Świąteczny weekend w Wiedniu? Michał Cessanis ma dla was gotowy plan wyjazdu!
Urokliwe jarmarki adwentowe, muzea i galerie, a do tego świetna austriacka kuchnia. Jest wiele powodów, by odwiedzić Wiedeń przed świętami.
Spis treści:
- Świąteczne kule wymyślono w Wiedniu
- Wiedeńskie jarmarki świąteczne
- Galerie i muzea w Wiedniu
- Wiedeńska architektura
- Kawa po wiedeńsku
- Co zjeść w Wiedniu
Być może mój tekst zaczynam od końca, ale tak naprawdę chodziło o kulę. To właśnie dla niej wróciłem do Wiednia, by sprawić sobie prezent na święta. Szklana kula z wirującym śniegiem, który wprawia się w ruch jednym potrząśnięciem. W środku z miniaturowym bałwanem, choinkami, czy z Mikołajem dźwigającym worek z prezentami. I tu nie chodzi o jakąś zwykłą kulę, lecz o tę najprawdziwszą na świecie. Bo ta świąteczna dekoracja powstała właśnie w Wiedniu.
Świąteczne kule wymyślono w Wiedniu
W stolicy Austrii przy ulicy Schumanngasse 87 znajduje się manufaktura Original Wiener Schneekugel, która produkuje kule od 1905 roku. Jej największą i pilnie strzeżoną tajemnicą jest przepis na śnieg! – Jego recepturę znam tylko ja i przechowuję ją w sejfie – mówi Erwin Perzy III. To wnuk Erwina Perzego I, producenta narzędzi chirurgicznych, który na początku XX wieku próbował opracować lepsze światło do sal operacyjnych. Napełniał szklane kule wodą i podświetlał je. Potem zaczął do nich dodawać kaszę mannę, by uzyskać efekt rozproszonego światła. Co prawda jego eksperyment się nie udał, za to narodził się w jego głowie genialny pomysł na biznes.
W pierwszej kuli wynalazca umieścił miniaturowy model Bazyliki Narodzenia Najświętszej Maryi Panny stojącej w mieście Mariazell. Budowa miniaturowych obiektów była jego pasją. W sklepiku przy fabryce można zobaczyć jedną z najstarszych kul z tym kościołem właśnie, pochodzącą z 1920 roku. Są także zdjęcia wynalazcy oraz wyposażenie jego pracowni. Są także setki, jeśli nie tysiące śnieżnych kul, w różnych rozmiarach. I z najróżniejszymi miniaturami: ludzi, roślin, zwierząt czy budynków umieszczonych w środku. Jestem przekonany, że gdy tutaj zawitacie, wyjdziecie stąd z niejedną kulą (ja już mam trzy).
Wiedeńskie jarmarki świąteczne
Zresztą oryginalne kule śnieżne kupicie w okresie świątecznym w Wiedniu nie tylko w przyfabrycznym sklepie. Są także na jarmarkach adwentowych, odbywających się w całym mieście – manufaktura ma na nich swoje stoiska. Oczywiście ten największy i najbardziej oblegany przez turystów znajduje się przed Ratuszem, choć muszę przyznać, że jestem nim zawiedziony. Owszem, są tu i wielka choinka, i lodowisko, i diabelski młyn oraz drewniane chaty z grzanym winem (tańszym niż na jarmarku np. we Wrocławiu) i austriackim jedzeniem. Jednak na stoiskach ze świątecznymi dekoracjami króluje tandeta, a nie lokalne rękodzieło. Tak więc jeśli już tutaj zawitacie (a pewnie tak będzie), to odradzam kupowania pamiątek – chyba, że chodzi o kule.
Po inne świąteczne gadżety lepiej wybrać się na znacznie bardziej kameralny jarmark na placu Marii Teresy, pomiędzy Muzeum Historii Sztuki a Muzeum Historii Naturalnej. Albo jeszcze lepiej jechać na Karlsplatz – plac Karola. Tu do 23 grudnia trwa Art Advent, na którym spotkacie wielu artystów sprzedających ceramikę, ozdoby świąteczne, ubrania, obrazy czy rzeźby. Jest też mała karuzela napędzana siłą mięśni dorosłych oraz uliczny teatr. Bardzo to klimatyczne miejsce, zdecydowanie mniej zatłoczone niż plac przed Ratuszem. I zdecydowanie bardziej prawdziwe, jeśli szukacie autentycznej atmosfery świątecznej.
Galerie i muzea w Wiedniu
A kiedy już nacieszycie oko świecidełkami, napijecie się austriackiego grzańca, to poświęćcie trochę czasu na sztukę i zajrzyjcie np. do galerii Albertina. To w niej znajduje się jedna z największych i najcenniejszych kolekcji grafik i rysunków. Zgromadzono ich tutaj ponad milion! Ich autorami są Dürer, Picasso, Rubens, Klimt czy Schiele. Są tu też zbiory fotografii (m.in. Helmuta Newtona). Na stałych ekspozycjach pokazane są najciekawsze kierunki sztuki ostatnich 130 lat: od francuskiego impresjonizmu, przez niemiecki ekspresjonizm, rosyjską awangardę, aż do współczesności.
A wszystko to w komnatach paradnych największego pałacu mieszkalnego Habsburgów. Dwadzieścia z nich odrestaurowano, wyposażono w większości w oryginalne meble i udostępniono zwiedzającym. Cóż, kilka godzin, a nawet i kilka dni to zdecydowanie za mało, by dokładnie prześledzić zbiory Albertiny. Dlatego jestem tu podczas każdego pobytu w stolicy Austrii.
Powracam także do Muzeum Leopoldów z wystawą „Wien 1900”. Przełom wieków był dla Wiednia szczególny. To miasto arystokracji i liberalnych intelektualistów, przepychu i biedy, konserwatyzmu i nowych idei stało się miejscem eksperymentów artystycznych oraz laboratorium nowych idei. Od 1900 r. Wiedeń urósł do rangi artystycznego i intelektualnego centrum świata. Stał się jednym z ośrodków modernizmu, nowoczesności w różnych dziedzinach. Od malarstwa i grafiki, poprzez literaturę, muzykę, po teatr, taniec i architekturę.
Wystawa świetnie to pokazuje. Przełom w sztuce, architekturze, muzyce, wyposażeniu wnętrz był skokowy. Estetyka Gustava Klimta, Kolomana Mosera, Oskara Kokoschki czy Egona Schielego była odległa od klasycznych dzieł o lata świetlne. Podobnie projekty architektoniczne Oskara Wagnera i Josefa Hoffmana czy dizajn i wyposażenie wnętrz uderzające do dziś nowoczesnością. Nie chodziło jednak tylko o estetykę i ekspresję. Wiedeń tamtych czasów to również miasto Zygmunta Freuda (także ma swoje muzeum) i narodziny psychoanalizy, Ludwika Wittgensteina i rewolucji w języku filozofii, Gustava Mahlera – innowatora opery, Arnolda Schönberga, który z kolei dokonał rewolty w muzyce. Wystawa w Muzeum Leopoldów liczy ponad tysiąc eksponatów, więc jest na co popatrzeć.
Wiedeńska architektura
Patrzeć warto też na architekturę Wiednia. Miałem to szczęście, że podczas ostatniego pobytu zamieszkałem w słynnym Grand Hotelu przy Ringu wiedeńskim (Ringstrasse), ulicy na tyle długiej – ciągnie się przez ponad 5 kilometrów, by pomieścić monumentalne budowle, z których miasto słynie. Jest tu i Opera Narodowa i wspomniane muzea przy placu Marii Teresy, stoją też gmachy Parlamentu, czy Uniwersytetu Wiedeńskiego. Jest i cała Dzielnica Muzealna.
Niezwykle ciekawa jest historia Grand Hotelu, który wraz z hotelami Sacher, Bristol i Imperial należy do najsłynniejszych w mieście. W 1862 roku wiedeński hotelarz Anton Schneider najpierw kupił ziemię, a potem wybudował na niej hotel, który po otwarciu w 1870 roku szybko pokochała wiedeńska śmietanka towarzyska. Bajeczny wówczas Grand oferował 300 pokoi, 200 łazienek, salę balową, windy parowe i biuro telegraficzne, co na ówczesne czasy było absolutną sensacją. Spotykali się tutaj artyści, dziennikarze, politycy. Rozkochany w tym miejscu król walca Johann Strauss w 1894 roku świętował 50 lat pracy artystycznej.
Po II wojnie światowej hotel został zamknięty. Później przez 20 lat był siedzibą Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, która wyprowadziła się z imponującego gmachu w 1989 roku. Kolejni właściciele kosztem 100 milionów euro przywrócili „Grandowi” dawny blask. Dobre to miejsce do zamieszkania nie tylko ze względu na fascynującą historię, ale też samo położenie właśnie przy Ringstrasse.
Kawa po wiedeńsku
Nie chcę wam niczego narzucać, ale… Uwielbiam wiedeńskie kawiarnie za panującą w nich atmosferę, wspaniałe wnętrza, za te wszystkie ciasta i ciasteczka. I za zapach świeżo mielonej kawy, który roznosi się po salach, ale też w pobliżu kawiarni. Wabi przechodniów tak skutecznie, że po prostu tam wchodzę. Rozsiadam się na wygodnych sprężynowych kanapach, zanurzam w lekturze gazety albo książki i zamawiam filiżankę czarnego aromatycznego naparu.
Tak też było w jednej z najbardziej znanych kawiarni w mieście – Café Landtmann działającej od 1873 r. (była wówczas największą w Wiedniu), ulokowanej na parterze neobarokowego pałacu Lieben-Auspitz, w pobliżu Uniwersytetu Wiedeńskiego i ratusza. Jej gośćmi byli Zygmunt Freud, Marlena Dietrich, Paul McCartney czy Hillary Clinton i pewnie jeszcze wiele innych mniej lub bardziej znanych postaci nieodnotowanych w księdze gości. Lubię tu zaglądać w sobotę rano. Lubię też przyglądać się szarmanckim kelnerom w białych smokingach i czarnych muszkach poruszających się po sali z taką elegancją, że trudno oderwać od nich wzrok. Zamawiam kawę i kawałek czekoladowego ciasta. I to mi zawsze wystarczy, bym poczuł się jak w niebie.
Co zjeść w Wiedniu
Jeśli jednak poczujecie duży głód, to już spieszę ze sprawdzonymi adresami na obiad czy kolację. I pewnie nie będę oryginalny w swych polecajkach, ale nic na to nie poradzę, że uwielbiam sznycle wiedeńskie i tafelspitz, czyli austriacką sztukę mięsa. I to sztukę, że palce lizać!
Wiedeńskiego sznycla chyba nikomu nie muszę przedstawiać. Właściwie pobyt w tym mieście bez zjedzenia tego kotleta dla mnie nie istnieje. Zazwyczaj rezerwuję stolik w restauracji Figlmüller przy Bäckerstraße, nazywanej domem sznycla wiedeńskiego. Kiedy w 1905 r. Johann Figlmüller otwierał małą winiarnię w pobliżu katedry św. Szczepana, nie mógł przypuszczać, że po latach będą to dwie restauracje, do których codziennie ustawi się ogonek gości, a stoliki trzeba będzie rezerwować z co najmniej kilkudniowym wyprzedzeniem. Wszystko po to, by skosztować cieniutko rozbitego kotleta cielęcego lub wieprzowego w delikatnej panierce, idealnie odchodzącej od mięsa oraz ziemniaczanej sałatki. Dziś to sztandarowe danie serwują potomkowie Figlmüllera w czwartym pokoleniu, bracia Hans Jr i Thomas Figlmüller.
Podczas ostatniej podróży do Wiednia odkryłem jeszcze jedną restaurację ze sznyclami. Nazywa się Praterwirt i mieści przy Praterstrasse 45. To właściwie połączenie sklepu mięsnego z restauracją oraz barem, do którego na kufel piwa chętnie wpadają sąsiedzi tego miejsca. Atmosfera panuje tu swobodna, a w karcie dań oprócz sznycli są też steki, a na przystawkę zupa wołowa, smalec ze skwarkami i marynowaną cebulą, tatar wołowy czy kości szpikowe podawane z ciemnym chrupiącym pieczywem.
Jeśli jednak wolicie mięso, ale w zdecydowanie lżejszym wydaniu, to polecam wspomniany tafelspitz. Wołowina duszona przez trzy godziny na wolnym ogniu to typowe austriackie danie. Uwielbiał je cesarz Franciszek Józef I, dlatego często podawane było na przyjęciach. A tym samym stało się niezwykle popularną potrawą.
Na tafelspitz wybrałem się do restauracji Plachutta po sąsiedzku z zamkiem Schönbrunn, znanej z klasycznej kuchni wiedeńskiej. Jej właścicielami jest rodzina Plachuttów prowadząca kilka restauracji w Wiedniu. Nestor rodu, prof. Ewald Plachutta to jeden z najsłynniejszych kucharzy w Austrii (jego książki kucharskie sprzedały się w nakładzie ponad 1,5 mln egzemplarzy). Tak więc lepszego miejsca na pożegnalną kolację nie mogłem wybrać.
Zasiadłem przy stoliku nakrytym białym obrusem. Chwilę później pojawiło się cesarskie danie, serwowane tradycyjnie w miedzianym garnku i z dodatkami, takimi jak szpinak, tarte i pieczone ziemniaki oraz sosami: jabłkowo-chrzanowym i szczypiorkowym. Mięso wyjęte z rosołu było delikatne i bardzo smaczne, podobnie jak sam bulion wołowy. Po tej kolacji obiecałem sobie, że następnym razem też zajrzę do rodziny Plachuttów, by spróbować innych tradycyjnych dań. Tak więc znów mam powód, by do Wiednia powrócić.