, ten widział już nieraz Kampę na zdjęciach największego czeskiego fotografika Josefa Sudka. Artysta stracił rękę w czasie I wojny światowej i przez resztę życia spacerował po Kampie, dźwigając statyw i robiąc zdjęcia – uderzające pięknem, spokojem i dziwną melancholią. Chodziłam na Kampę z synkiem, gdy był mały, chodzę i dziś, gdy bywam w Pradze. Dla mnie serce Pragi bije właśnie tam.
Ostatni z „moich” mostów w Pradze to most kolejowy, który nikogo nie zauroczy, a i pewnie niewiele osób zapuści się tak daleko od turystycznego centrum. Tylko ci, którzy będą chcieli zobaczyć kolebkę czeskiego narodu, czyli wzgórze Wyszehrad. Wybrać się tam powinni i wielbiciele Franza Kafki – bo właśnie Wyszehrad był dla niego, obok Hradczan, najbardziej znaczącym punktem czeskiej stolicy. Dla mnie ważny jest jednak budynek u stóp wyszehradzkiej twierdzy – szpital, w którym urodził się mój syn. To z tamtych okien pierwszy raz patrzyliśmy na rzekę, na mosty, na stare barki. Na świat, który w tamtej chwili zaczął się na nowo właśnie od rzeki, od Wełtawy przepasanej mostami.
ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER
Pokazywanie elementu 1 z 1
Zobacz także
Polecane
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 20
Edukacja bez granic: Akademeia High School i sukces w globalnym świecie
Współpraca reklamowa
Madera: raj dla miłośników przyrody i aktywnego wypoczynku
Współpraca reklamowa
Kierunek: Włochy, Południowy Tyrol. Ależ to będzie przygoda!
Współpraca reklamowa
Komfort i styl? Te ubrania to idealny wybór na ferie zimowe
Współpraca reklamowa
Nowoczesna technologia, która pomaga znaleźć czas na to, co ważne
Współpraca reklamowa
Wielorazowa butelka na wodę, jaką najlepiej wybrać?
Współpraca reklamowa
Z dala od rutyny i obowiązków. Niezapomniany zimowy wypoczynek w dolinie Gastein
Współpraca reklamowa
Polacy planują w 2025 roku więcej podróży
Współpraca reklamowa
Podróż w stylu premium – EVA Air zaprasza na pokład Royal Laurel Class
Współpraca reklamowa
Chcesz czerpać więcej z egzotycznej podróży? To łatwiejsze, niż może się wydawać
Współpraca reklamowa
Portrety pełne emocji. Ty też możesz takie mieć!
Współpraca reklamowa