Teneryfa: wyspa na łasce wulkanu oczami wokalisty zespołu Pectus
Starożytni o Wyspach Kanaryjskich mówili – Wyspy Szczęśliwe. Oddalona o tysiąc kilometrów od brzegów Hiszpanii Teneryfa to wakacyjna pigułka: całoroczne słońce, tropikalne rośliny i skaliste góry w jednym.
Ankieta Travelera
Na Teneryfę wybrał się z Travelerem Tomasz Szczepanik – lider i wokalista zespołu Pectus, polskiej grupy grającej muzykę pop, utworzonej w 2005 r. w Rzeszowie.
1. Przed podróżą Teneryfa kojarzyła mi się... Głównie z wyjazdami wakacyjnymi.
2. Pierwsze wrażenie... 24 stopnie, piękne słońce, palmy, ocean i oczywiście majestatyczny Pico de Teide. Prawie czterotysięczny wulkan jest najwyższą górą w Hiszpanii i jedną z najwyższych w Europie.
3. Urzekło mnie... Niesamowite wrażenie zrobił na mnie Loro Parque, w którym można zobaczyć m.in. pokaz tresury delfinów i orek, białego tygrysa, rekiny pływające tuż nad głową w specjalnym szklanym tunelu i olbrzymie goryle niczym z filmu King Kong.
4. Denerwowało mnie... Że muszę tak szybko wracać.
5. Miejscowi ludzie są... Bardzo sympatyczni i uśmiechnięci (czego czasem nam brakuje). Myślę, że słońce odgrywa tutaj bardzo ważną rolę.
6. Nie mogłem zrozumieć... Dlaczego w hotelu za wypożyczenie kąpielowego ręcznika płaci się 20 euro.
7. Niebo w gębie poczułem, gdy... Skosztowałem miejscowej paelli i białego wytrawnego wina.
8. Niezapomniane miejsce... Kilka miejsc na Teneryfie można uznać za obowiązkowe, np. wioskę Masca. Polecam też zarezerwować jeden dzień na zwiedzanie pobliskiej La Gomery. Największą frajdę sprawia wypożyczenie samochodu i bezstresowe przemierzanie wyspy na własną rękę.
9. Z podróży przywiozłem... Oczywiście wspomnienia, ale także karimbę, pięknie brzmiący instrument, który kiedyś wzbogaci moje piosenki.
10. Po powrocie tęsknię za… Oceanem Atlantyckim, plażą, smakiem potraw z owocami morza, oliwkami, winem i pięknym słońcem. Na Teneryfę wrócę na pewno!
Droga zamknięta, bo spadły 3 cm śniegu. Zdani na łaskę wulkanu cierpliwie wyczekujemy poprawy pogody. W końcu się udaje, droga na Pico de Teide (3718 m), najwyższy szczyt Hiszpanii, staje przed nami otworem. Wjeżdżamy serpentynami wyżej i wyżej, by za moment jechać… niżej i niżej. Chwila konsternacji i ogłoszenie: „Minutę temu z prawej strony minęliśmy Teide”. Przez zalane deszczem szyby prawie go nie widać. Rzucam mu gniewne spojrzenie – kiedyś się policzymy!
FROM POLAND? DZIEŃ DOBRY!
Moja artystyczno-dziennikarska grupa zaczyna się zastanawiać, co też będziemy robić przez cały tydzień w deszczu, gdy nagle pojawiają się słońce i tęcza. Ten zestaw jest najczęstszym zjawiskiem obserwowanym na niebie nad Teneryfą. Do tego dodajmy 25 stopni powyżej zera i mamy styczeń jak marzenie.
Playa de las Américas to ogromny kurort w południowo-zachodniej części wyspy, w charakterystycznym stylu „gargamelowym”. Przyszło mi zamieszkać w jednym z 300 pokojów czterogwiazdkowego kompleksu, w którym zielone papugi każdego gościa witają śpiewnym „Hola!”. Średnia wieku – na oko 60 lat. Rekonesans przynosi pierwsze spostrzeżenia: wieje jak diabli, piasek na plaży wygląda jak brudna ziemia przy drodze, brakuje roślinności wyższej niż 3 m. Po krótkim czasie okazuje się, że Teneryfie nie sposób odmówić urody – woda w Atlantyku jest jasnobłękitnogranatowa, palmy występują w kilkudziesięciu odmianach, a krajobraz urozmaicają postrzępione grzbiety. Gdzie są góry, tam zawsze jest pięknie. Refleksja: mam ochotę zmienić klimat na stałe.
Wzdłuż brzegu wije się siedmiokilometrowa promenada, to przy niej toczy się życie towarzyskie. Zatrudnieni w knajpach uśmiechnięci panowie tylko czekają na moje spojrzenie – „Where are you from? Poland? Dzień dobry!”. Staram się nie wpadać w ich sidła, bo szkoda mi czasu na postój w co drugiej restauracji. Idąc po bulwarze, obserwuję zmieniający się krajobraz: obok szerokich plaż wznoszą się skały o fantazyjnych kształtach. Przy jednej z nich spotykam sympatycznego Hiszpana. On ni w ząb po angielsku, ja ni w ząb po hiszpańsku, ale rozmawiamy pół godziny. Na koniec zaglądam jeszcze do kościoła, gdzie właśnie trwa msza. W środku mnóstwo ludzi, jedna zakonnica gra na gitarze, pozostałe śpiewają; nie znam języka, ale jakoś śpiewam razem z nimi.
UWAGA, SPADAJĄCE GŁAZY
Największe atrakcje Teneryfy ulokowały się niestety poza miejscowością, w której jesteśmy zakwaterowani, korzystamy więc z usług rent a car (paliwo kosztuje niecałe euro za litr!) i ruszamy na objazd zachodniej części wyspy. Po paru nieudanych próbach wproszenia się na plantację bananów nareszcie nam się udaje. W ogromnych namiotach rosną bananowce – to jedna z najważniejszych na Wyspach Kanaryjskich roślin uprawnych – oraz papaje, a pomiędzy nimi biegają kury. Miły pracownik (na nasz użytek – pan Chiquita) częstuje nas świeżymi owocami. Po ich spróbowaniu przybywa mi kolejny argument za długoterminową zmianą klimatu.
Na Teneryfie autostrady biegną wzdłuż części wybrzeża, reszta dróg to sieć niekończących się serpentyn. W przypadku tych drugich pojawia się pewna prawidłowość: im większa wysokość, tym bardziej robi mi się niedobrze. Niedogodności rekompensuje mi widok oceanu z wyraźnie rysującą się pobliską wyspą La Gomerą i nieco bardziej odległą La Palmą. Robimyprzerwę przy imponujących Acantilados de Los Gigantes (najwyższych klifach Wysp Kanaryjskich – osiągają ponad 500 m), po czym docieramy do najpiękniejszego miejsca na Teneryfie. Masca jest maleńką wioską wtuloną w postrzępione góryjako żywo przypomina mi Machu Picchu. Wieki temu między skały wcisnęła się zatoka, nic więc dziwnego, że zawijali tu piraci. Na brzeg można zejść stromym szlakiem – niestety jest dla mnie niedostępny, bo na nogach mam sandały.Z żalem wspominam zostawione w hotelu buty trekkingowe.
W zachodniej części Teneryfy, za miasteczkiem Buenavista del Norte, biegnie wąska droga wykuta w klifie. Znaki informują, że wjeżdża się na nią na własną odpowiedzialność – wszędzie leżą ogromne kamienie, które oderwały się od ściany. Podczas wichury lepiej w ogóle się tam nie zbliżać, ale nie ma innej drogi do Punta de Teno, najdalszego krańca wyspy. Chociaż pogoda nam dopisuje, na wszelki wypadek na każdym zakręcie upraszam głazy, by raczyły nie spadać. Najwyraźniej moje prośby zostały wysłuchane, bo niedługo później stoję na kamiennej grobli przy latarni morskiej i podziwiam klify z bezpiecznej odległości. Zastanawiam się, dlaczego to Acantilados de Los Gigantes są najsłynniejsze, skoro te wyglądają groźniej, a wokół nie kręci się tak dużo ludzi.
Po stresującej drodze powrotnej (znów zaklinam skały) czeka nagroda: wizyta w Garachico, na północnym wybrzeżu. Po wybuchu wulkanu, co miało miejsce przed 300 laty, miasteczko zalała lawa. Na szczęście zostało odbudowane i teraz podziwiam wspaniałe budynki z charakterystycznymi drewnianymi balkonami. Zachód słońca oglądany znad talerza w restauracji jest wyjątkowo efektowny. Gdyby tylko w drodze powrotnej serpentyny zechciały się wyprostować…
TEIDE NIE W HUMORZE
Monstrualny goryl za szybą wyleguje się na trawie, ma gdzieś setki turystów szczerzących do niego zęby. Ruszamy na podbój Loro Parque, wielkiego nowoczesnego zoo w Puerto de la Cruz. Można by w nim spędzić cały dzień, ale ograniczony czas każe skierować się do najważniejszych atrakcji, czyli do oceanarium. Show z udziałem fok i delfinów oglądam jak dziecko, z otwartymi ustami. Przy orkach muszę je zamknąć, bo siedzę w „strefie rażenia”. Walenie są nauczone, by co jakiś czas studzić entuzjazm publiczności bryzgami wody. Przed pokazem pracownicy oferowali foliowe płaszcze za 3 euro, ale sobie odpuściłam. Z pokazu wychodzę sucha – szkoda.
Na pocieszenie odwiedzam Siam Park w „moim” Playa de las Américas. Wodny park rozrywki – największy w Hiszpanii, a na pewno na Kanarach – można zaliczyć w ramach biletu do Loro Parque. Wszystkie obiekty są tak stylizowane, aby przypominały starożytny Syjam. Kilkanaście poskręcanych zjeżdżalni zatrzymuje mnie na kilka godzin. Jedynie główna atrakcja nie przypada mi do gustu, choć powinna dostarczyć niezapomnianych wrażeń. Z 28-metrowej zjeżdżalni Tower of Power spadam w jakieś trzy sekundy. Z zamkniętymi oczami nie mogę podziwiać widoków, za to czuję na plecach każdy segment długiej rury. Spokój odzyskuję w olbrzymim basenie ze sztucznymi falami, w dodatku z widokiem na Atlantyk.
WIZYTA U GUANCZÓW
Być na Teneryfie i nie wybrać się na La Gomerę, to jak być w Rzymie i nie zobaczyć Koloseum. Statek pokonuje 30 km w niecałą godzinę, ale rejs dłuży mi się niemiłosiernie (fale bujające statkiem rozhuśtały zawartość mego żołądka). Za to na miejscu brakuje czasu na zobaczenie wszystkich atrakcji. Na La Gomerze nie rozwinęła się turystyka, dzięki czemu hotele nie psują krajobrazu. Z okien autobusu oglądam tarasowe uprawy charakterystyczne dla tego skalistego terenu. Kręta droga trawersuje zbocza, a ja siedzę przy oknie i na każdym zakręcie ze zgrozą zerkam kilkadziesiąt metrów w dół. Serpentyny na Teneryfie to pestka w porównaniu z tymi na La Gomerze. Wjeżdżamy coraz wyżej, aż docieramy do Parku Narodowego Garajonay. Porośnięte mchem poskręcane drzewa sprawiają niesamowite wrażenie, wyglądają niczym Tolkienowscy entowie. Rosnący tam las laurowo-wrzosowy powstał w trzeciorzędzie i ma 3 mln lat! Nic dziwnego, że Spielberg nakręcił tu pierwszą część Parku jurajskiego.
Z reliktem stykam się także w restauracji – mam okazję usłyszeć unikalny język gwizdany. Dawni mieszkańcy używali go do przekazywania informacji na duże odległości – dzisiejsi jedynie do zabawiania turystów. Wycieczka kończy się w stolicy La Gomery – San Sebastián de la Gomera. Chciałabym zagubić się w wąskich uliczkach, ale ostatni statek nie będzie na mnie czekał. Opuszczam wyspę z poczuciem niedosytu i butelką miodu palmowego – jednego ze specyfików tego skrawka lądu. Następnym razem zarezerwuję sobie więcej czasu. A będzie następny raz, bo przecież obiecałam wulkanowi Teide, że wyrównamy rachunki.
INFO
Powierzchnia: 2034 km2.
Ludność: niecałe 900 tys.
Religia: katolicyzm.
Języki: hiszpański (można się porozumieć także po angielsku i niemiecku).
Waluta: euro.
Na słońce można liczyć o każdej porze roku (średnia temperatura w styczniu to ponad 20°C). Lipiec i sierpień są najgorętsze, ale różnice między porami roku nie są wyraźnie widoczne. W letnich miesiącach jest najwięcej turystów, więc jeśli ktoś lubi spokój, powinien wybrać się zimą.
Niepotrzebna (wystarczy dowód osobisty albo paszport ważny przynajmniej pół roku). W grę wchodzi tylko lot.
Czartery z Warszawy od ok. 1,7 tys. zł za bilet w obie strony. www.travelplanet.pl/czartery
Czartery z Frankfurtu nad Menem od ok. 1 tys. zł za bilet w dwie strony. www.airstop.pl
Loty rejsowe liniami LOT i Spanair – z Warszawy z przesiadką w Madrycie od 1,1 tys. zł za bilet w obie strony. www.lotyteneryfa.pl
Biuro Podróży Itaka: cena wycieczki 8-dniowej w wersji all inclusive zaczyna się od ok. 2 tys. zł z noclegami w hotelu trzygwiazdkowym) i od ok. 3 tys. zł w czterogwiazdkowym. W cenie wycieczek są uwzględnione przeloty i ubezpieczenie. Hotele znajdują się w południowo-zachodniej, najbardziej turystycznej części wyspy. www.itaka.pl
Wypożyczenie samochodu jest najlepszym rozwiązaniem (koszt ok. 30 euro za dzień). Wiele wypożyczalni udostępnia auta osobom powyżej 25. roku życia.
Na wyspie dość dobrze funkcjonuje komunikacja publiczna. Przejazd autobusem np. ze stolicy Santa Cruz de Tenerife do Puerto de la Cruz kosztuje 4,4 euro. Za 12 lub 30 euro można kupić Travel Card, która upoważnia do podróżowania wszystkimi środkami lokomocji (autobusami miejskimi i międzymiastowymi oraz tramwajami); nie jest imienna. www.titsa.com Cała Teneryfa jest jedną wielką strefą wolnocłową.
Na Teneryfie zawsze wieje, dobrze jest wziąć wiatrówkę.
Wyspę przedziela pasmo wysokich gór, dlatego na północy jest nieco zimniej niż na południu.
Między godz. 13 a 16 trwa sjesta; sklepy, wypożyczalnie i urzędy są wtedy zamknięte.
Boom turystyczny na Teneryfie rozpoczął się dopiero po II wojnie światowej. Najczęstszym problemem są poparzenia słoneczne. O każdej porze roku trzeba pamiętać o stosowaniu kremu z filtrem. Warto też zabrać coś do nakrycia głowy oraz okulary przeciwsłoneczne.
Opłaca się kupić perfumy i wino (zwłaszcza lokalne), ceny są dużo niższe niż w Polsce. Atrakcyjne są też ceny sprzętu elektronicznego, ale jeśli chcemy mieć pewność, że będzie sprawny, należy go kupować tylko w sklepach firmowych.
Paliwo kosztuje ok. 0,8 euro/l.
Żywność jest dość tania, zwłaszcza w sieciówkach typu Carrefour, Hiper Dino i Mercadona.
Przykładowe ceny: woda mineralna 1 euro; cola 1,5 euro za butelkę 2 l; mleko 1 euro za litr; ser ok. 8 euro za kg.
Wstęp do Loro Parque kosztuje 32 euro; bilet łączony (Loro Parque + Siam Park) 52 euro.
Na Teneryfie nie ma polskiej placówki dyplomatycznej. Najbliższa znajduje się na sąsiedniej wyspie Gran Canaria.
Konsulat Honorowy RP w Las Palmas de Gran Canaria, konsul honorowy Bogdan Dziekoński, C/ Triana 104, 5° D, 35002, tel. +34 928 366 982, faks +34 928 366 982. consul@polonia.nom.es
www.teneryfa24.pl– wademekum turysty
CZAS: 8 DNI
KOSZT: OK. 3 TYS. ZŁ
3 SOSOBY NA TENERYFĘ
JEDZENIE
Produkty z supermarketu do samodzielnego przyrządzenia – m.in. kozie sery, papas arrugadas (ziemniaki w mundurkach).
Restauracje przy bulwarach w turystycznych miejscowościach. Spróbuj paelli z owocami morza (10–15 euro na dwie osoby).
Lokalne przysmaki z dobrym winem w restauracji na statku podczas kilkudniowego rejsu po Wyspach Kanaryjskich (od 518 euro).
NOCLEGI
W hotelach (np. w Santa Cruz de Tenerife) ceny od 12–13 euro za noc.
Apartamenty w cenie 20–40 euro lub pokoje w tańszych hotelach (od kilkudziesięciu euro).
Hotele przynajmniej czterogwiazdkowe, w których tygodniowy pobyt zaczyna się od ok. 3,5 tys. zł, a kończy nawet na 10 tys. zł.
ROZRYWKA
Spacery, kąpiele w oceanie, wędrówki po górach. Pod koniec lutego na ulicach Santa Cruz de Tenerife zaczyna się karnawał.
Wycieczki z lokalnych biur podróży, rejs katamaranem (i pływanie z delfinami) – 45 euro, rowery podwodne (tzw. bob diving) – 44 euro.
Wynajęcie jachtu w miejscowej marinie i samodzielny rejs po Wyspach Kanaryjskich; 7 dni od ok. 2,5 tys. euro.