Reklama

Piwne opowieści- gdzie jęczmień zamienia się w złoto
Dowodów na to, że piwo towarzyszyło człowiekowi od zarania najstarszych cywilizacji, jest niewiele, ale można je uznać za dowody „twarde”. Na terenie dzisiejszego Iranu odkryto kadzie warzelne sprzed prawie 9 tys. lat! W Mezopotamii zwyczajem pochówkowym stało się zaopatrywanie zmarłych w naczynie z piwem. Sumerowie pozostawili po sobie gliniane tabliczki z recepturą wyrobu tego napoju, a także poetycki epos o Gilgameszu, gdzie znajdziemy wzmiankę o piwie, które z bestii czyni człowieka cywilizowanego.
Materialnych dowodów z tamtych czasów w tyskim muzeum nie znajdziemy, ale browar też ma długą historię. Jej początki sięgają roku 1629, choć prawdziwy blask zyskuje w 1861 roku. Wtedy to pan na Pszczynie, książę Jan Henryk XI von Pless, przystąpił do rozbudowy browaru, inwestując tu pokaźne sumy. A miał z czego, bowiem na liście najbogatszych przemysłowców Prus, jak moglibyśmy dzisiaj powiedzieć, zajmował piąte miejsce, tuż za takimi gigantami, jak Krupp czy Rothschild.
I oto po przekroczeniu progu muzeum wita nas sam Stary Książę, jak żywy, choć to tylko jego portret w stylowych, złoconych ramach. I nagle... postać z obrazu ożywa, zaczyna do nas mówić o swojej rodzinie i przywiązaniu do tyskiego browaru, po czym z uśmiechem zaprasza do zwiedzania browaru i muzeum, gdzie wszystko się może zdarzyć... Efekt piorunujący – drewniane ramy skrywają plazmowy ekran, a cyfrowa obróbka filmu sprawia, że obraz wygląda jak malowany olejem.
Zerkając niepewnie w stronę księcia (może jeszcze przemówi), zajmujemy miejsca w sali kinowej, gdzie czeka nas 20-minutowa projekcja. I znowu niespodzianka – trzeba założyć specjalne okulary, bo to trójwymiarowy fabularyzowany dokument, pierwszy, jaki powstał w naszym kraju w technologii 3D.
Historia pisana obrazami pomaga podczas wędrówki po muzeum – w gablotach odnajdujemy eksponaty, które widzieliśmy przed chwilą. Już znamy przeznaczenie narzędzi i przedmiotów, potrafimy odróżnić szklanki, kufle, butelki i beczki z różnych epok.
Z muzeum wyruszamy na zwiedzanie browaru. Mijamy słodownię, ogromny ceglany budynek wzniesiony podczas rozbudowy browaru przez Jana Henryka XI, mogący pomieścić 5 tys. ton jęczmienia. Obok – warzelnia, gdzie w kadziach powstaje brzeczka, wodny roztwór składników wyekstrahowanych ze słodu, doprawiony chmielem. Budynek oddany do użytku w drugiej dekadzie XX wieku przetrwał do dziś w niezmienionej formie – miedziane kopuły kadzi dodają mu majestatu. W drugiej części budynku, bez ingerencji w jego formę, wkomponowano nowoczesne urządzenia warzelne.
Mijamy gigantyczne cylindry tankofermentorów – w ich wnętrzu drożdże przerabiają schłodzoną brzeczkę na piwo – i dochodzimy do obiektu, który przy tych kolosach wygląda jak domek krasnoludków. Tutaj przed ponad wiekiem pracował główny piwowar, jedyny człowiek w browarze, który mógł oficjalnie kosztować piwo. Od jego doświadczenia, smaku i „nosa” zależała jakość finalnego produktu.
Mijamy kolejne budynki – willę Müllera, od nazwiska głównego piwowara z czasów rozkwitu browaru, domy dla pracowników, budynki stolarni, bednarni i smolarni, gdzie powstawały wielkie beczki, nim wyparły je tankofermentory i tanki leżakowe, no i „toszek”, gdzie przechowywano piwo chłodzone lodem.
Wszystkie budynki mają dziś inne zastosowanie, ale wyglądają tak, jakby za chwilę mieli się tu pojawić XIX-wieczni pracownicy. Tak się zresztą dzieje podczas organizowanych czasem nocnych zwiedzaƒ browaru, tyle że trzeba mieć trochę szczęścia, by na nie trafić.
Jeszcze tylko wizyta w rozlewni, gdzie odbywa się nieustający taniec tysięcy butelek i puszek, które nieprzerwaną rzeką wydają się płynąć na taśmociągu, by – w końcu – trafić do napełnienia złocistym płynem. Aż pić się chce! Wracamy do budynku muzeum, a tam w zwieńczonych łukami piwnicach czeka na nas niespodzianka – kufel zimnego tyskiego piwa. I zapewniam, że nigdzie nie smakuje ono tak, jak tutaj.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama