W tym artykule:

  1. Wszystko, wszędzie, naraz
  2. Duchy dobre i złe
  3. Nie ma to jak w raju
  4. Mniej znaczy więcej
  5. Oswajanie dżungli
Reklama

Lewituję, woda unosi mnie i buja. Otula ciepłem, czuję jej słoność, siłę fali, która co jakiś czas wyrzuca mnie na brzeg, przez co włosy mam pełne piachu. Bawię się tak od kilku godzin. Na tej miękkiej złotej plaży i w turkusowej wodzie jestem praktycznie sama. W końcówce maja i na początku czerwca na wyspie Phi Phi Don nie ma zbyt wielu turystów. Tutaj sezon zaczyna się dopiero w listopadzie i trwa do kwietnia. W ośrodku, w którym się zatrzymałam, Phi Phi Relax Beach, goście pojawiają się na krótko, zazwyczaj na weekend, i znikają.

Początkowo miałam tu zostać tylko parę dni, by zregenerować siły po długiej, prawie 20-godzinnej nocnej podróży i intensywnym czasie spędzonym w Bangkoku. Mieście oszałamiającym kolorami, zapachami i smakami, wibrującym kakofonią dźwięków, oferującym mnóstwo wrażeń i atrakcji, ale niepozwalającym odpocząć. A potem chciałam ruszyć dalej, ku przygodzie. Jednak za każdym razem, kiedy zbliżała się kolejna data rozstania z tym miejscem, robiło mi się dziwnie smutno. I tak przedłużyłam pobyt tutaj do prawie dwóch tygodni. Jak to się stało, że zrezygnowałam z ambitnych planów poznania innych części Tajlandii, by spędzić całe wakacje na jednej malutkiej wyspie?

2023 rok? Nie, tutaj jest 2566. Odkryj zaskakujące ciekawostki o Tajlandii

Ciekawostki o Tajlandii – kraju w południowo-wschodniej Azji, który jeszcze kilka dekad temu nazywał się zupełnie inaczej. Dzisiaj jest jednym z najchętniej odwiedzanych państw w tej czę..
tajlandia ciekawostki
Tajlandia – ciekawostki. Fot. Matt Hunt/SOPA Images/LightRocket via Getty Images

Wszystko, wszędzie, naraz

Prom, którym wypłynęłam z przystani Rassada na Phuket, po dwóch godzinach przybija do mola Tonsai na wyspie Phi Phi Don. To największa i jedyna zamieszkana na stałe wyspa archipelagu Phi Phi. Zejście na ląd poprzedza uiszczenie 20 bahtów opłaty klimatycznej. Rozglądam się za tabliczką z nazwą mojego hotelu, ktoś miał tu czekać, żeby przetransferować mnie do niego łodzią. To jedyny środek transportu na archipelagu.

Wodne taksówki, czyli długie drewniane łodzie z charakterystycznymi kolorowymi wstążkami i girlandami kwiatów ozdabiającymi ich dzioby, to symbol tego miejsca. Dziesiątkami kołyszą się jedna obok drugiej przy plaży w oczekiwaniu na pasażerów. Odnajduję swoją i z obsługującym ją chłopakiem na migi ustalam, kiedy odpływamy. Mam ponad godzinę wolnego czasu, dlatego postanawiam zwiedzić wioskę Tonsai. Wyspa Phi Phi Don ma kształt klepsydry, a Tonsai, stolica archipelagu, jego rozrywkowe centrum, leży w jej najwęższym i najbardziej płaskim miejscu. Otoczona dwoma zatokami ma szerokie i długie plaże, przy których toczy się życie.

Mieszka tu 3 tys. osób, zaś w sezonie przybywa kilkaset razy więcej turystów. Wypoczywają oni w eleganckich hotelach, na plażach lub podczas wycieczek na pozostałe pięć wysp archipelagu. Sama miejscowość ciągnie się na długości ponad kilometra i przypomina targowisko. Gwarne, kolorowe, tłoczne i załadowane po sufit wszelkimi dobrami. Wciągające w labirynt uliczek, kuszące zapachami, obietnicami upiększenia ciała, relaksu i rozrywki. Obwieszone reklamami wszystkiego, co można sprzedać, budki, domki i stragany oferują owoce, warzywa, ubrania, biżuterię, okulary przeciwsłoneczne, stroje kąpielowe, ręczniki. Można tu też kupić skręta z marihuany, która w Tajlandii jest legalna i powszechnie dostępna w najprzeróżniejszych opcjach.

Duchy dobre i złe

Do wyboru mamy dziesiątki barów i restauracji serwujących najpyszniejsze tajskie dania. Nie mogę się powstrzymać i oczywiście zamawiam pad thaia na wynos, a do tego litrową mrożoną kawę. Uzależniłam się od niej już w Bangkoku. Jest robiona z kawy rozpuszczalnej z melasą, mlekiem skondensowanym i dużą ilością lodu. Piję ją na zmianę z jeszcze chyba pyszniejszym sokiem z mango, na które właśnie trwa sezon. Mijam otoczone straganami gigantyczne baniany. Te niesamowite długowieczne drzewa rzucają cień nawet do 100 m wokół siebie, co skutecznie chroni zarówno przed tutejszym słońcem, jak i deszczem. Udekorowane kolorowymi wstążkami, różnymi figurkami są miejscem kultu. Podobnie jak domki dla duchów, czyli sala phra pum. Te z kolei, niczym kamień węgielny, znajdują się przy każdej budowli bez względu na jej rozmiary i przeznaczenie. Przypominają nasze kapliczki, udekorowane są kwiatami, figurkami zwierząt, lampkami. Codziennie mieszkającym w nim złym i dobrym duchom, żeby zapewnić sobie ich przychylność, składane są dary w postaci ryżu, kawałków kurczaka, napojów, owoców czy innych produktów.

Przechodzę obok salonów masażu z powystawianymi na zewnątrz leżakami czekającymi na klientów. To obok street foodu najbardziej rzucające się w oczy dziedzictwo Tajlandii, a zabiegi kosztują trzy razy mniej niż u nas. Można tu też zrobić tatuaż, pomalować dłonie i stopy henną, wydłużyć rzęsy i paznokcie. Ale też nauczyć się nurkować w jednej z licznych szkół, wymienić pieniądze i zorganizować wycieczkę. Mając tyle opcji do wyboru i krążąc między uliczkami, nawet nie wiem, w którym momencie przeszłam na drugą stronę wyspy. Na tutejszej plaży Dalum panuje leniwa atmo­sfera popołudniowej sjesty, a ja uświadamiam sobie, że właśnie skończył mi się czas. Biegiem wracam do łodzi, gdzie czekają już na mnie inni goście. Odpływamy.

Nie ma to jak w raju

Podzielona na dwie części wąskim przesmykiem Phi Phi Don wynurza się z Morza Andamańskiego na wysokość ponad 150 m. Jej krajobraz urozmaicają liczne wzgórza obrośnięte tropikalną dżunglą. W najwęższym i najbardziej płaskim miejscu, czyli tam, gdzie leży wioska Tonsai, wyspa ma zaledwie 300 m szerokości. Płynąc od strony morza, widać, jak bardzo urozmaicona jest jej linia brzegowa.

Prawdziwy raj na Ziemi / fot. Getty Images

Mijamy kolejne, coraz ładniejsze zatoczki z jeszcze urokliwszymi kameralnymi plażami, nad którymi kołyszą się palmy, a na leżakach odpoczywają pojedyncze osoby. Zbocza spadające stromymi klifami do wody, wreszcie amfiteatralnie ułożone ośrodki. Ich bungalowy mają tarasy skierowane w stronę morza. I to właśnie z powodu takiego balkonu wybrałam swój resort, do którego docieram po blisko 20 minutach rejsu. Przytulony do niewielkiej plaży Pak Nam we wschodniej części wyspy składa się z drewnianych domków krytych strzechą. Zbudowane są one na zakotwionych w zboczu drewnianych platformach i otoczone tropikalnym ogrodem. Ośrodek jest całkowicie odizolowany od innych. Od frontu, jego plaża kończy się z obu stron skalnymi ścianami, a z tyłu odcina go zielony mur dżungli. Z całą pewnością nie będzie łatwo wydostać się z tego raju.

Mniej znaczy więcej

Dzień zaczynam bardzo wcześnie. Budzą mnie wschód słońca i odgłosy milionów stworzeń, które żyją sobie wokół. Schodząc do restauracji, niemal potykam się o żaby. Te urocze płazy wyłażą na chodnik, jakby chciały się ze mną przywitać. Mój bungalow znajduje się prawie na samym końcu ośrodka, co wymaga pokonywania dziesiątków schodów. Jednak warto się męczyć dla spektakularnego widoku z mojego tarasu.

Zupa ryżowa z krewetkami to moje ulubione śniadanie. Na obiad, mimo dużego wyboru, niemal zawsze zamawiam panang curry, zaś kolacja to obowiązkowo pad thai lub smażony ryż z dodatkami. A do tego kawa. Lubię zabrać ją na plażę, położyć się na leżaku lub piasku i tak spędzić kolejne godziny. Chyba że najdzie mnie ochota na masaż w uroczym domku zatopionym w zieleni.

Po trzech dniach spędzonych tutaj miałam płynąć dalej, na wyspę Lanta, jednak zadałam sobie pytanie, ale po co? I natychmiast pojawiła się odpowiedź. Czy znajdę piękniejszą, bardziej piaszczystą i miękką plażę, czystszą i bardziej turkusową wodę, milszą obsługę albo pyszniejsze jedzenie? Być może, jednak ja już to miałam tutaj. Nie chciałam też tracić czasu na poszukiwanie kolejnych hoteli, ogarnianie transportu, wyszukiwanie nowych atrakcji.

Kiedy brakuje mi wrażeń, płynę do wioski Tonsai, żeby uciec stamtąd już następną łodzią. Właśnie z nadmiaru wrażeń, które nagle nie są mi do niczego potrzebne, a wręcz drażnią. Od głośnej muzyki, tłumów ludzi i miliona opcji, jak zabić czas. Raz wykupuję półdniową wycieczkę na Ko Phi Phi Lee, drugą pod względem wielkości wyspę archipelagu. To ona rozsławiła to miejsce, ściągając tu tysiące turystów.

A wszystko przez kultowy film „Niebiańska plaża” z Leonardo DiCaprio, który nakręcono właśnie w jej plenerach. W 2022 r. rajska Maya Beach została otwarta po czterech latach całkowitego zamknięcia. Ten okres był niezbędny do zregenerowania się i odrodzenia tamtejszego ekosystemu po dosłownym zadeptaniu przez turystów. Obecnie wprowadzono na niej dzienny limit osób, które mogą tam przebywać, i zabroniono kąpieli. Otoczona klifami Maya Beach owszem, jest piękna, jednak atrakcyjnych plaż jest tu bez liku. Na przykład moja. Wystarczy, że morze w trakcie odpływu cofnie się o kilkanaście metrów, by w nieprawdopodobny sposób ją poszerzyć. Przy okazji odsłaniając fragmenty raf koralowych. Uwielbiam w blasku księżyca podglądać żyjące na niej stworzenia, które wychodzą z różnych zakamarków.

Oswajanie dżungli

Od czasu do czasu odwiedzam też swoją dżunglę i powoli ją oswajam. Wąska ścieżka biegnie przez zarośla, które tną, drapią i kłują, kiedy wspinam się nią pod górę. Tropikalna roślinność jest zjawiskowa, jednak ma swoją mroczną stronę. Uzbrojona w kolce, haki, o liściach niczym papier ścierny nie uprzyjemnia wycieczki. Dodatkowo otaczają mnie chmary owadów, które atakują, jakby chciały wypić ze mnie całą krew. Raz opędzając się przed nimi, zboczyłam ze ścieżki i spotkałam bandę makaków. Na mój widok małpy wcale nie zamierzały uciec. Szły w moją stronę, zapewne licząc na poczęstunek. Żyje ich na wyspie kilkaset i są tutejszą atrakcją. Mają nawet swoje plaże: Monkey Beach w południowo-zachodniej części zatoki Tonsai i Monkey Bay niedaleko wejścia do zatoki Loh Dalum.

Reklama

Zwykle spacer kończę w hipisowskim Bob Barze na szczycie wzgórza, popijając lemoniadę i zachwycając się widokiem na drugą część Ko Phi Phi Don. Żałuję, że nie mogę zostać tu na podobno niezapomniany zachód słońca. Muszę wrócić do siebie przed zmrokiem. Na szczęście z mojego tarasu można podziwiać równie wspaniały spektakl, a potem miliony gwiazd.

Nasz ekspert

Agnieszka Franus

Agnieszka Franus – zastępczyni redaktora naczelnego magazynów National Geographic, National Geographic Traveler, redaktor naczelna Kaleidoscope. Z wykształcenia geolog. Jej pasje to historia, fotografia i podróże. Najlepiej wypoczywa wędrując po górach, a w wolnych chwilach lubi gotować dla przyjaciół.
Reklama
Reklama
Reklama