Reklama

Po co księdzu na Syberii ta mała walizeczka?

Reklama

Jak to? To przecież zestaw „Mały ksiądz”!

Czyli?

Proszę popatrzeć: skręcany kielich, wąziutka, niemal kieszonkowa stuła, mikroskopijne ampułki na wino. Taki podróżniczy niezbędnik księdza.

Jak „Mały chemik” czy „Mały lekarz”...

Tyle że mój nie służy do zabawy. Każdy katolicki ksiądz powinien codziennie odprawić mszę, wakacje ani podróż go z tego obowiązku nie zwalniają. Dzięki takiemu turystycznemu zestawowi mszalnemu możemy to robić niemal wszędzie.

Na Syberii się przydaje?

Jeszcze jak! Na przykład przy granicy mongolsko-rosyjskiej sprawowałem liturgię w tajdze na kamieniu. Ale i tak nie przebiłem swojego kolegi, który przez cały dzień jechał koleją transsyberyjską i odprawiał mszę w pociągu.

Na siedząco?

Rosjanie to naród bogobojny, nie pozwoliliby mu! „Prowadnik”, czyli kierownik wagonu, zorganizował mu oddzielny przedział. Chodził nawet po pociągu, pilnując, żeby mu nie przeszkadzano. Jak ktoś głośniej się odezwał, natychmiast był uciszany.

Na Syberii ksiądz katolicki cieszy się poważaniem?

Tak, ale innym niż w Polsce. Nie mam tam statusu dostojnego „kapłana z ojczyzny papieża”. Ale ludzie mają respekt do religii, nawet jeśli sami nie są religijni. Mówiąc szczerze, jest w tym pewien strach przed wszelkimi nadziemskimi mocami.


„Nie wierzę w Boga, ale na wszelki wypadek wolę z nim nie zadzierać”.

Coś w tym stylu. Takie podejście przekłada się też na wszelkich duchownych. Nie tylko prawosławnych czy katolickich księży, ale też imamów, szamanów czy buddyjskich mnichów. Czasem myślę, że Syberia to najbardziej tolerancyjne miejsce na Ziemi. Bo przecież, choć oficjalnie przeważa tam prawosławie, niemal w każdym mieście są katolicy i protestanci, na ogromnych obszarach dominuje też islam. Z kolei okolice Ułan Ude to centrum rosyjskiego lamaizmu. Miałem zresztą okazję odwiedzić jego najważniejszą świątynię – słynny Dacan Iwołgiński. Ta mozaika nie przestaje mnie fascynować od mojej pierwszej wyprawy w tamte strony kilka lat temu.

Wcześniej zapewne, jak dla większości Polaków, była to dla księdza „nieludzka ziemia”.

Tym bardziej że ja swoją pierwszą podróż na Syberię odbyłem prawie 25 lat temu, nie ruszając się z krakowskich bibliotek i archiwów. Gdy kończyłem studia, prof. Jan Kracik namówił mnie na pisanie magisterki o życiu religijnym zesłańców syberyjskich. Czytałem setki listów i dziesiątki pamiętników napisanych w XIX w. przez sybiraków.

Ponura lektura.

Ale już wtedy zaskoczyło mnie, że wiele ofiar caratu po odbyciu kary dobrowolnie zostało na Syberii, często robiąc tam zresztą fantastyczne kariery.

Syberia i kariera nie idą chyba w parze?

Kolejny stereotyp. W rzeczywistości to kraj możliwości tak wielkich jak jego powierzchnia. I dziś, i kiedyś. Nasi zesłańcy odkrywali tam nowe obszary geograficzne, badali nieznane ludy Syberii, klasyfikowali tamtejszą faunę i florę. Nierzadko dostawali posady w instytutach naukowych, niektórzy stawali się tamtejszą elitą finansową. W Irkucku najbardziej ekskluzywne sklepy nazywano „warszawskije magazyny”. Do dziś pamiętają tam o naszych rodakach.

Jan Czerski ma nawet w Jakucji swoje góry.

W dobrym tonie jest też powiedzieć, że się miało „babuszkę Poliaczkę”. Co zresztą zwykle trzeba podzielić na cztery. Bo jak dopytać, to nie babcia, tylko siostra babci, i nie ona była „Poliaczka”, tylko szwagierka, co sama wprawdzie znad Wisły nie była, ale miała w rodzinie kogoś z Warszawy.


Ksiądz podróżuje „po cywilu”?

Trudno, żebym przez dwa tygodnie spływał rzeką Jenisej do Tuwy pod koloratką. To zresztą bywa źródłem zabawnych nieporozumień. Dwa lata temu płynąłem pontonem w gronie Rosjan, wśród których byli m.in. muzyk, geolog i dyrektor finansowy w firmie budowlanej. Zatem ludzie ze światem obyci i myślący. Jeden z nich nie mógł uwierzyć, że jestem duchownym. Powtarzał: Kazimir, jak ty choczesz zdełat’ biznes w Rassiji bez czepczika?

Czepczika?

Też nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Później się okazało, że to nakrycie głowy prawosławnego mnicha, w oczach Rosjan oznaka jego prestiżu i władzy. Mój przyjaciel chciał mnie ostrzec, że bez czepczika nikt mnie na Syberii nie będzie szanował jako duchownego. Później zrobił się z tego taki greps. Jak padał deszcz, było zimno albo komuś wywracał się ponton, wszystko było przez to, że Kazimir bez czepczika... W rzeczywistości jednak jako ksiądz nigdy poważnych problemów nie miałem.



Mimo że tyle się słyszy o konfliktach religijnych w Rosji?

Może w Moskwie. W Irkucku czy Jurdze wygląda to inaczej. Bardzo ładnie wytłumaczył mi to kiedyś prawosławny ksiądz. „Wiesz” – mówi – „my tu, na Syberii, jesteśmy po tej samej stronie barykady. Ziemia jest ogromna, duchowo bardzo wysuszona. Codziennie się modlę, żeby spadł tu jakikolwiek deszcz wiary, mniejsza o to, prawosławny czy katolicki. W tym wielkim ogrodzie starczy miejsca dla wszystkich drzew”.

Ksiądz jednak do Rosji nie jeździ nawracać.

Nawet w Polsce nie jest łatwo „nawracać”, co dopiero tam. Mimo to zdarzają się różne sytuacje. W jednym z kościołów, w którym zatrzymałem się na nocleg, podszedł do mnie Rosjanin i po krótkiej rozmowie poprosił o spowiedź. Cieszył się: „Wreszcie jakiś nieznajomy ksiądz”. Próbowałem się wykręcić, mówiłem, że nie znam wystarczająco dobrze rosyjskiego. Zaproponowałem, żeby pojechał do sąsiedniej parafii. „Ale najbliższa jest 700 km stąd!” – wytłumaczył. Nie było zmiłuj.


Musiał ksiądz ustąpić.

Ale z drugiej strony właśnie ta przestrzeń zachwyca. Każda wyprawa to pokonywanie tysięcy kilometrów. W lipcu byłem na przykład w Chanty-Mansyjskim Okręgu Autonomicznym – Jugra, który ma 900 km długości i 1,4 tys. szerokości.

Ładne „województwo”!

Kiedy po rewolucji październikowej powstała nigdy niezrealizowana idea niepodległej Syberii, stworzono projekt flagi nowego kraju. Prostokąt podzielono wzdłuż przekątnej na dwie części: białą i zieloną. Czyli śnieg i tajga. Cała Syberia, nic dodać, nic ująć. Ale ten bezkres powoduje, że zmienia się poczucie przestrzeni i czasu. Kola, mój znajomy nauczyciel muzyki z Kuzbasu, powtarza mi nieraz: „U nas 20 stopni mrozu to nie zima, 100 km nie odległość, a wódka nie alkohol”.

No właśnie, można poznać Rosjan bez wódeczki?

Łatwo nie jest, bo pełni ona tam funkcje społeczne. Poznałem związane z tym neologizmy nieprzetłumaczalne na inne języki. Oznaczają one kolejne stopnie zażyłości.

Brzmi ciekawie...

Jak wypijesz z kimś kieliszek, według Rosjan jeszcze się nie poznaliście. My tolko ostogramilis – mówią. Czyli mamy za sobą dopiero sto gramów.

Taki znajomy tylko z widzenia?

Coś w tym rodzaju. Następny etap to człowiek, który „niedopierepił”. A więc wypił sporo, ale nie tyle, żeby otworzyć serce, opowiedzieć szczegółowo o rodzinie, problemach, ale też pochwalić się sukcesami. Jednym słowem otworzyć przed kompanem swą duszę. Słyszysz słowo i masz pewien niedosyt.

A stopień najwyższy?

„Sobutylnik”. To już prawdziwy kumpel, ktoś, z kim wypiło się butelkę, w praktyce zwykle niejedną.

Musi ksiądz często odmawiać?

Muszę, bo pod względem alkoholowym Rosjanie potrafią być bezlitośni. Trzeba umieć włączyć asertywność.

Co pewnie nie jest łatwe.

Zwykle skutkują dwa argumenty: zdrowie i religia. Kiedy tłumaczę, że muszę przestać, zwykle najpierw słyszę ubolewanie nad swoim losem, ale w końcu zawsze zrozumieją. Ale też nie przesadzajmy. Syberia nikogo w alkoholizm nie wpędzi, choć dla abstynenta może być trudnym doświadczeniem. Ja, choć abstynentem nie jestem, wobec rosyjskiej gościnności muszę się czasem mieć na baczności.

Myślałem, że na końcu świata może sobie ksiądz pofolgować.

„Koniec świata”? Rosjanie by się śmiertelnie obrazili! Proszę pamiętać, że geograficzny środek Federacji Rosyjskiej to nie Moskwa, tylko Nowosybirsk, co upamiętnia nawet specjalna kaplica wzniesiona niemal na środku ulicy. Tamtejsze mapy mają w centrum azjatycką Rosję, Europa to na nich prowincja. Kiedyś na Syberii usłyszałem: u nas słońce wschodzi wcześniej niż u was, pierwsi witamy Nowy Rok. A więc tutaj świat się zaczyna, nie kończy!

W sumie logiczne.

Reklama

Łapię się na tym, że coraz częściej sam zaczynam tak myśleć.

Reklama
Reklama
Reklama