Reklama

Z najduje się tu bowiem Aleja Gwiazd. Na pewno nie wiecie, co to jest. No chyba że już tu byliście i zwiedziliście tę perłę turystyki. Aleja polega na tym, że w chodniku wmurowanych jest kilka złocistych gwiazd upamiętniających wielkie postaci kina, które związane były z Warszawą. Kogóż więc tu mamy?

Reklama

Oczywiście Marilyn Monroe, która w latach 60. ubiegłego wieku podejrzewana była o romans z premierem Józefem Cyrankiewiczem. Na urodzinach w Sali Kongresowej zaśpiewała mu „A kto z nami nie wypije, tego we dwa kije”. Niedługo potem zmarła w tajemniczych okolicznościach, po przedawkowaniu. Jest Alfred Hitchcock, który co prawda nie pochodzi z Warszawy, ale z drugiego co do wielkości polskiego miasta Londynu. Jest Kirk Douglas, którego przodkowie wywodzą się bodaj z Ukrainy, a to prawie jak Gocław. Jest Woody Allen, który cudem przetrwał powstanie w getcie warszawskim. Nicole Kidman, która została tak straszliwie zrobiona w trąbę przez Toma Cruise’a, że musi być Polką, chociaż jest Australijką. I Roman Polański, który– o dziwo– rzeczywiście ma coś wspólnego z Warszawą. No i jest w końcu główny gwiazdor Alei Gwiazd Tomasz Raczek, który był połówką Pary Roku miesięcznika Jakiegośtam, więc zasługuje na uhonorowanie, nawet gdyby był z Krakowa.

Zainstalowana w środku mojego miasta Aleja Gwiazd to– już bez ironii– najbardziej żałosny przykład zaściankowej prowincjonalności, jaki widziałem. Dno. Żenada. Wiocha. Oczyma wyobraźni widzę, jak ten pomysł się rodził. „Wicie, Malinowski, trzeba by w centrum walnąć coś takiego pod turystów. Wicie, tak żeby światowo było”. „To może Aleję Gwiazd pieprzniemy? Widziałem taką w Międzyzdrojach. Istne cacko, panie naczelniku”. „Dobrze kombinujecie, Malinowski. Tylko w tych Miedzyzwojach to zdaje się krajowe gwiazdy są, a u nas to jakoś tak metro… politalnie powinno być”. „Święte słowa, naczelniku. To może tych z Hollywoodu damy?”. „O widzicie, Malinowski, jak chcecie, to potrafi cie. Tylko skąd środki na tak zacną instalację?”. „Pewnie jakiś kanał filmowy będzie chciał się zareklamować”. „Słusznie. Ależ ta nasza Warszawa się uświatowi! A turystów się nazlatuje…”.

Czy nasza Aleja Gwiazd jest atrakcją turystyczną? No cóż, jeśli ktoś nie widział 86 757 Alej Gwiazd rozsianych na całym świecie, z których wszystkie są nędznymi kopiami tej hollywoodzkiej, to może i tak. Acz przed napisaniem tego zjadliwego tekstu wybrałem się na pasaż Wiecha, żeby spisać nazwiska uwiecznionych tam osób. Byłem jedyną osobą, która gapiła się w chodnik. Co więcej, wyglądałem tak dziwnie, że jakieś dzieci spytały mnie, czy się dobrze czuję. Poczciwe dzieciaki, nawet nie miałem serca się na nie irytować, kiedy jeden charchnął na Raczka. Takiego oczywiście wmurowanego.

Reklama

Oczywiście wolałbym Was zabrać na inną wycieczkę. Też na pasaż Wiecha, ale zaludniony postaciami prawdziwie warszawskimi. Tu można byłoby stuknąć się piwkiem z Himilsbachem, gdzie indziej podać piłkę do Kazimierza Deyny, ówdzie prześlizgnąć się po najwspanialszych krągłościach PRL-u należących do Kaliny Jędrusik, a spiżowym spojrzeniem zgromiłby nas za to jej mąż Stanisław Dygat. Czy byłoby mniej światowo? No cóż, na pewno mniej obciachowo.

Reklama
Reklama
Reklama