Reklama

Jeśli tylko nie jest późne popołudnie, na pewno doczekamy się lokalnego autobusu do Apii – stolicy Samoa.

Reklama

Samoańczycy nabyli gołe podwozia ciężarowych toyot wraz z silnikami i przednimi szybami szoferek. Resztę – kompletne kabiny pasażerskie z suwanymi oknami z pleksi, ławy z oparciami, podłogi i stopnie, jednym słowem wszystko, co do transportu osób konieczne – wykonali z drewna i pokryli jaskrawymi farbami zgodnie z poczuciem estetyki polinezyjskich żeglarzy. Przez otwarte okna pędzącego autobusu oglądałem rozciągnięte wzdłuż drogi fale – samoańskie domy pozbawione ścian. Z ciekawością przyglądałem się polinezyjskiej wyspie, na której szkocki powieściopisarz Robert Louis Stevenson spędził ostatnie lata życia; tu spotkała go nagła śmierć. Dzięki rozmowie ze współpasażerami znalazłem nocleg w niedrogim hoteliku Seaside Inn ulokowanym tuż obok portu w Apii.

Stolica Samoa licząca kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców leży na północnym brzegu Upolu, drugiej co do wielkości wyspy archipelagu. Miasto spełnia wyobrażenia o tropikalnej „metropolii”: zabudowania otaczają malowniczą zatokę z palmami i wspinają się na zalesione wzgórza. W centrum rzuca się w oczy biała wieża zegarowa. Większość instytucji skupia się przy promenadzie Main Beach Road, z której można podziwiać spektakularne zachody słońca nad oceanem.

Za pierwszy cel wybrałem większą od Upolu wyspę Savaii. Do leżącej na jej wschodnim wybrzeżu miejscowości Salelologa dotarłem na pokładzie promu. Później ruszyłem na piechotę drogą biegnącą na południe. Nie miałem żadnych planów – poza noclegami w namiocie, który niosłem w plecaku.

Mentalność i duma Samoańczyków nakazują im traktować palangi (tak na wyspach Pacyfi ku określa się białych) z rezerwą. Ale już na wstępie mojej podróży zaprzyjaźniłem się z rodziną Tofu i Elisapety Tapu. Okazali się wielce gościnnymi ludźmi. Z otwartymi ramionami przywitali mnie w progu swego fale w wiosce Puleia.

Fale stanowi ważny komponent Fa’a Samoa – samoańskiego sposobu życia. Unikalny jest kształt i konstrukcja takiego domu: z prostokątnego bądź owalnego kamiennego fundamentu wyrastają poutu, czyli pale podtrzymujące lau – dach z liści palmowych. Posadzkę, teraz często betonową, okrywają maty. Brak ścian zapewnia miły przewiew, ale jednocześnie ogranicza prywatność. Nieco intymności oraz ochronę przed wiatrem i deszczem zapewniają story, misternie wyplecione z liści palm. Spotkania, rodzinne rozmowy, posiłki, sen – wszystko to odbywa się na podłodze, na matach. Tradycja nakazuje, by gość jadł razem z gospodarzem domu – często jest to ryba podana z pieczonym chlebowcem, ugotowanym taro i bananami oraz pysznym gorącym naparem z liśćmi pomarańczy. Zakończenie „oficjalnego” posiłku jest sygnałem do ucztowania dla pozostałych członków rodziny.

Otoczony dżunglą wodospad Afu Aau znajduje się w okolicy wioski Vailoa, kilka kilometrów na wschód od Puleia – osady rodziny Tapu. Żeby zażyć relaksującej kąpieli w naturalnym basenie utworzonym przez wodospad, należy uiścić skromną opłatę wodzom wioski, przesiadującym w przydrożnym fale. Zwyczaj płacenia np. za wejście na plażę należącą do wioski albo za dostęp do punktu widokowego, choć czasami irytujący, jest na wyspach powszechny.

Spod Afu Aau dwukilometrowa ścieżka prowadzi przez zalesione wzgórza w głąb wyspy, do tajemniczego bazaltowego Kopca Pulemelei zwanego też Gwiezdną Piramidą – największej i najstarszej budowli Polinezji. Nie wiadomo, kiedy dokładnie została wzniesiona, być może około 1300 r. n.e. Obiekt wysokości 12 m łatwo przegapić, ponieważ za sprawą przykrywającego go kożucha pnączy może zostać wzięty za kolejne wzgórze. Z płaskiego szczytu usianego kamiennymi kopczykami roztacza się widok na morze zieleni i turkusowy Pacyfi k. Odpoczywałem w cieniu mangowca, gdy niespodziewanie pojawili się trzej Samoańczycy uzbrojeni w dzidy i maczety. Moje obawy rozwiała dopiero przyjazna rozmowa. Jeden z mężczyzn, imieniem Vuga, mówił po angielsku. Okazało się, że byli myśliwymi i w dżungli polowali z psami na zdziczałe świnie.

Prawdziwy spektakl sił natury zobaczyłem ok. 30 km na zachód, w okolicy wioski Taga, w miejscu zwanym Alofaaga Blowholes. Bazaltowe wybrzeże jest tu podziurawione szczelinami i kanałami schodzącymi aż do powierzchni oceanu. Fale tłoczą do nich wodę, która co kilkadziesiąt sekund strzela z sykiem w niebo niczym gejzery. Siła jest tak ogromna, że wystrzeliwuje wrzucony w czeluść orzech kokosowy na dziesiątki metrów w górę.


Wieś Falealupo na przylądku Mulinuu przypomina ośrodek wypoczynkowy rozłożony na złotych piaskach wybrzeża. Wśród fale otoczonych zielenią oraz kwiatami można wyróżnić trzy ich rodzaje: obszerne fale tele przeznaczone na ceremonie i wioskowe narady, mieszkalne afolau i najmniejsze fale o’o. Na zapleczu afolau widnieje tunoa – szałas kuchenny owiewany dymem tlących się na palenisku skorup orzechów kokosowych.

W pobliżu wioski rozciąga się Falealupo Rain Forest Reserve, a w nim rozpięty między drzewami Canopy Walkway – wiszący most długości 24 m. Kończą go schodki prowadzące niemal na wierzchołek gigantycznego starego figowca, na osadzoną tam niczym orle gniazdo platformę widokową. Po uiszczeniu opłaty spędziłem na niej niezapomnianą noc. Most jest lokalnym projektem, który ma przyciągnąć turystów, zapewnić dochód mieszkańcom wioski i pozwolić zachować naturalny las deszczowy, uważany przez nich za święty. Miejscowi wierzą, że znajduje się tam brama wiodąca zmarłych do świata podziemi.

Przylądek Mulinuu jest miejscem szczególnym – na zachód od niego przebiega umowna linia zmiany daty. Oznacza to, że gdy tu kończy się np. piątek, na wyspach leżących bardziej na zachód zaczyna się już sobota. Za zgodą wodza wioski rozbiłem namiot dwa kilometry za osadą, pod palmami. Z nadbrzeżnych skał podziwiałem zachód słońca.

Wioska Avao leży w cichej zatoce na północy Savaii, nie ma jednak własnej plaży. Jeden z mieszkańców ofiarował mi miejsce pod namiot tuż przy własnym domu, a za przewodniczkę po okolicy – swoją córkę Sheilę. Turystyczną mekką wyspy stała się pobliska miejscowość Manase. Na białej piaszczystej plaży sąsiaduje ze sobą kilka ośrodków wypoczynkowych, w których goście mają do dyspozycji fale dostosowane do swoich potrzeb.

Na początku XX w. ten polinezyjski eden ogarnęło piekło. Erupcje największego na Savaii wulkanu Matavanu zagroziła też życiu tubylców. Jęzory lawy sięgnęły kilku nadmorskich wiosek, m.in. wymarłej dziś Saleaula. W pobliżu rozciąga się pole lawy zwane Saleaula Lava Fields. Świadkiem tego wydarzenia był kościół LMS (London Missionary Society). Otoczone drzewami mury pozbawione dachu wyglądają jak kamienna kuweta wypełniona zastygłą materią. Sto lat temu rozżarzona masa wpłynęła do kościoła głównym wejściem i napełniła go do wysokości ponad dwóch metrów. Moja przewodniczka Sheila poprowadziła mnie do głębokiego otworu w czarnej skorupie. W dole widać było grób. Zgodnie z legendą pochowano w nim dziewczę o tak czystym sercu, że lawa pozostawiła mogiłę nietkniętą.

Upolu różni się od Savaii niemal wszystkim: jest mniejsza, bardziej płaska, ludna i nowocześniejsza. Ruchliwe drogi przecinają kolejne miejscowości, ale nie znaczy to, że wyspa mniej fascynuje egzotyką. Zamorscy poszukiwacze słońca, drobnego piasku, doskonałej kuchni i wieczornych zabaw odnajdą się w najmodniejszej tu miejscowości – Lalomanu na wschodzie. Mnie pociągała tradycyjna Polinezja, miejsce pod mój namiot odnalazłem więc w nadmorskich zaroślach, daleko od hotelowych uciech palangi i zgiełkliwej komercji. Własna plaża i własna rafa do nurkowania, posiłek na piasku w towarzystwie przemykających obok krabów, czytanie w cieniu własnej palmy – oto najlepszy sposób stopienia się z Polinezją.

Upolu wręcz szumi od wodospadów. Tuż przy drodze przecinającej wyspę w połowie, prowadzącej z południowego wybrzeża do Apii, kierowca wskazał mi 100-metrowy wodospad Papapapai-uta (zwany też Tiavi Falls), lśniący na tle pionowych ścian rozległej doliny. Do kolejnych imponujących kaskad: 55-metrowego Fuipisia i nieco od niego mniejszego, oddalonego o kilka kilometrów Sopoaga, dotarłem malowniczą górską drogą Le Mafa Pass. Drugi z wodospadów najwygodniej jest fotografować z niezwykłego ogrodu, jaki Samoańczyk Esila Puni pielęgnuje z myślą o turystach. Wyeksponował w nim i opisał wiele okazów endemicznych drzew, krzewów i kwiatów oraz tradycyjne naczynia i narzędzia używane na co dzień przez wyspiarzy.

Prawdziwe uroczysko wodospadów (i według mnie najpiękniejszy krajobraz Samoa) odkryłem jednak w pięknej zatoce Fagaloa na wschodnim krańcu Upolu. Zielone, strome ściany wysokości kilkuset metrów są tam regularnie pocięte srebrnymi pasmami wodospadów. U podnóża zboczy rozlokowało się kilka wiosek.


Dotarcie do Parku Narodowego ’O le Pupu Pu’e, jedynego na Samoa, jest warte wszelkiego wysiłku. Wyprawa w teren wymaga odpowiedniego ekwipunku (latarki i zapasu wody), wytrwałości w maszerowaniu oraz przewodnika, który poprowadzi ścieżką przez gęstą dżunglę porastającą wulkaniczne wzgórza. Po kilku godzinach dochodzi się do Pe’ape’a Cave – jaskini utworzonej przez lawę, w której śmigają jerzyki. Miłośnicy dziewiczej przyrody niewątpliwie pokochają te tereny.

Na południowym zachodzie Upolu spotykają się dwa całkowicie odmienne nadmorskie krajobrazy. Na wschód od Matareva Beach rozciągają się wspaniałe samoańskie plaże. Podczas odpływów odsłania się przybrzeżna rafa koralowa – jej niezwykłe kolory i naturalne baseny z uwięzionymi w nich rybami. Czterokilometrowy spacer zakończy się przy bungalowach eleganckiego „Samoana Resort”, godnego gustu wybrednego turysty. Jeżeli z Matareva Beach pójdziemy w kierunku zachodnim, na odcinku dwóch kilometrów ujrzymy bazaltowe skały, o które z hukiem rozbijają się fale. Wiele tu głębokich na kilka metrów studni, w ułamkach sekund napełniających się od dołu morską wodą. Po wysiłku włożonym w penetrowanie zakamarków czarnego wybrzeża czeka nas kąpiel w zatoce przy słynnej plaży Return to Paradise Beach.

Ostatnie kilka dni samoańskich wakacji spędziłem na odległej od Upolu o 4 km wysepce Manono – przepięknym skrawku lądu otoczonym turkusową laguną. Dotarłem tu łodzią motorową. Na Manono znajdują się cztery wioski rybackie, nie szczekają psy (bo ich tu nie ma), nie słychać warkotu samochodów. Piesza ekskursja bez odpoczynku dookoła wysepki zajmuje może trzy godziny, ale bez problemu znajdziemy sobie atrakcji na cały tydzień. Zażywałem kąpieli, podziwiałem pobliską wysepkę Apolima, będącą fragmentem wygasłego wulkanu, wszedłem na górę Tulimanuiva, najwyższą na Manono (110 m n.p.m.), by zobaczyć znajdujący się na jej płaskim wierzchołku „kopiec gwiezdny”. Tak jak innych kopców na Samoa i w całej Polinezji, także pochodzenie tego pozostaje nieznane. W pobliżu wioski LEPUIAI podziwiałem Grób 99 Kamieni – każdy kamień symbolizuje żonę wielkiego wodza Vaovasa.

Jeśli dalekie Samoa jest wytchnieniem od męczącego zgiełku i tempa współczesnego świata, to fi ligranowa Manono jest niewątpliwie tym samym dla przepięknego i przyjaznego świata archipelagu wysp Samoa.

Reklama

Andrzej Łapiński – od wielu lat mieszka i pracuje za granica (dwa lata w Australii, pięc lat w Londynie, obecnie we Francji). Wcześniej odbywał regularne eskapady kempingowe po Europie, teraz zainteresował się podróżami na wyspy tropikalne – oprócz Samoa odwiedził m.in.: Vanuatu, Tonga, Borneo, Tokelau.

Reklama
Reklama
Reklama