Tasmania. Gdzie diabeł mówi dobranoc
Hrabia jest niezmordowanym badaczem i nie cofa się przed żadnymi trudnościami. Przeszedł pieszo całą Ziemię Van Diemena.
Wystarcza mu trochę chleba i wody, a poza tym zdaje się na los szczęścia. Tylko wielka siła ducha może sprostać takim trudom, sama siła fizyczna tu nie wystarczy”. Tak The Times z 30 marca 1841 r. opisuje dokonania Pawła Edmunda Strzeleckiego, wybitnego polskiego podróżnika, geografa i geologa. Teraz my, też Strzeleccy, po 170 latach ruszamy jego śladami poznawać dziką Tasmanię.
HORROR NA POCZĄTEK
– Jak Strzelecki pokonywał tę dzicz? – wołam do Norberta, przedzierając się przez ogromne paprocie w drodze na szczyt Horror. Nie spodziewałam się, że trasa wypraw z 1841 r. słynnego Polaka poprowadzi nas w tak niewiarygodne miejsca. Niektóre z nich nawet dzisiaj są trudno dostępne, tak jak szczyt, na który się właśnie wspinamy. Mount Horror, niedaleko Scottsdale, nie jest może wysoka (liczy tylko 676 m n.p.m.), ale i tak nieźle daje nam w kość. Po drodze widzimy tonącą w zaroślach chałupę. Wygląda na pustą. – Hellooo, anyone? Czy ktoś tu jest? – wołam na wszelki wypadek. W drzwiach, niczym zjawa, pojawia się dziwny jegomość. Stary, zarośnięty mężczyzna jest Anglikiem. I jedynym mieszkańcem całej okolicy. Zdradza nam prawdopodobną etymologię nazwy góry: „Doszło tu do tragedii Aborygenów, których koloniści brutalnie zrzucali ze skał w przepaść. Bezlitośnie, łącznie z kobietami i dziećmi. To był prawdziwy horror!”.
Kiedy w 1803 r. pojawiają się na Tasmanii pierwsi brytyjscy osadnicy prowadzeni przez porucznika Jana Bowena, wyspę zamieszkuje 4–5 tys. Aborygenów. Krajowcy zaczynają walczyć o ziemię, ale są bezsilni wobec przewagi militarnej i brutalnych metod białych. W latach 20. XIX w. Europejczycy strzelają do nich na potęgę, trują jedzeniem, łapią w sidła jak zwierzęta, gwałcą aborygeńskie kobiety, a potem mordują, dzieci zmuszają do niewolniczej pracy. Apogeum następuje w 1830 r., gdy władze organizują „czarną tyralierę” złożoną z dwóch tysięcy uzbrojonych mężczyzn. Przez trzy tygodnie przeczesują busz, polując na tubylców. Z rzezi z życiem uchodzi zaledwie 150 Aborygenów, którzy zostają wysiedleni na Wyspę Flindersa. Stopniowo umierają. Nieliczni ocaleni wracają na Tasmanię. Ostatnia czystej krwi tasmańska Aborygenka umiera w 1856 r. Po autochtonach zamieszkujących te tereny od dziesiątek tysięcy lat nie zostaje praktycznie żaden ślad.
NA RATUNEK DIABŁA
Tasmania ma mroczną historię. I taką też przyrodę! Tajemnicze góry, osnute mgłą lasy deszczowe, poszarpane klifowe wybrzeże, o które rozbijają się fale… Dalej na południe jest już tylko Antarktyka! Na północy Tasmanię oddziela od kontynentu australijskiego Cieśnina Bassa, która ma 240 km szerokości. Wieją tu porywiste zachodnie wiatry (słynne „ryczące czterdziestki”), częste są burze i sztormy. To jedna z najtrudniejszych tras morskich na świecie. Tym większe uznanie dla holenderskiego żeglarza Abla Tasmana, który w 1642 r. jako pierwszy dociera na wyspę. Nazywa ją Ziemią Van Diemena na cześć gubernatora generalnego Holenderskich Indii Wschodnich – Antonia van Diemena. Namiastkę tego, co przeżył Tasman, można mieć także dziś, podczas rejsu statkiem „Spirit of Tasmania”. Pogoda zwykle jest kapryśna, wieje, pada i bywa przenikliwie zimno. Trudno nam uwierzyć, że to jeden ze stanów Australii – jest tak różny od kontynentu. W kwietniu przeżywamy tu wszystkie pory roku. Nawet śnieżną zimę!
Podróżujemy terenówką. Za Gladstone wjeżdżamy na bitą drogę, kierując się w stronę północno-wschodniego przylądka Portland. Tu nie widać żadnych śladów opon! Na tych bezdrożach jesteśmy zupełnie sami. Czujemy się trochę jak Adam i Ewa w raju, a żeby było śmieszniej, wcinamy owoce zerwane kilka dni wcześniej z jabłoni. W końcu jesteśmy na Wyspie Jabłek (tak nazywana bywa Tasmania)! Sielanka trwa, słońce przygrzewa. Powoli przemierzamy kilometry buszu.
W pewnym momencie słyszymy ciche warczenie. Chwilę potem z gęstych zarośli wyskakuje najprawdziwszy diabeł tasmański! Z zawziętością rozszarpuje jakąś padlinę na naszej ścieżce. Po chwili pojawiają się następne. Przepychają się, głośno charczą, skrzeczą i grożą szeroko otwartymi pyskami. Może nie aż tak bestialsko jak w znanej animowanej kreskówce, ale i tak robią na mnie ogromne wrażenie.
Tym większe, że kilka z nich ma duże, krwawiące guzy na wargach. Ewidentnie chorują na raka pyska, który jest zakaźny i przenosi się przez ugryzienia lub kopulację. Nowotwór zaczął masowo atakować zwierzęta w połowie lat 90. XX w., dziś dotyka 75 proc. populacji. Trzy lata temu rząd tasmański uznał diabła za gatunek zagrożony wyginięciem. Na Półwyspie Tasmana założono nawet rezerwat The Tasmanian Devil Conservation Park i robi się wszystko, aby przeżyły. Czyżby ostatnia chwila, aby zobaczyć to zwierzę na wolności?
Gdy Paweł Edmund Strzelecki przemierzał Tasmanię, z pewnością diabłów było więcej. Ale to, czego mu znacznie bardziej zazdrościmy, to możliwości zobaczenia największego dzikiego torbacza drapieżnika, czyli wilka workowatego znanego też jako tygrys tasmański. Podobny do psa, pasiasty, obdarzony masywnymi szczękami, kompletem 46 zębów i możliwością otworzenia pyska pod kątem 120 stopni. Jego historia ma dwa różne zakończenia. Jedno mówi, że na przełomie XIX i XX w. wszystkie zwierzęta zostały wybite przez brytyjskich osadników. Ostatnie padło w zoo w Hobart w 1936 r. i wtedy też wpisano tygrysy tasmańskie na listę gatunków przypuszczalnie wymarłych. Drugie zakończenie nie jest de facto zakończeniem. Wielu Tasmańczyków woli bowiem wierzyć, że wilki po prostu ukrywają się przed człowiekiem. Naukowcy wyśmiewają takie przypuszczenia, ale możliwość istnienia tych drapieżników mocno działa na wyobraźnię mieszkańców Tasmanii, zwłaszcza przedsiębiorców. Umieszczają wizerunek tygrysa tasmańskiego na wszystkim, co możliwe – od etykiet do piwa po tablice rejestracyjne. Wcale się zresztą im nie dziwię. Moim zdaniem u większości znanych mi Tassie drzemie ukryty głęboko Thylacinus cynocephalus.
Opuszczając wybrzeże St. Helens, kierujemy się w rejony przejezdne tylko terenówką. Na tych odległych obszarach w pobliżu rozłożystych eukaliptusów spotykamy dzikie konie! Śladami Strzeleckiego przeprawiamy się przez rzekę Scamander, po czym przełęczami docieramy pod góry Ben Nevis (1351 m n.p.m.) i Ben Lomond (1572 m n.p.m.). Odludzie? Mało powiedziane! Aż strach pomyśleć o ewentualnym braku benzyny albo jakiejś awarii. Mgła i fatalna pogoda uniemożliwiają nam zdobycie Ben Nevis. Wstyd się przyznać, ale pośród zielonego gąszczu nie odnajdujemy nawet drogi na szczyt! Błądzimy kilka godzin i zniechęceni porażką chylimy czoła przed Strzeleckim, który wspiął się na tę górę, wtedy jeszcze zupełnie niedostępną. Znacznie lepiej idzie nam z Ben Lomond, choć pogoda też nas nie rozpieszcza. Mgła nie opada, do tego deszcz, śnieg i wiatr. Brakuje tylko burzy z piorunami, którą zresztą Strzelecki miał okazję tu przeżyć. To musiał być prawdziwy surwiwal! Patrzymy na przemykające tu i ówdzie kangury. Wyglądają abstrakcyjnie pośród zarośli pokrytych śniegiem! Wracamy na dół, gdzie czeka nas niespodzianka. U stóp Ben Lomond, na tle rozłożystych eukaliptusów i stada pasących się owiec merynosowych, ukazuje się na niebie podwójna tęcza. Robi się sielsko, niemal anielsko.
JAK DOSTAĆ SIĘ DO RAJU
Tasmania wciąga nas w interior. I pokazuje swoje inne, bardziej przyjazne oblicze. Wielkie jeziora tasmańskie: Great Lake, Arthur’s Lake, Lake St. Clair z szeregiem mniejszych wodnych oczek, bujne pastwiska z merynosami, łagodne pagórki to typowy krajobraz środkowej części wyspy. Kolorytu dodają mu stare kolonialne miasteczka: Richmond, Oatlands, Cambell Town. Strzelecki, wędrując tędy w latach 40. XIX w., tutaj też odkrywa pokłady węgla. Jadąc trasą, którą eksplorował, przekonujemy się, że Tasmania nie jest aż tak diabelska. Wręcz przeciwnie! Na trasie spotykamy takie miejscowości jak Paradise (Raj), Promised Land (Ziemia Obiecana), Garden of Eden (Rajski Ogród), Beulah (Palestyna), Jerusalem. Skąd takie nagromadzenie motywów biblijnych? Ponoć w 1806 r. grupa zesłańców pod dowództwem szeregowego marynarki królewskiej Hugh Germaina polowała tu na kangury i emu. Tylko jeden spośród tej gromady umiał czytać. Przy sobie miał Biblię i to z niej czerpał inspirację przy nazywaniu miejscowości. Nas bardziej kręci jednak miasteczko o pospolitej nazwie Ross. Oprócz Tasmanian Wool Centre, gdzie dostajemy niezłą lekcję na temat merynosów (poznajemy różne rodzaje wełny i cały proces jej obróbki), interesuje nas stary most. Zbudowany w 1836 r. z piaskowca, ozdobiony 186 rzeźbami autorstwa skazańca Daniela Herberta. Strzelecki na pewno tędy przechodził!
PAPARAZZI Z POLSKI
W Hobart, stolicy Tasmanii, zakradamy się pod dom rządowy, gdzie niegdyś urzędował gubernator (i badacz Arktyki) John Franklin i dokąd zaprosił hrabiego Strzeleckiego. Z lufą obiektywu skierowaną na pałac prezydencki czujemy się niczym paparazzi! Szybko dostrzega nas ochrona. Przed rezydencję wychodzi sekretarz obecnego prezydenta. Wysłuchuje naszej historii i – choć nie wpuszcza do środka – pozwala spacerować do woli wokół Government House.
W niedalekim New Norfolk udaje nam się przespać w najstarszym hoteliku Bush Inn z 1825 r. Fotografie na ścianach przywołują atmosferę tamtych lat. Kto wie, może i Strzelecki tutaj się zatrzymał? Przy śniadaniu spoglądamy na zasnutą mgłą dolinę rzeki Derwent. W hotelu panuje kompletna cisza – zdaje się, że jesteśmy tu jedynymi gośćmi.
Okolice Launceston – drugiego co do wielkości miasta Tas manii – są po prostu idylliczne! Na trasie Wine Route odwiedzamy winnice, gdzie od lat 70. XIX w. produkuje się najlepsze wina w Australii. W Lauceston Strzelecki pozostawił po sobie najwięcej śladów. Przybył do miasteczka 24 lipca 1840 r., by prowadzić badania i obserwacje naukowe z dziedziny geologii, botaniki, zoologii i klimatologii. Zaskarbił sobie przyjaźń Johna Franklina i jego żony Jane. Krążymy wokół domu z 1842 r. należącego wówczas do doktora Williama Russa Pugha – anestezjologa, który udostępnił Strzeleckiemu swoją pracownię. W tym miejscu podróżnik spędził dużo czasu, przygotowując mapy, publikacje, dokonując analiz przywiezionych próbek, biorąc udział w życiu publicznym wyspy. Launceston szybko zasypia. Jutro ruszamy stąd na Wyspę Flindersa. Tam czekają na nas Szczyty Strzeleckiego.
GÓRY DZIADKA
Od wylotu z Launceston mija 40 min, gdy z awionetki dostrzegamy otoczone chmurami Szczyty Strzeleckiego. Na lotnisku podjeżdża po nas Gerard Walker, właściciel białego forda EL falcona, którego wypożyczamy na czas pobytu na wyspie. Mościmy się w nim niczym „gwiazdy” starego amerykańskiego filmu, tyle że obładowani plecakami i z fryzurami bezwzględnie potraktowanymi przez wiatr i kurz. Gerard zwraca uwagę na nasze nazwisko, które na Wyspie Flindersa jest powszechnie znane. Opowiadamy mu historię podróży śladami Strzeleckiego po świecie, na co z entuzjazmem mówi: „No to łączy nas coś szczególnego! Jeden ze szczytów na wyspie został nazwany na cześć mojego dziadka! To wzniesienie Walker’s Lookout – roztacza się z niego wspaniały widok na Szczyty Strzeleckiego”. Na lunch podjeżdżamy „limuzyną” do Whitemark – największej osady na wyspie. Liczy zaledwie kilkanaście domów, ale jest w niej wszystko, co niezbędne: piekarnia, poczta, stacja benzynowa, biuro rady miasta, klub sportowy. Jest i historyczny hotel z barem z 1912 r., który stanowi centrum życia towarzyskiego. Sami miejscowi. Turyści pojawiają się na Wyspie Flindersa naprawdę rzadko. Tutejsze plaże słyną z niesamowitych topazów zwanych też diamentami z Killiecrankie. Jesteśmy niezmordowani w poszukiwaniach i po trzech godzinach znajdujemy całkiem sporo tych kamieni.
Następnego dnia wstajemy przed świtem, żeby zobaczyć wschód słońca z góry dziadka Gerarda. Ma absolutną rację – Szczyty Strzeleckiego skąpane w blasku budzącego się dnia wyglądają przepięknie. Kilka godzin później wędrujemy już po Parku Narodowym Strzeleckiego. Ma on 4216 ha, a imieniem polskiego eksploratora nazwany został w 1972 r. Tassies mają problem z wymową jego nazwy, dlatego na mapie widnieje uproszczona wersja – Strezlecki NP. Szczyty są domem dla wielu gatunków drzew, m.in. tasmańskiego eukaliptusa niebieskiego, sosny Oyster Bay, białego eukaliptusa i mięty pieprzowej. W parku jest też 13 gatunków roślin sklasyfikowanych jako rzadkie lub zagrożone wyginięciem, m.in. storczyki ziemne. Zdobycie najwyższego szczytu Wyspy Flindersa – Strzelecki Peak (756 m n.p.m.) sprawia nam niezwykłą frajdę. 13 stycznia 1842 r. Paweł Edmund również tu był. Na jego cześć J.L. Stokes nazwał ten szczyt wraz z kilkoma sąsiednimi Strzelecki Peaks.
Widok z góry na lazurową zatokę Fotheringate Bay i inne wzniesienia Gór Strzeleckiego jest zachwycający! Obejmuje panoramę 360 stopni południowej części Wyspy Flindersa. W Parku Narodowym Strzeleckiego biegamy po pustej plaży i podziwiamy obecne na niej oryginalne w kształcie skały. Wokół cisza, spokój, piękno i my, Strzeleccy.
Zwierzyniec
FAUNA TASMANII robi wrażenie na każdym turyście. Prym wiedzie diabeł tasmański (Sarcophilus harrisii), największy drapieżny torbacz na świecie. Przestraszony wydziela smród i głośno wrzeszczy. Inne typowe dla wyspy zwierzęta to wombat tasmański (Vombatus ursinus), mieszkający w norach, ale za dnia wylegujący się na słońcu torbacz, oraz dziobak (Ornithorhynchus anantinus) o kaczym dziobie, ogonie bobra i futrze wydry.
INFO
Powierzchnia: 68 332 km2.
Język: angielski.
Ludność: ok. 485 tys.
Religia: protestantyzm anglikański, rzymskokatolicka, australijsko-unicka, mniejszości aborygeńskie.
Waluta: dolar australijski – 1 AUD = 2,90 PLN
Sezon turystyczny trwa na Tasmanii od połowy grudnia do końca stycznia. Wtedy też tasmańskie dzieci mają w szkołach wakacje. Temperatury wahają się między 20 a 30°C, noce bywają chłodne. Najlepiej jechać pod koniec listopada lub w marcu. Jest wtedy słonecznie i ciepło, nie ma przy tym tylu turystów i ceny są bardziej przystępne. Zimy (od czerwca do sierpnia) są mokre, zimne i burzliwe, szczególnie na zachodzie.
Wniosek o bezpłatną wizę australijską można złożyć przez internet: www.immi.gov.au Otrzymuje się ją automatycznie (o ile nie ma żadnych zastrzeżeń).
Samolotem z Europy do Australii – ok. 4 tys. zł. Następnie z Sydney, Melbourne, Brisbane, Adelaide do Hobart czy drugiego co do wielkości miasta Tasmanii Launceston (np. liniami Virgin Blue, Quan Tas, Jetstar) – ok. 900 zł.
Promem „Spirit of Tasmania” z Melbourne lub Sydney do Devonport (10-godzinny rejs przez Cieśninę Bassa).
Na Wyspę Flindersa można się dostać awionetką Airlines of Tasmania z Launceston (rezerwacja biletów – www.airtasmania.com.au) i ze stanu Wiktoria. Albo dopłynąć z Bridport na Tasmanii i Port Welshpool w Wiktorii.
Dolar australijski (AUD) to około 2,90 zł.
Parki narodowe: opłata – 22 dol./24 h od samochodu (do 8 osób) lub 11 dol./24 h od osoby. Wakacyjny bilet do 8 tygodni – 56 dol. za samochód i 28 dol. za osobę. www.parks.tas.gov.au
Tanio: dormitoria w hostelach (ok. 22–28 dol./os.), 2-os. pokój ok. 50–75 dol. Rezerwacja np. na www.hostelworld.com, www.hostels.com Tanie noclegi można znaleźć zwłaszcza w starych kolonialnych hotelikach. Mają klimat i bar na wyciągnięcie ręki (np. hotel z pubem Ocean Child w Hobart – 40 dol.). Dobrą opcją jest kamper – na polach kempingowych płaci się 20–25 dol. Można też zaszyć się gdzieś w dzikich zakątkach, choć właściciele wypożyczalni nie są zwykle zachwyceni pokonywaniem bezdroży domkiem na czterech kółkach (niektóre firmy proszą nawet o przedstawienie planowanej trasy).
Drożej: guesthousy B&BS ( 90–180 dol. za pokój 2-os.), hotele (ok. 100–150 dol.) i motele (110–150 dol.).
Luksusowo: apartamenty hotelowe (100–290 dol.) i luksusowe domki (od 220 dol.). Nocleg w szykownym i wyrafinowanym Henry Jones Art Hotel w Hobart waha się od 260 do 850 dol. Położony na nabrzeżu, w odrestaurowanej fabryce dżemów zachwyca klasą i sztuką nowoczesną.
Najlepiej wypożyczyć samochód terenowy (można pojeździć bezdrożami, a warto!) lub kamper (daje dużą swobodę w podróżowaniu). Bargain Car Rentals – www.bargaincarrentals.com.au (Hobart, 173 Harrington St.; Launceston, Car Richard St & Airport Rd; Devonport, 25 Murray St.) – wypożyczają kampervany i samochody osobowe; Freedom Rent a Car www.freedomrentacar.com.au; w Eruopcar – www.europcar.com.au (Launceston, 112 George St.), Nissan X-Trail – 70 dol. za dzień (bez ubezpieczenia), 78 dol. (z ubezpieczeniem); w Hertz – www.autorent.com.au (Launceston, 58 Paterson St.) terenowy SUV – 73 dol. (bez ubezpieczenia). Obowiązuje ruch lewostronny.
Popularna jest trasa samochodowa wokół Tasmanii, tzw. tasmańska pętla (ok. 900 km). Wiedzie przez Devonport, Burnie, Wynyard, Stanley, Rezerwat Wąwozu Hellyer, Corinna, Zeehan, Zatoka Macquariego, Strahan, Quenstown, Derwent, Jezioro ST. Clair, Hobart, New Norfolk, Richmond, Sorell, Orfod, Park Narodowy Freycinet, St. Helens, Launceston i kończy się w Devonport.
Australia jest bezpiecznym krajem i wystarczy zachować zwyczajowe środki ostrożności. Lepiej unikać jazdy między zmierzchem a świtem (kiedy torbacze są najbardziej aktywne) oraz ciężarówek przewożących kłody drewna.
Tasmania, jak i cała Australia, jest bezpieczna. Dzięki izolacji i standardom kwarantanny nie notowano tu nawet niektórych chorób, np. wścieklizny.
Tanio: Polecam specjały z lokalnych farm (np. sery, sosy, dżemy, krówki, miód). W Hobart na Salamanca Place można dostać m.in.: tasmańskie kamienie szlachetne, produkty wykonane z endemicznej sosny huon, antyki, rękodzieła z muszli.
Drożej: swetry, szaliki, czapki z wełny owiec merynosowych oraz sztuka aborygeńska. Do dostania w galeriach i na targach.
Tasmania to kulinarny raj. Wyspa znana jest przede wszystkim ze świetnej wołowiny. To jedyny australijski stan, w którym nie stosuje się hormonów wzrostu, antybiotyków i chemikaliów. Na wyspie można też dostać świetne mięso przepiórcze, dziczyznę z hodowli oraz mięso z walabi (kangurowate).
Nic też nie równa się z owocami morza, które wyławiane są z czystych wód. Tasmański łosoś hodowlany jako jedyny na świecie nie musi podlegać procesowi oczyszczania.
Lokalne specjalności: wina, sery, dżemy, miód z dirki błotnej, czekoladę i krówki, oliwę z oliwek, musztardę i orzechy włoskie, można kupić na lokalnych farmach bądź w Providore 24, sklepie z najlepszymi lokalnymi produktami.
Jedzenie: chleb – 2,5 dol., mleko 1,33 dol./600 ml, jabłka od 2,50 do nawet 4,48 dol./kg, szynka 1 dol./2 ogromne plastry; jogurt 3,25 dol./2 opak., sok pomarańczowy 5,65 dol./2 l. Obiad w średniej klasy restauracjach kosztuje 15–26 dol.
Krótka lekcja tasmańskiego angielskiego: bush tucker – jedzenie z buszu, skippy – kangur, bush telly – ognisko, billabong – sadzawka, ute – pick-up, dunny – wychodek, Uey – znak zawracania, cossie – laska, ślicznotka, buckley’s chance – zaczepka, podryw, noah – płetwa rekina, shella’s gasbagging – pogaduchy na plaży, shark bait – przynęta na rekina (patrz: gruby facet przy wodzie ;)
Film: Ziemia Van Diemena (2010 r.), reż. Jonathan Auf Der Heide (horror). Historia ucieczki ośmiu skazańców z tasmańskiej osady karnej. Wymierający gatunek (2008), reż. Jody Dwyer. Wyprawa na Tasmanię w poszukiwaniu wymarłego tygrysa tasmańskie go przeradza się w walkę o przetrwanie.
Muzyka: Silkweed, Mindful of the Muse, projekt multimedialny dotyczący najważniejszych dla regionu wydarzeń historycznych (m.in. opowiada o życiu Jane Franklin, żony gubernatora Tasmanii) www.musictasmania.com.au
www.discovertasmania.com
www.tasmaniainformation.com.au
www.tourismtasmania.com.au
www.discovertasmania.com.au
Ambasada Australii w Polsce, ul. Nowogrodzka 11, 00-513 Warszawa, www.australia.pl
Ambasada RP w Canberze, 7 Turrana Str., Yarralumia, ACT 2600 Canberra, www.poland.org.au